Podczas ostatniego wyjazdu bardzo dokuczył mi wiatr. Plany nie zostały zrealizowane. A że kolejny wyjazd wypadł dość szybko nie bawiłem się w tworzenie nowej trasy. Trochę tylko zmodyfikowałem poprzednią. Zamiast jechać przez Kozienice teraz miałem przejechać przez Radom. Zamiast Białobrzegów do planu wstawiłem inną miejscowość – Inowłódz. Gotowa trasa miała być rozjeżdżana od północy. Tu nastąpił poślizg. Obudziłem się by wyłączyć budzik jak trzeba. Później budziłem się jeszcze parę razy ale już z postanowieniem – wstaję i jadę. Postanowienie sobie, a ja sobie. Inercja woli, lenistwo lub jak chcą niektórzy odwieczny konflikt uczuć i myślenia racjonalnego (choć nie wiem co tu było racjonalne). Prawie 3 godziny w plecy. I już nawet sprzyjające warunki nie pomogły tej straty nadrobić.
W Puławach unowocześniono skwer miejski. Jest na nim teraz więcej kamienia i mniej zieleni. Do tego kiczowata fontanna. Dzieciom się podoba. Moim zdaniem skwer remontem zepsuto. Fontanna zmienia kolory przez całą noc. Nie pierwsza fontanna w Puławach. Dotąd było tradycją, że fontanna po kilku latach przestawała działać i po kilku kolejnych latach była likwidowana. Nie spodziewam się innego losu i dla tej. Wszystko jest teraz na krótko, na chwilę.
Do Radomia chciałem podjechać drogą główną – najkrótszą. W nocy nie ma na niej wielkiego ruchu. Ta droga nie ma utwardzonego pobocza. To było moje największe zmartwienie – przy dużym ruchu było jednak niebezpiecznie. Dojeżdżając do Zwolenia wyraźnie odczułem narastający ruch samochodów. Chwilowy postój koło figury Jadzi pozwolił mi usłyszeć wiosenne śpiewy ptaków w ciemnościach. Przez hałas samochodów był niesłyszalny. Jeszcze jeden powód by jednak pojechać inną drogą.
W Zwoleniu odbiłem więc w drogę do Pionek. Kilka kilometrów lasu. Ale najwyraźniej te wiosenne śpiewy ptaków miały związek z oświetleniem miejskim. W lesie było bardzo cicho. Tutaj spotkałem nagle jeden samochód. I to był piekarniany bułkowóz. Gdy dojechałem do Suchej jeszcze było ciemno. Kilka kilometrów dalej – w Czarnej Wsi – już było szaro. Wstawał dzień. O piątej byłem już za Słupicą. Po przejechaniu przez Jedlnię-Letnisko na trasie miałem drewniany most. Gdzieś poznikały. Niewiele takich mostów pozostało. Trochę szkoda. Jest w wyrobach z drewna coś "ludzkiego". Może ciepło? Drewno samo nie jest zimne. Następne pokolenia z drewnem stykają się coraz rzadziej.
Nie wiem czy mają podobne odczucia.
W Radomiu byłem zaraz po szóstej. Miałem przejechać szybko, łatwo i przyjemnie. I prawie się udało. Prawie. Ponieważ wyjechałbym szybko w innym kierunku niż chciałem. Trochę się zgubiłem. Zamiast w ulicę Przytycką wjechałem w ulicę Zieloną. Błąd szybko dostrzeżony i poprawiony – należało pojechać obwodnicą do kolejnej krzyżówki. A potem… Wiatr mnie popychał. Gnałem i gnałem. Temperatura już z 5 stopni wzrosła do 9. Setkę na liczniku przekroczyłem pod Potworowem. Nie zatrzymałem się tym razem w Przytyku. Chciałem trochę nadrobić stracony czas. Ale czas raz stracony jest nie do odzyskania.
W Klwowie miałem nadzieję na to, że jak krzaki porastające cmentarz żydowski nie mają jeszcze liści uda mi się zobaczyć umieszczoną tam podobno tablicę pamiątkową. Krzaki widać z daleka – z drogi 48. Na miejscu widać też kolce na krzakach i pąki kwiatowe. Choć tablicy nie zobaczyłem zacząłem żałować, że nie trafiłem w moment gdy krzaki zakwitną. Byłem za wcześnie dzień lub dwa. Gdy to piszę może już to wszystko jest białe od kwiatów?
Na drodze do Odrzywołu jakaś ciężarówka chciała mnie zrzucić z jezdni. Jej kierowca uznał, że spokojnie mnie wyprzedzi i wróci na pas unikając kolizji z jadącym z naprzeciwka samochodem. W jego rozumowaniu może czegoś zabrakło? Może myślał, że jadę te piętnaście km/h lub mniej jak często się zdarza rowerzystom? Akurat jechałem sobie dwa razy szybciej i zdążyłem zwolnić widząc, że naczepa może mnie potrącić. Właśnie do kierowców samochodów ciężarowych zawsze mam najmniej uwag. A tu taki numer mi wywinął. Ale po drodze dwa lub trzy razy widziałem dziwne zachowania kierowców samochodów osobowych podczas wyprzedzania mojego roweru. Robili to na styk i powoli. Tak jakby chcieli mnie potrącić jak najsłabiej. Nie rozumiem tego. Chyba, że chcieli tą chwilę smakować jak najdłużej.
Z Odrzywołu do Drzewicy jest 9 km. Przed Drzewicą leśny parking i pomnik poświęcony żołnierzom poległym w kampanii wrześniowej 1939 roku. Nie wiem czy nie w tym miejscu właśnie zostali pochowani zaraz po śmierci.
Do Drzewicy wybierałem się już w ubiegłym roku. Tak jak i do Opoczna. Chciałem odnaleźć cmentarz żydowski. Przy okazji zobaczyć ruiny zamku i stary kościół. Przez zimę gdzieś mi się ulotniła pamięć o zamku i kościele. Dlatego byłem nimi mile zaskoczony
Nie odnalazłem cmentarza żydowskiego. To znaczy – na pewno byłem na jego terenie. Robiłem też zdjęcia. Ale na którym z nich na pewno jest teren cmentarza dopiero będę musiał ustali nakładając na siebie mapy i zdjęcia lotnicze. Na powierzchni ziemi nie ma żadnych śladów. Za to na cmentarzu parafialnym widziałem mogiłę żołnierzy, których pomnik mijałem przed Drzewicą.
Podobno są na cmentarzu pochowani też powstańcy i żołnierze polegli w pierwszej wojnie światowej. Ich grobów nie widziałem. Może nawet już ich nie ma i została tylko pamięć o tym, że gdzieś na cmentarzu spoczywają? Doświadczenie mam takie, że informacje o grobach często zachowują się dłużej niż same groby. Miejsce na cmentarzu przecież kosztuje. Ustawa o grobach wojennych w PRL-u była ignorowana. A i dzisiaj bywa obchodzona. Na cmentarzu w miejscu kwatery wojennej może pojawić się tabliczka pamiątkowa, by było zgodnie z prawem.
Gdy oglądałem zamek spadł deszcz. W prognozach widziałem wcześniej, że w okolicach południa ma się dość nagle ocieplić. Ten deszcz, który spadł przy temperaturze w okolicach 10 stopni był sygnałem nadchodzącego ocieplenia. W drodze do Inowłodza zatrzymałem się na chwilę by zadzwonić do koleżanki i podczas rozmowy co chwilę coś z siebie zdejmowałem. Temperatura wzrosła do 20 stopni. A wiatr osłabł. Ucieszył mnie mały ruch samochodów na drodze do Inowłodza. Dopiero na miejscu zobaczyłem co było tego przyczyną. Ta droga gdzieś w okolicach Opoczna była zamknięta. Miałem więc może trochę szczęścia. A przejazd przez lasy był bardzo przyjemny. Mijałem drogowskaz wskazujący kapliczkę ukrytą gdzieś w lesie. Mijałem też pomnik pomordowanych podczas II wojny światowej mieszkańców okolicznych wiosek.
W Inowłodzu chciałem zobaczyć synagogę
Nie wiedziałem, że w jej wnętrzu są polichromie. Chociaż jak je już zobaczyłem to wydało mi się, że już gdzieś na zdjęciach je oglądałem. Może w Wirtualnym Sztetlu? Pani w sklepie poproszona o zgodę na ich sfotografowanie wyraziła zgodę. To miłe – częściej spotyka się w takich okolicznościach niechęć.
Poza synagogą interesowały mnie jeszcze: cmentarz żydowski i widoczny z daleka kościół św. Idziego. Najpierw pojechałem w kierunku kościoła.
Z cmentarzem sprawa wydawała się trudniejsza. Pamiętałem z map mniej więcej którędy mam do niego dojechać. Zaskoczył mnie drogowskaz wskazujący tą drogę z informacją, że do cmentarza jest 300 m. Po przejechaniu 300 m jednak nie trafiłem na cmentarz. Teren w sąsiedztwie cmentarza jest eksploatowany jako odkrywka. Odległość podano w linii prostej. Żeby dojechać musiałem objechać wykop. Z daleka widać żółtą tabliczkę z napisem "Cmentarz żydowski". Ale napis przeczytać można tylko z bliska.
Jest tu około 30 macew w różnym stanie. Najczęściej są uszkodzone. I wiele śladów pamięci.
Przy drodze do kirkutu dostrzegłem znak wskazujący ruiny zamku. Nie po raz pierwszy pomyślałem, że tak wiele budowano w pobliżu cmentarzy żydowskich Wiem, że kolejność jest odwrotna. Ale liniowość dziejów sama kusi by ją trochę zapętlić. No i te ruiny wyglądają na częściowo odbudowane.
Dalsza trasa miała mnie doprowadzić do Opoczna. Ale nie miała to być drogą którą dojechałem do mostu w Inowłodzu. To miała być droga łącząca Tomaszów Mazowiecki z Opocznem. Taki był plan. W tym celu musiałem zaraz za mostem pojechać drogą na zachód. Bardzo przyjemna droga. Szczególnie na długim odcinku leśnym zaczynającym się zaraz za Inowłodzem. Przedostanie się do tamtej drogi miało cel. Przeglądając mapy dostrzegłem pomiędzy wsiami Kamień i Szadkowice zaznaczony cmentarz. Miał znajdować się w pobliżu drogi w zagajniku. Było to dla mnie tym bardziej interesujące, że dwa lata temu jechałem tą drogą wracając z sakwami z Osjakowa i nie widziałem tu żadnego cmentarza – zwróciłbym uwagę, takie mam już skrzywienie. Z tym cmentarzem jest chyba tak samo jak z cmentarzem wojennym w Chinowie pod Kozienicami. Jest na mapach. Na miejscu brakuje śladów. Choć wydaje się, że mógł być tu kopiec lub tylko wzniesienie i zostało częściowo rozkopane. Będę jeszcze szukać, może znajdę jakieś informacje. Nie wiem przecież nawet co to za cmentarz, choć pierwszowojenny wydaje się najbardziej prawdopodobny.
Wjazd do Opoczna przez ostatnie lata się zmienił. Jest teraz obwodnica, rondo. Jest łatwiej. Przynajmniej kierowcom pojazdów mechanicznych. Samo Opoczno jest po staremu zapchane samochodami. Obwodnica miała zmniejszyć ten ruch ale przybyło samochodów. No i ludzie wolą podjechać samochodem do sklepu niż na rowerze czy pieszo. Gdyby tylko nie kolidowało to z ruchem pieszym i rowerowym, a koliduje. Ciężko jest przejechać przez Opoczno poruszając się w poprzek drogowej osi miasta. Przedostałem się jednak na dawny cmentarz epidemiczny. Chodziło mi o kwaterę wojenną.
Najwięcej tabliczek imiennych z I wojny należy do żołnierzy armii carskiej. Dziwnie to wygląda gdy na prawosławnym krzyżu czyta się polskie i żydowskie nazwiska. Ale Żydzi i Polacy służyli we wszystkich armiach walczących w tej wojnie na ziemiach polskich.
Cmentarze żydowskie w Opocznie podobno były trzy. Jeden – najnowszy – gdzieś w okolicach cmentarza epidemicznego. Dwa starsze w okolicach ulicy Limanowskiego. Na terenie najstarszego, w pobliżu synagogi, jest dziś zajezdnia PKS. Drugi to teren zielony. Brak jakichkolwiek znaków które by informowały o dawnym przeznaczeniu tych miejsc. Sama synagoga też jest na terenie zamkniętym. Jest to teraz chyba wytwórnia okien.
Ale przynajmniej bryła budynku zachowała swoje dawne cechy w odróżnieniu od synagog w Dęblinie, Rykach czy Ożarowie.
Już było po szesnastej ale miałem nadzieję na parę godzin dobrego światła do robienia zdjęć. Pognałem więc do Żarnowa. Wiatr na zmianę pomagał i dokuczał. Ale nawierzchnia dobra i trochę lasów. Można było przyjemnie jechać i do tego ruch samochodów nie był uciążliwy. W Żarnowie chciałem zobaczyć miejsce które było grodem, a później stało się cmentarzem epidemicznym.
W pobliżu jest jeszcze i kościół romański.
Już się zastanawiałem co robić dalej. Do Końskich nie miałem szans dojechać wystarczająco wcześnie by robić zdjęcia. Ale powrotu tak na prawdę nie było. Jedyna trasa jaka wchodziła w grę to trasa przez Stąporków i Szydłowiec. W Końskich jeszcze nigdy nie byłem. W Stąporkowie też. Nigdy nie jechałem drogą między Stąporkowem i Szydłowcem. To wszystko było jak zachęta by tam pojechać i to zobaczyć.
W Modliszewicach pod Końskimi jest dwór obronny.
Do niego też warto będzie jeszcze przyjechać. Tak jak do zespołu pałacowo-parkowego w Końskich i do kwatery wojennej na cmentarzu parafialnym w Końskich. Sam zespół pałacowo-parkowy jest teraz rozgrzebany – trwają jakieś prace budowlane więc nie będę się spieszył z kolejna wizytą. Warto może też będzie zobaczyć Stąporków. Tak wyszło, że do niego nie wjechałem. Niebieski szlak rowerowy, który miał mnie przeprowadzić przez lasy omijał Stąporków. Ja też go trochę ominąłem i musiałem wrócić. Później jeszcze w jednym miejscu szlak zgubiłem i wyjechałem na drugim końcu Stąporkowa. Ale ten błąd udało się szybko naprawić. Przede mną była jazda nieznaną drogą przez las. Drogą asfaltową. Tylko miejscami ten asfalt miał problemy z ciągłością. Dziury. Minusem jazdy w nocy w lesie jest to, że na podjazdach nie widać ich końca. Szczęśliwie wsie przez które przejeżdżałem były oświetlone. Są tam piękne zjazdy i… chyba nie zdecyduję się prędko na przejazd w stronę przeciwną. Gładkie podjazdy pozostają jednak podjazdami. A przy zjazdach hamowałem. Problemem nocnej jazdy jest ograniczona widoczność. Nie wiedziałem czy nagle nie pojawią się dziury. Kask chronił moją czaszkę ale ktoś musiał chronić resztę silnika rowerowego.
Ratusz w Szydłowcu nocą.
Dalszą drogę znałem. Może nie jeździłem jeszcze przez Szydłowiec nocą ale przez Wierzbicę nie raz. Podobnie przez Skaryszew. Ale w Skaryszewie pojawiło się na rynku coś nowego. Takie sentymentalne.
Psy jakoś tej nocy nie dokuczały mi mocno. Gdy wyjeżdżałem ze Skaryszewa z jednego z podwórek odezwał się chaotyczny chór gęsi. Przypomniały mi legendę o gęsiach ratujących Rzymian. A w Tynicy (droga do Rawicy) bardzo mi dokuczał jeden piesek. Nie wystarczyło mu, że raz mnie pogonił. Zrobił to jeszcze raz. I jeszcze raz. Zezłościł mnie tym dziwnym zachowaniem. Sięgnąłem po jeszcze jedno światło by mu się lepiej przyjrzeć. Oczywiście od razu uciekł. A ja zobaczyłem wielki czworonożny cień. To był jeszcze jeden pies. Najwyraźniej młody (chciał podejść zainteresowany mną ale się bał) biegł z tym małym i go tym nakręcał. Nie szczekał. Podobało mu się bieganie, rower go nie interesował. Dalsza jazda była spokojna. Od Zwolenia znów pojechałem drogą główną. Wiatr mnie delikatnie popychał. I tak już było do końca jazdy, do Puław.