Falstart czyli o błędach i pechu

Plan tego wyjazdu powstał w dwóch wersjach. Pierwsza to resztki z innych wyjazdów. Odwiedzić miałem cmentarz żydowski w Międzyrzecu Podlaskim, cmentarz unicki pod Łosicami, kaplicę cmentarną w Łosicach, cmentarze żydowskie w Sarnakach i Drohiczynie. Te miejsca uznałem za niezbędne minimum. W trakcie przygotowań pojawiły się kolejne miejsca. Cmentarz wojenny w Krzewicy, cmentarze żydowskie w Sokołowie Podlaskim, Mokobodach, Kałuszynie i Mińsku Mazowieckim. Wszystkie te miejsca razem to plan maksymalny. Zasadą jest, że maksimum nie daje się zrealizować jeśli warunki temu nie sprzyjają. Tego dnia chodziło o wiatr. Wg prognoz miał w ciągu dnia zmienić kierunek i dmuchać z siłą wyraźnie odczuwalną. Spodziewałem się, że do mostu na Bugu będę miał wiatr boczny i czasami przeciwny. Później będę przez wiatr pchany lub będę miał wiatr boczny. Temperatury: w ciągu dnia do 20 stopni, w nocy w okolicach zera. By nie tracić czasu postanowiłem też dotrzeć do Międzyrzeca Podlaskiego w okolicach świtu. Start był więc w nocy (nie spałem by nie zaspać). Tempo starałem się utrzymywać na poziomie takim by się nadto nie pocić – tego by mi tylko brakowało by chłód dobrał się do przepoconego ubrania. Przebieg planowanej trasy nieco zmieniłem po przejechaniu przez most między Baranowem i Drążgowem. Wieprz wylał dość obficie i nie wiedziałem czy przez Blizocin da się przejechać "suchym kołem". A zaletą przejazdu przez Blizocin był płaski teren. Ostatecznie musiałem pojechać drogą krajową z jej dołkami i górkami. Krótki postój w Przytocznie. Następny w Kocku pod pomnikiem Kleeberga.

Nie byłem pewien jak jedzie się teraz do Radzynia Podlaskiego. Ostatnim razem gdy tu byłem prace przy obwodnicy Kocka trwały poza drogą główną. Teraz podczas planowania mapy google pokazywały mi jakieś zygzaczki przy trasie do Radzynia. Ale już tędy można spokojnie jechać. Zwłaszcza w nocy gdy samochody są na drodze rzadkością. W ogóle w dzień roboczy jest ich mniej niż w weekendy. Ludzie śpią czy co?

Mogłem ominąć Radzyń ale zajechałem do jego centrum by zobaczyć co się dzieje z pałacem, którego nikt nie chce wydzierżawić. Jeszcze go nie rozebrali.

Droga do Międzyrzeca jest wybrukowana kostką chyba bazaltową – nie przyglądałem się dokładnie ale nie wyglądało na beton. Zanim dojechałem do pałacu mijałem nowy budynek sądu w Radzyniu. To chyba wyjaśnia dlaczego pałac jest teraz miastu niepotrzebny. Resztę instytucji, które tam były pewnie poupychano po innych budynkach.

Gdy startowałem była temperatura nieco poniżej 4 stopni na plusie. Gdy byłem w Kąkolewnicy już był mróz. Lekki. Do Międzyrzeca temperatura spadła do -1 stopnia. Na trawie szron. Ale nie czułem jakoś specjalnie tego chłodu. Nawet na butach miałem ochraniacze – założyłem tak w razie czego i się przydały. A pod cmentarzem żydowskim, pod bramą, stał jakiś samochód. Czyżby ktoś był w domku na cmentarzu? To stawiało mnie w niezręcznej sytuacji gdy tam wchodziłem. Ale przez 3 lata nie udało mi się ustalić jak oficjalnie wejść na teren cmentarza. Na co dzień jest zamknięty. I zwykle kończyłem na patrzeniu z zewnątrz. Teraz jednak pojechałem do wyrwy w murze z tyłu cmentarza. Po przeskoczeniu mocno się zdziwiłem widokiem.

Te macewy nie są wyrzucone. Były umieszczone na zniszczonej części muru. A śmieci… Ktoś je tu podrzucił. Nie tylko śmieci. Są też ślady "załatwiania potrzeb fizjologicznych przez ludzi". Miejsce jest ustronne. Gdyby go nie było nadal nie widziałbym żeliwnych macew.

Ale podejść do domku nie chciałem. Nie wiem czy ktoś kto tam był, nie poczułby się zagrożony. Czułem się intruzem. Zaraz też opuściłem cmentarz i Międzyrzec Podlaski.

Teraz chciałem dotrzeć do cmentarza wojennego. O jego istnieniu dowiedziałem się trochę przypadkowo. Przeglądając rejestr zabytków w gminie Międzyrzec Podlaski (szukałem cmentarza w Strzakłach) znalazłem cmentarz w Krzewicy do którego najlepiej chyba dotrzeć od strony Łukowiska. Cmentarz jest przy gruntowej drodze. Cały porośnięty drzewami i krzewami. Nie ma na jego terenie oryginalnych krzyży. Ale kiedyś podnoszono mogiły ponieważ są wyraźnie widoczne. Tak jak dół wykopany przez poszukiwaczy skarbów w jednej z mogił zbiorowych. Granice cmentarza wytyczają wał ziemny i rów. Przerwa w wale będąca wejściem na cmentarz znajduje się od strony Krzewicy. A rów stał się dzikim wysypiskiem śmieci.

Na terenie cmentarza nie brak śladów pamięci o spoczywających tu ludziach.

Nie pojechałem najkrótszą drogą do Łosic. To byłoby za proste. Pojechałem przez Huszlew by nie pominąć cmentarza unickiego w Chotyczach.

Prawdę mówiąc spodziewałem się, że jak na terenach objętych Akcją Wisła i ten cmentarz jest opuszczony. Ale myliłem się. Choć cmentarz jest nieczynny to jednak groby są odwiedzane i pielęgnowane.

Kolejnym punktem wyjazdu był grób powstańca styczniowego w Łosicach. Miał znajdować się w sąsiedztwie kaplicy cmentarnej. Kaplica jest na terenie starego cmentarza. Może to był cmentarz przykościelny? Nie wiem w którym miejscu do 1929 stała cerkiew unicka (drewniana). Teraz stoi w Dęblinie i to już w drugim z kolei miejscu w tym mieście. Jak na budowlę z drugiej połowy XVIII w. dobrze się trzyma. A w Łosicach w sąsiedztwie kaplicy cmentarnej nie ma nagrobków. Pod ogrodzeniem w jednym miejscu widziałem ich resztki zsypane jak gruz. Czy ciało powstańca nadal tu spoczywa? A jeśli tak to w którym miejscu?

Wiatr już wiał dość mocno. W drodze z Łuzek do Łosic przyjemnie mnie popychał. Akurat na tej drodze spotkałem wielu drogowców. Wycinają drzewa. Tego nie lubię. Ale przynajmniej niektórzy mnie pozdrawiali. Jak myślę dlatego, że też byłem w pomarańczowej kamizelce odblaskowej. Od Łosic do Sarnaków już wiatr przeszkadzał. Do tego droga wąska, a na niej dużo TIR-ów. Wiele razy chciałem im zjechać z drogi ale pobocza są tu za miękkie. Ostatecznie przepuszczałem je tylko na podjazdach. Za to jak wszędzie busy i autobusy pasażerskie niemal się o mnie ocierały. Kolejny raz dały mi odczuć, że ich kierowcy oceniają wartość życia ludzkiego na podstawie cennika biletów. Najważniejsze, że dojechałem. Zjechałem w drogę przy której powinienem odnaleźć cmentarz żydowski i nie byłem pewien czy to ta droga. Gdy stanąłem przy krzakach porastających cmentarz zamarły prace w ogródkach. Nie wiem dlaczego ale tak mam często. Jak podchodzę do cmentarza żydowskiego, a w pobliżu mieszkają ludzie to od razu staję się głównym punktem programu. Ludzie stali i patrzyli. Tego dnia mi się to nie spodobało i nie zapytałem ich czy to ulica Konopnickiej (jeszcze nie miałem pewności czy to jest to miejsce). Podjechałem do centrum, do pomnika partyzantów zaangażowanych w przekazanie Brytyjczykom informacji o V2.

Następnie wróciłem pod krzaki – nie było żadnej innej drogi, która pasowałaby mi do cmentarza z mapy WIG.

Ale na teren cmentarza nie wszedłem. Musiałbym się znów ubrać by wcisnąć się pomiędzy krzaki. Tak robiłem w Józefowie nad Wisłą. I nic tam nie znalazłem poza śmieciami. Tu może znalazłbym tyle samo. Ruszyłem więc do Drohiczyna. Odcinek od Sarnaków do Bugu jest nawet przyjemny. Fajny zjazd. Lasy. Ale tego mostu nie lubię. Głównie z powodu przejść dla pieszych. Kiedyś tam się wcisnąłem z rowerem. Oczywiście nie po to by jechać tylko by przejść. I na takie przejście jest tam za ciasno. Teraz nie próbowałem tylko przejechałem drogą.

Bug szeroko się rozlał. Bardziej niż Wieprz. Plan przewidywał zjazd w pierwszą drogę w lewo. I nie zjechałem. Przy samej drodze była woda. Pomyślałem, że to pewnie nie ta droga. I się pomyliłem. Tak więc z jednej drogi krajowej wjechałem w następną. Na szczęście nie była zapchana samochodami. Dało się jechać spokojnie. W pierwszej mijanej miejscowości zaintrygowały mnie błyszczące w słońcu kopuły cerkwi. Musiałem do niej podjechać.

Świątynia wygląda na nową dlatego zdziwiłem się czytając tablicę informacyjną przy niej. Jest tam napisane o celu zwiększenia atrakcyjności wsi Słochy Annopolskie. Dałem się zwieść błyskotkom?

Niemal na przeciwko drogi do cerkwi jest pomnik pomordowanych podczas wojny mieszkańców wsi. W 1941 roku Niemcy zamordowali 58 mieszkańców Słochów Annopolskich. Ślady z czasów wojny są i dalej choć nieco inne. Za to cechą charakterystyczną rozbujanego krajobrazu są małe krzyże na polach – bliżej lub dalej od szosy. No i wspomniane ślady po okresie wojennym. Pierwszy:

Drugi:

Trzeci:

Takie betony są i w Drohiczynie i dalej ale to nie jest to co mnie kręci. Wjechałem w gruntową część Alei Jaćwieży i szukałem cmentarza żydowskiego. Dwa razy obok niego przejechałem zanim go odnalazłem. Właściciele sąsiadującej z cmentarzem posesji oddzieli się od niej drutem kolczastym. Pies z ich posesji szczekał i szczekał… Żałowałem jednego. Macewy z polnych kamieni mieniły się w słońcu. I tego na zdjęciach nie widać.

Od Drohiczyna było już ciężko. Przez wiatr i zmęczenie. Coś też mi nie wyszło z planowanych kilometrów. Na liczniku miałem ich o 20 więcej niż planowałem. Prawdopodobnie nie przewidziałem przejazdu przez Huszlew. Przejeżdżając przez most na Bugu w stronę Sokołowa Podlaskiego miałem już ponad 200 km w kołach. Już myślałem o tym by się jednak wycofać. Minimum zrealizowałem. I to z lekkim naddatkiem. Ale nie chciałem znowu jechać przez Mordy i Łuków. Z Sokołowa podlaskiego do Siedlec i Łukowa też nie chciałem jechać. Pierwsza droga już była w tym roku przeze mnie przejechana. Drugą nie lubię jeździć. Dojechałem więc do Sokołowa i postanowiłem najpierw poszukać Rynku Szewskiego by zobaczyć, czy w rampie przy sklepach nadal widoczne są macewy. Nie widziałem żadnej. Za to na przeciwko jest cukiernia. Chciało mi się słodkiego. Nie wiem z czego robi się bajaderki ale tego dnia okazały się dla mnie za mało słodkie.

Cmentarz żydowski w Sokołowie Podlaskim jest teraz parkiem. O tym, że spoczywają tu ludzie można przeczytać na tablicy pamiątkowej. Choć nie ma tam słów które by mówiły wprost, że spaceruje się tu po grobach.

Kolejny cel to Mokobody. Wymyśliłem wcześniej, że pojadę tam przez ulicę Fabryczną w Sokołowie. Tylko nie wiedziałem jak do tej ulicy dojechać. Na mapach WIG jest przy niej mały cmentarz. Może z I wojny światowe? Na zdjęciach z geoportalu już go nie ma. Teren jest zmasakrowany. Myślałem, że była tu jakaś kopalnia odkrywkowa. Ale nie. Gdy zapytałem o drogę dowiedziałem się, że przy drodze jest cukrownia i kiedyś był tam stadion. Widocznie te ślady po kopaniu to teren stadionu. A cukrownię zobaczyłem z daleka. Miałem szczęście bo właśnie jest burzona. A bez niej może nie znalazłbym ulicy Fabrycznej. Po cmentarzu nie ma żadnego śladu. A ja zacząłem dokonywać złych wyborów. Mapa zamiast podpowiadać mi jak jechać zaczęła mi pokazywać dokąd zbłądziłem. Chciałem pojechać przez Rozbity Kamień ale nie wyszło. Po drodze tylko odebrałem telefon z pytaniem czy mam łyżki do opon. Mam. Ale mnie nie ma. Przynajmniej w Puławach.

Do Mokobodów dojechałem. Odnalazłem też ulicę Stodolną przy której jest kirkut. Wg opisów to jest dziś boisko. Podczas wojny usunięto macewy. Po wojnie wycięto drzewa. Trochę też podkopano skarpę wydobywając piach. Przy ulicy Stodolnej takich podebranych miejsc w skarpie jest dużo. Ale już na samym początku ulicy złapałem kapcia. Drugi raz w tym roku. I w tej samej oponie. Poprzednio to było szkło. Teraz kolec z jakiegoś drzewa. Kolec który wbił się w zeszłym tygodniu. Zanim go usunąłem zdążył sam odpaść. Tak myślałem, a on się ułamał i cały czas drążył problem ogumienia rowerowego. Szybka łatka. I pojechałem do końca Stodolnej. Geoportal pokazywał, że będzie można do cmentarza przejść bez przeszkód ale nie znalazłem takiego miejsca. Szkoda.

Do Kałuszyna i Mińska Mazowieckiego nie chciałem już jechać. I do nich i do Puław miałem pod wiatr. Postanowiłem wracać. Nie wiedziałem, że rozpocząłem całą serię błędów. Plan: jadę do Broszkowa i Kotunia. Wykonanie: dojechałem do Nowego Opola i Nowych Igań. Kolejny plan: jadę do Wodyń. Wykonanie: dojechałem do Kotunia. Chociaż byłem w pobliżu miejsc mi znanych to jednak na ziemi nieznanej i to już po ciemku. Zamiast wrócić do miejsca w którym zgubiłem drogę zacząłem szukać skrótu. Myliłem się jeszcze dwukrotnie ale zaraz po dojechaniu do tablicy z nazwą miejscowości sprawdzałem dokąd jadę. Dwukrotnie jechałem w stronę przeciwną niż powinienem. Ostatecznie jednak dojechałem do Wodyń po drodze przebierając się ponownie w ubranko zimowe.

W drodze do Stoczka Łukowskiego poczułem się senny. I to bardzo. Do tego brakowało sił. Nic tylko się kłaść przy drodze. Na chwilę. To pomaga. Przyczyną było na pewno ubranie. Dopóki czułem chłód mobilizowałem się do wysiłku. Na ciepło nie czułem takiej potrzeby. Zatrzymałem się więc na chwilę przy pomniku bitwy pod Stoczkiem Łukowskim. Wtargałem rower na wyższy poziom by nie rzucać się w oczy przejeżdżającym. Zdarzało mi się już, że gdy rozprostowywałem plecy w wiatach przystankowych zatrzymywały się samochody. Ludzie chcieli pomóc. Widzieli przecież, że gość leży. Może potrzebuje pomocy? Nie potrzebowałem. Potrzebowałem chwilę odpocząć. Teraz więc by nie zawracać nikomu głowy i z braku karimaty położyłem się na ławeczce. Nie na długo. Kilka minut leżenie wystarczyło żebym zaczął się cały trząść z zimna. Nie było mrozu ale tu docierał chłód znad łąk i rzeki przepływającej przez Stoczek. Mobilizacja gigantyczna. Zanim z rowerem zszedłem do drogi szczęka złapała swój rytm. Nawet podjazd do centrum Stoczka Łukowskiego mnie nie rozgrzał całkiem. Kolejny już trochę bardziej. A później rozgrzewały mnie co jakiś czas pieski goniące mnie przez wieś. Bywały i spore. Wiadomo. Duży pies daje więcej ciepła. Na szczęście nigdy nie goniło mnie więcej niż dwa na raz. Od Stryjna do Puław już mi się to nie zdarzyło. A już wypracowałem taką technikę: odpoczynek i spokojna jazda w terenie niezabudowanym. Przez wieś sprint. Brakowało mi sił na dłuższe przejazdy bez odpoczynku. Za wcześnie zdecydowałem się na tak długą trasą. To pewnie jeszcze ta euforia nie tyle wiosenna co pozimowa. Do jesieni jeszcze trochę czasu. Jeszcze się pojeździ.

2 thoughts on “Falstart czyli o błędach i pechu

  1. Oczywiście most nie pomiędzy Bobrownikami lecz Baranowem i Drążgowem. Most koło Siemiatycz ma rzeczywiście bardzo wąską ścieżkę dla pieszych. W ubiegłym roku korzystaliśmy z niej dwukrotnie. Pozdrawiamy. Co tydzień śledzimy Twoje relacje ale odległości, które pokonujesz to dla nas kosmos.

  2. Nie powinienem pisać gdy jestem jeszcze zmęczony :) Poprawiam. Jasne, że chodziło mi o Baranów. Co do odległości to wydaje mi się, że na rowerze to tylko kwestia czasu jaki się jest w stanie na to przeznaczyć. Pośpiech potrafi dystans skrócić.

Comments are closed.