Zapomniałem ostatnio o rozpoczynaniu ciepłej pory roku wypadami do Solca. To była jakaś tradycja. Tradycji się ot tak nie porzuca, nie zmienia. W tym roku postanowiłem do tego powrócić. Tylko pogoda… Wcale nie jest wiosenna. Dość mam jednak czekania. Postanowiłem udawać, że to jest już wiosna. Że już można. Bo za bardzo się chce. Dzień wcześniej sprawdziłem jak wygląda trasa. Tak do połowy. Było całkiem nieźle. Tylko na bocznych drogach można było zobaczyć takie obrazki.
Zdawałem sobie sprawę, że to tylko połowa drogi. Reszta miała być niewiadomą. Ale byłem gotowy dać się zaskoczyć. Jedyne co mi dokuczyło to zimny wiatr. Ręce bardzo zmarzły. W razie czego postanowiłem następnego dnia wziąć grubsze rękawiczki. Ale jako zapasowe.
Start nastąpił o 9 rano. Cały odcinek przebadany poprzedniego dnia był przejezdny. Po 20 km zaczęły się niespodzianki. Nie dojechałem poprzednio do Lucimi. A tam drogi białe. Tak samo droga do Chotczy z Lucimi. Na zdjęciu odcinek pod samą Lucimią.
To podjazd na drodze do Zwolenia. Trochę szedłem. Lód nie pozwalał podjechać, a śnieg rozłaził się pod kołami. Może bym się uparł i jechał zygzakami ale nie wiedziałem czy kierowcy samochodów podejdą do tego z wyrozumiałością i poczekają aż dojadę do kawałka z czarną nawierzchnią. Droga do przeprawy na Zwolence nie wyglądała lepiej. Nie zjechałem ostrym zjazdem do mostu. Zjazd się wije, a ja nie miałbym tak dobrej przyczepności by zwolnić lub zakręcić. Co roku myślę o oponach z kolcami. Na myśleniu się kończy. Nie jeżdżę ekstremalnie. Często jeżdżę po drogach czarnych, a tych kolce nie lubią.
Przy moście jest stary młyn. Teraz jest odnowiony. Ktoś w nim mieszka. Stał się przez to mniej malowniczy. Ale miejsce pozostało malownicze. Nawet mimo nowego mostu (kiedyś był drewniany). Rozlewisko przed młynem zamarznięte.
Zachowała się stara tabliczka pamiętająca drewniany most. A może ten most nadal jest drewniany tylko wylano asfalt? Nie zastanawiałem się nad tym ale widziałem już takie mosty na których asfalt odtwarza układ desek pod nim leżących. Tutaj jeszcze nie. Nawierzchnia jest jeszcze zbyt nowa.
Do Chotczy dawało się jechać bez większych problemów. Bywały białe miejsca. Ale po tym białym daje się jechać i nawet manewrować. W zasadzie to tak miałem już do samego Solca. Ale po drodze. Za Chotczą. W miejscu gdzie odchodzi od drogi głównej interesująca mnie szosa zobaczyłem co powyrabiał u wiatr. Duże obszary lasu noszą jego ślady.
Zastanawiałem się czy nie podjechać do soleckiego kirkutu. Ale dziś znalazłbym tam tylko śnieg. Ta jedna, jedyna stojąca macewa na pewno byłaby widoczna ale kawałki rozbitej leżące na ziemi na pewno są przykryte jeszcze białym puchem. Zrezygnowałem z tego pomysłu. Ale i sam Solec był mało turystyczny. Boczne drogi pokryte bardziej lodem niż śniegiem. Na rynku dużo samochodów, a ich właściciele w kościele. Miałem wracać. Miałem. Ale przyszło mi do głowy, że z Solca biegnie droga do Lipska, a ja ją nigdy nie jechałem. To dobry powód by nią pojechać
Zjechałem więc z Solca położonego na skarpie wiślanej do drogi. Po drodze mijałem stary młyn. Wciąż stoi. I chyba wcale go nie ubyło choć jest w połowie ruiną.
Nieco dalej stoi figura św. Jana Nepomucena. Zawsze był pod daszkiem, a dziś akurat nie. Na postumencie nieco cegieł. Chyba będzie miał nową kapliczkę. A droga przez Przedmieście i Dziurków nie poprowadziła mnie tak jak wydawało mi się, że poprowadzi. Wydawało mi się, że dojadę nią do Woli Soleckiej i tam zamiast drogi do Lipska będę mógł wybrać drogę do Gołębiowa. Żeby tak pojechać musiałbym chyba wrócić do Boisk. Jest droga z samego Solca ale nawet nie widać było po niej czy ma utwardzoną nawierzchnię. Ostatecznie musiałem pojechać przez Lipsko. I to szlakiem rowerowym ponieważ główna droga z Solca posiada ścieżki rowerowe i obowiązuje zakaz wjazdu rowerów. Ponieważ ścieżki nie są odśnieżone zapuściłem się w drogi boczne. I chyba dobrze zrobiłem. Nie lubię przedzierać się przez miasta. Chciałem tylko najkrótszą drogą dojechać do Ciepielowa i zobaczyć czy synagoga nadal jest synagogą. Z Lipska to chyba 12 km ale drogą krajową. Takie drogi lubię nocą, gdy panuje na nich mały ruch. Ale i dzisiaj nie był wielki. Chyba ludziom było za zimno. Dzięki temu spokojnie do Ciepielowa dojechałem i zobaczyłem, że tylko kawałek poszycia położonego tymczasowo przez nowego właściciela został zerwany.
Gdy pisałem o tej synagodze na forum eksploratorów załączyłem też film w którym narrator zastanawiał się dlaczego Żydzi, którzy odwiedzili Ciepielów bardziej interesowali się cmentarzem niż synagogą. A to przecież jasne. Przynajmniej dla mnie. Cmentarz jest uświęconym miejsce spoczynku zmarłych. Synagoga to tylko budynek. Jeszcze nie brałem się za ciepielowski kirkut. Trochę jest "niezręczny". W większości zaorany. A część mniejsza jest teraz zabudowana. I to zabudowana przez gospodarstwo stojące w tym miejscu zupełnie samotnie. To że tak właśnie cmentarz żydowski wygląda to obraz profanacji miejsca uświęconego. Chrześcijanie mają odmienny stosunek do miejsc pochówku i rzadko pamiętają, że nie jest to stosunek obowiązujący wszystkich tak samo. Paradoksalnie cmentarz w Ciepielowie, podobnie jak również zaorany cmentarz Turobinie są w ten sposób lepiej chronione przed poszukiwaczami "żydowskich skarbów" niż cmentarze pozostające "nieużytkami".
Synagoga przez pewien czas była magazynem sklepu ze środkami chemicznymi dla rolnictwa. Sklep też jest zdewastowany. A ogrodzenie teraz nawet uniemożliwia podejście bliżej synagogi w której poza prowizorycznym przykryciem dachu przez dwa lata nic się nie zmieniło.
Czułem głód i byłem już spragniony. Nie brałem z sobą nic do jedzenia i picia. Miałem przecież skoczyć do Solca i wracać. Byłoby może trochę ponad 80 km. Jak startowałem termometr pokazywał -6 stopni. W Solcu już tylko -2 i tak już zostało do końca wyjazdu. Ruszyłem więc na rynek w Ciepielowie. I odkryłem, że zatracił zupełnie swoją dawną rolę handlową. Może są tam 3 sklepu. Większość budynków to tylko domy mieszkalne. Nawet nie sprawdziłem czy sklep oferujący artykuły spożywcze i przemysłowe jest czynny. Pojechałem dalej.
Kolejna miejscowość na trasie do Sycyna. Miejsce urodzenia Jana Kochanowskiego. Ale ja nie Kochanowskiego szukałem tylko czynnego sklepu. Była niedziela. Mijałem kilka stacji paliwowych na których mogłem się zaopatrzyć w batonika i colę. Ale się przy nich nie zatrzymałem. Był nawet na końcu Ciepielowa "sklep nocny". Tylko nie chciało mi się sprawdzać czy już w nim panuje noc. W Sycynie już jechałem na "oparach". Zapytałem o czynny sklep oczekującego na busa młodzieńca. Pewnie i ten sklep bym minął. Przecież nie miał ustawionej wielkiej tablicy z napisem "czynne". W cieplejsze dni jest z tym łatwiej. Pod czynnym sklepem zbiera się grupa konsumentów. Stoją rowery. A teraz wiosna na niby. Śnieg i ludzie nie chcą z domów wychodzić. Ale się pożywiłem i mogłem jechać dalej. Już miałem 5 km do Zwolenia i… nie chciałem tam jechać. Nie lubię jeździć przez Zwoleń. Są tam dziwne ograniczenia ruchu dla rowerzystów i często spotykane ścieżki rowerowe przenoszące się z jednej na drugą stronę ruchliwej drogi krajowej. W cieplejsze dni jeżdżę drogą gruntową z mostem na Zwolence. Łączy ona Zielonkę z Wólką Szelężną. Postanowiłem spróbować. Najwyżej będę szedł ale nie będę musiał iść przez Zwoleń. Zakładałem, że i tam ścieżki rowerowe nawet nie są odśnieżone. Sprawdzać nie chciałem.
Droga do Zielonki nie była taka zła. Miejscami nawet się roztopiła.
Jak skończą się roztopy na pewno zostanie wyrównana. Jak co roku. Sama Zwolenka tutaj nie jest zamarznięta.
Pływają sobie po niej kaczki. Odpłynęły jednak już gdy przejeżdżały tędy samochody. Droga jest uczęszczana. Najbliższy most na Zwolence jest w samym Zwoleniu, czyli ok. 3 kilometrów dalej. Wyjazd z doliny Zwolenki ani trochę nie był wiosenny. Dobrze że drogę odkopano. Ostatnio musiała być zawiana śniegiem. Sądząc po tym jak to wygląda obok drogi to było tu z pół metra śniegu.
Dalej droga znana ale miejscami zmieniona nie do poznania. Biała miejscami na odcinkach nawet stumetrowych. Minąłem Szczęście. Przejechałem przez Zamość. A dojeżdżając do Łagowa zobaczyłem dwa walczące bażanty. Najwyraźniej to już dla nich pora godów. Wiosna. W walce były niemal całkowicie zaślepione. Jeden niemal nie wbiegł pod przejeżdżający droga samochód. Gdy dotknął jego felgi dopiero dostrzegł niebezpieczeństwo. Dziwne ale na rower i rowerzystę zareagowały inaczej. Bacznie mnie obserwowały. Byłem pewien, że uciekną jak tylko się zatrzymam. Więc jechałem i strzeliłem zdjęcie bez zatrzymywania. Nawet kilka ale tylko na jednym widać koguty.
Zaraz był Łagów i Wólka Łagowska. Pojechałem przez Pająków choć bardziej lubię drogę biegnącą przez Piskorów. Tamta była biała. A ja już miałem dość tej bieli. Na szosie do Puław też było biało ale od soli. Spokojnie dojechałem do mostu.
Od rana się trochę zmienił. Rano chodnik był jeszcze pokryty śniegiem i lodem. Może więc bażanty mają rację?