Wiatr we włosach? Pluskwiaki i pajęczaki na twarzy

Sobota 17 września przywitała mnie chłodno. Poczekałem więc aż się trochę ociepli. A wyjeżdżając o 11 już nie mogłem pozwolić sobie na odległe cele. Wybór więc padł na Kozienice gdzie nie widziałem jeszcze cmentarza ewangelickiego i kwatery Legionistów na cmentarzu rzymsko-katolickim.

Przejazd od Góry Puławskiej do Kozienic to sama przyjemność. Ruch niewielki, dużo lasów. Dopiero pod samymi Kozienicami to wszystko się psuje. Ale tu już na początku zabudowy kozienickiej miałem szukać cmentarza. Doprowadzić mnie do niego miała wąska ścieżka biegnąca pomiędzy budynkami. Nie wiem czy informacja o tym, że ścieżka biegnie przy posesji nr 171 była dostępna w sieci już wcześniej. Ja zauważyłem ją dopiero rano w sobotę. Ścieżka rzeczywiście jest wąska. Ledwo starczy miejsca na rower. A cmentarz nie jest zbyt duży. Cały ogrodzony. Ale ogrodzenie już się sypie. Nagrobków niewiele. Może jeszcze jakieś skrywają się pod murawą? Miejsce wygląda na zadbane i ktoś się nim opiekuje. To zawsze jakaś odmiana po tym co widuję w pobliżu Puław. Może z wyjątkiem Końskowoli, gdzie cmentarz ewangelicki jest (przynajmniej częściowo) zadbany. Leokadiów, Sosnów – to przykłady wręcz odwrotne. A i w pobliżu Zwolenia pewnie jest nie lepiej ale tego jeszcze nie sprawdzałem. Za Kozienicami jeszcze jest cmentarz ewangelicki w Chinowie. Gorzej wygląda w tej samej miejscowości sprawa cmentarza wojennego (z I wojny światowej) – przepadł gdzieś w lesie, a wg map jest dość duży. To może tyle o tych okolicach. Cmentarz ewangelicki w Kozienicach jest skromną i zadbaną nekropolią.

Poszukiwanie kwatery Legionistów musiałem rozpocząć od znalezienia cmentarza na którym się ona znajduje. Pamiętałem tylko, że będzie to mniej więcej na północ od kozienickego kirkutu. Tak więc wystartowałem spod kirkutu i starałem się jechać po zachodniej stronie miasta. Cmentarz był niedaleko ale ja dojechałem do niego okrężną drogą. Co więcej – odkryłem, że już nie raz przejeżdżałem w pobliżu tylko nie zwróciłem uwagi na to, że jest tam cmentarz. Będąc za bramą dostrzegłem znak miejsca pamięci narodowej po lewej stronie. Tam też się udałem i zamiast poszukiwanej kwatery zobaczyłem groby „utrwalaczy” poległych w 1947 roku. Wydawało mi się, że wiem o co chodzi. Ale tylko mi się wydawało, bo od razu przyszedł mi do głowy Jaskulski „Zagończyk”. Jednak on już wtedy był uwięziony w Kielcach. Co więc się wydarzyło w 1947 roku w Kozienicach lub w ich pobliżu? Dalej są groby z II wojny światowej i poszukiwana kwatera Legionistów.

Dałem się oszukać. Patrząc z oddalenia myślałem, że ogrodzenie z bramą to wszystko. Tymczasem mogiły Legionistów znajdują się także przed bramą. Wielu bezimiennych. Ale to i tak dziwne, że nie przeniesiono tych pochówków do mauzoleum w Laskach.

Teraz mogłem udać się w drogę powrotną. Wciąż oszczędzałem siły z myślą o dniu następnym. Prognozy mówiły o poranku o 5 stopni Celsjusza cieplejszym od sobotniego. Dlatego wyjazdu odpuścić nie mogłem. Przecież zaraz będzie jeszcze zimniej i dzień będzie jeszcze krótszy. Wracałem przez Dęblin i Bobrowniki. Dawno tam nie byłem (ostatnio w czwartek ;) ). Jednak przejazd tą drogą jest o niebo przyjemniejszy niż trasą nadwiślańską. Jest tylko dalej. Na moście w Dęblinie zrobiłem sobie krótki odpoczynek – przeszedłem po nim prowadząc rower. Korzystając z okazji otrzepałem się z mszyc, a później zebrałem ogromne ilości „babiego lata”. A dalej było coraz szybciej. Trudno jest mi utrzymać tempo wypoczynkowe gdy warunki sprzyjają szybkiej jeździe. Ale nie przegiąłem. Następnego dnia mogłem ruszać nie czując w nogach 100 km z poprzedniego dnia.

Start nastąpił o 7 rano. Prognozy pokazywały silny, przeciwny wiatr ale bez wariacji. Liczyłem więc, że pomoże mi on podczas powrotu. Powolna jazda pod wiatr pozwoliła mi na lekkie rozproszenie. Głównie myśli moje kręciły się wokół czytanych właśnie „Wspomnień żydowskiego działacza rzemieślniczego” Barucha Elimelecha Raka. Żałuję bardzo, że tak późno książka ta wpadła mi w ręce. Jednak wydana została dopiero w 2010 roku. Wcześniej ukazała się tylko raz – w 1958 roku w Brazylii i do tego w języku jidysz. Zachowano w niej stary wstęp z roku 1958 oraz dodano nowy. Uzupełniono też książkę o aparat naukowy. Całość jest fantastycznym obrazem życia społecznego rzemieślników żydowskich w okresie międzywojennym. Kontekst „Wspomnień…” też ma niebagatelne znaczenie. Pojawiają się tu wydarzenia polityczne i gospodarcze opisanego okresu i czasami spojrzenie na społeczność chrześcijańską (może jedno tylko takie spojrzenie jest we „Wspomnieniach…” ale to też jest już COŚ).

„Wspomnienia…” przybliżają mi zjawisko wewnętrznych podziałów wewnątrz społeczności żydowskiej. Przy tworzeniu organizacji rzemieślniczej one musiały się pojawić. Skoro rzemieślnicy reprezentowali wszystkie grupy polityczne to ta polityka musiała i tu przemówić. Bund nie chciał zasiadać przy jednym stole z burżujami. Syjonizm nie był ideologią powszechną. Z ruchu rzemieślniczego narodziła się partia folkistowska. Wszystko zaczyna się jeszcze przed I wojną światową, gdy zaborca rosyjski chce policzyć rzemieślników w Kongresówce. A liczyć ma zamiar tylko zrzeszonych w cechach. Żydzi nie mieli prawa się zrzeszać ani należeć do cechów. Stanowili zaś prawdopodobnie ponad połowę wszystkich rzemieślników na tych ziemiach. Ale nie będę tu opisywał książki. Kto się interesuje tymi zagadnieniami na pewno i tak sięgnie do oryginału. Po raz kolejny reforma Grabskiego jest zestawiona z aliją Grabskiego – zagadnieniem znacznie mniej znanym, a istotnym dla życia gospodarczego Polski jak i budowy państwa żydowskiego. Istotny też jest fakt o którym najpierw przeczytałem w przedmowie Marka Turkowa, a potem to samo przeczytałem w treści „Wspomnień…” – antysemici rzadko lub wcale nie atakowali rzemieślników żydowskich. Ostrze ich krytyki wymierzone było w grupę „nieproduktywną” a do niej rzemieślników zaliczyć się nie dawało. A to prawie połowa społeczności żydowskiej II RP. Wciąż chodzi jeszcze za mną brak zrozumienia dla ideologii antysemickiej. Może kolejne lektury mi coś w tym względzie rozjaśnią. A na razie jechałem do Bełżyc.

Jechałem do Bełżyc i zdałem sobie sprawę z tego, że do nich wcale nie mam 32 km jak zawsze myślałem. Pomyłka przekracza trochę tylko 10 km. To ok. pół godziny spokojnej jazdy. Licząc dalej odkryłem, że do Bychawy mam około 70 km. Do czego to podobne żebym zobaczyć nieznane mi jeszcze cmentarze musiał jeździć aż tak daleko? To przecież strata czasu. I pewnie żałowałbym bardzo gdyby nie to, że lubię jeździć. Tylko teraz gdy dzień jest już tak krótki trochę szkoda czasu. Może jednak powinienem choć w najbliższych „dniach jezdnych” skorzystać z pociągów? Z samego Lublina już miałbym znacznie bliżej do Bychawy. A z Minkowic jeszcze bliżej do Piask. Warto może. No i cmentarze w samym Lublinie. Je też warto odwiedzić. Już miałem to zrobić poprzedniej zimy. Ale uwiązłem w kolorowych kamienicach Starego Miasta i na Krakowskim Przedmieściu. Zimą bardziej brakuje mi kolorów niż cmentarzy i nic na to nie poradzę.

Jakie to myśli przychodzą do głowy gdy rower powoli toczy się pod wiatr… Jadąc szybko bardziej się odczuwa niż myśli. Ale za Strzyżewicami musiałem zjechać z głównej drogi. Stanikus z forum eksploratorów wspominał kiedyś o cmentarzu wojennym w Dębszczyźnie. Podobno parę lat temu został odnowiony przez austriacki Czarny Krzyż i władze lokalne, a potem popadł w zapomnienie. Na mapach geoportalu łatwo go można odnaleźć. Mapy pokazują też, że można do niego dojechać drogą gruntową koło jakiejś posesji. Droga wg map kończy się na lesie porastającym cmentarz. Sama Dębszczyzna mocno mnie zaskoczyła. Po wyjechaniu z lasu znalazłem się w sielskiej krainie. Wąska droga i domy (głównie drewniane) z małymi podwórkami na których wypoczywali mieszkańcy. Było koło południa. Wczesna sjesta? Miło się tędy przejeżdżało. Wkrótce też odnalazłem cmentarz. Ale tylko z daleka. Droga kończy się przy zabudowaniach. Tu nasadzono na drodze iglaki, a za nimi widać, że zamiast drogi jest pole uprawne. Z drogi pozostała tylko miedza do której nie ma jak podejść. Wycofałem się i próbowałem odnaleźć jakąś inną drogę – bez skutku. Zacząłem nawet wątpić czy w dobrym miejscu szukam. Zapytałem więc młodego człowieka o cmentarz wojenny. Znał tylko cmentarz przy kościele i wskazywał kierunek Kiełczewic. O cmentarzu w tym miejscu nie słyszał. W domu sprawdziłem jeszcze raz mapy. To było dobre miejsce. Ktoś tylko odciął dostęp do cmentarza. Trochę szkoda, że nie spotkałem nikogo z mieszkających przy tej odciętej drodze. Może dowiedziałbym się o co w tym wszystkim chodzi. Poniżej widok lasu porastającego cmentarz do którego nie ma jak dotrzeć i o którym chyba się na miejscu nie pamięta.

Do Bychawy pojechałem przez Łęczycę. Tak było najbliżej ale czy najszybciej? Droga gruntowa posypana grubym żwirem. Moje koła nie przepadają za taką nawierzchnią. Mimo tego przejechałem. Po powrocie na asfalt znów musiałem zmagać się z wiatrem ale już nie daleko. Z Bychawy do Piotrkowa jest około 9 km. A tam miałem do odwiedzenia kilka cmentarzy. Jeden już wypatrzyłem w poniedziałek – jest przy samej drodze Lublin-Przemyśl. Będę musiał kiedyś sprawdzić czy pobocza przy tej drodze ciągną się od samego Lublina. Na pewno nie ma ich w Wysokim i dalej w stronę Tarnogrodu. Zanim jednak zjechałem w dolinę do Piotrkowa zobaczyłem przeciwległe wzniesienie z cmentarzem do którego jeszcze nie wiedziałem jak dotrzeć. Zacząłem od cmentarza przy drodze głównej. Sprawia wrażenie zapuszczonego i opuszczonego. W ogrodzeniu brakuje furtki. Brak śladów mogił poza jednym kopcem na końcu cmentarza. Na szczycie znajduje się tylko jeden malutki krzyż. Brak jakiejkolwiek tablicy informacyjnej.

Przyszła kolej na cmentarz na wzgórzu. Po tym co zobaczyłem na poprzednim spodziewałem się, że wybieram się jedynie do punktu na mapie. Okazało się zresztą, że nie ma czegoś takiego jak droga dojazdowa. Do wyboru miałem dwie zarośnięte miedze. Na jednej wysokie trawy były uschnięte więc odpadła – miałem nieodpowiednie obuwie na suchą trawę. Rower trzeba było cały czas prowadzić i wcale nie byłem pewien czy wracając nie zostanę przez kogoś nawyzywany. Nie pytałem o zgodę tylko wszedłem. Pewnie zbyt pesymistycznie na to patrzę – zakładam że nie ma co zobaczyć, że ktoś stwierdzi, że wszedłem w szkodę… ale szedłem. Nie odpuszczę tak łatwo jak w Dębszczyźnie.

Na miejscu czekało na mnie miłe rozczarowanie. Cmentarz kilka lat temu musiał być odnawiany. Otacza go głęboki rów i wysoki wał. Za nimi znajduje się 5 wysokich kopców. Miejscami dają się dostrzec też zarysy mniejszych mogił. 3 podłużne kopce przecinają cmentarz na pół. Dwa jeszcze większe znajdują się na końcu cmentarza. Na tych ostatnich znajdują się drewniane krzyże i stare, wypalone znicze. Mniej więcej w środku cmentarza stoi krzyż stalowy podobny do krzyży z Białej Góry pod Bychawą. I zardzewiała tablica, chyba kiedyś o czymś informowała.

Wracając nie zauważyłem by moje wejście wzbudziło czyjeś zainteresowanie. Z jednym wyjątkiem – zauważyła je pewna starsza kobieta ale nie miała wobec mnie chyba żadnych zamiarów. Za to ja miałem ochotę dowiedzieć się czegokolwiek na temat cmentarza od miejscowych. Zapytałem więc czy może wie kiedy cmentarz był odnawiany. Odpowiedzi na to pytanie nie dostałem ale upewniłem się, że odnawiany był. Także, że dzieci ze szkoły chodzą tam zapalać znicze i że chodzą tą drugą miedzą. I że kiedyś miedze były inne, bo ludzie wypasali na nich krowy. To było jak olśnienie. Faktycznie w dzieciństwie nie widywałem miedz zarośniętych tak wysokimi trawami. Krowy kształtowały krajobraz… Dowiedziałem się także, że cmentarze są jeszcze: przy głównej drodze (byłem tam już wcześniej) i na końcu wsi, „przy dworze” (dopiero zamierzałem tam dotrzeć). Do tego drugiego cmentarza pojechałem drogą równoległą do głównej. Po drodze mijałem kościół, który intrygował mnie nie tyle elewacją co dzwonami. Z daleka widać na jego nowoczesnym szczycie 3 dzwony. Jednak nie dzwonią. Dopiero teraz zobaczyłem, że są jedynie dekoracją – płaskie kawałki blachy w kształcie dzwonu.

Cmentarza „przy dworze” nie odnalazłem. Nie miałem z sobą dokładnej mapy z zaznaczoną lokalizacją. Pamiętałem tylko, że jest za zabudowaniami. Ale nie pamiętałem za którymi. A ludzi na drodze i na podwórkach nie było. Chyba było za gorąco. W domu sprawdziłem jak to wygląda na mapach. Cmentarz znajduje się na terenie prywatnym. To działka wewnątrz działki większej – jak matrioszka. Trzeba więc przejść przez teren prywatny ale czy gospodarze na to pozwolą? Bez pytania się nie dowiem. Muszę tylko pamiętać, że to trzeci z kolei dom przy drodze po lewej stronie. Drogą tą pojechałem prosto do Piotrkówka. Zanim dotarłem na drogę utwardzoną zobaczyłem trzech jeźdźców na koniach jadących w poprzek mojej trasy. Znów czułem się jak na innej planecie. A przecież niedaleko przebiegała ruchliwa droga, której odgłosy było słychać i tutaj. Zmierzałem do lasu.

Przeglądając mapy z terenami w okolicach Piotrkowa zauważyłem cmentarz w lesie w pobliżu Piotrkówka. Nie znalazłem go wtedy w książce Dąbrowskiego o cmentarzach Wielkiej Wojny (po powrocie znalazłem :) ). Pojechałem więc do lasu by zobaczyć na własne oczy co to za cmentarz. Do tego lasu lepiej nie zapuszczać się na rowerze po deszczu – podłoże zmienia się w nim w lepkie lessowe błoto. To już przerabiałem w Dzierzkowicach-Podwodach. Teraz jednak miało konsystencję skały i jechało się po nim całkiem wygodnie. Cmentarz nie znajduje się bezpośrednio przy drodze ale z daleka widać, że jest to cmentarz wojenny. I to cmentarz niedawno odnowiony. Ale chyba nie razem z cmentarzem w Piotrkowie – tu są duże drewniane krzyże, nie ma stalowego z kształtowników. Na kopcach obok nowych krzyży leżą resztki krzyży starych. I tak chyba powinno to wyglądać. Stare krzyże z czasem same się rozsypią w pył.

Na dwóch końcach cmentarza znajdują się pojedyncze podłużne kopce. Na jednym z nich jest krzyż łaciński, na drugim prawosławny. Pomiędzy kopcami są słabo widoczne mniejsze mogiły. I stare wypalone znicze. W rowie odnalazłem jakiś żeliwny element ale nie mam pojęcia co to mogło być. Może tylko fragment jakiejś maszyny? Choć wyobraźnia podpowiadała mi, że to jedno z ramion krzyża.

Ale nic o cmentarzu nie wiedziałem. Była tu tabliczka informująca o pochowaniu żołnierzy poległych w I wojnie światowej ale nie wiedziałem, że o nim już gdzieś napisano. Potrzebowałem człowieka. Człowieka, który by coś wiedział o tym miejscu. I znalazłem kogoś. Starszy, samotny człowiek w lesie. A ja jak wariat podjechałem i zacząłem go przepytywać. Nie uciekł :) . Dopiero później zdałem sobie sprawę, że najpierw się przestraszył, a przez całą rozmowę coś za sobą ukrywał. Nie to dla mnie było ważne. Chciałem wiedzieć kiedy cmentarz odnowiono. Podobno około trzech lat temu. Odnowienia miano dokonać za sprawą jednego z pochowanych tu żołnierzy. Rodzina odnalazła cmentarz na którym pochowano kogoś z jej przodków. Nie wiem skąd byli i czy to prawda ale na pewno tak powstała kolejna opowieść, która utrwali na jakiś czas pamięć o tym miejscu.

Było trochę po piętnastej. W planach miałem jeszcze kilka cmentarzy. Wszystkie miały znajdować się przy drogach utwardzonych. Ale zrezygnowałem. Poprzednio, w poniedziałek ruszyłem w drogę powrotną z Piask o szesnastej. Wróciłem do Puław na tyle późno, że jeszcze przed pracą przespałem się przez 4 godziny. W pracy do tego potwornie bolała mnie głowa – być może od nadmiaru słońca poprzedniego dnia. Nie chciałem tego powtórzyć. Więc z lasu pojechałem polną drogę do Piotrkowa mijając Piotrkówek. Zanim dojechałem w okolice „przy dworze” jeszcze rzuciłem okiem na las w którym ktoś odnalazł grób kogoś bliskiego.

A potem… Potem wiatr tak jak chciałem pozwolił mi gnać na zachód. Nawet zdecydowałem się na nadłożenie drogi by ominąć drogi z kiepską nawierzchnią. W Nałęczowie szosa była zakorkowana. Uzdrowisko ale raczej nie na nerwy kierowców. Mignął mi stary znajomy rowerzysta z Opola Lubelskiego. Jeszcze się chyba nie wybierał w drogę powrotną, a słońce już było czerwoną kulą nisko zwisającą nad horyzontem. I mimo wszystko znów się nie wyspałem :D Chyba jednak poprzestanę na podróżach sobotnich z niedzielą na odpoczynek. Nie będę musiał się aż tak spieszyć.

Dzik jest dziki. Dzik jest zły?

… miłość do łąk i lasów, upodobanie do chłodu wody i cienia drzew, do pasterzy i owiec, obserwowanie z lubością nieba i ptaków, poczucie całkowitej harmonii z naturą, jej rytmem, klimatem i porami roku – wszystko to wywodzi się z tradycji literackiej. Od czasów Wergiliusza powtarzamy to z lubością, wyśpiewujemy i głosimy wszem i wobec, ale prawda jest inna – nie znosimy deszczu, błota, cierni i owadów. Mamy tu do czynienia z pewną postawą ukształtowaną przez literaturę, wywodzącą się nie z natury, lecz z wyobrażenia, jakie o niej mamy.

Cytat pochodzi z pracy Średniowieczna gra symboli. Jej autor – Michela Pastoureau – odniósł się tu do Bajek La Fontaine’a. Ale to tylko jeden z ostatnich rozdziałów książki postulującej badania historyczne nad symbolami w średniowieczu. Zaczyna się od zwierząt i zmian jakie w średniowieczu nastąpiły w ich symbolicznym znaczeniu. Tu pojawia się dzik. Dzik który fascynował mnie od dawna. Zwierzę to dzisiaj jest „dziką świnią” ale nie zawsze nią był. Pokrewieństwo ze świnią domową dzikowi „wyciągnięto” po setkach lat szacunku jakim to zwierzę otaczano. Tymczasem dzik jest:

  • gwałtowny
  • zapalczywy
  • dziki
  • warczący
  • piorunujący
  • porywczy
  • wściekły
  • toczący pianę
  • groźny
  • brutalny
  • I to są jego cechy znane już w starożytności oraz na początku średniowiecza. M. Pastoureau przyczyn zmiany dopatruje się w zmianie sposobu polowania i w rozwoju stosunków lennych. Szacunkiem dzika i niedźwiedzia darzyli myśliwi polujący pieszo. Piesze polowanie nie wymaga wielkich terenów łowieckich. Polowanie na dzika było zajęciem bardzo niebezpiecznym – starcie było bezpośrednie. Siły niemal równe. Rozdrażniony lub zdesperowany dzik walczył do końca zamiast uciekać. Wśród Germanów polowanie na dzika było często połączone z inicjacją młodzieńców. Aż przyszły zmiany. Zmiany inspirowane przez Kościół, który sprzeciwiał się polowaniom, a w niedźwiedziu i dziku dopatrywał się powiązań z szatanem.

    Do zwrócenia szczególnej uwagi właśnie na dzika skłoniły mnie dawno czytane informacje o polowaniach z włócznią w którymś ze stanów USA. Polowano na dziki. Internet zmniejszył świat i można zobaczyć zdjęcia takich upolowanych włócznią dzików. I… to wcale na dziki nie wygląda. Są to ewidentnie zdziczałe świnie domowe. Nie wiem czy są równie niebezpieczne. To z Polski pochodzą informacje o śmiertelnych spotkaniach z dzikami, które czytałem. Ale nie zmienia to faktu, że dzika zastąpił jeleń na którego polowano konno, który uciekał płochliwie, którego starożytni postulowali zostawić wieśniakom. Ta wolta myśliwska miała mieć też związek z wielkością lasów należących do poszczególnych feudałów. Najbogatsi mieli ich tyle, że mogli konno polować na uciekające jelenie. Biednym pozostały… dziki. Prawda, że dziś to wygląda jeszcze inaczej. Myśli najchętniej strzelają do swoich ofiar z bezpiecznych ambon. A i tak w pościgu za ranioną zwierzyną bywają w tarapatach. Szczególnie gdy gonią dzika.

    Zwierzęta w pracy Pastoureau’a – a raczej ich symboliczne znaczenie – to tylko kawałek świata, którego już nie znamy. Pojawiają się tu kolory i zawody z nimi związane, herby i flagi, przywiezione ze wschodu szachy, imiona związane z legendami. Ale jest też miejsce dla rudych i leworęcznych. Te postulaty badawcze jeśli nie skłaniają do badania to przynajmniej do przemyśleń. Choćby w kwestii kolorów. Tak lubię zestawienie żółtego i zieleni, a w średniowieczu miało to być zestawienie szalone. W te kolory ubierano błaznów i szaleńców by podkreślić ich inność. I to mi pasuje :)

    Testament Kajetana hrabiego Kickiego

    Już dość długo chodził za mną ten temat. Wciąż coś mi nie pasowało. I nadal nie pasuje. Sobieszyn tak wiele Kajetanowi Kickiemu zawdzięcza ale czy Kajetan Kicki chciał obdarować akurat Sobieszyn? Z dokumentów wynika, że nie. Testament spisany 9 maja 1878 roku raz tylko wymienia nazwę tej wsi. I to po dość szczegółowym opisie kościoła, który z woli testatora miał być wzniesiony w Orłowie Murowanym.

    Ponieważ życzeniem jest mojem, ażeby zwłoki moje do tego kościoła przeniesione ostatecznie zostały, przeto podziemie onegoż, powinno być stosownie urządzone, naprzykład na wzór kaplicy pogrzebowej, wystawionej przez siostrę moją, w dobrach Sobieszynie, w guberni Siedleckiej, na teraz powiecie Garwolińskim.

    Kajetan Jan Kanty hr. Kicki miał dwie siostry i dwóch braci. Sam urodził się w roku 1803. Rodzice: August Kicki herbu Gozdawa i Marianna z Kowalkowskich Kicka.

  • Najstarsza siostra – Zofia urodziła się w 1780 roku. Przeżyła całe swoje rodzeństwo. Była od ok. 1810 r. żoną Pawła Wincentego Cieszkowskiego z którym miała syna – Augusta.
  • Drugi z kolei potomek Augusta i Marianny to urodzony w 1796 roku Franciszek. Pojął on w 1815 roku za żonę Marię Rzeczycką z którą miał córkę – Ernestynę. Zmarł w 1827 roku.
  • Kolejny brat – Aleksander – urodził się ok. 1800 roku. Zmarł bezdzietnie w roku 1878.
  • Siostra – Gabriela – urodziła się przed rokiem 1803. Pozostawała do śmierci w stanie panieńskim. Zmarła prawdopodobnie w roku 1876.
  • Kajetan Jan Kanty Kicki był najmłodszym z rodzeństwa. Urodził się 19 X 1803 roku we Lwowie. Za żonę pojął Marię Franciszkę Maszkowską. Zmarł 22 czerwca 1878 roku w Warszawie. Jego żona – Maria Franciszka – zmarła 12 września 1885 roku. Byli bezdzietni.
  • Kajetan Kicki należał do Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych. Organizacja to powstała w roku 1872. Istniała nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej. W roku 1922 zmieniła nazwę na Warszawskie Towarzystwo Patronatu nad Nieletnimi. Głównym celem było zapobieganie osadzaniu skazanych nieletnich razem z dorosłymi. W roku 1873 Towarzystwo weszło w posiadanie terenów w powiecie skierniewickim w pobliży wsi Studzieniec. W 1876 otwarło pierwszy ośrodek wzorowany na francuskiej kolonii dla nieletnich w Mettray. Działalność Towarzystwa była szeroko nagłaśniana i należało do niego wielu przedstawicieli inteligencji, właścicieli ziemskich oraz przemysłowców. Placówka w Studzieńcu realizowała nowoczesny na owe czasy program resocjalizacji młodocianych. Był to pierwszy zakład poprawczy na terenie Kongresówki. Te informacje może pomogą zrozumieć postanowienia dotyczące majątku Kajetana Kickiego zawarte w jego testamencie. Testamencie opublikowanym w prasie w lipcu 1878 roku i wzbudzającym sensację. Oto jego pierwszy akapit:

    Mocno przekonany o tem, że jedynie tylko dążność ku bezwzględnemu dobru, Bogu przedewszystkiem podobać się może, że przykład życia Chrystusa Pana niemylnie nam to wskazuje, że w tym duchu zarządzone postępowanie, jest obowiązkiem każdego człowieka, a tem bardziej powinnością u kresu życia stojącego, aby się stać mogło zarówno czynem wdzięczności, przynależnej Bogu, za otrzymane w ciągu życia dobrodziejstwa, jak również aby zdołało wyjednać przebaczenie za popełnione przekroczenia, pozyskać przeto większe miłosierdzie Boskie i przebaczenie za to wszystko, w czem przeciw woli Boskiej postąpić się mogło. Nie mając żadnych ścieśniać mogących tę ostatnią wolę moją, nie posiadam bowiem potomstwa. Rodzeństwo moje jest starsze wiekiem odemnie. Brat mój w stanie zdrowia nie dozwalającym mu zajęcia się osobiście zarządzaniem majątków. Siostra moja o wiele starsza, która jednak, gdyby tego zażądać miała, może użyć dożywocia majątków ziemskich. Dalsi zaś moi krewni są to ludzie zamożni, którzy nie potrzebują zwiększenia majątkowego, użyliby go niemylnie na cele czysto światowe, potoczne, mało może tym przybytkiem zadowoleni, pozbawili by mnie możności działania w sposób zamiarom Boskim najodpowiedniej zadosyć mogący. Zapisuję zatem cały mój majątek po mnie pozostały, z zastrzeżeniami poniżej wymienionemi Instytucyi przez Rząd zatwierdzonej, tak zwanego Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych. Instytucya ta bowiem mając na celu dobro przyszłości, najwięcej an teraz podobną być może, naturą swego utworu, do podążania ku bezwzględnemu dobru, do którego to celu skutecznie przyczynić się pragnę, tak przykładem, jak również i czynem. Domniemane sumienie osób w tej Instytucyi przewodniczących, oparte na dążności czysto filantropijnej, nie powinno zawieść całą swą nadzieję w nich pokładającego a żądającego jedynie tylko opieki, w całej pełni wykonywanej nad dopełnieniem wszelkich zastrzeżeń tu przywiedzionych, zanim nadwyżka dochodów z majątku pozwoli do założenia, jednej z osad pomienionej Instytucyi, której potrzeba istnienia nie może być tak nagłą, jako dla Instytucyi, już tak silną opiekę po sobie posiadającej, i do rozwoju pożądanego, i bez tej natychmiastowej pomocy, dostąpić mogącej.

    Kajetan Kicki przekazał więc praktycznie cały majątek w ręce ludzi do których miał całkowite zaufanie i wierzył w ich bezinteresowność. Miał też swoje plany edukacyjne. I chciał by je realizowano w majątku orłowskim. Kościół z dość szczegółowym opisem jak i uposażenie duchownego sprawującego nad świątynią opiekę oraz pewne cechy jego charakteru. Testator wyznaczał ilość mszy za duszę jego i jego bliskich. Szczególnie ciekawy wydaje się przy tym zapis mówiący o mszy odprawianej raz do roku:

    Raz jednak do roku odprawiane być powinno solenne nabożeństwo, za dusze wszystkich, którzy tylko nań przybyć zechcą, a po ukończeniu onegoż, przyjęciu przybyłych stosownym obiadem w pałacu, mniej zaś ukształconych chociażby pod rozbitym na ten cel namiotem, przyczem mocne trunki, ile możności unikane być powinne.

    Sam pałac miał pełnić rolę muzeum. Na przeciw niego miał zaś powstać budynek pełniący rolę dzisiejszych Domów Kultury. Zajęcia w nim organizowane miały na celu edukację dorosłych mieszkańców majątku orłowskiego. Dla dzieci miała powstać ochronka, szkoła elementarna i zakład agronomiczny. Te dwie ostatnie placówki miały poza wiedzą ogólną przekazywać wiadomości potrzebne w zarządzaniu gospodarstwem – uprawą ziemi, hodowlą zwierząt jak i gospodarką leśną. Kajetan Kicki dostrzegał zagrożenie jakie niesie wycinanie lasów. A było ogromne zapotrzebowanie na drewno opałowe wynikające z powszechnego stosowania maszyn parowych. Dwukrotnie w testamencie pojawia się też wzmianka o walce z wadą narodową – „nieocenienia pożytku dokładności”.

    Z realizacji planów edukacyjnych po myśli Kajetana Kickiego prawdopodobnie nic by nie wyszło gdyby nie Rada Zarządzająca majątkiem zmarłego. W obliczu braku zgody a może i zakazu uruchomienia zakładu agronomicznego w guberni chełmskiej Rada podjęła decyzję przeniesienia się z planami do guberni siedleckiej. Zdawano sobie już sprawę, że na przeszkodzie stoją interesy polityki narodowościowej prowadzonej przez rząd carski. Gubernia chełmska jako częściowo zamieszkała przez ludność ukraińską – uznawaną przez władze carskie za ludność rosyjską – była tam chroniona przed polonizacją. A w szkole rolniczej Kickiego dostrzegano właśnie takie zagrożenie. Gubernia siedlecka nie zmagała się z problemami etnicznymi. Tu zgodę na budowę szkoły uzyskano bez większych problemów. Tylko jak napisałem wyżej testament Kickiego nic o Sobieszynie nie mówił. Przynajmniej ten zapisany 9 maja 1878 roku. Mówił za to o bracie, którego stan zdrowia nie pozwalał na zarządzanie majątkiem. Brat ten do 1876 roku był współwłaścicielem dóbr w Sobieszynie. Zmarł jednak wkrótce po napisaniu przez Kajetana testamentu. Spadkobiercą mieszkającego w Sobieszynie Augusta był Kajetan. Majątek testatora w ostatnich miesiącach jego życia się powiększył. Ostatnią wolę musiał więc Kajetan Kicki uzupełnić o nowe zapisy. Zrobił to 21 czerwca – dzień przed śmiercią. Najważniejsze zapisy dotyczące Sobieszyna, które się teraz pojawiły to:

    Dodatkowe moje rozporządzenia są następujące:
    1-o. że włączam do ogólnego zapisu dobra Sobieszyn z przyległościami…
    (…)
    13-o. Nadto stanowię aby do kaplicy w Sobieszynie na tak zwanej „górze Modrzewjowej” były dobudowane nawy. Na co materiał przeznaczam z miejscowego majątku, a na zapłatę robotnikom przeznaczam cztery tysiące (4.000) złotych reńskich. Moim albowiem jest życzeniem, aby kaplica zamienioną była na kościół parafialny z przeniesieniem parafii z Drążgowa do miejsca wspomnianego, oraz przyłączenia do tejże parafii folwarku i wsi Blizocin, jako jeden z Sobieszynem stanowiący majątek.

    Majątek w Sobieszynie był dożywotnią własnością Marii Franciszki Kickiej. W roku 1878 w miejscu dzisiejszego kościoła stała kaplica grobowa wzniesiona przez Gabrielę Kicką. W niej zapewne została ona pochowana wraz z bratem – Aleksandrem. Kajetan Kicki jak widać wyżej zlecił rozbudowę kaplicy do kościoła ale pod warunkiem przeniesienia siedziby parafii z Drążgowa do Sobieszyna. Projekt kościoła przygotował Paweł Wójcicki. Prace budowlane rozpoczęto w roku 1883 – jeszcze za życia wdowy po Kajetanie Kickim. Prace można było rozpocząć gdy pewne już było przeniesienie siedziby parafii. Jak w wielu miejscach w internecie napisano (zapewne powielając wciąż to samo źródło):

    Tu, w latach 1883-1886, staraniem ks. Feliksa Majewskiego, kosztem hrabiego Kajetana Kickiego, wybudowano na Modrzewiowej Górze nowy, murowany kościół parafialny pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Kim był ks. Feliks Majewski? Czy był proboszczem w Drążgowie? W roku 1892 w Sobieszynie kto inny jest proboszczem. Za to do 1906 Feliks Majewski był proboszczem w Krasnymstawie. Czy to ta sama osoba? Czy to on jest autorem książki zatytułowanej „Wizyta Pasterska Jego Excellencyi Ks. Franciszka Jaczewskiego Biskupa lubelskiego” opisującej wizytacje biskupa Jaczewskiego w 22 parafiach dekanatów: krasnostawskiego, zamojskiego, janowskiego, biłgorajskiego, tomaszowskiego i hrubieszowskiego w 1906 roku?

    Skąd te pytania? Przeniesienie siedziby parafii nie jest chyba czymś łatwym do przeprowadzenia. I to w czasie gdy nie można było liczyć na współpracę władz carskich. Sprawę więc musiano prowadzić jednocześnie w Watykanie i w Petersburgu. Czy to ks. Feliks Majewski zabiegał o zgodę w Rzymie? Czy może wszystko było dziełem Rady Zarządzającej legatem Kickiego? I czy jakąś rolę w tym wszystkim spełniła wdowa po Kajetanie Kickim? Wiadomo, że dopiero po jej śmierci Rada Zarządzająca rozpoczęła inwestycje w dobrach sobieszyńskich. Budowę kościoła ukończono w roku 1886. W tym samym roku przeniesiono siedzibę parafii i konsekrowano nową świątynię.

    Kościół w Sobieszynie

    Dalsze działania podejmowane przez Radę Zarządzającą odbiegają od testamentu. Wkrótce po śmierci Marii Franciszki realizuje Rada projekt o którym testator nie wspominał. Powstaje Stacja Doświadczalna w Sobieszynie. Ta jednostka badawcza na pewno wpisywała się w projekty Kajetana Kickiego ale nie on ją wymyślił.

    Stacja Doświadczalna

    Stacja rozpoczęła działalność w 1886 roku pod kierownictwem Teofila Cichockiego – puławskiego profesora.
    Pozostawał wciąż niezrealizowany projekt budowy szkoły. Jak zapisał Kajetan Kicki w testamencie:

    …budowla szkoły powinna być murowana, obszerność jej i na pomnożenie się ludności wyrachowana, piękna i ozdobną strukturą odznaczająca się przez odpowiednio kompetentnego znawcę projektowania, a w niej kiedy już do użytku oddaną zostanie, największa czystość i porządek zachowane.

    Zaprojektował szkołę warszawski architekt Nieniewski. W 1893 roku projekt zatwierdzono i rozpoczęto budowę.

    Szkoła w Brzozowej

    Ponieważ nie można jej było wznieść na wzgórzu wskazanym w testamencie w pobliżu Orłowa Murowanego, wyszukano wzgórze w pobliżu Sobieszyna. Nazywa się ono Brzozowa. Poza tym, że nie jest w miejscowości wyznaczonej na budowę szkoły, spełniało ono wszystkie warunki stawiane przez testatora. I spełnia nadal, choć szkoła jest już coraz mniej rolnicza. Działa od 1896 roku. A cały zespół szkolno-parkowy jest wpisany do rejestru zabytków co niestety nie jest równoznaczne z jego konserwacją.

    Realia polityczne sprawiły, że realizacja zapisów Kajetana Kickiego nie była możliwa w owym czasie. Generalnie jednak starano się choć w przybliżeniu testament zrealizować. Nie wiem ile z tego zrealizowano w samych Orłowach – Murowanym i Drewnianym. Ale może w tym roku pojadę tam wreszcie zobaczyć to na własne oczy.

    A co mi wciąż nie pasuje w tym wszystkim? Ano nie pasuje mi rola jaką przypisuje się w Sobieszynie samemu Kajetanowi Kickiemu. To za jego pieniądze realizowano budowę kościoła, szkoły i stacji doświadczalnej. Ale te dwie ostatnie inwestycje odbiegają od testamentu. Dodatkowo sam Kajetan Kicki nigdy jako właściciel majątku w Sobieszynie w nim nie był. Miał już 75 lat. Przeczuwał zbliżającą się śmierć. Planował przyszłość majątku orłowskiego. Panem w Sobieszynie może nie był nawet 2 miesiące. Może to są tylko nieistotne szczegóły zmieniające rzeczywistą historię w legendę? Lubimy legendy :)

    ŻOB i ŻZW oraz lata zmonopolizowanej historii

    Oglądając wczoraj zdjęcia pomnika wystawionego w miejscu bunkra dowódców Żydowskiej Organizacji Bojowej i czytając nazwiska tam utrwalone odczułem, że czegoś tu brakuje. Nie chodzi o piękną historię Marka Edelmana czy Icchaka Cukiermana. Pamiętam jak Marek Edelman wspominał, że on, bundowiec współpracował z syjonistą. Zachowane materiały z okresu międzywojennego już dawno ułożyły mi się w obraz antagonizmu dzielącego czy łączącego w nienawiści oba te środowiska. Nawet czasami na śmierć i życie. Cała historia Bundu dotąd wydaje mi się zapomniana – nawet słownik w przeglądarce internetowej nie zna słowa „bundowiec”. Ale coś mi w tym umknęło. Te same materiały archiwalne mówią o antagonizmach wewnątrz samego syjonizmu. Antagonizmach ideologicznych. Idea budowy Państwa Żydowskiego napotykała na opór pytania: Jakie to państwo ma być? Dwóch wymienionych wyżej ludzi połączyła chęć walki z hitlerowcami dążącymi do eksterminacji narodu. Obaj byli ideowo na lewicy. ŻOB współpracował z Gwardią i później Armią Ludową. Nie było tu miejsca na kontakty z ZWZ czy AK. Taka historia pasuje do PRL. A mi coś nadal nie pasuje.

    Źródła związane z odrzucaną przez lata historią wspominają o pomocy dla Bojowników Getta. Dlaczego sami Bojownicy na ten temat powiedzieli niewiele lub nic? Czy wyjaśnieniem może być to, że ta pomoc nie trafiała tu bezpośrednio? Że była jeszcze jakaś organizacja pośrednicząca? Np Żydowski Związek Wojskowy? Ta organizacja nie pasowała do linii partii. Łączona z Rewizjonistami Żabotyńskiego, przedwojennym Wojskiem Polskim i ze Związkiem Walki Zbrojnej oraz z Organizacją Wojskową – Korpusem Bezpieczeństwa nie mogła trafić na karty historii. Wspominał jednak o jej istnieniu Bernard Ber Mark – nazwa więc została zapisana, utrwalona. Szukając więcej informacji trafiłem poza Wikipedią na artykuły na portalu prawicy i stronie Tygodnika Powszechnego poświęcone książce Marka Apfelbauma „Dwa sztandary. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim”. Nie znam tej pozycji ale zarzuca się Markowi Apfelbaumowi, że pełnymi garściami korzystał z książki Tadeusza Bednarczyka. Tą akurat znam choć czytałem ją lata temu. Sięgnąłem do niej ponownie.

    Tadeuszowi Bednarczykowi zarzuca się niewiarygodność. Na terenie getta warszawskiego pojawiał się jako pracownik Urzędu Skarbowego, może dlatego posądza się go nawet o kolaborację z okupantem. Nie chcę tu wchodzić w polemiki. Te oskarżenia o współpracę z okupantem nie znajdują potwierdzenia w faktach. Odczytywanie książki T. Bednarczyka „Życie codzienne warszawskiego getta. Warszawskie getto i ludzie (1939 – 1945 i dalej)” wymaga bardzo krytycznego podejścia do podawanych informacji. Jej odrzucenie pozbawia nas wielu informacji. Już we wstępie swojej pracy autor daje nieświadomie „wytyczne” jak czytać jego opracowanie. Tak przynajmniej ja to odebrałem przystępując do lektury. Występuje przeciwko kłamstwom o polskim antysemityzmie. Nawet stawia się w jednym szeregu z Mieczysławem Moczarem, który też krytykował rozpowszechnianie takich informacji. Jasne więc, że dalsza lektura w ocenie i przytaczaniu przykładów będzie nieobiektywna. Nie dlatego, że stanął po stronie towarzysza „Mietka”. Tylko dlatego, że głęboko wierzy, że są to kłamstwa. W opracowaniu historycznym na wiarę nie ma miejsca.

    W rozdziale pierwszym swojej książki T. Bednarczyk daje nam kolejne wskazówki. Już sam jego tytuł „Dlaczego interesowałem się kwestią żydowską w Polsce? Zdaje się wiele mówić. Ale pojęcie „kwestia żydowska” choć dziś ma antysemicką konotację przed II wojną światową, przed holocaustem, jeszcze tak jednoznacznie jej nie miało. Autor zaś swoje poglądy kształtował jeszcze przed wojną.

    Od lat najmłodszych stykałem się z dziećmi żydowskimi. Byli to moi sąsiedzi i towarzysze zabaw dziecięcych. Przyjaźniłem się z dziećmi takich żydowskich rodzin jak: Lipszyce, Wachtlowie z Warszawy, czy Diamandowie z Falenicy. Później przyszły studenckie i męskie przyjaźnie z Tadkiem Makowerem, Adamem Zabirsztajnem i innymi, przyjaźnie męsko-damskie płynące z życia towarzyskiego.

    Zaraz po tym akapicie następuje opis tego jak łatwo autor uległ agitacji antysemickiej. Jak wchłaniał wiedzę przesiąkniętą rasizmem od autorytetów naukowych oraz z broszur i książek. Młody człowiek przyjął na wiarę to co głoszono. Z jakim zdziwieniem czytałem, że Żydzi doprowadzili do wybuchu powstania Chmielnickiego. Oskarżenie równe dobre jak te propagowane w wieku XIX przez producentów wódki, że Żydzi rozpijają chłopów sprzedając wódkę. Całkowity brak krytyki w akceptacji informacji zasłyszanych i przeczytanych, a pasujących do tego co nazywamy antysemityzmem.

    Staje się oczywiste, że z informacji podawanych przez T. Bednarczyka należy odrzucać wiadomości przez niego zasłyszane oraz jego oceny. Pozostają informacje z którymi stykał się bezpośrednio, a tych jest niemało. Warto przytoczyć notkę biograficzną o Tadeuszu Bednarczyku, w której raczej trudno o przekłamania:

    Tadeusz Bednarczyk – (ppłk WP), urodził się w roku 1913 w Warszawie w katolickiej rodzinie rzemieślniczej, ukończył studia ekonomiczne (SGH) i rozpoczął pracę jako urzędnik skarbowy w dzielnicy żydowskiej.
    W styczniu 1940 zostaje w komendzie Gł. OW (Organizacji Wojskowej, powołanej jeszcze we wrześniu 39 na rozkaz gen. Sikorskiego) kierownikiem Wydziału ds. Mniejszości Narodowej i Pomocy Żydom. Współpracuje z prezesem gminy żydowskiej inż. Adamem Czerniakowem. Na wniosek Bednarczyka OW i CKON (centralny Komitet Organizacji Niepodległościowych) koordynują swoją pomoc niesioną gettu, a potem ukrywającym się Żydom, był pełnomocnikiem obydwu tych organizacji i AK. Na stanowisku tym zatwierdził go gen. Grot-Rowecki. Z racji funkcji konspiracyjnej miał dokładną orientację w akcji pomocy gettu tak ekonomicznej, jak i wojskowej. Był inicjatorem powstania pierwszych zorganizowanych, zbrojnych ognisk oporu w getcie, ma osobisty udział w powstaniu Żydowskiego Związku Wojskowego, mającego ogromne zasługi w walce z Niemcami i niszczeniu niemieckiej siatki konfidentów i kolaborantów.
    Pracę wewnątrz getta umożliwiała mu stała przepustka pracownika Urzędów Skarbowych. Bednarczyk jest jedynym żyjącym Polakiem, który był w getcie codziennie aż do 18 kwietnia 1943 r. Ostatni raz był tam nocą z 30 kwietnia na 1 maja 43 dostarczając amunicję walczącym powstańcom.

    Nie wiem kto jest autorem tej notki biograficznej. Brakuje tu informacji o przyznanych T. Bednarczykowi podczas wojny odznaczeniach. Oraz o jego powojennej współpracy z SB. Rozpracowywał m.in. dyrektora ŻIH Bernarda Ber Marka (w swojej pracy pisze o B. Marku co najmniej niepochlebnie i prawdopodobnie podaje nieprawdziwe informacje o jego wykształceniu) oraz w latach 80-tych środowisko Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”. Na koniec przystąpił do Samoobrony RP – znanej kiedyś partii populistów wyrażającej sprzeciw (nie ważne przeciw czemu).

    Wszystkie powyższe informacje tworzą szum z którego należy dopiero wyłowić informacje istotne. Do tematu jeszcze powrócę w przyszłości.

    Wybory do Rady Miasta w 1927 r. – Puławy

    Rok 1927 był politycznie gorący. W tym roku odbywały się wybory do Rady Miasta i rad gminnych. Ruszała też kampania wyborcza przed wyborami parlamentarnymi. Starosta, który w okresie międzywojennym był przedstawicielem państwa i nie pochodził z wyborów samorządowych miał mnóstwo do opisania w swoich raportach z działalności politycznej w powiecie. Przytoczę tu kilka fragmentów raportów sytuacyjnych dotyczących wyborów samorządowych. Ponieważ materiały zbierałem głównie z myślą o pracy na temat społeczności żydowskiej Puław nie ma tu wielu informacji dotyczących działalności ludności polskiej. Zachowam też oryginalną pisownię.

    18 VI 1927 r. starosta pisał:

    W związku z wyborami do Rady Miejskiej nastąpiło pewne ożywienie wśród ludności. Zw. Kupców Polskich, Zw. Rzemieślników Chrześcijańskich, Zw. Ludowo – Narodowy, oraz byli członkowie Straży Narodowej tworzą wspólny blok „dla obrony polskości przed Żydami”, Żydzi dotychczas się nie zjednoczyli.

    25 VI 1927 r.:

    Żydzi rozpoczęli również kampanię wyborczą. Dnia 11 VI 1927 r. przy udziale ok. 100 osób w bóżnicy w Puławach odbył się wiec przedwyborczych zwołany przez miejscową organizację sjonistyczną. Przemawiali Bajgielman Szmul, Rochnowski Szloma, Bronsztajn Kejbuś i Flajszman Hankiel. W przemówieniach swych wskazywali na potrzebę zjednoczenia się Żydów dla obrony interesów własnych, dowodząc, że 90% ludności Puław stanowią Żydzi. Magistrat powinien być przez nich opanowany. Następnie usiłował przemówić Tarcic Szyja co wywołało awanturę, której przewodniczący Kramer Pankwas nie mogąc uspokoić zrzekł się przewodnictwa, wiec został rozwiązany bez powzięcia jakichkolwiek rezolucji.
    Tarcic Szyja jest kandydatem do Rady Miejskiej z ramienia Poalej – Sjon – Lewicy i jest podejrzany o działalność antypaństwową…
    (…)
    Dnia 22 VI b.r. w lokalu gminy wyznaniowej żydowskiej w Puławach odbyło się zebranie przy udziale ok. 70 kupców. W przemówieniach nawoływano do połączenia wszystkich stronnictw żydowskich, stworzenia wspólnej listy kandydatów dla uniknięcia rozbicia głosów żydowskich…
    (…)
    22 VI odbył się wiec przedwyborczy zwołany przez Poalej – Sjon – Lewicę. Prezydium stanowili: Tarcic Szyja z Puław jako przewodniczący i Najmark Jankiel z Puław jako sekretarz, obaj członkowie zarządu T-wa Kursów Wieczorowych w Puławach. Zebranych było ok. 400 osób, przeważała młodzież. Przemawiali: Najmark Jankiel z Puław i Zagar z Warszawy. Szajdentisa Szloma z Puław krytykował działalność Poalej – Sjon – Lewicy, stawiając jej liczne zarzuty, kiedy na nie chciał odpowiedzieć Zagar powstała na sali wrzawa, której nie mógł uspokoić przewodniczący Tarcic Szyja mimo kilkakrotnych upomnień, wobec czego będący tam funkcjonariusz policji wiec rozwiązał.

    2 VII 1927 r.

    W Puławach w Z.J.N. Panuje pewien rozłam na tle czysto personalnym, jedna grupa jako kandydata czołowego wysuwa sędziego Mostowskiego, druga bardziej umiarkowana prof. Malarskiego, trzecia wreszcie burmistrza J.Tyczyńskiego, przytem tego ostatniego popierają zamożne sfery kupców żydowskich…
    (…)
    Żydzi nie zblokowali się dotychczas i prawdopodobnie wysuną dwie lub trzy listy:

  • kupców
  • bezpartyjnych rzemieślników
  • Poalej – Sjon
  • PPS działa najbardziej karnie i zdecydowanie, nawiązanie kontaktu z inteligencją nie powiodło się. Zwolennicy K.P.P. i Bundu żadnej agitacji nie ujawniają.
    16 VI zebrali się kupcy Żydzi i wyłonili Komitet Wyborczy dla ustalania kandydatów.
    18 VI odbyło się zebranie Rzemieślników Żydów, którzy wybrali 5 kandydatów nie reprezentujących specjalnie jakiegoś zabarwienia politycznego.
    20 VI Poalej – Sjon, zwołał w sali chederu zebranie na którym definitywnie postanowiono wystąpić z własną listą.

    9 VII 1927 r.

    (…)zasadniczo ścierają się 2 listy: Nr 2 – PPS i Nr 10 prawicy (…)
    Żydzi wystawili 4 listy, z których najpoważniejsze są:
    Nr 8 – Narodowego Bloku Żydowskiego
    Nr 5 – Poalej – Sjon
    Poza temi listami zgłoszono listę Nr 4 sympatyków Bundu i Nr 12 Żydowska Bezpartyjna, skupiająca chasydów, zwolenników pomocnika miejscowego rabina.
    21 VI w Puławach odbyło się zebranie przedwyborcze przy udziale sjonistów, ortodoksów, rzemieślników, kupców i żydów bezpartyjnych. Wymienione wyżej ugrupowania połączyły się i stworzyły blok Narodowo – Żydowski wysuwając jedną listę. Na zebraniu przemawiali Tochterman Szol i Adler Henryk nawołując do połączenia się wszystkich stronnictw żydowskich. Zebranych było ok. 100 osób.
    Poalej – Sjon zorganizowało 2 wiece:
    23 VI przemawiali Tarcic Szyja, Szajdenfisz Szloma, Najmark Jakier i Tarcic Dawid. Mówcy nawoływali do głosowania na listę Nr 5. Przy tej okazji Najmark Jakier poddał krytyce sposób prowadzenia gospodarki ogólno-państwowej Polski.
    25 VI przemawiali: Binder Emanuel, nauczyciel z Lublina, Tarcic Dawid, Najmark Jakier i Gewercman Aron. Na wiecu zgromadziło się ok. 400 osób, przeważnie młodzież żydowska w wieku do lat 18.

    18 VII 1927 r.

    Pod względem narodowościowym przyszły skład Rady Miejskiej będzie przedstawiał się następująco: 14 Polaków i 10 Żydów. Pod względem politycznym skład Rady jest następujący: członków i sympatyków PPS – 6, Zw. Ludowo – Narodowy – 1, Chrześcijańska Demokracja – 2, bezpartyjnych prawicowców zbliżonych Zw. L – N – 3, Polaków prawicowców bardziej umiarkowanych, bezpartyjnych – 2, Poalej – Sjon – prawica – 2, Poalej – Sjon – lewica – 2, Sjonistów – 5, ortodoksów – 1.
    Pod względem zawodowym skład Rady jest następujący: urzędników i wolne zawody – 11, kupców – 4, rzemieślników – 7, robotników – 2, razem mężczyzn – 23, kobiet – 1.
    Głosowało 3285 osób, na 4253 upoważnionych do głosowania, unieważniono głosów 20…
    (…)
    W dniu 3 VII odbyły się wybory do Rady Miejskiej w Puławach.
    Wyniki wyborów są następujące:
    Lista Nr 2 PPS otrzymała 607 głosów – 6 mandatów.
    Lista Nr 5 Poalej – Sjon – Lewica 553 głosy – 4 mandaty.
    Lista Nr 7 Żydzi bezpartyjni 216 głosów – 1 mandat.
    Lista Nr 8 Narodowy Blok Żydowski 613 głosów – 5 mandatów.
    Lista Nr 10 Blok Narodowy Polski (prawica) 753 głosy – 6 mandatów.
    Lista Nr 11 Klub Pracujących (prawica) 246 głosów – 2 mandaty.
    Bez mandatu:
    Lista Nr 4 (Bund) głosów 23 i
    Lista Nr 12 (Chasydzi) głosów 74
    – dzielnik wynosił 131…
    (…)
    2 VII odbył się wiec Palej – Sjon – Lewicy. Przemawiali: Tarcic Szyja,Rajchman Moszek z Kazimierza, Najmark Jakier z Puław, Szyldkret Majer z Lublina, Tarcic Dawid z Puław. W przemówieniach swoich nawoływali do głosowania na listę Nr 5. Zebranych było ok. 600 osób w tym ok. 50% stanowiła młodzież do lat 18 i nie tylko z Puław, ale i z Kazimierza i Końskowoli.
    2 VII odbył się też drugi wiec Poalej – Sjon – Lewicy. Przemawiali: Koronberg Szymon z Warszawy i Rajzmon Srul z Kazimierza, nawołując do głosowania na listę Nr 5. Zebranych było ok 200 osób.

    24 IX 1927 r.

    W dniu 12 bm. odbyły się na terenie Rady Miejskiej w Puławach wybory nowego burmistrza, którym został dotychczasowy burmistrz Jan Tyczyński, wybrany 13 głosami prawicy chrześcijańskiej oraz żydowskiej, przeciw 11 głosom lewicy, która dążyła do powołania burmistrza drogą konkursu.

    Pisma w których starosta puławski dokonał podsumowania tych wyborów pochodzą z roku 1929.
    13 X 1929 r. napisał:

    Rada Miejska Puław została wybraną w dniu 3 VII 1927 r., w czasie kiedy poszczególne partie polityczne już przygotowywały agitację do wyborów sejmowych. Z tych względów przy wyborach do rady miejskiej moment polityczny przeważał nad gospodarczym.
    w kwietniu 1928 r. wyjechał z Puław radny Werner, bojowy członek PPS (CKW)

    Wykaz członków magistratu i rady miasta Puław

    1. burmistrz – Jan Tyczyński – ur. 1875 – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – sympatyzujący z Ch.D.
    2. wice burmistrz – Tadeusz Gąsowski – ur. 1891 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – grawitujący do SN
    3. ławnik – Józef Brzeziński – ur. 1883 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    4. ławnik – Michał Gembal – ur. 1882 r. – narodowość polska – bezwyznaniowy – PPS (CKW)
    5. ławnik – Hejnoch Rechels – ur. 1890 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Sjonista

    radni

    1. Eugeniusz Wojnarowicz – ur. 1890 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – grawituje ku PPS (Frakcja Rewolucyjna)
    2. Stanisław Stasiak – ur. 1889 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – PPS (CKW)
    3. Michał Spóz – ur. 1893 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – PPS (CKW)
    4. Piotr Gembal – ur. 1892 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – PPS (CKW)
    5. Romuald Szymański – ur. 1899 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – BBWR
    6. Władysław Szczypa – ur. 1895 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – BBWR
    7. Władysław Jagusiewicz – ur. 1885 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – BBWR
    8. Dr. Henryk Malarski – ur. 1887 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    9. Wincenty Drewien – ur. 1873 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – sympatyzujący z Ch.D.
    10. Kazimierz Bujalski – ur. 1878 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    11. Wacław Broniewicz – ur. 1872 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    12. Wiktor Rogożewski – ur. 1871 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    13. Stefan Wójcik – ur. 1888 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    14. Adam Zadura – ur. 1863 r. – narodowość polska – wyznania rzymsko-katolickiego – SN
    15. Moszek Kartman – ur. 1898 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – sympatyzujący z KPP
    16. Jankiel Lewin – ur. 1894 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Poalej Sjon Lewica
    17. Srul Hersz Edelsztajn – ur. 1901 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Poalej Sjon Lewica
    18. Izrael Tancman – ur. 1901 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Poalej Sjon Lewica
    19. Icek Feferman – ur. 1880 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Sjonista
    20. Henryk Adler – ur. 1884 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Sjonista
    21. Menasze Edelist – ur. 1894 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Sjonista
    22. Anczel Goldreich – ur. 1867 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – Mizrachi
    23. Wolf Loterszpil – ur. 1885 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – ortodoksi
    24. Dr. Leon Nudelman – ur. 1898 r. – narodowość żydowska – wyznania mojżeszowego – bezpartyjny

    Na powyższej liście powinna znajdować się jedna kobieta. Starosta sporządzając wykaz albo się pomylił podając, że kobieta została wybrana do Rady Miasta albo któreś z imion powinno być żeńskie. Które?

    Obserwując prace Rady Miasta starosta zaobserwował podział w jej wnętrzu widoczny już podczas wyborów burmistrza miasta. Przebiegał on między prawicą, a lewicą. Wyznanie i narodowość nie miały tu większego znaczenia. We wrześniu tego samego roku powstała w Puławach Resursa Obywatelska – klub towarzyski skupiający inteligencję puławską. W zarządzie Resursy kierownictwo przypadło działaczom Towarzystwa „Sokół”. Jednak w zarządzie znalazł się też miejscowy lekarz – Benjamin Honigsfeld, który nie uczestniczył w wewnętrznym życiu społeczności żydowskiej Puław.