Nieudana majówka

Jeżeli napiszę, że planowałem inną trasę, a inną pojechałem to nie napiszę nic nowego. Tak już jest.
Plan był ambitny. Chciałem odwiedzić kilka cmentarzy żydowskich na pograniczu Mazowsza i Gór Świętokrzyskich. Trasę przygotowałem sobie taką:


Wyświetl większą mapę

W sumie miało być tego 240 km. Nie chciałem nawet próbować więcej bo zasiedziałem przez ostatnie deszcze. Mógłbym nie dać rady.
Jak się miały te plany do rzeczywistości najpierw pokażę, a potem popiszę.


Wyświetl większą mapę

Teoretycznie z 240 km zszedłem do 184. To teoria. Wyjeżdżając z Iłży już miałem na liczniki 80 a nie 70 km. Te 10 km różnicy to błądzenie i poszukiwania. Ani w Iłży, ani w Kazanowie nie wiedziałem gdzie dokładnie znajdują się cmentarze, które chciałem odwiedzić. Na koniec licznik pokazał mi 213 km. A największą w tym zasługę ma moja ciekawość (choć to nogi potem bolały).

Znów z Puław ruszyłem na Zwoleń. W samym Zwoleniu jednak, zanim go opuściłem, zajechałem na cmentarz. Już wcześniej kusiło mnie by zobaczyć miejsce pamięci tam się znajdujące. Tylko wcześniej trafiałem na dużo odwiedzających cmentarz. Wolę występy bardziej kameralne jak nie solowe. Teraz była super okazja. Kto kręci się po cmentarzu przed 7 rano? Tylko ci co tam pracują. I ja.
Zaraz za bramą, z prawej strony znajduje się kwatera wojskowa z pierwszej i drugiej wojny światowej. Prawdę mówiąc spodziewałem się kwater pomordowanych przez okupantów. Przy rynku w Zwoleniu jest zachowany fragment ściany straceń. W okolicy krwawe represje wobec ludności cywilnej trwały od 1940 roku. Te pierwsze to represje związane z działalnością Hubala. Jednak tu pochowano żołnierzy, którzy zginęli walcząc podczas obu wojen światowych.

Cmentarz w Zwoleniu

Dalszy ciąg jazdy to skok do miejscowości Sydół i dalej do Kazanowa. Wybór tej drogi podyktowany był tym, że pod Kazanowem właśnie przy niej miał znajdować się cmentarz żydowski. Gdy wyjeżdżałem było dość sucho. W Puławach deszcz przestał padać już dzień wcześniej. Tu chyba jeszcze padało i w nocy. Zastanawiałem się jak będzie wyglądał przejazd z Iłż do Wąchocka. To parę kilometrów jazdy przez lasy ścieżkami obok brukowanej drogi. Po samym bruku chyba żaden rowerzysta jeździć tam nie próbuje. Ten bruk miejscami i jest wilgotny nawet podczas suszy. Więc jest tam mokro prawie zawsze. Ale jak to wygląda po deszczu jeszcze nie wiem.

Po przejechaniu przez Sydół znak miejsca pamięci narodowej kazał mi skręcić z głównej drogi do Karolina. Pod koniec wsi znajduje się kamień.

Karolin - kamień

Napis na kamieniu informuje o krwawym wydarzeniu z 18 marca 1942 roku, które miało miejsce w pobliżu. Kolejny znak zaś informuje, że do miejsca w którym miało to miejsce jest jeszcze 200 m, w głąb lasu, pielęgnowaną alejką. Tam zastałem mogiłę pomordowanych i listę ofiar na ścianach ogrodzenia.

Karolin - mogiła

Wróciłem na trasę do Kazanowa. Na wysokości kazanowskiej oczyszczalni ścieków zjechałem w las. Jak się okazało to nie było jeszcze to miejsce którego szukałem. Znalazłem za to kolejny pomnik pomordowanych 18 marca 1942 roku.

Kazanów - pomnik

To nie tylko pomnik ale tak jak w Karolinie mogiła. W takich okolicznościach na pewno trzeba będzie poszukać informacji o tych wydarzeniach z 18 III 1942. Choćby po to by ustalić dlaczego ci wszyscy ludzie zostali zamordowani przez okupantów. Być może w okolicy jest takich miejsc jeszcze więcej. Tego jeszcze nie wiem. Dziwne tylko, że w Kazanowie nie oznakowano tego miejsca. Przecież nie wiedziałbym o nim dotąd gdybym tu nie zbłądził.

Szukany cmentarz znalazłem nieco bliżej Kazanowa. Widoczny z daleka. Chyba zachowała się tylko brama z kawałkiem muru. Na murze jest nawet miejsce po tablicy. Za to na terenie nie odnalazłem ani jednego kawałka macewy. Może przysłania je wysoka trawa? A może już ich nie ma?

Kazanów - kirkut

Z Kazanowa do Iłży nie pojechałem tylko pomknąłem. Coś mnie naszło i zachciało mi się podbić średnią prędkość jazdy na liczniku. Na pewno było to błąd bo szybko pozbyłem się energii, która mogła przydać się w dalszej podróży. Ale tak fajnie mi się jechało… W Iłży byłem pół godziny później niż planowałem. Taki poślizg w czasie jeszcze nie wielkiego znaczenia. Zacząłem szukać kirkutu. Gdy w zeszły roku poszukiwałem drogi dojazdu do zamku w Iłży i zbłądziłem pośród pól. Udało mi się łatwo uzyskać informację o drodze od przygodnej spacerowiczki z psem. Liczyłem na to, że i w tym wypadku o informację nie będzie trudno. Jednak wychodzi na to, że rok temu miałem po prostu więcej szczęścia. Błądzenia po Iłży i przepytywanie ludzi na „okoliczność kirkutu” zajęło mi prawie godzinę. Dochodzi jeszcze poznawanie Iłży. Przecież to nie tylko zamek. Poza tym, że leciał czas i dochodziły kolejne przejechane kilometry rosła moja wiedza topograficzna dotyczące tej miejscowości.

Poznałem cmentarz z kościołem/kaplicą cmentarną przy ulicy Staromiejskiej. Tu widok z szosy do Lipska.

Iłża - kościółek cmentarny

Przy tej samej szosie pomnik wrześniowej bitwy o Iłżę, która rozegrała się w roku 1939.

Pomnik bitwy o Iłżę

Przejeżdżając tędy do miasta mijałem kirkut ale o tym jeszcze nie wiedziałem. Ze zdjęć wiedziałem, że znajduje się na zboczu wzgórza więc rozglądałem się za wzgórzami i tam jechałem. Np przy drodze do Radomia. Tu na szczycie zajechałem do stacji Orlenu i też zapytałem. Ładna pani za ladą nic nie wiedziała na ten temat, tak jak inni ludzie przeze mnie pytani w samym mieście. Wracając do centrum zajechałem na kolejny cmentarz katolicki. I znalazłem kwaterę poległych w bitwie pod Iłżą w 1939 roku.

Bitwa pod Iłżą - 1939

Na koniec wpadłem na pomysł, że może w muzeum regionalnym dowiem się gdzie muszę pojechać by dotrzeć do poszukiwanego cmentarza. Muzeum jest w miejscu do którego i tak zmierzałem. Chciałem wykonać parę zdjęć kościoła szpitalnego. Muzeum zaś jest umieszczone w budynku dawnego szpitala przy kościele. Po drodze przejeżdżałem obok miejsca, w którym jak mi się zdaje znajdowała się kiedyś synagoga (rozebrana w latach 90 XX wieku). Trwają tam teraz prace budowlane. Przy muzeum zaś dokonałem odkrycia. Co prawda muzeum było zamknięte ale jest przy nim plan Iłży z zaznaczonym kirkutem (znów ta pisownia, na mapie jest „kierkut”). Zrobiłem więc szybką sesję zdjęciową i w drogę.

Szpital i jego kościół w Iłży

Już wiedziałem, że cmentarz znajduje się pomiędzy dwiema drogami gruntowymi odchodzącymi od szosy do Lipska. Wjechałem w drugą nich. Tam zapytałem panią z pieskiem o cmentarz i dowiedziałem się… że powinienem wjechać w drogę wcześniejszą. Najwyraźniej sprawy żydowskie nie są interesujące dla mieszkańców Iłży ale znane są przynajmniej osobom, które mieszkają lub spacerują w pobliżu cmentarza. W końcu był on odnowiony w 2006 roku. I było oficjalne otwarcie.

Kirkut w Iłży

Na terenie cmentarza nie dostrzegłem starych macew. Jedynie pomnik. Mało tam śladów odwiedzin. Jest ścieżka wydeptana przez przechodniów, którzy tędy sobie skracają drogę (na koniec przeskakują przez niski mur). I ścieżka do pomnika. Spokojnie i prawie czysto (pojedyncze śmieci). Odwiedzających pewnie niewielu – z braku informacji o tym miejscu.

Już miałem 2 godziny poślizgu. Uznałem, że kontynuowanie przejazdu zakończy się nocną jazdą na co nie miałem ochoty. Ruszyłem więc w kierunku Lipska. Po drodze układałem dalszy plan przejazdu. Może więc z Lipska do Tarłowa i dalej do Ożarowa i Annopola? Po drodze zajechać do wsi Babilon – nazwa kusi. Zanim jednak dojechałem do drogi do Babilonu zjechałem z głównej drogi. Drogowskaz na Sienno mnie do tego skłonił. Nigdy jeszcze tam nie byłem. I nic na jego temat nie wiem.

Po minięciu cmentarza najpierw dostrzegłem kapliczkę. Ze św. Nepomucenem. Odblaski słoneczne na soczewkach dodały mu aureolę.

Nepomucen w Siennie

Dostrzegłem wieżę kościelną pośród drzew i podjechałem bliżej.

Sienno - kościół

Zawołał mnie z daleka jakiś człowiek gdy robiłem to zdjęcie. Był to tutejszy „kościelny”. Bardzo miły i gościnny człowiek. Dzięki niemu wszedłem do środka kościoła. Zwykle tego nie robię. Wydaje mi się, że obcisłe stroje rowerowe mogą razić osoby, które przychodzą tu się pomodlić. W tym przypadku takich w środku nie było. Jedynie dwie panie strojące kościół na uroczystość ślubną. Więc sobie pooglądałem i posłuchałem. Przy okazji byłem poddany drobnemu przesłuchaniu przez gospodarza. Najwyraźniej też jest ciekaw świata lecz poznaje go w sposób bardziej stacjonarny.

Wnętrze kościoła w Siennie

Wadą wielu kościołów jest to że nie dają się w pełnej krasie sfotografować z zewnątrz. Zasłaniają je drzewa, domy. Ale nie po to powstały by je fotografowano. Nie udało mi się złapać całego kościoła w kadrze. Pewnie nawet wczesną wiosną czy jesienią by się nie udało – wiele drzew. Ale to jeszcze sprawdzę. Świątynia z XV wieku jest tego warta.

Wnętrze jeszcze raz

Przy kościele znajduje się obok trzystuletniej lipy pomnik poświęcony żołnierzom AK i WiN poległym w walkach do 1956 roku.

Pomnik w Siennie

Ponieważ nie posiadałem przy sobie mapy tego terenu zapytałem o drogę do Tarłowa. Jak widzę teraz na mapach nie był to najlepszy wybór. Trzeba było jechać w kierunku Ostrowca Świętokrzyskiego to dojechałbym do Bałtowa w którym chcę zobaczyć pałac. Ale teraz tego już nie zmienię. Pojechałem więc w stronę Maruszowa. W Długowoli dzieci kłóciły się czy jestem kolarzem czy nie. Nie jestem. Ubieram się tylko w kolarskie ciuszki bo są wygodne na takie jazdy. Tylko im tego nie powiedziałem.

Dalej, już na drodze Warszawa – Sandomierz, zatrzymałem się przy betonie w Kostusinie.

Beton w Kostusinie

Nie wiem co to jest ale jest niszczone od dawna. Może od niemal 100 lat? Oczywiście jeżeli powstało przed I wojną światową. Dalej już tylko stacja benzynowa i długo zjazdy i podjazdy pośród lasów i pól aż do Czekarzewic i dalej do Tarłowa.

Przy wjeździe do Tarłowa kapliczka. Znów ze św. Nepomucenem.

Tarłów - kapliczka

Tu chciałem zobaczyć ruiny synagogi. Pewnie te w Iłży były w podobnym stanie gdy podjęto decyzję o rozbiórce. Tu jeszcze stoi. Znajduje się na placu za budynkiem straży pożarnej. Teren niedawno ogrodzono. Niby można podejść od tyłu ale widać, że jest to czyjeś podwórko i to nawet ze sławojką tuż przy synagodze. Nie wszedłem więc i zadowoliłem się widokami z drogi.

Synagoga w Tarłowie

Jeszcze chciałem rzucić okiem na śladu kul szwedzkich na drzwiach zakrystii tarłowskiego kościoła ale były tam tłumy dzieci z księdzem, nie chciałem psuć im spotkania. Nie raz się tu pojawiałem więc jeszcze pewnie nie raz będę miał okazję to zrobić. Teraz zamiast pojechać (jak robię najczęściej) przez lasy do drogi do Solca, pojechałem drogą do Ciszycy.

Tarłów - droga do Ciszycy

Nie pierwszy raz tędy pojechałem. Dokładniej to drugi raz. Pierwszy zakończył się zabłądzeniem. Na drodze do Solca przeszkodą jest rzeka Kamienna. Za pierwszym razem o tym nie pamiętałem i utknąłem na wale wiślanym. Teraz wiedziałem, że mam szukać drogi do przeprawy. Po wielu próbach (chyba 4) taką drogę odnalazłem. Jazda bez mapy jednak mnie nakręca. Za następnym razem powinienem pamiętać trasę. Przez las nie pojechałem też dlatego, że po deszczach spodziewałem się tam ogromnego błota. Jednak to tamtą drogę lubię bardziej. Ta może też się kiedyś przyda.

W Sadkowicach na prywatnej posesji stoi kapliczka ze św. Nepomucenem.

Nepomucen w Sadkowicach

W Solcu i Kłudziach też jest ich kilka. Już nie raz robiłem im zdjęcia więc odpuszczam ilustrowanie. Także dalsza droga do Puław już chyba była opisywana. Brak nadzwyczajnych zdarzeń może poza jednym. W Jarentowkich Polach z daleka słyszałem głosy. Wydawało mi się że ktoś puścił głośno radio. Ale to grupka starszych pań śpiewała przy krzyżu przydrożnym. Tu czas płynie z dużym opóźnieniem. To zdarzenie tylko mnie w tym upewniło. Przejazd przez Jarentowskie Pole zawsze traktowałem jako wypoczynek – piękne widoki na łąki nadwiślańskie i wiele starych chałup. Teraz jeszcze ludzie jak nie z tej epoki. A przecież w zeszłym roku mknąc tędy w nocy zostałem zaskoczony w jak się zdawało opustoszałej wsi gromkim „jeeeest!!!”. Było to podczas jakiegoś ważnego meczu w piłce nożnej z udziałem polskich piłkarzy. Ludzie byli przykuci do telewizorów.

Wyjechałem z Puław ok. 6 rano. Wróciłem tuż po 20. Dzień miło zleciał. Teraz brak sił na coś jeszcze ale pewnie nie usiedzę.

Poszukiwanie zamczyska w Giżycach? A może podróż sentymentalna?

Maj zaczął się jak zwykle długim weekendem. Plany były wielkie. Pogoda wszystko popaprała. Żeby za bardzo nie moknąć tylko raz wyskoczyłem dalej za miasto. Do odwiedzenia przewidziałem dwa miejsca, które są za blisko bym im poświęcał wyjazd w dzień wolny i za daleko by wyskoczyć po południu. Pierwsze to stary cmentarz w Drążgowie. Drugie „ślady średniowiecznego zamczyska” koło Giżyc.

Wyjechałem może nie „skoro świt” bo po szóstej. Jakoś nie mogłem pospać, a potem usiedzieć. Tak wcześnie w niedzielę nie spodziewałem się dużego ruchu na drodze Puławy – Żyrzyn i nią pomknąłem. Udało się w 58 minut dojechać do centrum Baranowa. Więc zszedłem już poniżej godziny. Jeszcze trochę ćwiczeń i może zejdę poniżej 50? Gdyby jeszcze nie te ścieżki rowerowe w mieście, które spowalniają jazdę… Po Baranowie most na Wieprzu i już Drążgów.

Cmentarz miał znajdować się na północny-wschód od miejscowości. Ale nie wiem czy go odnalazłem. Jeszcze było za wcześnie by spotkać kogoś kto by udzielił informacji. Chyba rzeczywiście zostawię na któreś ładne popołudnie. Na razie mogę tylko się zastanawiać czy dobre miejsce wytypowałem.

Cmentarz w Drążgowie 1

Cmentarz w Drążgowie 2

I wcześnie jeszcze było. I po nocnych opadach utrzymywały się mgły.

Łąki pod Drążgowem

Ale łąki już są zielone i żółte. Maj dopiero wybuchnie kwiatami ale już się to czuje.
Brak sukcesu w poszukiwaniach skłonił mnie do odwiedzenia Sobieszyna Brzozowej. Wciąż mam zamiar opisać to miejsce na forum tradytora ale nie mogę się do tego zebrać. To chyba trema. Zatrzymałem się na chwilę na początku alejki prowadzącej do osiedla szkolnego. I rzut obiektywu na wieżę kościoła.

Kosciół w Sobieszynie - widok z Sobieszyna Brzozowej

Kiedyś przez te pola biegła droga, którą się biegało do autobusu. Przez pola, przez las. 11:40 początek przerwy. 12:10 odjazd autobusu. A do przebycia chyba ponad 2 km. W piątki tędy pędziły nieliczne grupki Puławiaków…
Chyba już zabytkowa aleja do szkoły. Zauważyłem, że wiele drzew już choruje ale też widać, że są pielęgnowane. Przynajmniej tu drogowcy nie szaleją z piłami.

Aleja w Sobieszynie Brzozowej

Budynek mieszkalny za szkołą. Grozi zawaleniem ale zniknęła kartka o tym informująca. Nic dziwnego – niedaleko jest internat szkolny, a taka kartka tam się przyda :)

Sobieszyn Brzozowa blok

Stara stodoła za budynkami gospodarczymi. Też zabytek. Lubię te dechy.

Stodoła w Sobieszynie Brzozowej

I skok nad stawy. Nawet nie wiem kiedy postawiono te wszystkie pomosty wędkarskie. Ale jak widać już się sypią.

Staw w Sobieszynie Brzozowej

Pewnie teraz już się w tym stawie nie pływa. A kiedyś …
Okolice stawu nadal są uroczo dzikie.

Okolice stawu

Nie w tym miejscu ale po czymś takim się chodziło. Samotnie raczej – zbyt niebezpiecznie – ale we dwóch już można było. I się życie ratowało i się było ratowanym. Wspomnienia…
Powyżej stawów krzyż w lesie. Pamiętam go ale nigdy mu się nie przyglądałem. Ciekawe dlaczego wystawiono go tu w 1980 roku przypominając o powstaniu listopadowym? Może coś się tu działo, a ja wciąż tego nie wiem? Nie w 1980. Wtedy jeszcze mnie w Sobieszynie nie było. Ale w 1830. Wtedy nie było mnie na świecie ale powstanie mnie interesuje coś niecoś więc będę musiał poszperać w papierach. Może i pomniczek w Parchatce z wpisanym rokiem 1830 ma odnosić się do powstania choć bitwa w tamtych okolicach, w której byli polegli powstańcy rozegrała się w 1831 roku? Umieszczenie go na kopcu podpowiada mi, że to może być mogiła powstańcza i dlatego mi nie pasuje ten rok 1830 na tablicy. Ale to w innym miejscu. Tu ma być o Sobieszynie Brzozowej.

Krzyż w Sobieszynie Brzozowej

Spod krzyża pojechałem przez las do pierwszej drogi w prawo by wrócić na asfalt. Przy drodze z prawej strony miałem 3 domy. We wszystkich otwarte bramy. Na jezdni 3 spuszczone psy, leżą. Tylko najmłodszy o wyglądzie labradora wstał i poprychał na mnie. Atmosfera zbyt leniwa by zrobić coś więcej, a i towarzystwo jakieś takie obojętne. Zostawiłem psiarnię i podjechałem do stacji doświadczalnej Teofila Cichockiego.

Stacja doświadczalna w Sobieszynie

Nie tu miałem pojechać. Właściwie to chciałem zajechać do starej cegielni, zobaczyć czy coś jeszcze tam jest poza drogą i nazwą. Ale nie wyszło. Może kiedy indziej. Tu za to miałem jabłonkę…

Jabłonka w Sobieszynie

… i pola rzepaku. Dopiero zaczynał kwitnąć. Mgła wybieliła niebo.

Rzepak w Sobieszynie

Ale dość tych sentymentów. Czas jechać dalej. Do Giżyc. Najpierw jednak przejechać musiałem z Sobieszyna do Jeziorzan. Początkowo przy stawach…

Stawy w Sobieszynie

… potem już przy Wieprzu i łąkach nadwieprzańskich.

Łąki nadwieprzańskie

Jeszcze nie do końca Wieprz opadł. Ale nawet tam gdzie woda stoi przez cały rok roślinność lądowa walczy o przeżycie.

Za Jeziorzanami

I dzieli się miejscem z fauną mokrolubną.

Kijanki

Z drogi prowadzącej do Michowa zjechałem w kierunku miejscowości Węgielce. Najkrótsza droga do Giżyc. Tylko asfalt zaraz się kończy. To ostanie jego metry.

Węgielce

Dalej już do uroczego w połowie maja Ostrowa prowadzi droga świeżo utwardzona żwirem z piachem. Stamtąd do miejscowości Krupe trzeba przedzierać się przez piachy. I tu liczyłem, że po deszczach nie będzie to trudne. Miejscami miałem racją, lecz nie zawsze. W Krupem znów wjechałem na asfalt i pognałem za Giżyce. Za, bo na mapach widziałem za wsią, w lesie, zaznaczone miejsce o obrysie zbliżonym do kwadratu. Zakładałem, że to może być to czego szukam. I nie wiem czy znalazłem. Faktycznie na piaszczystym wzgórzu w lesie znajduje się teren porośnięty nieco inną roślinnością niż jego otoczenie, tak jakby w tym miejscu leśnicy nie uprawiali „gospodarki leśnej”. Ale czy to jest miejsce określone na stronie gminy Michów jako „ślady średniowiecznego zamczyska”. Znów po odwiedzeniu miejsc mnie interesujących mam więcej pytań niż odpowiedzi.

Gdzieś tam przez mgłę zaglądało słońce ale schowało się zanim mgły rozgoniło. A ja wracałem drogami asfaltowymi do Michowa. Ale co zrobić jak w bok (ten co trzeba) odchodzi droga asfaltowa, której się nie zna? Trzeba w nią wjechać. I tak dotarłem do mojego ulubionego znaku drogowego. Takiego samego zresztą jak wcześniej w Węgielcach. Za nim czuję, że latam.

Koniec nawierzchni

Ale obie drogi za znakiem prowadzą asfaltu ciągnącego się do Michowa. A dalej… Dalej padał obiecany deszcz. Po trochu. Po trochu i przestał gdy dojechałem do Końskowoli. Za późno by wracać.

Względność praw Murphy’ego

Co może się nie udać, na pewno się nie uda.

Ten wyjazd miał pełne prawo do niepowodzenia. Dzień wcześniej, choć tego nie odczuwałem od razu, jednak się zmęczyłem. Nie zdążyłem dojść do siebie przez noc. W dodatku noc krótką, ponieważ wcześnie wstałem, a położyłem się późno. Starałem się w nocy określić szczegółowo lokalizację paru cmentarzy z Wielkiej Wojny w okolicach Kraśnika. Bo do Kraśnika się udawałem. Jak wyliczyłem, do Kraśnika mogłem dojechać do godziny 12. Z takim czasem mogłem albo skoczyć jeszcze do Modliborzyc lub pokręcić się po okolicy.

Zaraz po starcie złapałem gumę. W Parchatce. Po wymianie opona była źle ułożona i parokrotnie próbowałem to poprawić. Nie udało się ale jechać się dało. Pozostała mi tylko jedna zapasowa dętka więc już na początku zmodyfikowałem trasę by nie mieć w razie czego daleko na powrót. Zamiast więc jechać prosto w kierunku Kraśnika zajechałem na Powiśle. Wcześniej jednak w Kazimierzu Dolnym „odkryłem” dlaczego restauracja „Łaźnia” nazywa się tak, a nie inaczej. Na jej ścianie frontowej znajduje się tabliczka, która mi to wytłumaczyła.

łaźnia

W zeszłym roku mknąc przez Powiśle mijałem sanktuarium w Kępie Gosteckiej ale nie wykonałem tam żadnych zdjęć. Dostępu bronił pies z pobliskiego domu. Dziś wpadłem tam szybko i psiak albo nie zdążył zareagować albo był uwiązany. Mogłem więc podejść do stojących tam figur i wykonać im grupowe zdjęcie.

sanktuarium

Kolejnym krokiem było poszukiwanie cmentarza z Wielkiej Wojny w Kamieniu. Bez powodzenia. Będę musiał zgromadzić na ten temat więcej informacji niż zapamiętałem z kartki, której zapomniałem z sobą wziąć. Dla urozmaicenia trasy, którą jeździłem nie raz, zapuściłem się do Starych Kaliszan. Ciasno tam ale między domami widać Wisłę. Piękny widok ale tylko dla mieszkańców wiślanej strony drogi. Wioska na wysokiej skarpie więc patrzeć można spokojnie i na powodzie. W Rybitwach znów wymyśliłem urozmaicenie. Czerwony szlak rowerowy łączący Kazimierz Dolny z Kraśnikiem wskazywał inną drogę niż ta do której zdążyłem się przyzwyczaić. W ten sposób przejechałem przez miejscowość Bór. Miejscami zabudowania przypominały zapuszczony skansen. Drewniane, zniszczone zabudowania. Ale jest tu taki przyjemny klimat. Nic dziwnego, że powstają nowe domy. Trochę dalej czerwony szlak uciekł mi do Chruślanek Józefowskich. Uznałem, sobie ten odcinek daruję i poznam go kiedy indziej. Jak on wygląda zobaczyłem dość szybko. Drogowskaz z informacją o cmentarzu wojennym z 1915 roku w tychże Chruślankach i informacją, że znajduje się on jedynie 1200 m od drogi, którą jechałem skłonił mnie do zmiany kierunku. Po podanym dystansie stanąłem w lesie na czerwonym szlaku. Droga to sam piach. Nie warto chyba się tu pchać. A cmentarza nie znalazłem mimo obszukania lasu w promieniu ok 50 m. Pewnie jest gdzieś dalej albo… W Dzierzkowicach miałem na cmentarzu parafialnym odnaleźć kwaterę z tej samej wojny. Posiadane informacje były raczej skąpe: w południowej części cmentarza. Nie znalazłem choć przeszukałem prawie połowę nekropolii. Albo tak jak w Puławach, kwatera jest już tylko jedną tablicą albo jak w Żyrzynie – kwaterę zlikwidowano, przenosząc ekshumowane szczątki pod pomnik na którym nic o tym nie wspomniano. Już gdy opuszczałem cmentarz zaczęła mi się nucić piosenka. Znana i nie o tej wojnie ale chyba na miejscu jak najbardziej.

gdzie są kwiaty z tamtych lat –
jasne kwiaty?
gdzie są kwiaty z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie są kwiaty z tamtych lat –
każda z dziewcząt wzięła kwiat,
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie dziewczęta z tamtych lat –
jak te kwiaty,
gdzie dziewczęta z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie dziewczęta z tamtych lat –
za chłopcami poszły w świat.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie są chłopcy z tamtych lat –
dzielne chwaty.
gdzie są chłopcy z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie są chłopcy z tamtych lat –
na żołnierski poszli szlak.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie żołnierzy naszych kwiat –
tych sprzed laty,
gdzie żołnierzy naszych kwiat –
czas zatarł ślad.
gdzie żołnierze z tamtych lat –
tam gdzie w polu krzyża znak !
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie mogiły z dawnych lat –
tam gdzie kwiaty.
gdzie mogiły z dawnych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie mogiły z dawnych lat –
tam gdzie kwiaty posiał wiatr.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

A może trochę inaczej? Ostatnio piosenka pojawiła się w wykonaniu Kremlowskich Kurantów i coś mi się zdaje, że nie jest identyczna z tym tekstem zaśpiewanym wcześniej przez Sławę Przybylską. Dość, że ślady zaciera czas. A ja właśnie w tej sprawie jechałem do Kraśnika.

W zeszłym roku chciałem dotrzeć do tamtejszego cmentarza żydowskiego. Nie dotarłem. Drogi mi się pokończyły, nie było kogo zapytać. Po powrocie z pytaniem o drogę zwróciłem się do rowerzystów z Kraśnika. Otrzymałem odpowiedź z projektem przejazdu i prośbą o kontakt przed wyjazdem. Nie wywiązałem się z tego kontaktu. Sam nie wiedziałem czy dziś pojadę do Kraśnika, a jak już wyjechałem nie byłem pewien czy dojadę. Za to informacje o możliwej trasie ułatwiły mi ustalenie z mapą w ręku jak sobie z tym poradzić. Odkryłem, że poprzednio jechałem właściwą ulicą tylko nie wziąłem pod uwagę tego, że zakręca ona w pewnym miejscu i pnie się pod górę. Teraz wiedziałem, że ul. Szewska zakręca i że wcześniej od niej odchodzi ul. Stroma, też prowadząca do cmentarza. Na miejscu jeszcze odkryłem, że obie te drogi łączą się ponownie przy parkanie poszukiwanego cmentarza. Zastanawiało mnie dlaczego informacje na temat tego kirkutu są zawsze niepełne. Strona gminy Kraśnik nawet nie nazywa go kraśnickim cmentarzem tylko cmentarzem w Pasiece. Z kolei strona kirkuty.xip.pl pokazuje tylko bardzo stare zdjęcia z pomnikiem i macewami. Ale powoli zaczynałem to ogarniać. Cmentarz jest długi i nierównomiernie szeroki. Na samym końcu, tam gdzie jest najszerszy miał znajdować się pomnik. Otaczają go resztki betonowego parkanu. Wnętrze jest gęsto zarośnięte drzewami i krzewami. Tylko tędy da się wejść. Z pozostałych stron do parkanu przylegają pola uprawne. Początkowo nawet nie wiedziałem, że jest tu kawałek odkrytego terenu. Gdy w końcu go znalazłem to znalazłem i pomnik. Zniszczony pomnik. I ogromne ilości pogruchotanych macew.

Pomnik w Kraśniku

Macewy w Kraśniku

Później wracając do wyjścia odnalazłem jeszcze kilka macew w dość dobrym stanie ale poprzewracanych i częściowo popękanych. Dewastacja. Masakra. Tylko śmieci na cmentarzu dość mało. Oczywiście porównując z rekordzistą w Opolu Lubelskim. Teraz nawet „Bez komentarza” staje się tu komentarzem. Ale niech to już tak zostanie. Bo brak mi słów.

W Urzędowie na krótko zatrzymałem się przy zabytkowym młynie wodnym.

Młyn w Urzędowie

I pojechałem do Bęczyna. Tutaj miałem odnaleźć cmentarz z Wielkiej Wojny. Informacja podawał, że znajduje się on na końcu wsi, przy leśnej drodze 30 m od leśniczówki. Ale zanim dojechałem do leśniczówki zatrzymałem się przy kapliczce św. Rozalii. Potem znów postój, przy kamieniu upamiętniającym 600-et letnią tradycją garncarską w Bęczynie. Potem do lasu i nie wiedziałem co dalej. 30 m od leśniczówki to mogło być niemal wszędzie a jednocześnie już zwątpiłem w odnalezienie śladów i tego cmentarza. Zapytałem mężczyznę myjącego na skraju lasu samochód i… okazało się że stoję przy tym „cmentarzu” czyli zbiorowej mogile żołnierzy c.k. armii. Przy okazji dowiedziałem się o kolejnej mogile przy której już byłem ale jej nie zauważyłem. W pobliżu kamienia, ku pamięci garncarzy. Faktycznie tam jak głosił napis pochowano żołnierzy carskiej armii.

polegli z c.k. armii

polegli z carskiej armii

Często chowano ich wspólnie albo na jednym cmentarzu w osobnych kwaterach. Tu osobne dwie mogiły. W sumie więc choć dotarłem tylko do jednego cmentarza z Wielkiej Wojny, to okazał się być podwójny. Tylko czas mnie gonił. Słońce było coraz niżej. Pojawił się silny, przeciwny wiatr… Biednemu to zawsze wiatr w oczy. Tylko ja jeżdżę w okularach więc akurat oczom to tak nie przeszkadzało. Bardziej nogom. Ale prze Boby, Opole Lubelskie dotarłem już po ciemku do Puław. Tu kąpiel, kawa, kwartety smyczkowe Haydna… Spokój.

Będę musiał tu jeszcze wrócić by dokończyć poszukiwanie cmentarzy. W samym Kraśniku chciałem jeszcze zrobić zdjęcia kościołowi ale akurat jest remontowany. Z kolei dwie tutejsze bóżnice nic się nie zmieniły od zeszłego roku, gdy na starszej z nich umieszczono tablicę informacyjną. Tu zdjęcia mam z poprzednich przyjazdów więc aparatu nie wyciągałem.

Dodane później

To jednak nie strona kirkuty.xip.pl zawiera tylko stare zdjęcia. Na niej są aktualne. Te stare musiałem widzieć gdzie indziej. Ale gdzie?

Przydrożne drzewa i wiklina

W ten piątek chciałem trochę rozruszać kości przed jutrzejszym wyjazdem. Nie mogło być więc ciężko. Cel wyjazdu sam mi się nasunął już dawno. Zwykle sezon dalszych wyjazdów rozpoczynałem od jazdy do Solca nad Wisłą i z powrotem. To tylko ok 48 km, może mniej. 6 godzin na cały przejazd z postojami i spacerem po rynku w zupełności wystarcza. Zastanawiałem się czy nie podjechać i do Tarłowa ale to na jutro planuję większy wysiłek więc bez szaleństw.

Za Kolonią Góra Puławska musiałem trochę postać wraz z samochodami. Drogowcy tną drzewa. Teraz, gdy już zaczęły się rozwijać liście, gdy ruszyła wegetacja. Tak to potrafią chyba tylko drogowcy – za późno ale z rozmachem. Do tego było to w lesie. Po zezwoleniu na przejazd rozpędziłem się i pewnie przeleciałbym i przez Janowiec tylko tym razem zatrzymałem się przy kopcu z krzyżem w Oblasach. Nigdy wcześniej nie sprawdzałem w jakiej intencji ten krzyż został postawiony.

Oblasy, krzyż przydrożny

Intencji nie odnalazłem. Jest miejsce na nią i widać, że dawno temu coś tam było napisane. Ale co? Na samym metalowym krzyżu udało mi się odczytać

1912 R

Nic ponad to czytelnego nie odnalazłem. Nawet nie wiem czy w 1912 roku Oblasy już tu sięgały. Może jeszcze był tu tylko las oddzielający wieś od pobliskiego Janowca? I może to wcale nie kopiec tylko naturalne wzniesienie? Same pytania.

Po przejechaniu przez Janowiec, Janowice i Brześce powinienem najkrótszą drogą udać się do Lucimii. Zamiast tego zdecydowałem się na zakręcenie w lewo do Kolonii Brześce. Nigdy tamtędy nie jechałem, a jak mi się zdawało i tędy można dojechać do Lucimii. To, że droga do Kolonii ma pierwszeństwo przejazdu choć zakręca może oznaczać, że jest starsza. Nawierzchnię też ma starszą. Wieś ciągnie się wzdłuż wału wiślanego. Z jednej strony domy, z drugiej wał. Zaraz też skończyła się nawierzchnia bitumiczna i wjechałem na betonowe płyty. Tak dojechałem do asfaltu w Lucimii i zrozumiałem dlaczego jest tam trójkątne rondo (jeżeli jest to nielogiczne to dlaczego jest rzeczywiste?). Utwardzona droga z Kolonii Brześce w Lucimii biegła przy jednym tylko boku trójkąta w stronę Zwolenia. Teraz droga od Zwolenia rozchodzi się w dwie strony – do Kolonii Brześce i do Brześc. Jednak jadąc od strony Zwolenia do Brześc trzeba ten trójkąt objechać – tak nakazują znaki. Chyba nigdy nie przestanę się temu dziwić. Z tym zdziwieniem pojechałem dalej, do Chotczy. Kiedyś była tu przyjemna droga gruntowa biegnąca przez pola i las do starego młyna i drewnianego mostu na Zwolence. Kilka lat temu most zmieniono na betonowy. W zeszłym roku położono na większej części drogi asfalt. W tym roku ktoś rozpoczął remont młyna. Teraz to ma być dom. Może trochę dziwnie to zrobiono. Starą konstrukcję obłożono materiałami izolacyjnymi i nowymi deskami. Wymieniono okna. Zniknęła ze ściany tabliczka z żółwiem i napisem „ulica żółwiowa”.

Młyn na ulicy żółwiowej

Zmiany. Cywilizacja itd. Tak jakby wcześniej nie było cywilizacji, postępu, kultury… Teraz jest tylko inaczej. Jak ktoś nie widział tego wcześniej to skąd ma wiedzieć, że było inaczej. Jeszcze w zeszłym roku w kwietniu było tak:

Ulica żółwiowa w 2009 roku

Nazwa ulicy

To nie koniec zmian. Wśród zdjęć na mapie googla znajduje się takie opisane jako „Biały domek”. Ten domek od co najmniej dwóch lat jest jasno zielony. Nawet w internecie pozostają ślady przeszłości.

W Chotczy minął mnie kondukt pogrzebowy. Samochody zatrzymały się przed dojechaniem do kościoła. Przy figurze Matki Boskiej. To sprawiło, że zwróciłem na tą figurę uwagę i … coś w niej jest szczególnego. Jak będę wracać obiecałem sobie zrobić jej zdjęcie. Na razie droga prowadziła mnie do Jarentowskeigo Pola. Ta wieś czasami sprawia wrażenie wymierającej. Bezruch i rozpad. Dziś może nie tętniła życiem ale życie było widać. Tylko dalej stoją rozpadające się drewniane domy. To wszystko przy łąkach nadwiślańskich, pełnych wierzb i bajor. Urocze widoki. A do Solca już blisko. Jeszcze tylko przejazd obok wsi Boiska i zaraz jest Kłudzie z przeprawą promową. Bodajże w sierpniu 1939 roku oddano tu do użytku most na Wiśle. We wrześniu został zbombardowany. Teraz znów planuje się spiąć oba brzegi rzeki.

Kłudzie - przeprawa

Może ten nowy most posłuży dłużej niż przedwojenny. Tyle tylko, że w ten sposób Solec przestanie być na uboczu. Po wybudowaniu mostu będzie „po drodze”. Większy ruch samochodów. Więcej turystów. Cichy i spokojny rynek już takim nie będzie? To jeszcze jeden powód by tu przyjechać zanim zaczną się zmiany.

Przy drodze od przeprawy do Solca znajduje się figura Jana Nepomucena. Wystawiona w sierpniu 1783 roku.

Nepomucen w Solcu

Solec chwali się swoim zamkiem. Tylko, że on istnieje na starych rysunkach. Dziś nawet nie można mówić o ruinach tak mało z niego zostało.

Stary zamek w Solcu

Wybudowano za to na placu zabaw przy rynku nowy zamek. Z wikliny.

Nowy zamek w Solcu

Nie jest kopią tego starego. To zupełnie nowa konstrukcja przeznaczona dla małych rycerzy. W pobliżu stoi „Dom z podcieniami” czyli dawna komendaria. Budynek powstał w 1787 roku i był mieszkaniem duchownego „komentarza”. Później była tu karczma, zajazd, a w międzywojniu szkoła podstawowa. Teraz jest to Dom Kultury.

Komendaria w Solcu

Na rynku stoją wiklinowe żagle.

Wiklinowe żagle

Obok wiklinowe fale.

Wiklinowe fale

Także na wielu podwórkach jest tu wiklina. Ale jeszcze parę lat temu tego napływu wikliny nie było. Czas wracać by się wyspać przed jutrzejszą podróżą.
Najpierw zjechałem z głównej drogi by zobaczyć Boiska. Wieś spokojna i nieciekawa. Zamiast powrócić na główną drogę postanowiłem sprawdzić czy da się drogą gruntową dojechać do Jarentowskiego Pola. Chyba jednak się nie da. Droga dość nagle skończyła mi się przy sadzie i nowobudowanym domu. Pozostało mi tylko wspiąć się na skarpę i wrócić na asfalt. Nie było daleko.

W Chotczy postój przy figurze.

Figura w Chotczy

Czeka na odnowienie. Ale czy po nim będzie wyglądać tak samo?

Dalej znów ulica żółwiowa i trójkątne rondo. Tym razem jednak pojechałem prosto do Brześc. Za nimi, w lesie zwróciłem uwagę na numery na drzewach. Drzewa miały zdrapaną korę i wpisany czerwoną farbą numer. Numeracja sięgała 300. To były numery śmierci nadane drzewom przez drogowców. Za Janowicami aż się na chwilę zatrzymałem by to sfotografować.

Drzewa 1

Drzewa 2

Tną zdrowe, duże drzewa rosnące ponad 2 metry od jezdni. Czy to dalszy ciąg akcji „Drzewa zabijają kierowców”? Nikt nie widział by drzewo wskakiwało na jezdnię. Nawet te bliżej stojące niż 2 m z reguły tego nie robią. Ale ktoś dmucha na zimne. Lepiej zabić drzewa niż pozwolić by kiedyś któreś na drogę wskoczyło. Jaki sens ma wycinanie drzew rosnących tak daleko od jezdni i do tego tak nisko, że samochód chcąc w nie trafić najpierw musiałby przekoziołkować? Nie rozumiem. Cień na drogach jest mi potrzebny. A tu od paru lat robi się wszystko by go nie było. Gdyby w lesie wycięto 300 dużych zdrowych drzew byłoby o tym głośno. Ale cięte wzdłuż drogi na przestrzeni kilku kilometrów nikogo nie ruszają. Kto wierzy, że to dla naszego bezpieczeństwa? Bezpiecznie ma być na drodze ale po niej trzeba jeździć zygzakiem mijając dziury. Brzegi jezdni po których poruszają się rowery zwykle są zmasakrowane. Wyjątkiem jest droga przez las Żyrzyn – Baranów. Tam nową nawierzchnię położono tylko po bokach i teraz dziury są pośrodku.

Pod Wojszynem powstają hałdy trocin. Pewnie z gałęzi. Jeszcze dymiły lub parowały swoim rozmienionym na drobne życiem.

Wojszyn

Pnie były zabierane. Za to pozostawione pniaki stanowią tak samo wielkie zagrożenie jak wycięte drzewa ale to już nikomu nie przeszkadza. Powstaje linia pniaków wzdłuż dróg. Pniaków z wielu lat. Myślenie pewnie nie jest naturalnym procesem przy podejmowaniu decyzji o zabijaniu. Nawet zabijaniu drzew.

Śladami chasydów

Tym razem nic nie napisałem o planach. Skoro poprzednio nie wyszło to teraz nie chciałem zapeszać. Znów nie wyszło więc jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Tak już jest i nic na to nie poradzę. Planowanie i realizowanie planów to najwyraźniej dwie różne rzeczy.
Miało być tak. Wsiadam o 6:06 do pociągu jadącego z Dęblina do Radomia. Po 7:00 wsiadam do kolejnego pociągu jadącego w stronę Łodzi i wysiadam gdzieś w okolicach Przysuchy. Z Przysuchy jadę do Szydłowca, gdzie rok temu trafiłem na ukwiecony cmentarz żydowski ale nie wszedłem na jego teren. W piątek byłem w Dęblinie na cmentarzu fortecznym i tam już tarnina była ukwiecona.
tarnina
Teraz samo wykonanie, które odbiega od planu choć może nie bardzo daleko.

Choć wstałem jak trzeba by zdążyć na dojechanie do Dęblina, zbierałem się tak długo, że ostatecznie nie było szans bym zdążył na pociąg. Pozostała jazda na rowerze od początku do końca. Na taką ewentualność też miałem przygotowany plan. Z rysowania na mapie wychodziło mi, że będę miał do przejechania niemal 230 km. Dodać jeszcze błądzenie, szukanie i wyjdzie maksymalnie 240. Tydzień wcześniej wyszło prawie 210 km przejechanych więc mimo pozostałości zimowego zasiedzenia uznałem, że jest to wykonalne. Prognozy pogody wskazywały przeciwny i dokuczliwy wiatr podczas jazdy na zachód, temperaturę rano wskazywały na taką w okolicach +5. I brak opadów. Jeden element się nie sprawdził. Temperatura podczas wschodu słońca wynosiła nieco ponad 2 stopnie. A ja wziąłem tylko nieprzewiewną kamizelkę odblaskową i na szczęście zimową czapkę pod kask. Długo się rozgrzewałem ale nie zmarzłem jakoś szczególnie mocno.

Droga Puławy – Zwoleń nie była zatłoczona samochodami. Jadący do Puław czasami ręką zasłaniali sobie oczy przed słońcem więc to chyba kierowcy okazjonalni. Do tego do ok. 9:00 dostrzegałem zdziwienie na twarzach kierowców na mnie patrzących. Ja tam się nie dziwiłem, że oni się dziwią. Faktycznie było zimno. Z dzikiej zwierzyny widywałem tylko bażanty. Nie wiedziałem, że jest ich tak dużo. Tak dojechałem i do Zwolenia i stąd do Tczowa. Miałem nie zatrzymywać się przy miejscach które już w zeszłym roku obfotografowałem (by nie tracić czasu) ale dla tczowskiego kościoła zrobiłem wyjątek.
kościół w Tczowie
I wyszło krzywo.

Gdy jedzie się pod wiatr przeszkadzają nawet drobne niedogodności. Teraz z trudem zniosłem wertepy na drodze Zakrzówek – Skaryszew. Obiecałem też sobie nie wracać tą drogą ale to też mi nie wyszło. W Odechowie i Kobylanach zobaczyłem krzyże o których już rok wcześniej myślałem by sprawdzić w jakiej intencji stanęły. Zapamiętałem, że była na nich data z okresu powstania styczniowego. Jednak pozostawiłem sobie fotografowanie na przejazd powrotny (a przecież dopiero co obiecywałem sobie, że nie będę tędy wracać). W Skaryszewie liczyłem na wykonanie zdjęcie tamtejszego kościoła. Słońce jednak tak to utrudniało, że i to pozostawiłem sobie na powrotny przejazd. Już tylko oszczędzając czas odłożyłem na powrót oglądanie kapliczki na kopcu w Chomentowie (który na mapach googla pisze się przez „ę”). W googlu pewnie doszli do wniosku, że nazwa miejscowości musi być zgodna z ortografią. Przecież wokół Skaryszewa są wsie związane ze skaryszewskim rynkiem końskim. Dlatego wjeżdżając od wschodu jechałem przez Kobylany, a na zachodzie wjechałem do Chomentowa gdzie pewnie kiedyś robiono końskie chomąta. Pisownia zgodna z ortografią tu się nie zgadza z rzeczywistością. Wracam jednak do tematu. Tzn. do przejazdu.

Z Chomentowa przejechałem do Józefowa. Tu na rozjeździe musiałem zakręcić na Wierzbicę, w lewo. Tu też miałem wracać z objazdu drogą, która biegła na wprost, a oznaczoną numerem 733). Czyli dopiero od tego miejsca zaczynałem robić pętlę. To też mi nie wyszło ale o tym dalej.

Przy drodze do Wierzbicy stoi drewniana figurka. Nie mogłem jej ominąć. Także dlatego nie mogłem się przy niej nie zatrzymać, bo przecież nie miałem tędy jechać ponownie tego dnia. Do zdjęcia się przyłożyłem i chyba mi wyszło wyjątkowo dobrze.
kapliczka
Figurka ta stoi przy drodze do Grabina.

A dalej miałem na drodze Zalesice i Wierzbicę. Przejechałem przez nie bez zatrzymywania. Kościół w Wierzbicy już obfotografowałem rok wcześniej więc pomknąłem w stronę Jastrzębia. Po drodze tylko zatrzymałem się na chwilę przy ruinach fabrycznych za Wierzbicą.
Wierzbica
Pewnie warto by tu się pobawić w sesję zdjęciową ale może kiedy indziej. Dziś czas mnie gonił, a wiatr zatrzymywał.

Widoczny z daleka czerwony dach kościoła w Jastrzębiu to tylko znak, że już blisko do Szydłowca. Sam kościół jednak jest ładny. Jego też obfotografowałem rok wcześniej ale i teraz nie mogłem się powstrzymać.
Jastrząb
Wydobycie piaskowca w kamieniołomach przy drodze wciąż trwa. A i domów i murów nim obłożonych chyba przybywa. Nie wiem czy ten materiał jest tani czy tylko modny w tej okolicy. Na pewno jest popularny. Ja też z myślą o wykonanych z piaskowca macewach przyjechałem do Szydłowca. Teraz nie podjechałem od frontu cmentarza tylko od boku. Tam jest niezamykana furtka. W ten sposób udało mi się wejść i zobaczyłem, że z moich planów fotografowania stel nagrobnych pośród kwiatów nic nie będzie. Nie dość, że teren oczyszczono w większości z krzewów i przycięto drzewa, to jeszcze w Szydłowcu tarnina dopiero miała pąki kwiatowe.

Tylna część cmentarza jest mniej zadbana ale jest tu też mniej niż przy głównym wejściu macew.
Szydłowiec
Po wizycie na cmentarzu przyszedł czas na część rozpoznawczą wyprawy. Szydłowiec już odwiedzałem choć pewnie nie znam jeszcze całego. Za to nigdy jeszcze nie byłem na terenach przylegających do Przysuchy i do drogi między tymi miastami. Teren jest rozbujany jak lubię mimo tego, że to Mazowsze. Ponieważ tu prowadziłem tylko rozpoznanie terenu nie podjeżdżałem wszędzie gdzie warto podjechać. To zostawiam sobie na kolejny wypad, jak będzie cieplej.

Najpierw odwiedziłem Chlewiska. Z daleka widziałem zielony dach kościoła nad zabudowaniami. Przy kolejnej wizycie na pewno do bliższego oglądu. Przy głównej drodze staw ze stojącą po jego środku na wyspie kapliczką ze św. Janem Nepomucenem. Po przeciwnej stronie pałac Odrowążów. Nie jestem jednak pewnie czy wpuszczają tam na zwiedzanie wszystkich. Pałac jest teraz hotelem. Znajduje się na wzniesieniu porośniętym drzewami tworzącymi park. Przy samej drodze znajduje się zegar. Data na „chorągiewce”: 1902.
zegar w Chlewiskach
Na wprost zegara znajduje się droga do Muzeum. Muzeum to dawna huta. Żeby wejść na teren trzeba skontaktować się z przewodnikiem. On też sprzedaje bilety. Może latem będzie tu czekał na turystów? Teraz nie miałem czasu na szukanie kontaktu, a i jemu pewnie nie specjalnie podobałoby się takie wezwanie dla jednego rowerzysty.
huta w Chlewiskach
Kolejne miejsce to Borkowice. Tu znajduje się pałac, który ma własną stronę internetową.
Borkowice
Tu jak w Chlewiskach jest staw i „nepomuk”. Ten jednak stoi na brzegu. Po drugiej stronie stawu budynek gospodarczy – wygląda na stary.
Borkowice nad stawem
Kościół zaś wydawał się nie ciekawy. Może ma za to ciekawą historię? Trzeba będzie jej poszukać.
Borkowice - kościół
Z daleka widać było wieże przysuskiego kościoła. I do niego pojechałem.
Przysucha - kościół
Jednak odnalezienia słynnej synagogi było trudniejsze. Zapytałem w kiosku, gdzie przede mną jak widziałem z daleko też ktoś pytał o drogę. Okazało się, że też pytał o to samo. Synagoga znajduje się po drugiej stronie drogi do Radomia. I jak zwykle bywa, nie jest przy niej bezpośrednio tylko za stojącymi przy drodze zabudowaniami. Budynek ładny i mam nadzieję, że nie zostanie zamieniony w ruinę, nawet trwałą.
Przysucha - synagoga
Ciekawostką jest coś o charakterze pręgierza przy wejściu do synagogi.
Przysucha - wejście do synagogi
Gdy jeden z przechodniów zobaczył moje zainteresowanie tym urządzeniem pośpieszył z wyjaśnieniami. Jak powiedział: „Jak się jakaś Żydówka sk… to jej zakładali tą obrożę i wszyscy mogli na nią pluć.” Być może więc była to forma pręgierza. Dotąd czegoś takiego nie widziałem przy bóżnicach.

Wizyta w Przysusze to właśnie to tytułowe wędrowanie śladami chasydów. Sama synagoga jest starsza od ruchu chasydzkiego ale w Przysusze mieszkał nauczyciel rabbiego Mendla z Kocka. Był to rabbi Symcha Bunam. Znany jest z wielu opowieści chasydzkich. Pozwolę sobie jedną zacytować:

Pewnego razu rabbi Bunam powiedział: „Gdybym chciał kunsztownie wykładać Pismo, dokonałbym niejednego. Ale głupi mówi to, co wie, mądry zaś wie, co mówi”

Kolejny przygodny rozmówca okazał się wieloletnim kierowcą zawodowym, który zwrócił uwagę na moje odblaskowe ubranie. Nie mógł się go nachwalić. Ja natomiast zrezygnowałem z jechania na cmentarz żydowski w Przysusze, zostawiając to już na inna okazję. Do cmentarza pewnie trafiłbym już bez problemu. Tylko lokalizacja Synagogi była dla mnie tajemnicą.

Drogę powrotną wyznaczyłem sobie początkowo szosą do Radomia. To ta sama droga, którą jechałem do Zwolenia. Nie znam jeszcze Radomia więc wybrałem objazd. Zanim dojechałem do zjazdu z tej drogi na szlak którym chciałem ominąć Radom zauważyłem coś co skłania mnie do powrotu w przyszłości. W miejscowości Skrzynno zauważyłem dzwonnicę, która wygląda na dużo starszą od kościoła przy którym stoi. Będę musiał to obejrzeć z bliska. Na końcu Skrzynna słup przydrożny. Jednak dostęp do niego jest utrudniony więc nie wiem czy ze wszystkich stron posiada płaskorzeźby.
Skrzynno
Wiatr mnie gnał. Od teraz już miałem z niego pomocnika. Do miejscowości Mniszek gnałem jak na skrzydłach. Tu miałem zjechać w stronę Orońska. Ale zatrzymałem się trochę wcześniej. I tu była kolumna przydrożna. Tym razem niewiele miała płaskorzeźb. Ukrzyżowanego Chrystusa na kolumnie zasłonięto kratą. Pod nią znajduje się data 1605 i łacińskie inskrypcje.
Mniszek
Droga do Orońska zapowiadała się fatalnie. Dziur chyba więcej niż asfaltu. Ale tak było tylko na początku. Po przejechaniu przez las zaczęła się nowa nawierzchnia i tak było już do samego Orońska. Po drodze w Łaziskach mijałem „nepomuka”. Na jego kapliczce była data 3 V 1791 ale nie sądzę by była datą wystawienia. W samym Orońsku gdzieś ma być pałac. Nie ma go przy drodze którą jechałem. Za następnym razem trzeba będzie popytać o drogę. A teraz chciałem jak najszybciej dojechać do Skaryszewa. I może by się udało, gdybym nie pojechał prosto tylko zakręcił w lewo a potem w prawo w Tomaszowie. A ponieważ tego nie zrobiłem to szybko dojechałem do Wierzbicy. Parę kilometrów w plecy. Jeszcze w Zalesicach byłem bliski zbłądzenia ale na szczęście połapałem się zanim dojechałem gdzieś dalej. Po zawróceniu wybrałem właściwą drogę i przejeżdżając znów obok figurki, którą już fotografowałem, dojechałem do Józefowa i Chomentowa. Na jego końcu, lub początku (nigdy nie wiadomo z której strony się dojedzie) od strony Skaryszewa znajduje się kapliczka. Po podejściu wyczytałem, że jest to cmentarz choleryczny powstały w 1830 roku.
Cmentarz w Chomentowie
W Skaryszewie sprawdziłem na mapie jak dojechać do szosy Radom – Puławy by ominąć fatalną drogę w Zakrzówku. Okazało się, że najlepiej do niej dojechać właśnie za Zakrzówkiem więc odpuściłem sobie to ułatwienie. Za Zakrzówkiem droga jest już dość dobra by po niej jechać. Słońce było już dość niski więc odpuściłem sobie fotografowanie skaryszewskiego kościoła i pognałem do krzyży w Kobylanach i Odechowie. Na miejscu okazało się, że są to krzyże wystawione dla uczczenia uwłaszczenia włościan. W odróżnieniu jednak od figury pod Klikawą tu intencję zapisano, choć w skrócie z braku miejsca.
Kobylany
W Tczowie już musiałem zapalić światła. Nadchodziła noc. Szczęśliwie wiatr wciąż mnie popychał choć coraz słabiej. Znów założyłem czapkę zimową i wyciągnąłem kamizelkę odblaskową. To co na sobie miałem to była tylko kamizelka jaskrawa bez właściwości odblaskowych – dobra na dzień ale w nocy słabo widoczna. Do Puław dotarłem po 21 więc jak tydzień temu. Tylko dnia było więcej niż poprzednio i noce chłodniejsze. To się zmieni wkrótce na lepsze.