Jeżeli napiszę, że planowałem inną trasę, a inną pojechałem to nie napiszę nic nowego. Tak już jest.
Plan był ambitny. Chciałem odwiedzić kilka cmentarzy żydowskich na pograniczu Mazowsza i Gór Świętokrzyskich. Trasę przygotowałem sobie taką:
W sumie miało być tego 240 km. Nie chciałem nawet próbować więcej bo zasiedziałem przez ostatnie deszcze. Mógłbym nie dać rady.
Jak się miały te plany do rzeczywistości najpierw pokażę, a potem popiszę.
Teoretycznie z 240 km zszedłem do 184. To teoria. Wyjeżdżając z Iłży już miałem na liczniki 80 a nie 70 km. Te 10 km różnicy to błądzenie i poszukiwania. Ani w Iłży, ani w Kazanowie nie wiedziałem gdzie dokładnie znajdują się cmentarze, które chciałem odwiedzić. Na koniec licznik pokazał mi 213 km. A największą w tym zasługę ma moja ciekawość (choć to nogi potem bolały).
Znów z Puław ruszyłem na Zwoleń. W samym Zwoleniu jednak, zanim go opuściłem, zajechałem na cmentarz. Już wcześniej kusiło mnie by zobaczyć miejsce pamięci tam się znajdujące. Tylko wcześniej trafiałem na dużo odwiedzających cmentarz. Wolę występy bardziej kameralne jak nie solowe. Teraz była super okazja. Kto kręci się po cmentarzu przed 7 rano? Tylko ci co tam pracują. I ja.
Zaraz za bramą, z prawej strony znajduje się kwatera wojskowa z pierwszej i drugiej wojny światowej. Prawdę mówiąc spodziewałem się kwater pomordowanych przez okupantów. Przy rynku w Zwoleniu jest zachowany fragment ściany straceń. W okolicy krwawe represje wobec ludności cywilnej trwały od 1940 roku. Te pierwsze to represje związane z działalnością Hubala. Jednak tu pochowano żołnierzy, którzy zginęli walcząc podczas obu wojen światowych.
Dalszy ciąg jazdy to skok do miejscowości Sydół i dalej do Kazanowa. Wybór tej drogi podyktowany był tym, że pod Kazanowem właśnie przy niej miał znajdować się cmentarz żydowski. Gdy wyjeżdżałem było dość sucho. W Puławach deszcz przestał padać już dzień wcześniej. Tu chyba jeszcze padało i w nocy. Zastanawiałem się jak będzie wyglądał przejazd z Iłż do Wąchocka. To parę kilometrów jazdy przez lasy ścieżkami obok brukowanej drogi. Po samym bruku chyba żaden rowerzysta jeździć tam nie próbuje. Ten bruk miejscami i jest wilgotny nawet podczas suszy. Więc jest tam mokro prawie zawsze. Ale jak to wygląda po deszczu jeszcze nie wiem.
Po przejechaniu przez Sydół znak miejsca pamięci narodowej kazał mi skręcić z głównej drogi do Karolina. Pod koniec wsi znajduje się kamień.
Napis na kamieniu informuje o krwawym wydarzeniu z 18 marca 1942 roku, które miało miejsce w pobliżu. Kolejny znak zaś informuje, że do miejsca w którym miało to miejsce jest jeszcze 200 m, w głąb lasu, pielęgnowaną alejką. Tam zastałem mogiłę pomordowanych i listę ofiar na ścianach ogrodzenia.
Wróciłem na trasę do Kazanowa. Na wysokości kazanowskiej oczyszczalni ścieków zjechałem w las. Jak się okazało to nie było jeszcze to miejsce którego szukałem. Znalazłem za to kolejny pomnik pomordowanych 18 marca 1942 roku.
To nie tylko pomnik ale tak jak w Karolinie mogiła. W takich okolicznościach na pewno trzeba będzie poszukać informacji o tych wydarzeniach z 18 III 1942. Choćby po to by ustalić dlaczego ci wszyscy ludzie zostali zamordowani przez okupantów. Być może w okolicy jest takich miejsc jeszcze więcej. Tego jeszcze nie wiem. Dziwne tylko, że w Kazanowie nie oznakowano tego miejsca. Przecież nie wiedziałbym o nim dotąd gdybym tu nie zbłądził.
Szukany cmentarz znalazłem nieco bliżej Kazanowa. Widoczny z daleka. Chyba zachowała się tylko brama z kawałkiem muru. Na murze jest nawet miejsce po tablicy. Za to na terenie nie odnalazłem ani jednego kawałka macewy. Może przysłania je wysoka trawa? A może już ich nie ma?
Z Kazanowa do Iłży nie pojechałem tylko pomknąłem. Coś mnie naszło i zachciało mi się podbić średnią prędkość jazdy na liczniku. Na pewno było to błąd bo szybko pozbyłem się energii, która mogła przydać się w dalszej podróży. Ale tak fajnie mi się jechało… W Iłży byłem pół godziny później niż planowałem. Taki poślizg w czasie jeszcze nie wielkiego znaczenia. Zacząłem szukać kirkutu. Gdy w zeszły roku poszukiwałem drogi dojazdu do zamku w Iłży i zbłądziłem pośród pól. Udało mi się łatwo uzyskać informację o drodze od przygodnej spacerowiczki z psem. Liczyłem na to, że i w tym wypadku o informację nie będzie trudno. Jednak wychodzi na to, że rok temu miałem po prostu więcej szczęścia. Błądzenia po Iłży i przepytywanie ludzi na „okoliczność kirkutu” zajęło mi prawie godzinę. Dochodzi jeszcze poznawanie Iłży. Przecież to nie tylko zamek. Poza tym, że leciał czas i dochodziły kolejne przejechane kilometry rosła moja wiedza topograficzna dotyczące tej miejscowości.
Poznałem cmentarz z kościołem/kaplicą cmentarną przy ulicy Staromiejskiej. Tu widok z szosy do Lipska.
Przy tej samej szosie pomnik wrześniowej bitwy o Iłżę, która rozegrała się w roku 1939.
Przejeżdżając tędy do miasta mijałem kirkut ale o tym jeszcze nie wiedziałem. Ze zdjęć wiedziałem, że znajduje się na zboczu wzgórza więc rozglądałem się za wzgórzami i tam jechałem. Np przy drodze do Radomia. Tu na szczycie zajechałem do stacji Orlenu i też zapytałem. Ładna pani za ladą nic nie wiedziała na ten temat, tak jak inni ludzie przeze mnie pytani w samym mieście. Wracając do centrum zajechałem na kolejny cmentarz katolicki. I znalazłem kwaterę poległych w bitwie pod Iłżą w 1939 roku.
Na koniec wpadłem na pomysł, że może w muzeum regionalnym dowiem się gdzie muszę pojechać by dotrzeć do poszukiwanego cmentarza. Muzeum jest w miejscu do którego i tak zmierzałem. Chciałem wykonać parę zdjęć kościoła szpitalnego. Muzeum zaś jest umieszczone w budynku dawnego szpitala przy kościele. Po drodze przejeżdżałem obok miejsca, w którym jak mi się zdaje znajdowała się kiedyś synagoga (rozebrana w latach 90 XX wieku). Trwają tam teraz prace budowlane. Przy muzeum zaś dokonałem odkrycia. Co prawda muzeum było zamknięte ale jest przy nim plan Iłży z zaznaczonym kirkutem (znów ta pisownia, na mapie jest „kierkut”). Zrobiłem więc szybką sesję zdjęciową i w drogę.
Już wiedziałem, że cmentarz znajduje się pomiędzy dwiema drogami gruntowymi odchodzącymi od szosy do Lipska. Wjechałem w drugą nich. Tam zapytałem panią z pieskiem o cmentarz i dowiedziałem się… że powinienem wjechać w drogę wcześniejszą. Najwyraźniej sprawy żydowskie nie są interesujące dla mieszkańców Iłży ale znane są przynajmniej osobom, które mieszkają lub spacerują w pobliżu cmentarza. W końcu był on odnowiony w 2006 roku. I było oficjalne otwarcie.
Na terenie cmentarza nie dostrzegłem starych macew. Jedynie pomnik. Mało tam śladów odwiedzin. Jest ścieżka wydeptana przez przechodniów, którzy tędy sobie skracają drogę (na koniec przeskakują przez niski mur). I ścieżka do pomnika. Spokojnie i prawie czysto (pojedyncze śmieci). Odwiedzających pewnie niewielu – z braku informacji o tym miejscu.
Już miałem 2 godziny poślizgu. Uznałem, że kontynuowanie przejazdu zakończy się nocną jazdą na co nie miałem ochoty. Ruszyłem więc w kierunku Lipska. Po drodze układałem dalszy plan przejazdu. Może więc z Lipska do Tarłowa i dalej do Ożarowa i Annopola? Po drodze zajechać do wsi Babilon – nazwa kusi. Zanim jednak dojechałem do drogi do Babilonu zjechałem z głównej drogi. Drogowskaz na Sienno mnie do tego skłonił. Nigdy jeszcze tam nie byłem. I nic na jego temat nie wiem.
Po minięciu cmentarza najpierw dostrzegłem kapliczkę. Ze św. Nepomucenem. Odblaski słoneczne na soczewkach dodały mu aureolę.
Dostrzegłem wieżę kościelną pośród drzew i podjechałem bliżej.
Zawołał mnie z daleka jakiś człowiek gdy robiłem to zdjęcie. Był to tutejszy „kościelny”. Bardzo miły i gościnny człowiek. Dzięki niemu wszedłem do środka kościoła. Zwykle tego nie robię. Wydaje mi się, że obcisłe stroje rowerowe mogą razić osoby, które przychodzą tu się pomodlić. W tym przypadku takich w środku nie było. Jedynie dwie panie strojące kościół na uroczystość ślubną. Więc sobie pooglądałem i posłuchałem. Przy okazji byłem poddany drobnemu przesłuchaniu przez gospodarza. Najwyraźniej też jest ciekaw świata lecz poznaje go w sposób bardziej stacjonarny.
Wadą wielu kościołów jest to że nie dają się w pełnej krasie sfotografować z zewnątrz. Zasłaniają je drzewa, domy. Ale nie po to powstały by je fotografowano. Nie udało mi się złapać całego kościoła w kadrze. Pewnie nawet wczesną wiosną czy jesienią by się nie udało – wiele drzew. Ale to jeszcze sprawdzę. Świątynia z XV wieku jest tego warta.
Przy kościele znajduje się obok trzystuletniej lipy pomnik poświęcony żołnierzom AK i WiN poległym w walkach do 1956 roku.
Ponieważ nie posiadałem przy sobie mapy tego terenu zapytałem o drogę do Tarłowa. Jak widzę teraz na mapach nie był to najlepszy wybór. Trzeba było jechać w kierunku Ostrowca Świętokrzyskiego to dojechałbym do Bałtowa w którym chcę zobaczyć pałac. Ale teraz tego już nie zmienię. Pojechałem więc w stronę Maruszowa. W Długowoli dzieci kłóciły się czy jestem kolarzem czy nie. Nie jestem. Ubieram się tylko w kolarskie ciuszki bo są wygodne na takie jazdy. Tylko im tego nie powiedziałem.
Dalej, już na drodze Warszawa – Sandomierz, zatrzymałem się przy betonie w Kostusinie.
Nie wiem co to jest ale jest niszczone od dawna. Może od niemal 100 lat? Oczywiście jeżeli powstało przed I wojną światową. Dalej już tylko stacja benzynowa i długo zjazdy i podjazdy pośród lasów i pól aż do Czekarzewic i dalej do Tarłowa.
Przy wjeździe do Tarłowa kapliczka. Znów ze św. Nepomucenem.
Tu chciałem zobaczyć ruiny synagogi. Pewnie te w Iłży były w podobnym stanie gdy podjęto decyzję o rozbiórce. Tu jeszcze stoi. Znajduje się na placu za budynkiem straży pożarnej. Teren niedawno ogrodzono. Niby można podejść od tyłu ale widać, że jest to czyjeś podwórko i to nawet ze sławojką tuż przy synagodze. Nie wszedłem więc i zadowoliłem się widokami z drogi.
Jeszcze chciałem rzucić okiem na śladu kul szwedzkich na drzwiach zakrystii tarłowskiego kościoła ale były tam tłumy dzieci z księdzem, nie chciałem psuć im spotkania. Nie raz się tu pojawiałem więc jeszcze pewnie nie raz będę miał okazję to zrobić. Teraz zamiast pojechać (jak robię najczęściej) przez lasy do drogi do Solca, pojechałem drogą do Ciszycy.
Nie pierwszy raz tędy pojechałem. Dokładniej to drugi raz. Pierwszy zakończył się zabłądzeniem. Na drodze do Solca przeszkodą jest rzeka Kamienna. Za pierwszym razem o tym nie pamiętałem i utknąłem na wale wiślanym. Teraz wiedziałem, że mam szukać drogi do przeprawy. Po wielu próbach (chyba 4) taką drogę odnalazłem. Jazda bez mapy jednak mnie nakręca. Za następnym razem powinienem pamiętać trasę. Przez las nie pojechałem też dlatego, że po deszczach spodziewałem się tam ogromnego błota. Jednak to tamtą drogę lubię bardziej. Ta może też się kiedyś przyda.
W Sadkowicach na prywatnej posesji stoi kapliczka ze św. Nepomucenem.
W Solcu i Kłudziach też jest ich kilka. Już nie raz robiłem im zdjęcia więc odpuszczam ilustrowanie. Także dalsza droga do Puław już chyba była opisywana. Brak nadzwyczajnych zdarzeń może poza jednym. W Jarentowkich Polach z daleka słyszałem głosy. Wydawało mi się że ktoś puścił głośno radio. Ale to grupka starszych pań śpiewała przy krzyżu przydrożnym. Tu czas płynie z dużym opóźnieniem. To zdarzenie tylko mnie w tym upewniło. Przejazd przez Jarentowskie Pole zawsze traktowałem jako wypoczynek – piękne widoki na łąki nadwiślańskie i wiele starych chałup. Teraz jeszcze ludzie jak nie z tej epoki. A przecież w zeszłym roku mknąc tędy w nocy zostałem zaskoczony w jak się zdawało opustoszałej wsi gromkim „jeeeest!!!”. Było to podczas jakiegoś ważnego meczu w piłce nożnej z udziałem polskich piłkarzy. Ludzie byli przykuci do telewizorów.
Wyjechałem z Puław ok. 6 rano. Wróciłem tuż po 20. Dzień miło zleciał. Teraz brak sił na coś jeszcze ale pewnie nie usiedzę.