Nieoczekiwany koniec lata

Sobota – plany były wielkie i tylko z każdą chwilą malała nadzieja na realizację. Prognozy pogody niezmiennie wskazywały na deszcze, silny wiatr i chłód. Ostatecznie sobota była przesiedziana przy komputerze. A nie tak miało być. W niedzielę już nigdzie daleko się nie skoczy. Muszę brać pod uwagę poniedziałkowe poranne wstawanie. Więc zamiast Roztocza trzeba było wymyślić coś na szybko.

Niedziela- najpierw szybki wyskok za miasto w celu poznania warunków. O 9 rano jeszcze nie było za ciepło ale wyskakujące co jakiś czas słońce pokazało mi, że nie ma co jeszcze szaleć z ubraniami na chłodniejsze warunki. Po powrocie planowanie. Że też to wszystko musiało być w biegu. Dzień leciał a ja jeszcze nie wyjechałem. Stanęło na tym, że ruszyć miałem na poszukiwanie cmentarzy wojennych w stronę Bychawy. W samej gminie Strzyżewice miało być ich 5. Ale wcześniej też miałem kilka w okolicy. Wcale nie byłem pewien czy do Strzyżewic dojadę. Już dochodziła 11. Dochodziło też niebezpieczeństwo, że nie dam rady wrócić szybko gdy się zagalopuję – wiatr wiał na wschód, więc powrót wypadał mi pod wiatr.

Na pierwszy ogień poszły Wierzchowiska. Spiesząc się zapomniałem map ale trochę pamiętałem. Cmentarz udało mi się namierzyć wcześniej przy użyciu map Geoportalu. Inaczej bym nie trafił. Informacje były zbyt skąpe. Wsi o nazwie Wierzchowiska w sumie 3. Którą więc mieli na myśli autorzy spisu cmentarzy? Wyszło na to, że Wierzchowiska Stare. Cmentarz znajduje się w lesie. Choć na mogiłach nie ma krzyży sam cmentarz jest zadbany.

Obrazek

Było tak jakoś smutno mimo tego, że słońce świeciło ostro. Cmentarz otoczony wałem i rowem. Na rowie wzniesione ogrodzenie. Mogiły w równych szeregach. Wyraźnie widoczne. Jak na apelu.

Wzdłuż boków cmentarza przebiegają drogi leśne. Przyjechałem od strony pól. Wyjechać chciałem najkrótszą drogą do asfaltu. Opony szosowe nie spisują się dobrze na piachu. Pierwsza wybrana droga wyprowadziła mnie na … pola. Wróciłem i szczęśliwie przy cmentarzu spotkałem kogoś na rowerze. Zaczepiony jegomość na szczęście znał teren i wskazał najkrótszą drogę. Pamiętałem że niemal do samego asfaltu miałem jechać przez las. To było powodem wcześniejszego zawrócenia po dojechaniu do pól. Jak mi wyjaśnił już i tam byłem kilkaset metrów od szosy tylko tam przebiega ona w obniżeniu terenu dlatego jej nie widziałem. W końcu jednak znalazłem się na czarnej szosie wyjeżdżając z lasu obok kościoła w Wierzchowiskach Starych. Teraz jak patrzę na mapę widzę wyraźnie, że za pierwszym razem zamiast do Wierzchowisk Starych jechałem do Wierzchowisk Dolnych. Grunt, że udało mi się powrócić na główną drogę w Wierzchowiskach Górnych.

Jadąc dalej miałem na celu dojechanie do Niedrzwicy Kościelnej. W spisie jest tam umieszczony cmentarz przy przystanku PKP. Ale najpierw musiałem dojechać. Nie chciałem jechać przez Niedrzwicę Dużą – tamtędy planowałem powrót. Dlatego nie zakręciłem za Łączkami w lewo przy cmentarzu z Wielkiej Wojny, znanym mi już od dawna. Pojechałem do Borzechowa. Tu zakręt w lewo w drogę, którą jeszcze nigdy wcześniej nie jechałem. Drogowskazy mówiły, że dojadę do Niedrzwicy Kościelnej. I tak było. Zaraz na jej początku ruszyłem w lewo między torami kolejowymi, a cmentarzem parafialnym. Nie miałem pojęcia gdzie znajduje się przystanek PKP. Zakładałem jednak, że będzie to w okolicy toru kolejowego :)
Jak się przekonałem po ok. kilometrze, wybrałem zły kierunek. Skończyły się zabudowania i zaczynał się las. Wykonałem więc zwrot i ruszyłem w stronę przeciwną. Po pewnym czasie dostrzegłem latarnie stojące przy torze. Tak więc przystanek znalazłem ale jak zobaczyłem na miejscu nie znalazłem cmentarza. Znów skorzystałem z pomocy spotkanych ludzi. Na przystanku czekała na pociąg kobieta i zapewniła mnie, że cmentarza tu nie ma. Powiedziała jednak też, że cmentarz znajduje się dwa przystanki dalej w Majdanie. Kierunek mi odpowiadał – w stronę Niedrzwicy Dużej. Szybko więc dojechałem do miejsca w którym poprzednio zawróciłem. Dopiero teraz zauważyłem, że biegnie tędy zielony szlak rowerowy. W lesie więc trzymałem się jego oznaczeń. Tak przejechałem przez las, a następnie w stronę torów kolejowych, które zdążyły się ode mnie oddalić. Wjechałem do Niedrzwicy Dużej i pewnie bym tędy tylko przeleciał gdyby nie wyraźny znak szlaku rowerowego w bok. Wskazywał na zamknięty budynek dworcowy. Przed nim jednak był otoczony metalowym niskim płotkiem teren z metalowymi krzyżami i tablica informacyjna. To właśnie był ten poszukiwany przeze mnie cmentarz. Nie w Niedrzwicy Kościelnej jak napisano w spisie, ani nie w Majdanie jak się dowiedziałem w Niedrzwicy Kościelnej.

Obrazek

Z informacji na tablicy wyczytałem, że chowano tu żołnierzy z transportów wiozących rannych na tyły frontu. W okresie międzywojennym przeniesiono tu zmarłych z innego jeszcze cmentarza wojennego. Na pewno cmentarz był większy. Przez lata zmalał. Ale nie zniknął.

Dochodziła już 16. Uznałem, że czas rozpocząć powrót. Po przejechaniu przez Bełżyce jeszcze chciałem tylko odnaleźć mogiłę zbiorową na cmentarzu w Wojciechowie. Wydawało się proste. Tak jakbym nie pamiętał jak to w Żyrzynie i Janowcu kwatery wojenne poznikały. W Puławach też przecież nie jest o wiele lepiej. Z dużej kwatery pozostała jedna tablica. Jednak postanowiłem z marszu odnaleźć kwaterę w Wojciechowie. Opis miejsca tak jak go pamiętałem (notatek nie wziąłem) wydawał się jasny. Miało to być w środkowej części cmentarza ok. 8 m od alei głównej. Tylko strony nie pamiętałem. Na miejscu już tak prosto nie było. Żadna mogiła nie wyglądała na zbiorową. Zapytałem na miejscu pewną kobietę o to, czy wie coś o takiej mogile i czy cmentarz był powiększany. Mogiły nie znała, cmentarz powiększano w kierunku północnym. Uznałem więc, że szukać mam w części południowej. Teraz gdy widzę opis wiem, że szukałem z dobrej strony. Znalazłem wiele mogił bez nazwisk ale były to ubmurowane pojedyncze mogiły. Więc pewnie to nie to. Może jeszcze kiedyś spróbuję. Poszukiwania zainteresowały i moją informatorkę, też trochę szukała – bezskutecznie jak i ja.

Powrót nie należał do lekkich. Wiatr się wzmógł. Zaczął popadywać deszcz. Ochłodziło się wyraźnie. No i zaczynało się szybko ściemniać. Ale za Rąblowem jeszcze zdążyłem dojechać do krzyża, którego lokalizacja wydaje mi się bardzo malownicza tylko nie potrafię wykonać ujęcia, które oddałoby to moje wrażenie. Mimo tego wciąż próbuję.

Obrazek

Wybrałem przejazd przez Celejów i Pożóg. Droga z Bochotnicy do Puław wieczorem w niedzielę wydawała mi się zbyt niebezpieczna. Nie wiem czy dobrze wybrałem. Na wybranej drodze też był bardzo duży ruch. Podobno przez holenderskie miasteczko ludzie nie chcę jeździć. Dlatego wolą na około. Mimo tego szczęśliwie powróciłem by móc dziś – tj. we wtorek – zająć się zgrywaniem czarnego albumu Omegi. Szkoda, że nie śpiewają na tej dwupłytowej składance po węgiersku, mimo tego jest tak inaczej, bo może z lenistwa już drugi dzień słucham utworów Hindemitha (kwartetów i nie tylko). A zgrywając znalazłem czas by popisać. Blog wciąż aktywny :)

Po dłuższej przerwie

Pomilczałem sobie. Trochę z braku czasu. Trochę z braku poczucia sensu istnienia tego blogu. Zanim jednak podejmę jakieś działania drastyczne mam parę innych pomysłów. Po pierwsze przeniosę tu część tematów ze starego blogu – on pierwszy zniknie. No i jeszcze może tu coś dopiszę. Np wczorajszy wyjazd. Bo jeżdżę co weekend. Wciąż też czegoś szukam. Od dwóch miesięcy szukam cmentarza z pierwszej wojny światowej w Nasutowie pod Lublinem. Podobno został wyremontowany. W pracach miała brać udział Fundacja Nowy Staw. Ale w samym Nasutowie pytani przeze mnie ludzie nic na ten temat nie wiedzą. Informacja o jego lokalizacji wskazuje na miejsce przy głównej drodze przecinającej Nasutów. Na pewno tam go nie ma albo się ukrywa. Będę szukać dalej. Przecież nie może być tak, że niedawno odnowiony cmentarz gdzieś zniknął.

Ostatnio rozglądam się za interesującymi mnie miejscami w miejscowościach znanych z czegoś zupełnie innego. Tak w Chęcinach nie interesował mnie zamek tylko synagoga i cmentarz żydowski. Teraz chciałem w znanym z muzeum Bełżcu odwiedzić cmentarze z I wojny światowej. Wydawało się to dość łatwe skoro napisano o nich na oficjalnej stronie Gminy Bełżec. Ale tak się tylko wydawało.

Podróż rozpocząłem od Chełma. Z Puław dojechałem tam pociągiem. Bo i w samym Chełmie miałem jedną niedokończoną sprawę. Chodziło o cmentarz wojenny na tzw. Patelni. Lokalizację określiłem już w zeszłym roku ale brakowało czasu by tam znów się pojawić. Teraz dotarłem na miejsce bez problemów. Wcześniej szukałem zbyt głęboko w lesie Borek.
Obrazek
W lesie jeszcze unosiły się resztki mgły. Na ziemi ślady biesiadowania.
W zeszłym roku szukając Patelni trafiłem na cmentarz znajdujący się dalej przy tej samej ulicy. Teraz znów tam zajechałem. Z krzyża na grobie zmarłego w 1939 roku strzelca Judy Grossa usunięto przymocowaną tam wcześniej taśmą klejącą gwiazdę Dawida. Może ktoś doszedł do wniosku, że gwiazda nie pasuje do krzyża? Chyba jednak nie tylko ja mam wątpliwości czy wypada wszystkim, bez względu na wyznawaną religię wystawiać krzyże. W Łukowie też widziałem krzyż na którym pod nazwiskiem poległego dopisano – mahometanin. Zrobiono to jednak od razu – robiąc krzyż. Tutaj zaś widać jeszcze ślad po naklejonej gwieździe nad tabliczką imienną.
Obrazek
Za mną na cmentarz weszła kobieta z dwoma psami. Zaintrygował ją rower zaparkowany przed bramą. Ponieważ nie był przypięta doszła do wniosku, że właściciel mógł zasłabnąć lub może stało mu się coś innego. Jej zdaniem okolica jest niebezpieczna i nikt roweru niezapiętego tu nie zostawia. Gdy już zaczęliśmy rozmawiać o tym cmentarzu dowiedziałem się, że jeszcze niedawno była to zarośnięta nekropolia, nieogrodzona. Ponieważ kości zmarłych częściowo znajdowały się na wierzchu interweniowano w Urzędzie Miasta. Po tym dopiero powstał płot i teren wykarczowano. Wydobyto też wtedy pochowanych tu żołnierzy niemieckich poległych w II wojnie światowej, by przenieść ich szczątki na cmentarz w Polesiu. Ciała posiadały nieśmiertelniki. Firma, która prowadziła tą ekshumację musiała wykazać, że wydobyła wszystkich poległych. Podobno nie ruszyła ciał zaplątanych w korzenie rosnących drzew. Podobno, bo tych drzew na kwaterze niemieckiej prawie nie ma.
Moja wzmianka o śladach po libacji na cmentarzach została skomentowana informacją o „szatanistach”, którzy mają spędzać noce na chełmskich cmentarzach i odprawiać czarne msze. Przemieszczają się oni w dużych grupach w okolicy lasu Borek, a mieszkający tu ludzie się ich boją. Jak dla mnie lokalny folklor ale znam wiele opowieści dawnych i nie dawnych o pobiciach osób goszczących w Chełmie. Nie wiem czy to miasto jest niebezpieczne. Mi nic się tu jeszcze nie przydarzyło. Może dlatego, że bywam tu zawsze bardzo wcześnie rano. Zło nie śpi – rano to chyba nie działa.

Zanim dojechałem do lasu troszkę w Chełmie zbłądziłem. W sumie straciłem godzinę naruszając plan wyjazdu. Gdy już wyjechałem w stronę Hrubieszowa wiedziałem, że to co chciałem zrobić jednego dnia będzie rozłożone na kilka dni. Nie pierwszy to taki przypadek. Wcześniej trzykrotnie jechałem do Terespola i Nepli. Może jeszcze o tym popiszę. Może…

Po raz pierwszy jechałem szosą Chełm – Hrubieszów. W pobliżu Chełma jest bardzo ruchliwa, a nie tylko nie ma tam pobocza lecz także nawierzchnia jest już mocno zużyta. Nie mogę powiedzieć bym miał wiele przyjemności z tego przejazdu. W samym Hrubieszowie zapominając o rzeczce przecinającej miasto wjechałem w ulicę przy jednostce wojskowej. Jest tam kościół garnizonowy. Jak sądzę była to kiedyś cerkiew. Przejazdu do centrum rzecz jasna nie ma, a jego tam szukałem. Po powrocie do szosy głównej pomknąłem chodnikami pamiętając, że szosą tak szybko do centrum nie dotrę. Tu podszedłem do ślicznej hrubieszowskiej cerkwi. Wciąż nie jestem zadowolony ze zdjęć wykonanych rok temu więc teraz znów fotografowałem.
Obrazek
Teraz trwa tam remont dachu.
Nie cerkiew była celem tych odwiedzin. Chciałem dotrzeć do cmentarza żydowskiego w Hrubieszowie. Choć wiedziałem gdzie go szukać i nawet przygotowałem sobie mapkę z trasą dojazdu to widząc mapę Hrubieszowa w centrum miasta sprawdziłem poprawność moich ustaleń. Kirkut jest tam zaznaczony. Wszystko pasowało więc bez zastanowienia ruszyłem ulicą Targową. Na jej końcu zastałem zamknięte na kłódki furtkę i bramę. Teren kirkutu w zasadzie jest pozbawiony nagrobków. Ich resztki umieszczono w lapidarium. Obok lapidarium są tam jeszcze dwa pomniki. Daleko od bramy ale właściwie widać. Odpuściłem więc proszenie o dostęp do kluczy i ograniczyłem się do zdjęć robionych przez kraty.
Obrazek
Z Hrubieszowa miałem wyjeżdżać o 11. Gdy wyjeżdżałem była 13. Na tą godzinę planowałem dojechanie do Tomaszowa Lubelskiego. Przeceniałem wyraźnie swoje możliwości. Do Tomaszowa miałem bowiem około 60 km. Po zjechaniu z szosy Hrubieszów – Zamość natknąłem się w Terebiniu na cmentarz z I wojny światowej. Właściwie jest to część cmentarza parafialnego. Część z pochówkami z Wielkiej Wojny znajduje się obok najstarszych nagrobków. Jest zaniedbana ale przynajmniej oznakowana. Może nie zniknie wykorzystana do nowych pochówków. Miejsca na cmentarzy wydaje się być wiele.
Obrazek
W tej samej wsi jest drewniany kościół. Ostatnio trochę mnie sakralna architektura drewniana znużyła. Ten jednak jeszcze zmusił mnie do zatrzymania i zrobienia zdjęcia. Coś w nim jest takiego co mnie zatrzymało ale jeszcze nie potrafię powiedzieć co to jest.
Obrazek
O ile do Tyszowiec jechałem w terenie względnie równym to już dalej krajobraz zaczął intensywnie falować. Zacząłem walczyć w kolejnych premiach górskich nie znając dalszej drogi. Ta zaś była mocno wzburzona. W jednym z obniżeń terenu dostrzegłem znak miejsca pamięci. Wskazywał na cmentarz w Wożuczynie. Znajduje się tam mogiła żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku. Opiekują się nim dzieci z miejscowej szkoły podstawowej. Skoro jednak wszedłem na teren cmentarza. Starego cmentarza. To musiałem się trochę porozglądać. Na wprost wejścia znajdują się dwa stare pochówki. Jeden z nich pozbawiony jest informacji o pochowanych osobach. Szczególnie przyciąga uwagę krzyż na grobowcu.
Obrazki
Tajemniczy wydał mi się słup na terenie cmentarza. Nie ma na nim żadnych napisów.
Obrazek
Po wizycie na cmentarzu w Wożuczynie rozpocząłem dalszą walkę z grawitacją. Te zjazdy i podjazdy. Potrafią dać w kość. No i mocno opóźniają przejazd. Do Tomaszowa dotarłem o wpół do piątej po południu.

Trochę się przed wyjazdem przygotowałem. Wiedziałem, że w Tomaszowie chcę zobaczyć kirkut, cerkiew i drewniany kościół. Wszystkie te miejsca znajdują się w pobliżu dawnego centrum Tomaszowa. Z powodu później godziny już zrezygnowałem z poszukiwania klucza na teren kirkutu, bo i w Tomaszowie się go zamyka. Miejsce przyciąga imprezowiczów. Miałem okazję sprawdzić to na własne oczy. Kirkut był zamknięty ale niedokładnie. Ktoś zapomniał zamknąć bramę. Wszedłem więc na teren i robiłem zdjęcia.
Obrazek
Zdziwiłem się nieco gdy zza bramy, z zewnątrz zaczęła do mnie wołać jakaś kobieta. Pytała jak tam wszedłem. Pytała stojąc przy bramie i nie widziała źle założonej kłódki. Wyjaśniłem więc i pomogłem podpalić zebrane śmieci. Kobieta ta opiekuje się cmentarzem i to ona ma klucze. Dzień wcześniej udostępniła klucze ekipie przysłanej przez miasto w celu uprzątnięcia terenu. To oni nie zamknęli bramy. W nocy podobno na terenie cmentarza już byli młodzi piwosze ale opiekunka sądziła, że przeszli przez płot co ponoć często im się zdarza. Pani poszła po klucze by zamknąć bramę, a ja dokończyłem fotografowanie i wyruszyłem pod widoczną z cmentarza cerkiew.
Obrazek
Cerkiew jest chyba w trakcie remontu. Dół jest pokryty z zewnątrz jedynie surowym tynkiem. Góra pomalowana. Osoby chcące zwiedzić cerkiew proszone są o kontakt z proboszczem – na kartce umieszczonej na drzwiach cerkwi podany jest numer telefonu.
Przy tej samej ulicy co cerkiew znajduje się drewniany kościół. Fotografowanie go jest dość trudne. Była sobota. Seryjnie udzielano ślubów. Kolejka nowożeńców i ich gości nie mieściła się na parkingu i w najbliższych uliczkach. Dwoje turystów wykonywało całe serie zdjęć frontonu świątyni stojąc na jezdni. Zrobiłem podobnie tylko nie seria, a jedno zdjęcie.
Obrazek
Ponieważ było już późno uznałem, że odwiedzę jeszcze tylko Bełżec i wracam. Wracam przez Zamość więc będę znów przejeżdżał przez Tomaszów. Może później będzie łatwiej fotografować? Byłem naiwny, wiem.

Do Bełżca z Tomaszowa jest tylko 8 km. To więc szybki skok. Choć i tu ziemia jest rozbujana. Posiadałem zdjęcie z naniesionymi przybliżonymi lokalizacjami cmentarzy wojennych. Dokładniejsza okazała się mapka na tablicy przy Urzędzie Gminy. A jeszcze dokładniej to już musiałem pytać w okolicy. Starsze osoby trochę dziwiły się, że pytam akurat o te cmentarze. Tu przyjeżdża się do muzeum. Ale ja przyjechałem tak trochę przekornie. Właśnie nie do muzeum.
Stan cmentarzy i informacje Gminy o nich to jakby dwie różne sprawy. Skoro gmina podaje liczbę mogił zakładałem, że są one zlokalizowane i upamiętnione. Skoro podaje jakąś lokalizację cmentarzy to zakładałem, że dojazd jest oznakowany, a teren dostępny. Jest inaczej. Gmina strzyże trawę na terenie cmentarzy i postawiła na ich terenie tabliczki i to chyba wszystko co zrobiła.
Obrazek
By wejść na teren cmentarza na którym wykonałem powyższe zdjęcie trzeba przejść przez czyjś warzywniak. Tu jak w innych miejscach ludzie mieszkający w pobliżu pamiętają jak to wyglądało ale nie wiedzą jak wygląda teraz. Nawet nie wiedzieli, że teren jest ogrodzony i kierowali mnie na podejście od boku, które jest zagrodzone. Pewnie dałoby się zdobyć więcej danych o pochowanych tu ludziach ale i tego się nie chciało Gminie, która chce by to była atrakcja turystyczna.

Na koniec wizyty w Bełżcu zajechałem i pod muzeum. Wcześniej w rozmowie z jednym z mieszkańców Bełżca dowiedziałem się, że co prawda nikt nie próbował rozkopywać mogił na cmentarzach z I wojny światowej ale zanim powstało muzeum to po jego dzisiejszym terenie chodzili „poszukiwacze skarbów” i kopali.
Obrazek
Teraz już wybrałem się w drogę powrotną. W Tomaszowie pod kościołem sytuacja bez zmian. Ruszyłem więc dalej. Chciałem przed zmierzchem dojechać do Zamościa. Nie było łatwo. Tu można zdobyć koszulkę „górala”. Choć już schowałem głęboko aparat fotograficzny to wydobyłem go by sfotografować cmentarz wojenny w Dąbrowie Tarnawackiej. Pochowani tu są żołnierze z września 1939. Cmentarz jednak powstał wcześniej. Założono go dla poległych w pierwszej wojnie światowej.
Obrazek
Znów schowałem aparat głęboko do sakwy i ruszyłem w drogę. Ziemię spowijały dymy. Zaraz też zaczęły pojawiać się mgły. W Łabuniach na cmentarzu dostrzegłem figurę Nepomucena. Gdy wjeżdżałem do Zamościa zrobiło się ciemno. Początkowo chciałem przejechać obwodnicą. Jednak w ciemnościach nie czuję się pewnie na drogach tak ruchliwych i z wieloma pasami. Zjechałem więc w kierunku centrum. Tam do wylotu z miasta przeciągnięte są ścieżki rowerowe. Jedzie się po nich wolniej ale dużo bezpieczniej. Za Zamościem zboczyłem z głównej drogi i ruszyłem w stronę Żółkiewki. Poważną wadą nocnych wojaży jest ograniczona bardzo ilość bodźców. Taki przejazd potrafi być tak nudny, że można przysnąć. Szczęśliwie mocno świecił księżyc. Co jakiś czas goniły mnie spuszczone psy. Bociany w gniazdach gdy pod nimi przejeżdżałem zrywały się do lotu. Młodzież hałasowała. Wciąż coś się działo.

W Wysokiem chciałem pojechać do Bychawy drogą nieco okrężną. Trwa tam jednak remont dróg. Jak już się zgubiłem to w końcu znalazłem się na drodze krótszej ale już dobrze mi znanej. Nie o to mi chodziło. Chciałem poznać inną drogę ale zmęczenie nie pozwoliło mi zawrócić. Jechałem bez pośpiechu. Lepiej mi się jedzie gdy jest jasno więc powoli jadąc czekałem na wschód słońca albo przynajmniej na lekkie rozjaśnienie. Doczekałem się będąc już w Bochotnicy. Dalej już tylko 10 km i można wskoczyć do wanny. Choć noc była chłodna byłem na to przygotowany. W efekcie dojechałem na miejsce cały mokry ale ciepły. Tylko będę musiał pojechać jeszcze raz. Ze zbyt wielu planowanych miejsc zrezygnowałem. Zapowiada mi się więc kolejna seria wyjazdów w te same okolice. Żeby tylko pogoda dopisała.

Pechowy koniec maja

Cele wyjazdu niedzielnego.
Po pierwsze – wyspać się.
Po drugie – dojechać do celu bez względu na czas.
Po trzecie – sprawdzić czy napoje energetyczne rzeczywiście pomagają.
Po czwarte – przetestować nowe spodenki rowerowe.
A po piąte przez dziesiąte pomniejsze cele. Wśród nich sprawdzenie czy w lesie za Kraśnikiem rzeczywiście znajdują się rzeczy pokazane na zdjęciach widocznych w mapach Google.

Jechałem w tą samą stronę co poprzednio. Więc mogę pokazać jak opada woda w Wiśle. Po ok 50 godzinach droga do przeprawy promowej w Bochotnicy wyglądała już tak:
Bochotnica
Nawet ktoś w kaloszach i z psem wybrał się tą drogą w stronę rzeki. W Parchatce jednak to co podsiąkło pod wałem nadal stoi na polach. A jeszcze dziś dopada.
Parchatka
Uzbrojony w wydruki z geoportalu z zaznaczonymi miejscami do poszukiwań gnałem do wsi Boby. Po drodze zahaczyłem o cukrownię w Opolu Lubelskim.
Cukrownia w Opolu Lubelskim
Teraz zajmuje się on jedynie staniem. Z bliska widać gdzie dokonywano przeróbek w budynkach. Przeróbki są z cegły o innym odcieniu. Jednak trudno jest sobie wyobrazić jak ty wyglądało 100 lat temu. Teren jest strzeżony i zamknięty. Więc nie wchodziłem tylko pojechałem dalej. Zamiast jednak gnać do Bobów odbiłem lekko w bok. W Górach Opolskich chciałem zobaczyć jak wygląda sytuacja przed ewentualnym poszukiwaniem cmentarza z I wojny światowej. Ma znajdować się na skraju lasu na wschód od wsi. Otoczony wałem. Więc podobny do tego którego miałem szukać w Bobach. Rzut oka wystarczył. Będzie trudno. Na poszukiwania trzeba będzie przeznaczyć sporo czasu. Na mapach geoportalu go nie namierzyłem. W Bobach miałem ten komfort, że oznaczono jego dokładną lokalizację. Więc po „rzucie oka” w Górach Opolskich powróciłem na trasę do Bobów.

W Bobach podjechałem do lasu drogą biegnącą wzdłuż ogrodzenia szkolnego. W lesie zakręt w lewo – cmentarz ma być na skraju lasu. Po ok 150 m znów w lewo – skraj lasu oddalił się od drogi. Tylko tu „w lewo” drogi się niemal niewidoczne. Może nawet ich nie ma? Już trzeba było przedzierać się przez krzaki. Na miejscu znalazłem otoczony wałem cmentarz o wymiarach w przybliżeniu 30 m na 15 m. W całości już stał się wysuniętą w sady odnogą lasu. Rów przy wale otaczającym cmentarz służy jako wysypisko śmieci. Od strony szkoły wał zniwelowano na szerokość samochodu. Ktoś tu przywoził i wyrzucał pościnane gałęzie wprost na mogiły. Zachowały się wyraźnie obrysy mogił. Jest ich kilkanaście. Część nosi ślady rozkopywania.
Boby
Tak pewnie wygląda zapomnienie. Rozmiary cmentarza mogą oznaczać, że spoczywa tu może i ponad 500 poległych. I nic nie wskazuje na to by spoczywali tu spokojnie jak i by w przyszłości mieli spokój. Może i po tym opisie jakaś hiena cmentarna poleci tam z wykrywaczem metali i szpadlem. Szkoła jest oddalona od tego miejsca w linii prostej o może 300 m ale dzieci nic na ten temat nie wiedzą. Przecież gdy pytałem odsyłano mnie na cmentarz parafialny. Jeszcze tego nie sprawdzałem ale prawdopodobnie tam są groby zamordowanych w Owczarni żołnierzy AK. I pewnie znów dzieci mylą wojny, jak pod Wronowem gdzie odsyłano mnie do Poniatowej gdy pytałem o cmentarz z I wojny. Tylko w Chodlu na razie pokazano budujący przykład pamięci oczyszczając cmentarz z krzaków i stawiając tabliczkę informacyjną.
Na cmentarzu w Bobach nie zachował się ani jeden krzyż. Jedynie na jednej mogile ktoś postawił kamień polny.
Boby - kamień
Na cmentarz nie wchodziłem. Po mszy ludzie dość licznie odwiedzali groby swoich bliskich. Przyjadę kiedy indziej. Zza chmur wyszło słońce i zaczęło się robić bardzo gorąco. W Mikołajówce na przystanku kura czekała na autobus.
kura
Cień dawała tylko ławka.
Dalej był przyjemny zjazd drogą przecinającą lasy i zaraz Bęczyn i dalej Urzędów. W Urzędowie zakręciłem w drogę boczną by sprawdzić dokąd prowadzi. I znalazłem kolejny młyn na Urzędówce.
Młyn na Urzędówce
Z posiadanych informacji wynikało, że na „Polach urzędowskich” znajduje się cmentarz żydowski. Zniszczony ale postawiono na nim pomnik. Problemem było ustalenie gdzie są „Pola urzędowskie”. Na rynku poszukałem tablic informacyjnych. Jest jedna. Z zaznaczoną trasą po zabytkach okolic. Nic na niej nie ma o „Polach urzędowskich” ani o cmentarzu żydowskim. Więc i tu będę musiał jeszcze się pojawić ponownie. Teraz już pognałem do Kraśnika. Znów potwornie długi przejazd przez miasto ścieżką rowerową, a potem drogą lecącą w kierunku Janowa Lubelskiego. Ale nie do końca. W Stróży zamiast zakręcić pojechałem prosto. Miałem tu szukać cmentarza z I wojny w ogródku przydomowym na końcu wsi. Nie napisano na którym końcu. I nie znalazłem. Ale przecież i ten cmentarz czy mogiła zostały odnalezione przypadkiem, w trakcie prac ziemnych. To też będzie wymagało ponownego przyjazdu. A póki co wjechałem w odpust. Musiałem przedostać się przez stoiska odpustowe by dojść do stojącej przy cmentarzu kaplicy. Trójkątnej.
Stróża
Rozpościera się stąd widok na stawy leżące poniżej skarpy z kaplicą. Jeden element nieco psuje widok. Jest to ustęp zrobiony zapewne kiedyś dla odwiedzających cmentarz. Jego ruina intryguje zakłócając harmonię tego świata.
Ubikacja
Upał. Pot zalewa oczy. Muszę pomyśleć o chuście pod kask.
Dalsza droga oznaczona była jako czerwony szlak rowerowy. Kraśnik – Lwów. W Kazimierzu Dolnym piszą przy nim, że to szlak Kazimierz Dolny – Kraśnik. Pewnie żeby nie odstraszać tych co się porwą na jego przejechanie. Zaraz go zresztą opuściłem. Szlak biegnie drogą asfaltową a ja miałem teraz do przejechania trochę dróg gruntowych. Mapy Google umieściły przy drodze gruntowej do lasu Jurnica krzyż na mogile lub cmentarzu z Wielkiej Wojny. Wspiąłem się więc na górkę. Droga nosi nazwę ulicy Różanej. Na szczycie można rzucić okiem na jedną z wielu w okolicach cegielni.
Cegielnia
A dalej dwupasmówka z tych które lubię. Na horyzoncie zaś Jurnica.
Dwupasmówka
Nie znalazłem krzyża z fotki na mapach Google. Zamiast tego dwa drewniane krzyże raczej nie związane z Wielką Wojną. Jeden wolnostojący i drugi ukryty pomiędzy drzewami.
Krzyż I przy drodze do Jurnicy
Krzyż II przy drodze do Jurnicy
To miał być metalowy krzyż. Ustawiony w miejscu pochówku żołnierzy poległych w 1914 roku. Najwyraźniej to nie ta droga i zdjęcie trzeba by przesunąć. Nie wiem jednak jeszcze w jakie inne miejsce.

W Jurnicy, przy torze kolejowym, wg map Google miała jeszcze znajdować się mogiła żołnierza z 1915 roku. By tam dojechać musiałem przejechać na drugi brzeg lasu. Droga jest łatwa i przyjemna. A mogiła jest tam gdzie wskazuje ją Google. Stoi tyłem do drogi. Frontem do torowiska.
Jurnica
No i ten barwinek. Część cmentarza w Bobach też była nim pokryta. Aż szkoda, że już nie kwitnie.

Kolejnym celem były Modliborzyce. Ale najpierw musiałem wrócić do przejazdu przez tory i dojechać do Szastarki. Tu znów pojawił się szlak czerwony. No i skusił mnie bym zakręcił w boczną drogę. Następny zakręt szlaku już mnie nie skusił bo na pewno jechałbym w stronę przeciwną od mi potrzebnej. I tak – jak zobaczyłem na mapach – porzuciłem drogę najkrótszą. Ale zaczęły się pięknie rozbujane krajobrazy.
Krajobraz
Te doliny… Zaraz w nie zjechałem. Głębokie rowy przydrożne i dojazdy do domów po mostach wyraźnie wskazywały, że to dołek. W Pasiece intrygujące kapliczki. Malutkie ale św. Antoni razy dwa.
Pasieka
Nieco dalej podobna, malutka kapliczka ze św. Mikołajem.
Mikołaj
A w Wierzchowiskach odnowiona kapliczka ze swoją poprzedniczką rozpadajacą się w tle.
Wierzchowiska

W Modliborzycach zainteresowany byłem obejrzeniem budynku Ośrodka Kultury. To dawna synagoga. I tu ten pech. W zeszłym roku pojechałem do Szczebrzeszyna obejrzeć synagogę i trafiłem na remont. Teraz znów to samo. Remont. Czyli może za rok ponownie będę tu w dzień. W dzień, ponieważ najczęściej w Modliborzycach pojawiałem się wracając z Janowa Lubelskiego i było wtedy już ciemno.
Synagoga w Modliborzycach
Zdaje się, że jest tu też kirkut z zachowanymi macewami ale to dopiero będę musiał ustalić. Teraz chciałem tylko „rozpoznawczo” wpaść i zlokalizować synagogę. Odpoczywając przeszedłem się i pod kościół. Za późno przypomniałem sobie, że to nie tylko kościół ale i jego dzwonnica jest zabytkiem, ale przecież jeszcze kiedyś tu wrócę. A przecież od rynku przyszedłem tu kierując się prosto na dzwonnicę przy której jest jedno z wejść na plac kościelny. Kościołowi też przydałby się remont. Przez okna widać deski. Farba się łuszczy.
Kościół w Modliborzycach
W tym miejscu rozpocząłem nastawiony na duży wysiłek powrót. Co prawda miałem jeszcze poszukać jednego cmentarza Wielkiej Wojny pod Dzierzkowicami ale cmentarz nie zając…

Ruszyłem więc w drogę powrotną. Najpierw droga do Kraśnika. Pot zalewa oczy, znowu. To już prawie natręctwo z jego strony. Testowane spodenki na spoconych udach zaczynają dokuczać. Szwy kończące nogawki obcierają boleśnie nogi. Pomogło obciągnięcie nogawek wewnętrznych zakończonych antypoślizgowymi paskami. Początkowo brakuje mocy by gnać ale zaraz się to zmienia. W około pół godziny po paru łykach napoju energetycznego moc przybyła. To działa :)

W Urzędowie wielki festyn z wesołym miasteczkiem. Droga zastawiona samochodami. Kierowcy ruszający z pobocza nie zwracają uwagi na ruch na drodze. Koszmar przejazdu. Może to te pola są tymi „polami urzędowskimi”? Podpita młodzież jak zwykle zaczepia wszystko co się obok niej pojawia obcego, zapytam więc kiedy indziej. Kieruję się na Chodel. Mam nadzieję dojechać do Opola Lubelskiego przed 20:00. Na miejscu notuję parominutowe opóźnienie. Tu chwila odpoczynku. Dojadam rodzynki, znów się „energetyzuję”, zakładam kamizelkę odblaskową, włączam oświetlenie roweru. Do Puław 32 km. W Bochotnicy remont drogi wstrzymany na czas powodzi. Warto pojechać więc przez Kazimierz. Kilka kilometrów dalej ale czas przejazdu podobny. Teraz, gdy jeszcze nie ma tłumów gości droga z Kazimierza do Bochotnicy może nie być bardzo niebezpieczna.

W Uściążu niemal nie rozlewam się na znaki drogowym. Jednak po oślepieniu przez samochód jadący na długich światłach wzrok nie wraca natychmiast. Dzieciaki widzące zdarzenie tylko się śmiały ze mnie. Ich nie oślepiło bo na skuterze jechali z drogi bocznej. Ale przez dwie godziny jazdy w mroku tylko dwa lub trzy samochody nie skróciły świateł by mnie nie oślepiać – całkiem nieźle jak sięgnę pamięcią do poprzednich wyjazdów.

W Kazimierzu już sezon ale jeszcze nie ma wielu turystów.
Kazimierz by night
Jadąc tu mijałem kierujące się do Opola z Powiśla samochody straży pożarnej i policji zwożące już sprzęt z terenów powodziowych. W Kazimierzu zdjęto już aluminiowe podwyższenia wałów. Chyba kończy się już ten koszmar. Choć na Powiślu teraz zaczyna się szacowanie strat.

Do Puław dojechałem już łatwo i przyjemnie. Następnego dnia rano nie jestem wypompowany jak zwykle bywało więc napoje działają i warto ich używać. Pewnie późno to odkryłem. Cele chyba wszystkie osiągnąłem. To z czego zrezygnowałem to były cele poboczne. Głownie chodziło o dojechanie do Modliborzyc i przejechanie przez Jurnicę. Czyli wyszło trochę inaczej niż zwykle. Tylko ten pech z synagogami. Jak go zwalczyć?

Włączył mi się błądnik

Nie pisałem, a troszkę się działo. Może niewiele ale wspomnieć warto.
Szukałem w okolicach wsi Borowa i Skoki pozostałości fortu. Dwa dni i… znalazłem tylko starą strzelnicę. Ale nie tak starą jak fort.

Strzelnica

Odwiedziłem także sam Dęblin z celu obfotografowania pałacu Mniszchów…

Pałac Mniszchów

oraz by odnaleźć budynek dawnej synagogi w Irenie (obecnie w Dęblinie).

Była synagoga

Później poszukiwałem informacji na temat lokalizacji cmentarzy wojennych z 1914 roku. Tu udało mi się ustalić położenie cmentarza w Janowcu nad Wisłą. Do dnia dzisiejszego zdążył on jednak zniknąć z powierzchni ziemi. Proces niszczenia zaczął się od włączenia go do cmentarza parafialnego. A dalej poszło jak w Żyrzynie i Puławach. Tzn na terenie kwatery zaczęto chować nowych zmarłych. W Puławach pozostała jedynie stela z inskrypcją. W Żyrzynie zachowano informacje o istnieniu trzech stel, których już nie ma. W Janowcu nie pozostało zaś nic. Przykre. Wychodzi jednak na to, że pozostawienie cmentarza wojennego bez opieki daje mu większe szanse istnienia niż objęcie go opieką miejscowej parafii.

Dopiero 28 maja znów wyskoczyłem gdzieś dalej. Co prawda znów plany rozminęły się z realizacją ale jednak trochę pojeździłem. Do Kraśnika nie dojechałem. W trakcje jazdy zmieniała się pogoda, a jako meteopata odbieram takie zmiany boleśnie. Tak było i tym razem. Ale nie od początku. Wyruszyłem wcześnie rano. Po raz pierwszy od początku stanów powodziowych na Wiśle ruszyłem przez Parchatkę. Część pól jeszcze jest zalana. Ale większe zniszczenia niosą jeszcze podsiąki. Rano jeszcze straż pożarna stała w gotowości. Ale woda powoli opada. Zatrzymałem się na moment przy dojeździe do przeprawy promowej w Bochotnicy.

Bochotnica

Droga jeszcze głęboko pod wodą. W drodze do centrum Kazimierza Dolnego przejeżdżałem przez odcinek szosy który chyba znajdował się pod wodą. Trwa wypompowywanie wody z piwnic. Jednocześnie wciąż woda podsiąka. Myślałem, że jak kiedyś Grodarz jest pełen wody. Jednak nie. Odcięto go od Wisły. Jadąc w kierunku Opola Lubelskiego przejeżdża się przez mostek na Grodarzu i tu z jednej strony jest pełne koryto wody, a z drugiej pusto. Widocznie wprowadzono tu jednokierunkowy ruch wody. Wszędzie leżą worki z piachem. Wiele z nadrukiem „Powódź Lublin”.

Na Czerniawach chwilowy postój dla sfotografowania lapidarium na nowym cmentarzu żydowskim.

Czerniawy

Droga do Wilkowa jest zamknięta. Tam jest największa tragedia. Ponad 90% gminy pod wodą. Pozamykane mosty na Chodelce. Tragedia. W Puławach trwają zbiórki pomocy dla powodzian z okolic Wilkowa. Pojechałem do drogi Bochotnica – Opole Lubelskie. Dalej zaś do Słotwin i w kierunku Karczmisk by zaraz zjechać z asfaltu na drogę gruntową. Nigdy wcześniej nią nie jechałem. I właśnie naszła mnie ochota na to by to zmienić. Pewnie nie ma tu zbyt wielkiego ruchu sądząc po liczbie pospuszczanych psów. Przez chwilę nawet zdrętwiałem widząc, że rusza za mną z jednego z podwórek chart. Nie miałbym z nim szans. Szczęśliwie zainteresowany był bardziej psami mnie goniącymi niż mną. I tak dojechałem do drogi asfaltowej. Nią zaś do Noworąblowa i udałem się w kierunku Niezabitowa. Nie wiem ile kilometrów w ten sposób sobie dołożyłem na trasie do Niezabitowa. Nie jest to tak ważne skoro zaraz w Niezabitowie dodałem następne kilometry i to całkiem sporo. Pamiętałem, że w lasach za Niezabitowem jest mogiła z I wojny. Lasy są 3. Objechałem i obszedłem, brnąc w błocie wszystkie trzy. Nic nie znalazłem. Zajęło mi to bite trzy godziny. Po powrocie sprawdziłem notatki dotyczące lokalizacji cmentarzy – w tej okolicy nic nie wskazywały. Błąd. Na następny dzień zostawiłem sobie mycie roweru. Nie jest jednak tak, że w lasach tych nie ma zupełnie nic. Jest. I nawet z drogi asfaltowej wskazuje to znak. Jest tam pomnik i pewnie mogiła pod nim jeńców radzieckich zamordowanych przez Niemców w drodze do obozu w Poniatowej. Ale ten punkt już odwiedzałem wcześniej więc tu się nie zatrzymywałem.

Cmentarz w okolicy jest ale nieco dalej. Nie przy tej wsi. Nie przy tej drodze. Więcej bez notatek nie będę szukać. I jeszcze nie raz pewnie to sobie będę powtarzał. Dalsza trasa objęła Poniatową. Chciałem sprawdzić czy da się obóz obejść. Zdziwiłem się troszkę, że druty kolczaste nie dochodzą do stacji kolejowej. Ale dalej zrozumiałem dlaczego. Do obozu doprowadzone były osobne tory. Być może tory pochodziły jeszcze z czasów uruchamiania tu fabryki w latach trzydziestych. Tego nie wiem. Tylko ręce miałem zajęte i nie było jak zrobić zdjęcia. Akurat w tym miejscu pomagałem jakiejś kobiecie w niesieniu zakupów (w lesie!). A potem nie chciało mi się wracać, pojawię się kiedy indziej. Torów przecież nie zwiną. Płotu też. Ale płot usiłowałem sfotografować ładnie. Nie wyszło. Jednak te miejsca w których zdjęć nie mogłem zrobić były najbardziej fotogeniczne.

Poniatowa

No i światło. Gdy byłem w Poniatowej jeszcze było pełne zachmurzenie. Dopiero gdy dojechałem do Chodla słońce zaczęło zdejmować ciemne okulary. A w Chodlu chciałem zobaczyć miejsce, które w jednym z serwisów wskazano jako kirkut. Miejsce to w niczym cmentarza nie przypomina. Nie miałem też kogo zapytać o potwierdzenie, że to tutaj. Pustka. Piach. Jak to na tyłach fabryki. Choć w tym wypadku to podobno dawne zakłady remontowe samochodów. W samym Chodlu też nie pytałem. Nie wiem co myśleć o tym wszystkim po przeczytaniu notatki w Wikipedii. Przedstawiono tam społeczeństwo Chodla w bardzo niekorzystnym świetle. Trudno mi jednak uwierzyć w to, że (jak w Wikipedii napisano) rozbierano po wojnie budynki będące w dobrym stanie. Przecież w okolicy są synagogi, które zaadaptowano do innych celów. Pozyskiwanie materiału budowlanego z budynków nadających się do użytku przeczy zdrowemu rozsądkowi.

Chodel - kirkut

Wyjeżdżając z Chodla przeżyłem miłe zaskoczenie. Cmentarz wojenny, w zeszłym roku jeszcze potwornie zapuszczony, uprzątnięto. Postawiono też tablicę informacyjną zawierającą więcej informacji o samym cmentarzu. Dziwnie tylko została umieszczona – na szczycie kopca usypanego na ciałach. Nie mogę powiedzieć bym odczuwał komfort psychiczny wspinając się na szczyt by odczytać napisy na tablicy. Ale i tak brawo dla ludzi, którzy się tego podjęli i cmentarz odnowili.

Cmentarz w Chodlu

Chodla pojechałem przez Godów do Kluczkowic. Tyle razy przez kilka lat przejeżdżałem, a nie widziałem pałacu. W celu odnalezienia postanowiłem przejechać szlaki rowerowe w okolicy. Przejechałem. I przejechałem przez Kluczkowice, i przejechałem przez Góry Kluczkowickie. I nic. Pałacu brak. Przy drodze Opole Lubelskie – Józefów nad Wisłą też nie ma żadnych znaków. Dojeżdżając do końca Gór Kluczkowickich w końcu zapytałem. Gdzie jest pałac? I dowiedziałem się, że właśnie się od niego oddalam. Pałac jest w pobliżu stawu. Za przetwórnią owoców. Nie raz musiałem obok niego przejechać nie widząc go. Tablice informacyjne co prawda są ale przy samej bramie wjazdowej. A ta nie znajduje się przy drodze głównej. I co z tego, że umieszczono to muzeum regionalne obok kilku szkół skoro nie ma wystarczającej informacji dla turystów? A ładnie tu jest.

Pałac w Kluczkowicach

Skoro już zakończyłem oglądanie pałacu ruszyłem jeszcze do Józefowa. Tam chciałem odnaleźć kirkut i może sfotografować tamtejsze macewy. Gdzieś kiedyś czytałem, że jest ich pięć. W internecie znalazłem zdjęcie jednej wykonane w maju zeszłego roku. Intrygowała mnie jeszcze jedna sprawa. Na stronach Urzędu Gminy umieszczone są zdjęcia starego Józefowa. W tym i synagogi z zewnątrz i jej wnętrze. Nie ma zaś nic o cmentarzu. Dojazd wydawał się prosty. Ulica Urzędowska, przejechać ok 500 m od rynku, a potem 100 m drogi w prawo. Tak też dojechałem. Cmentarz znajduje się za sadami. Wygląda niczym dżungla. To że w zeszłym roku ktoś tam wszedł w okresie wegetacji roślinnej i odnalazł macewę graniczy chyba z cudem. Przez cmentarz przeprowadzono drogę do sadu dzieląc go na dwie części.

Rzut obiektywu na drogę w kierunku ulicy Urzędowskiej. Po prawej stronie cmentarz.

Józefów nad Wisłą - kirkut

Samego Józefowa nie zalało. Tu budynki stoją na skarpie. Jednak wielu mieszkańców ma pola na terenach położonych niżej. Tam stoi woda. Za powiada się im ciężki rok. Na pewno nikt nie będzie teraz zajmował się cmentarzem żydowskim choć Józefów nad Wisłą był jak mówią żydowskim miasteczkiem.

Kolejnym punktem przejazdu była Owczarnia. Już w tym roku szukałem informacji o pomniku zamordowanych przez Armię Ludową AK-owców. Ale robiłem to w złej Owczarni. Tamte (bo jest ich kilka) sa bliżej Opola Lubelskiego. Ta zaś leży pomiędzy Józefowem i Wierzbicą. I tu przy właśnie remontowanej drodze znalazłem pomnik. Na zdjęciu przyłapałem też i swój rower podczas upadku.

Owczarnia - pomnik

W tym miejscu rozpocząłem już powrót do Puław. Przejeżdżając przez Boby zrobiłem sobie krótką przerwę na obejście kościoła. Nie jest stary ale znalazłem za nim starą, drewnianą dzwonnicę. Sam kościół posiada posągi aniołów z trąbami. Choć nie do końca. Od strony pól anioły trąb nie mają chociaż są takie same jak te od strony ulicy.

Anioły w Bobach

Korzystając z okazji zapytałem o drogę dojazdową do cmentarza wojennego znajdującego się niedaleko w lesie. Tej informacji nie dostałem ale dowiedziałem się, że groby z pierwszej wojny światowej znajdują się na cmentarzu parafialnym. Będę musiał to pooglądać przy następnej wizycie. Teraz już czas mnie gonił – nie chciałem wracać po ciemku.

Przy drodze z Opola Lubelskiego do Puław zatrzymałem się przy młynie. Jest on związany z Kleniewskimi mieszkającymi w pałacu w Kluczkowicach. Choćby przez cegłę pochodzącą z ich cegielni. Miejscowość zaś w której stoi to Wola Rudzka.

Wola Rudzka

A dalej już była tylko jazda. W Parchatce zwróciłem uwagę na brak strażaków. Może wreszcie kończy się koszmar powodzi. Zostaje koszmar usuwania zniszczeń.

Szlakiem cmentarzy wojennych

Na planowanie trasy miało wpływ parę czynników.
1. Od zeszłego roku nie dojechałem do Parczewa, gdzie chciałem sfotografować starą dzwonnicę.
2. W Siemieniu zeszłego roku przegapiłem ruiny lodowni.
3. Czytałem ale nie widziałem mogiły z I wojny światowej w Kaznowie.
W trakcie zbierania informacji przydatnych do tej wyprawy pojawiły się następne elementy.
4. Pałac w Kijanach.
5. Cmentarze wojenne w Nowej Woli.
6. Groby Kleeberczyków w Jabłoni.
7. Pałac w Jabłoni.
8. Synagoga, mykwa i kirkut w Parczewie.
9. Zespół pałacowo-parkowy w Zawieprzycach.
10. Kirkut w Łukowie.
11. Groby w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego.

Nie wszystko było tak na prawdę wykonalne. Miałem przecież jeden dzień. Na niedzielę zapowiadano opady deszczu więc nie mogłem pozwolić sobie na nocne jazdy. Mapki nie zrobię – google.maps nie chce mnie przeprowadzić przez Ostrów Lubelski – nie pozwala na przejazd tak jakby tam nie było kawałka drogi.

Wyjechałem zaraz po piątej rano. Nie było za jasno ale na drodze Garbów – Niemce zwróciłem uwagę w Piotrowicach Wielkich na park. Z ciekawości podjechałem. W parku znajduje się dworek. Może nie śliczny ale widać, że nie jest to budownictwo z ostatnich 70 lat. Będę musiał się tu jeszcze pojawić przy lepszym świetle.

Piotrowice Wielkie

Tak samo może warto jeszcze będzie dokładniej obejrzeć kościół w Niemcach. Zaraz za Niemcami. W lesie, przy drodze do Jawidza, znajduje się pomniczek i krzyż. Pomniczek nie jest nowy i widać, że często jest odwiedzany. Być może przez takich jak ja – zainteresowanych, ciekawskich. Pomniczek wystawili rodzice chłopca który tu zginął. Pewnie na drodze.

Te kilka kilometrów lasu do przejechania to sama rozkosz. Droga w dobrym stanie, ruch nie wielki. Mijałem rowerzystę, który wydawał się zdziwiony moim strojem (obcisły, rowerowy, kamizelka odblaskowa, kask). Widocznie jego ogromny skórzany kapelusz jest tu czymś zwykłym :)

W Jawidzu zakręciłem w kierunku Łęcznej. Celem były Kijany. Poza pałacem jeszcze miałem tam do odwiedzenia kościół. Zainteresował mnie głównie z powody intencji fundatora. Była to forma podziękowania za szczęśliwy powrót z wyprawy wiedeńskiej z królem Sobieskim. Ale jeszcze zanim dojechałem do Spiczyna z daleka widziałem kolejne miejsce do odwiedzenia – Zawieprzyce.

Zawieprzyce

W Spiczynie ciekawa architektura drewniana. Poczynając od starej kapliczki

Spiczyn - kapliczka

przez sklep wielobranżowy

Spiczyn - sklep wielobranżowy

po budynek mieszkalny.

Spiczyn - dom

Kościół w Kijanach jest całkiem duży i nie jest jedynym wystawionym przez tego fundatora. Może nie tylko wdzięczność ale i bogate łupy z wyprawy? Przecież życia nie narażano dla samej adrenaliny.

Kościół w Kijanach

Natomiast pałac to wręcz bajka. Podobno jest siedzibą paru instytucji. Albo był ich siedzibą. Zdaje się teraz czekać na remont. Ale gdybym nie wiedział o jego istnieniu to przejechałbym mimo niego. Nie jest widoczny z drogi. Dobrze chociaż, że postawiono przy nim tabliczkę szlaku rowerowego „Daleko od szosy” ze zdjęciem i krótkim opisem.

Pałac w Kijanach

Sam dojazd do pałacu może być dla odwiedzających zagadką. Wjeżdża się od strony zabudowań gospodarczych ze stacją paliw. Droga prowadząca prosto do pałacu jest zamknięta bramą z kierunkowskazem wskazującym na tą oddaloną bramę. Ale to odkryłem dopiero wyjeżdżając. Wcześniej wszedłem furtką obok zamkniętej bramy licząc na to że aleja wysadzona drzewami doprowadzi mnie do pałacu obok przychodni lekarskich, apteki i jeszcze innych instytucji umieszczonych w nowszych budynkach ulokowanych bliżej drogi.

Po tej uczcie dla oczu okraszonej brodzeniem w wysokiej do kolan mokrej trawie udałem się do Zawieprzyc. Tamtejszy zespół pałacowo-parkowy jest trochę dziwny. Nie ma w nim pałacu. Mówi się raczej i zamku z którego pozostały jedynie ruiny. Przy wejściu jest za to dworek. Ponieważ jest on umieszczony przy skarpie z terenu zespołu jest widoczny jako budynek dwukondygnacyjny. Ale od strony drogi widać, że kondygnacje są 4. To tu miała się bawić jako dziecina Marysia Skłodowska. Dworek należał bowiem do brata jej dziadka.

Dworek w Zawieprzycach z góry

Dworek w Zawieprzycach z dołu

Park jest zniszczony. Środek terenu zajmują boiska do koszykówki i do piłki nożnej. Jednak jak myślałem początkowo wszystko warte obejrzenia znajduje się w okolicach boisk. Zostałem wyprowadzony z błędu przez dwóch panów, którzy zapytali mnie czy wszystko obejrzałem i czy widziałem oranżerię. Oranżerii nie widziałem. Znajduje się za parkiem. Tak jak pałac/zamek znajduje się w stanie ruiny. Ale nie wiem dlaczego nazwali ją czerwoną oranżerią. Fakt, że w miejscach pozbawionych tynku jest czerwona ale ściany wewnętrzne noszą ślady niebieskiej farby.

Kilka zdjęć z tego miejsca.

Kolumna w Zawieprzycach

Alkierz w Zawieprzycach

Kaplica w Zawieprzycach

Ruiny zamku

Ruiny oranżerii

Ładnie tam jest ale musiałem pomykać dalej w świat. W planie miałem przejazd do Nowej Woli kiedyś nazywającej się Ruska Wola. Ale jeszcze nie utwardzono do niej drogi. Parę kilometrów drogą gruntową nad Wieprzem prowadzącą przez las po ostatnich deszczach (w okolicy część pól stoi w wodzie) było kiepskim wyborem. Zdecydowałem się na przejazd przez Serniki. Dokładałem w ten sposób parę kilometrów do przejechania ale chyba było warto. Tu też na drodze ruch niewielki. Ale nie wiem jakie szanse na przejście przez drogę miał ten gość.

Ślimak w Zawieprzycach

Dojechałem więc do drogi Łęczna – Lubartów i skierowałem się w stronę Lubartowa. Już w Jawidzu okazało się, że tak szybko to ja nie pojadę. Kapliczki. Przydrożne kapliczki. Pierwsza w Jawidzu. Kolejne w Wólce Rokickiej. Tu jednak ograniczę się tylko do dwóch. Najpierw ta z Jawidza.

Kapliczka w Jawidzu

Wg inskrypcji na tablicy umieszczonej na froncie powstała w 1886 roku.
Kolejna z Wólki Rokickej. Jej data powstania jest na razie dla mnie tajemnicą. Ale drzwiach ma w drewnie wycięte daty remontów: 1905 i 1956. Wg słów mieszkających przy niej ludzi kiedyś w kapliczce była jeszcze figura św. Antoniego ale została skradziona.

Kapliczka w Wólce Rokickiej

Jeszcze zanim dojechałem do tej kapliczki mijałem starą remizę strażacką. Tak mi się zdaje, że to była remiza.

Remiza w Wólce Rokickiej

Kolejna kapliczka, już murowana, w miejscowości Łucka. Ale tak mówiły tablice drogowe, czy rzeczywiście to była Łucka? Wg map wieś ta znajduje się trochę dalej.

Kapliczka z Łucka

Wjechałem na chwilę na dziewiętnastkę lecącą do Lubartowa. Ale zaraz zjechałem z niej w prawo, by w Sernikach znów pojechać w prawo. Tylko tak mogłem dojechać do Nowej Woli. Ale jeszcze zanim opuściłem Serniki pochodziłem chwilę przy kościele. Jeżeli się nie mylę jego fundatorem jest ten sam człowiek co i kościoła w Kijanach.

Kościół w Sernikach

Po kościele wizyta na cmentarzu. Pamiętałem, że znajduje się tu kaplica grobowa warta odwiedzenia. I to się potwierdziło. Warto było ją odwiedzić. Zauważyłem tylko, że musiał zmienić się przebieg dróg, ponieważ dawny front cmentarza jest teraz na jego tyłach.

Kaplica w Sernikach

Obok cmentarza znajduje się pomnik poległych młodych komunistów. Kiedyś gdzieś już o tym czytałem. Oberwało się za to niepodległościowemu podziemiu i to najprawdopodobniej niesłusznie. Będę musiał znów poszukać informacji.

Pomnik komunistów

W Nowej Woli miałem szukać cmentarzy po dwóch stronach wsi. Kiedyś cmentarze były trzy ale jeden z nich zlikwidowano, a pochowanych na nim żołnierzy przeniesiono na cmentarz w lesie. Wiedziałem tylko, że jeden cmentarz jest na południe od centrum wsi, a drugi na północ od wsi na skraju lasu. Trochę mało jak na pierwszą bytność w tym miejscu. Szczęśliwie wjechałem w złą drogę i zapytałem przejeżdżającego rowerzystę o lokalizację cmentarzy. W przypadku tego na południu sprawa była prosta, był przy samej drodze do Zawieprzyc. Z drugim zaś już było gorzej. Jak zobaczyłem później na miejscu instrukcje dojechania mogły być dwie: łatwa ale z długim dojazdem, oraz pokręcona ale z dojazdem krótkim. Informator podał mi rozwiązanie z dłuższą drogą dzięki czemu się nie zgubiłem. Ale wróciłem z ciekawości tą drugą drogą. Nie wiem czy jeszcze ją pamiętam.

Cmentarz znajdujący się przy drodze do Zawieprzyc być może też byłby przeniesiony do lasu kamienne krzyże i obelisk z inskrypcjami powstałe z inicjatywy rodziców jednego z tu pochowanych żołnierzy chyba nie pozwalają na przeniesienie ciał.

Nowa Wola - cmentarz pierwszy

Po przejechaniu niemal kilometra polną drogą przy skraju lasu znalazłem się przy cmentarzu otoczonym wałem ziemnym. Tak wyglądał podobno od początku, tzn, jeszcze zanim przeniesiono tu pochówki z drugiego cmentarza. Nie znane są nazwiska tu pochowanych.

Nowa Wola - drugi cmentarz

Z Nowej Woli wróciłem do Serników i ruszyłem w kierunku Kaznowa. Wg spisu Oddziału Wojskowego PTTK w Chełmie jest tam cmentarz w samym środku wsi przy młynie. Ale gdy zobaczyłem drogowskaz do Nowej Wsi przypomniałem sobie, że tam też ma znajdować się cmentarz. Musiałem zwrócić na to uwagę czytając informację o cmentarzu w Kaznowie. Odnalezienie wydawało się proste. Cmentarz ma znajdować się na północ od wsi na skraju lasu. No i tylko się wydawało proste. Mimo przeszukania lasu od strony wsi na całej długości do wsi następnej cmentarza nie odnalazłem. Jedynie tajemniczy grób.

Nowa Wieś

Czyżby tu tak jak w Pożogu cmentarz zastąpiła pamięć o jego istnieniu? W informacjach z gminy nie ma o nim wzmianki, jest tylko w wykazie PTTK. A może chodzi o jeszcze inne miejsce? Przy drodze do lasu znajduje się krzyż, który może ustawiono kiedyś na kopcu?

Nowa Wieś - krzyż

Zagadka. Może kiedyś się to wyjaśni. Las przy Nowej Wsi może być nowo nasadzony. Wskazuje na to wał ziemny odgradzający go do dróg polnych i leśnych. Być może więc cmentarz kiedyś zaorano.

W Kazanowie też było trochę dziwnie. Kopiec na mogile nie jest oznakowany jako cmentarz z I wojny światowej. Stoi na nim krzyż z inskrypcją, która nijak nie odnosi się do poległych żołnierzy. Czyżby i tu zapomniano o przyczynach powstania kopca? Zapytałem przechodzącego mężczyznę czy to cmentarz z I wojny. Odparł, że może i mogiła ale nie cmentarz. Może. Więc wie czy nie wie? Nie dowiedziałem się.

Kaznów

Zanim jeszcze dobrze wjechałem do Ostrowa Lubelskiego miałem drogę do Parczewa. Parę kilometrów od Ostrowa, w Jamach, stoi pomnik upamiętniający 186 osób zamordowanych przez okupantów niemieckich podczas II wojny światowej.

Jamy

Nieco dalej zaś krzyż, który zaintrygował mnie swoją grubością. Wyraźnie różni się od tych nowszych, smukłych.

Krzyż w Jamach

A może to było już nie w Jamach tylko w Babiance? Na pewno nie dalej jak w którejś z tych dwóch miejscowości.

W Tyśmienicy miałem odwiedzić cmentarz z I wojny światowej. Powstał on na miejscu dawnego cmentarza epidemicznego. Składano tu ciała poległych w okolicy żołnierzy wszystkich armii. Łącznie ok. 1000 poległych.

Tyśmienica

W lesie za Tyśmienicą natknąłem się na ślad telewizji. Na pomniku postawionym w miejscu śmierci Bogusława Ejtminowicza telewizja jest wymieniona jako jeden z inicjatorów stworzenia tego pomnika. Ale nie ma jej wśród fundatorów. A za reklamę powinno się przecież płacić. To nie było moje ostatnie tego dnia spotkanie z telewizją. Może bym o tym nie pisał ale poza tymi spotkaniami nie mam z nią wiele styczności. Odbiornik telewizyjny ładnych parę lat temu powędrował do piwnicy. Mniejsza z tym. Zaraz byłem w Parczewie i zajechałem do najstarszej budowli w tym miejscu. Dzwonnicy.

Dzwonnica w Parczewie

Teraz służy jako dom przedpogrzebowy. Już nie dzwoni.
Planując przejazd zakładałem, że w Parczewie pojawię się o godzinie 12. Było już jednak po 16 i to mimo tego, że po drodze zrezygnowałem z wizyty w Siemieniu, do którego miałem skoczyć z Tyśmienicy. W planowaniu chyba wciąż nie uwzględniam poszukiwań i zwiedzania. Ale ta 16 to już było sporo za dużo. Co prawda sprężając się mógłbym do 20 dojechać do Puław, tylko że miałem jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Dworek w Kolanie odrzuciłem na kiedy indziej, Łuków tak samo. Nie chciałem jednak zrezygnować ze śladów Żydów w Parczewie i z grobów kleeberczyków w Jabłoni. Wobec tego ruszyłem ostro do Jabłoni (błędnie zakładając że jest 6 km od Parczewa – pomyłka o 10 km). Dalsze zwiedzanie Parczewa zostawiłem sobie na powrót.

W Jabłoni trafiłem na jakąś większą imprezę pod pałacem Zamoyskich. Zamiast więc oglądać pałac zapytałem o drogę na cmentarz. Zakładałem, że może ludzie rozejdą się do czasu mojego powrotu z cmentarza. Kazano mi jechać wzdłuż muru i zakręcić w prawo. Tak zrobiłem. Na murze rozpięte były zdjęcia rzeźb Augusta Zamoyskiego. Cmentarz mnie zaskoczył. Znajduje się po dwóch stronach drogi. A ja nie wiedziałem w której jego części są poszukiwane groby. Na szczęście zapytana przeze mnie siostra zakonna wskazała odpowiednią część. Okazało się, że nie są to groby tylko jedna mogiła. Z dziewięciu pochowanych żołnierzy 5 pozostaje bezimiennych. Pomnik nie jest stary. Stary być po prostu nie może. Ci żołnierze zginęli przecież walcząc z Armią Czerwoną. Parę dni przed ostatnią bitwą Samodzielnej Grupy Operacyjnej pod Kockiem.

Grób kleeberczyków w Jabłoni

Wracając do wyjścia na chwilę zatrzymałem się przy jednym z pomników.

Pomnik na cmentarzu w Jabłoni

Już jadąc z powrotem pod pałac zatrzymałem się przy moście nad kanałem Wieprz-Krzna. Zawsze mnie ten kanał intrygował. Jest w zasadzie nie używany ale jednak dba się o niego tak jakby używany był. Może ktoś jednak wymyśli jakieś zastosowanie kanału? Do pływania kajakiem chyba się nie nadaje – długie proste odcinki są po prostu nudne.

Wieprz-Krzna

Przy murze z rzeźbami Zamoyskiego zastałem telewizję przy pracy. Nie ma przeproś. Oni tu rządzą i wszystko się wokół nich kręci. Ludzie grzecznie czkają aż pan operator skończy. Tylko jego towarzyszka mu się wcinała w robotę. Skorzystałem z tego, że centrum uwagi przesunęło się pod jedną część muru i sfotografowałem drugą.

Mur pałacu w Jabłoni

Pod samym pałacem też już zrobiło się pusto.

Pałac w Jabłoni

Pałac jest remontowany. Na razie kończone są prace przy elewacji. Wymieniono okna. Nie ruszono podobno jeszcze środka pałacu. Więc na razie oglądanie będzie raczej trudne. Może miałem szczęście, że udało mi się stanąć po drugiej stronie bramy? Ale między materiały budowlane już nie wchodziłem. Ciekawe czy po zakończeniu prac będzie można podejść do pałacu i go pooglądać? W niedalekim Radzyniu Podlaskim przecież do sprywatyzowanego pałacyku nie można podejść.

Szybki powrót do Parczewa. Najpierw kirkut. Czyli park miejski. Ale w jakiś sposób upamiętniono stare przeznaczenie tego terenu. Nie tak jak w Zwoleniu.

Kirkut w Parczewie

A dalej synagoga i mykwa.

Synagoga w Parczewie

Mykwa w Parczewie

Teraz już mogłem spokojnie popedałować do Puław. Liczyłem na to, że za dnia dojadę choć do Lubartowa. Dojechałem prawie pół godziny po zachodzie słońca. Ale jeszcze było dość jasno. Za to bliżej Kozłówki zostałem zaatakowany przez chmary chrabąszczy majowych. Doskonale się trzymały kamizelki odblaskowej. Przechodziły na ramiona by z nich startować do dalszego lotu. Ale nie wszystkie. W pobliżu Garbowa znalazłem jednego, który przespał na mnie zmierzch i chyba postanowił w tej sytuacji zrobić sobie wycieczkę po Tomku. Odkryłem to gdy próbował przejść na moją szyję. Błee. Mogę patrzeć ale dotykać nie lubię.

Pod Garbowem dałem się nabrać jakimś weselnikom. Liczne rozbłyski uznałem za zbliżającą się burzę. To były jednak pokazy sztucznych ogni. Kamień spadł mi z serca. Wierząc, że zacznie padać następnego dnia nie zabrałem ubrań nieprzemakalnych. Przejeżdżając zaś przez Garbów, Zagrody, Markuszów i Kurów zobaczyłem, że miejscowa młodzież w zasadzie nie ma tu co robić. Zdaje się być zajęta obserwowaniem przejeżdżających pojazdów i ubliżaniem przejezdnym. Zawsze w zaciśniętej ręce jest butelka. W dzień ich nie widać. Nocą bezpieczniej zdaje się być w Puławach czy w Końskowoli. Czy to są różne światy?

W domu byłem tuż po północy. Deszcz zaczął padać dwie godziny później.