Wyżymaczka

Plan opisany na wstępie poprzedniego wpisu nie został zrealizowany. Choć te 500 km było całkiem realne to jednak tylko w idealnych warunkach. A idealne warunki to około 20 stopni przez całą dobę, brak wiatru lub delikatny wiatr w plecy, wszystkie miejsca do których jechałem w punktach w których się ich spodziewałem. Podobne warunki zdarzyły mi się może jeden raz w ciągu ostatnich czterech lat. W sobotę 30 czerwca 2012 roku było inaczej. I może dlatego wcale nie było to nudne :) .

Wystartowałem o piątej rano z Puław. Musiałem dojechać do Dęblina skąd miałem pociąg jadący na wschód. W weekendy z Puław w tą stronę pociągi jadą za późno. A czas ma znaczenie. Jeszcze lepiej by było wyjechać pociągiem około czwartej rano. Ten jednak nawet z Dęblina wyjeżdża tylko w dni robocze. A na dworcu gdy zapaliłem papierosa zaraz pojawił się zaintrygowany tym człowiek. Tzn. on też chciał ale nie miał. Nie miał też pieniędzy na piwo tu jednak powstał konflikt interesów. Pieniędzy w drogę biorę tyle by wystarczyło na napoje, na bilet i więcej nie potrzebuję. On jednak chciał. Tak bardzo chciał się napić. Taka jego mała potrzeba życiowa. Postarałem się wyjaśnić że dając pieniądze na jego przyjemność sam ze swojej przyjemności będę musiał zrezygnować. Nie opłaca mi się i już. Nie przekonałem go ale w końcu się wycofał. A tak w ogóle to już jakaś tradycja. Na wielu dworcach można spotkać takich ludzi. Jadąc wysłuchałem opowieści o młodej dziewczynie która codziennie dojeżdża do pracy do Międzyrzeca Podlaskiego i tam musi codziennie dawać dwa złote jak haracz miejscowym pijaczkom okupującym ławkę przy dworcu. Daje bo się boi. W takich sytuacjach wprowadzenie peronówek i ich egzekwowanie wydaje się być całkiem na miejscu. Przynajmniej dopóki nie będę kogoś odprowadzał do pociągu.

Drobne gesty

Na jednym z małych przystanków wiejskich do pociągu wsiadały trzy osoby. Nastolatek z plecakiem. Nastolatka wymalowana jak tęcza i starsza kobieta z dwiema siatkami. Odruchowo podbiegłem pomóc tej ostatniej wsiadać. Jej torby nie były ciężkie ale staruszka z trudem wspinała się po schodkach. Młodzi w tym czasie już sobie usiedli.

Po ruszeniu z innego przystanku pociąg zaraz zahamował. Maszynista zauważył dziewczynę, która właśnie dobiegła do peronu. Za późno. A jednak i tak pojechała :)

Człowiek z wózeczkiem. Ciężkim. Załadować się pomógł konduktor. Wysiąść pomogli współpasażerowie.

A młodzi ludzie tak często zachowują się jakby to wszystko ich nie dotyczyło. Człowiek musi mieć jakiś bagaż doświadczeń by pomóc innemu człowiekowi? By dostrzec drugiego człowieka? Nie raz doświadczyłem takiej bezinteresownej pomocy i zawsze traktowałem ją jak dług wobec innych.

Jazda

Biała Podlaska. Tu wysiadłem z pociągu i rozpocząłem właściwą podróż.

Zawsze za najtrudniejszy element podróży uważam przedostanie się przez duże miasto. Jak tylko mogę omijam je szerokim łukiem. Sieć dróg w miejscach gdzie jest ich tak dużo żyje własnym życiem. Ograniczenia, objazdy, zakazy. Tu przejechać musiałem na drugi koniec miasta. I pierwszy raz byłem w tym miejscu choć nie po raz pierwszy w Białej. I być może teraz dopiero wyrównałem ilość nocnych i dziennych przejazdów. Te nocne choć przy mniejszym ruchu pojazdów trwały zawsze długo. Gubiłem się. Krążyłem. Teraz pognałem prosto na północ. Kilka ścieżek rowerowych i kilka skrzyżowań z sygnalizacją świetlną. Poza miastem już jestem spokojny. Nawet jeśli drogi pomylę :) A pomyliłem dość wcześnie. Tylko droga w którą wjechałem zaraz się skończyła i mogłem wrócić szybko na właściwy szlak. To przez pamięć. Zapamiętałem, że mam z głównej drogi zakręcić w prawo. Zapomniałem za to, że mam cały czas jechać w stronę Janowa Podlaskiego i że to główna droga ma zakręcać w lewo w miejscu mojego z nią pożegnania.

Pierwszym miejscem do którego miałem dojechać był cmentarz wojenny pod Rokitnem. Choć mapy Google wysyłały mnie tam drogami gruntowymi przez las wolałem dotrzeć drogą asfaltową. Musiałem więc las objechać. Droga prowadziła przez kilka wiosek. Kościół w Klonownicy Dużej rzucał się w oczy z daleka.

Przed Rokitnem wjechałem do lasu szeroką, ubitą drogą pożarową nr 5. Przy skrzyżowaniu dróg w lesie jest zadbany cmentarz wojenny.

Od wewnętrznej strony ogrodzenia, ktoś (może z Dagestanu) umieścił tabliczkę pamiątkową. Tworząc tekst polski skorzystał chyba z pomocy jakiegoś automatycznego translatora.

A w Rokitnie mijałem kapliczkę w której umieszczono „Trójcę Świętą”. Zapachniało mi herezją ale przecież Bóg nie raz był malowany i nie tylko przez Michała Anioła. I Duch Święty… Kapliczka i rzeźby są chyba nowe. I przypominają mi uproszczoną wizję z Biblii dla dzieci.

W Rokitnie jest też kościółek. Nie szukałem o nim informacji ale wygląda na dawną cerkiew.

Jechałem do Zaczopek. Jest tam cmentarz wojenny, który znam tylko ze zdjęć. Po drodze mijałem stary krzyż w zbożu. Bardzo mi się spodobał. Wydał mi się charakterystyczny dla tego regionu. Zanurzony w dojrzewających kłosach i samotny.

Cmentarz w Zaczopkach znajduje się na wzgórzu przy drodze do Terespola. Podobnie zadbany jak ten w Rokitnie (takie same krzyże, mogiły podobnie obłożone kamieniami polnymi).

Robiło się coraz cieplej. Ale jeszcze nie przywiązywałem do tego wielkiej uwagi. Teraz musiałem zawrócić i dojechać do Janowa Podlaskiego. Nie do stadniny. Stadninę każdy niemal zna. Ja szukałem kwatery żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Powinna znajdować się na cmentarzu parafialnym. Tak zapamiętałem tekst z lektury, która nie wspominała niestety w którym dokładnie miejscu cmentarza kwatera się znajduje. W obliczu rozmiarów cmentarza poczułem się bezradny i zapytałem o kwaterę mężczyznę tam napotkanego. Odesłał mnie do „małego kościółka” przy rynku. Tam miały być groby żołnierzy. I były. Tylko nie z tej wojny. Na cmentarzu przykościelnym spoczywają żołnierze polegli w wojnie polsko-bolszewickiej. Może jeszcze kiedyś powrócę do tego tematu i jednak odnajdę kwaterę na cmentarzu parafialnym? Dokładniej tekst w którym zapisano informację o tych grobach wygląda tak:

Mogiły żołnierzy Wojska Polskiego poległych w czasie I i II wojny światowej, w wojnie 1920 r., partyzantów Armii Krajowej oraz zamordowanych przez hitlerowców.

Czy jest to jedna mogiła, czy kilka? No i w którym miejscu? Tego wciąż nie wiem. Za to przy „małym kościółku” są mogiły w których spoczywa 4 żołnierzy polskich.

Na zewnętrznej stronie muru otaczającego kościół znajduje się tablica z informacjami o poległych i o innych grobach z tej wojny w okolicy Janowa Podlaskiego.

Którąś z mogił w Bublu (nie wiem jeszcze który to Bubel) mijałem jadąc w stronę Gnojna.

Po drodze mijałem już wielu turystów na rowerach. Nie wiem czy jechali z samego Gnojna czy od przeprawy na Bugu. Ja na pewno jechałem do przeprawy. W głowie kołatała mi się informacja, że o 14 prom na dwie godziny przestaje kursować. To była zła informacja. O 14 prom kończy przerwę rozpoczętą o 12. Ale zanim do niego dojechałem już pochłonęła mnie przyroda.

Ale nie tylko pszczółki i kwiatki :) . Tu po na drodze można natknąć się i na spacerującego bociana. Odlatują gdy ktoś jedzie. Ale ciężko jest im się tak nagle wznieść w powietrze. Rano też widziałem bociana na drodze. Ale on nie spacerował tak sobie. Zjadał drobne zwierzątka leżące na jezdni po nocy. Zwierzęta potrafią się zaadaptować do warunków stworzonych przez ludzi choć i bez nich by sobie dały radę. A ludzie? Czy potrafiliby jeszcze odrzucić całą cywilizację techniczną?

Droga z Gnojna do promu nie jest jeszcze ukończona ale nie wiedzieć czemu już ustawiono znaki co mnie bardzo rozbawiło.

Przejazd ścieżką rowerową tutaj można potraktować jak niezły wyczyn. Najwyraźniej jeszcze trwają prace przy jej budowie.

Przeprawa jest bezpłatna :) A okoliczności przyrody piękne.

Po drugiej stronie rzeki jest Niemirów. Głowna droga nosi nazwę „Zamkowa”. Jadąc nią dostrzegłem tabliczkę zakazującą prac ziemnych przy obiekcie zabytkowym. Jest tu wzgórze na którym być może była jakaś mała warownia. Nie wchodziłem tam. Pojechałem czerwonym szlakiem rowerowym w stronę Sutna i Mielnika.

W maju tu musi być bajecznie kolorowo. Czy będę pamiętał by to sprawdzić? Oby. Taka droga ciągnie przez prawie 3 km. Z Niemirowa wychodzi co prawda i droga asfaltowa ale nie w tą stronę. I bardzo dobrze :)

W Mielniku chciałem zobaczyć cmentarz żydowski. Jest przy ulicy Białej. Szukałem więc po wjechaniu do Mielnika tabliczki z taką nazwą. Trochę mnie zasmuciło to, że droga biegnie pod górę i jest wybrukowana polnymi kamieniami. Za wcześnie się zmartwiłem. Dalej było jeszcze gorzej.

Ulica biała zrobiła się rzeczywiści biała. Pokrywał ją pył kredowy. Pochodził z samochodów przewożących urobek z kopalni kredy do zakładu znajdującego się obok cmentarza żydowskiego. Samochody pędziły. Pyły unosiły się w powietrzu. Osiadały na wszystkim – na mnie też. W pełnym słońcu droga prawie oślepiała. Brakowało mi sił. Pot zalewał oczy. Po przejściu do lasu w którym ma być cmentarz wyciągnąłem wodę mineralną i zrobiłem sobie prysznic. Ciepły. Wszystko było ciepłe. Poziomki też. Szukając macew co rusz łykałem poziomki. I to było wszystko co w lesie znalazłem. Godzina chodzenia bez wyników. Tymczasem słońce wyżymało mnie z resztek wody. Koszmarny upał. Zrezygnowany wróciłem do Mielnika. W sklepie zaopatrzyłem się w porcję płynów na resztę dnia, na noc, na następny ranek. Może nie do końca tak. Nie wiedziałem ile ich będę potrzebował. Ale wiedziałem, że w Mielniku oprócz cmentarza żydowskiego są też inne miejsca warte zobaczenia. Gdzieś miało być wzgórze zamkowe. Ruiny kaplicy. A że Mielnik nie jest duży… Zaraz byłem na miejscu. Nie sam. Tutaj jest dużo turystów. Choć miałem trochę szczęścia – gdy wychodziłem z ogrodzonego terenu z zamkiem mijałem się z przybyłymi autokarem turystami. Szli oglądać to samo co ja już widziałem. Wyobraziłem sobie czekanie na moment gdy nikogo nie będzie w kadrze. To mogłoby trwać wieki.

Kaplica zamkowa, a właściwie jej ruiny są znacznie ciekawsze niż pozostałości zamku.

Za to widok ze skarpy na Bóg przerażał. Bóg ładny. Okoliczności w jakich znalazłbym się schodząc dla mnie koszmarne.

Czułbym się tam… jak prawdziwa krowa na boisku futbolowym. W trosce o nawierzchnię boiska postawiono tu tylko sztuczną krowę.

No i właśnie wydawało mi się to wszystko takie sztuczne. Aż nie do przełknięcia.

Plan przewidywał teraz jazdę do Radziwiłłówki i podążanie żółtym szlakiem turystycznym pieszym. W ten sposób zobaczyłbym kilkanaście bunkrów Linii Mołotowa. Ale już było po 16. Czas pędził. No i na bunkrach to ja się nie znam. Kolejny punkt programu – Góra Grabarka. Od co najmniej dwóch lat się tam wybierałem. Nie szukałem więc znaków szlaku tylko pojechałem dalej. Już było jasne, że nie ma co myśleć o jeździe do Tykocina. Bielsk Podlaski też już wydawał się być poza zasięgiem. Grabarka zaś była blisko. Po drodze minąłem znak wskazujący źródło w lesie. Jeszcze nie wiedziałem, ze świętość Góry Grabarki jest związana ze źródłami. A to było jedno z nich. Nastrój po drodze budowały przydrożne krzyże. Większość nowoczesnych ale ja najbardziej lubię te drewniane, ulegające działaniu czasu.

Na Grabarce jest ich bardzo dużo. To właśnie po to by je zobaczyć tam pojechałem. O świątyni wiedziałem, że kilka lat temu spłonęła i teraz stoi w jej miejscu nowa. Spacerując dookoła cerkwi słuchałem pięknych śpiewów zakonnic.

Podczas rozmowy telefonicznej gdy byłem u stóp góry jeszcze mówiłem o jeździe do następnego miejsca w planie podróży. O nocnej jeździe do Broku. O ewentualnej drzemce pod gwiazdami. Po rozmowie wypiłem wodę ze źródła i rzuciłem okiem na mapy. Do następnego miejsca miałem około 40 km. Było po 18-ej. To nie miało sensu. Prognozy na następny dzień mówiły o jeszcze wyższych temperaturach. Przeciwnym wietrze. Na pewno dałbym radę? Komary cięły jak opętane. Czy to woda, ze źródła wpłynęła na moją decyzję? Pewnie tak – była chłodna, a trzeba było mnie trochę schłodzić.

Na liczniku miałem 123 km. Mało. A czułem się jak po ponad 200. Słońce i temperatury wyssały ze mnie siły. Powoli ruszyłem więc do najbliższej przeprawy na Bugu. Do Siemiatycz. Przeprawa nie była miejscem szczególnie miłym. Most znacznie łatwiej przejechać niż po nim przejść. Droga (krajowa 19) bez utwardzonego pobocza i nierówna. Początkowa myśl by jechać tą drogą do Kocka była mrzonką. W Łosicach odbiłem w stronę Mord. W tym roku jakoś do Mord dojechałem bocznymi drogami z Łukowa. Chciałem teraz pojechać w stronę przeciwną. W nocy. Nie wiem co mnie natchnęło by zatrzymując się na chwilę w Łosicach wyłączyć tylne światło. Jeszcze nie było całkiem ciemno. Chwilę wcześniej zrobiłem zdjęcie słońcu.

Ale te 13 km do Mord przejechałem bez tylnego światła. Szczęście, że odblaski mam niemal wszędzie i że jeszcze nie było to całkowity mrok. Przestraszyłem się. Ale już po fakcie. To pewnie przez przyzwyczajenie do zasilania z dynama. Było niemal bezobsługowe. Warto pomyśleć o powrocie do tego. A droga… Całkiem dobrze ją zapamiętałem. Tylko raz się pomyliłem ale gdy skończył się asfalt wróciłem na właściwą drogę. Niebo rozjaśniło się gdy już dojeżdżałem do Bobrowników. Mgły nad nadwieprzańskimi łąkami. Mgły nad łąkami między Niebrzegowej i Gołębiem. A w nich pasące się sarny. Nie było szans na zrobienie im zdjęcia. Stojący najbliżej szosy koziołek bacznie mnie obserwował. Poderwałby całe stadko do ucieczki jak tylko bym się zatrzymał. Pozostała mi więc tylko pamięć tego co widziałem. I uczucie przyjemnego chłodu. Od mniej więcej północy pędziłem jakbym był wypoczęty. Chłód przywrócił mi siły. Ale nie wiem czy wystarczyłoby ich na kolejny dzień jazdy. Komary przestały gryźć mniej więcej wpół do pierwszej w nocy. Księżyc skrył się za horyzontem zaraz po pierwszej. Wielka Niedźwiedzica wisiała nade mną na niezakrytej chmurami części nieba.

Przejechałem 312 km. Mało. Do tego większość podczas powrotu. W trasie byłem 24 godziny. Ale nie cały czas na własnych kółkach. I trzeba będzie tam wrócić.

Ponad siły albo nie

Rozważam pewien plan. Trasa liczy trochę ponad 500km. Z tego też powodu chciałem to rozłożyć na 3 dni. 2 noce pod namiotem… Ale nie mam 3 dni tylko dwa. I nie chodzi przecież o to tylko by jechać ale też by dojechać do wielu miejsc i zrobić w nich zdjęcia. Nie mam zielonego pojęcia czy mi się to uda. A nie dowiem się jeśli nie spróbuję.

Plan jest taki:

dojeżdżam rano do Dęblina i wsiadam w pociąg jadący do Białej Podlaskiej. Z Białej kieruję się do Janowa Podlaskiego. Na tym odcinku odbijam w bok by zobaczyć dwa cmentarze z I wojny światowej. W samym Janowie ma znajdować się kwatera wojenna z tej samej wojny na cmentarzu parafialnym – jej szukanie może być stratą cennego czasu. Z Janowa mam bowiem pojechać do przeprawy promowej na Bugu. Już nie wchodząc w szczegóły mam dojechać do Grabarki, do Bielska Podlaskiego (to bardziej znane miejsca na trasie) i do Tykocina. Tykocin to punkt zwrotny. Dojechanie w nocy mija się z celem. Zależy mi na tym by być tam jeszcze za dnia. Noc zostawiam na dojechanie do Broku. To już ma być powrót do Puław na własnych kołach.

Skoro już się nad tym zastanawiam to moduł rozmyślań nad rzeczami nie do przewidzenia, który jednocześnie zajmuje się rozmyślaniami nad tym czego nie ogarniam przypomniał mi o pewnym zagadnieniu ekonomicznym. Może ktoś zna rozwiązanie? Chodzi o dług. Dług państwa. Nawet przy moim stosunku do instytucji państwa nie mogę tego zignorować – państwo posiada aparaty do przymuszania i potrafi odebrać obywatelom to czego potrzebuje. W sprawie długu pojawiają się czasami informacje o zadłużeniu przypadającym na jednego obywatela. I tego właśnie nie ogarniam. Dług państwa – z tego co mi wiadomo – dzieli się na dług wewnętrzny i zewnętrzny. Ich suma to zadłużenie państwa. Dług wewnętrzny to pieniądze „pożyczone” od obywateli czy instytucji, firm itp. w kraju. Choćby poprzez obligacje państwowe. Te pieniądze w rozliczeniu nie powinny obciążać obywateli tylko powinny być im zwrócone. Praktyka jest taka, że nawet w tym zakresie zadłużenia wewnętrznego państwo może zabrać by oddać – ma prawo, bo samo je tworzy i stosuje wobec obywateli (w przypadku gdy samo może je naruszyć – zmienia je).

Patrzę na to może zbyt pesymistycznie.  Urząd Skarbowy to moim zdaniem narzędzie represji. Jednak zupełnie nie wiem jak to jest z tym długiem. Wiem tylko, że nawet jak oddam część przypadającą na mnie to zaraz zacznie się sprawdzanie czy nie mogę dać więcej. Tak to działa. Chciałbym jednak wiedzieć czy dług wewnętrzny i zewnętrzny mam liczyć razem.

W średniowieczu (i później też) gdy władze były zbyt zadłużone u Żydów anulowały długi i nakazywały Żydom opuszczenie granic (przy okazji pozbawiając ich majątku trwałego). Wygnanie obywateli Polski z Polski może być sposobem na zmniejszenie długu. Koniec końców któryś z polityków na to wpadnie. Na ile wyceni się moje wygnanie? Majątku trwałego niemal nie mam. Książki? 80 zł na skupie makulatury za tonę.

peuna qltóra

krawat
garnitur
wazelina
pójdziemy do kina

tak proszę pana
jak miło
wspaniale było

teatr
słowa na uwięzi
gesty wyćwiczone
uśmiechy wymuszone

nagroda za występ
udaję że nie chcę
wszyscy wiedzą
tak samo pozują

ramy
schematy
tory
słowa zakazane
i słowa wymagane
scenariusz i dialogi
powtarzane przez wieki

nie muszę być nowoczesny
by tym wszystkim rzygać

Wojsławice po raz drugi

Niedokończony wyjazd pozostawia zawsze uczucie niespełnienia. Plan z którego wypadło kilka elementów to plan niepełny. Dlatego zdecydowałem się pojechać jeszcze raz. Tylko tym razem cały czas na własnych dwóch kółkach, bez pomocy kolei. A to dlatego, że w soboty pociągi w interesujących mnie kierunkach odjeżdżają dość późno. Przewidując start około 4 rano mogłem zakładać, że na miejsce dojadę w tym samym czasie jak gdybym jechał pociągiem. A może będę wcześniej? Specjalnie też planowałem pojechać do odwiedzanych miejsc w odwrotnej kolejności niż tydzień wcześniej. Po drodze zahaczyć o Cyców. I… może byłoby OK gdybym rzeczywiście ruszył o czwartej rano. Ruszyłem godzinę później. Nie jestem jednak pewien czy jednogodzinny poślizg miał wielkie znaczenie. A to z powodu pogody. Plan przewidywał bowiem pojawienie się w miejscu w którym już byłem i zrobienie ponownie zdjęcia przy niebie zakrytym chmurami. Prognozy obiecywały chmury… Nawet z tego powodu nie miałem rękawów. Później miałem za to czerwone ramiona. Prognoza trochę kłamała. Trochę. Reszta przewidywań się sprawdziła choć tak w razie czego miałem nawet pelerynę przeciwdeszczową.

Aparat wyciągnąłem już w Kurowie. Był tu ładny skwer. Dawał cień w upalne dni. Dziś to plac defilad. A defilować nie ma kto.

Pozostawiono kawałek starego skweru od strony kościoła. Wspomnienie cienia. Tam też teraz zbierają się ludzie na ławkach. A reszta… pozostaje pusta. Może uznano, że mieszkańców jest za mało na tak duży skwer?

Kolejny raz po aparat sięgnąłem w Garbowie. Tu obok skweru był walący się spichlerz (a może ten budynek miał inne przeznaczenie?). Jeszcze w zeszłym roku zakończono prace budowlane. W przyległym budynku jest teraz „Biedronka” ale dawna ruina wygląda teraz znacznie lepiej.

Jadąc do Cycowa mijałem kopalnię „Bogdanka”. Na obrazku poniżej jej hałda.

W pobliżu kopalni mijałem grupę rowerzystów z sakwami. Wakacje :)

W Cycowie interesował mnie cmentarz ewangelicki. Mimo kilku wizyt na miejscu nigdy nie byłem na jego terenie. Czytałem tylko, że zachowało się tam kilka poprzewracanych nagrobków. Na mapach WIG widać wiele takich cmentarzy w okolicy. Część z nich jest odcięta od świata polami ornymi. Więc choćby ten odwiedzić trzeba było. Znajduje się przy ulicy Nowej. Zarośnięty ale są tam wydeptane ścieżki. Nie przyszło mi do głowy, że niemal wszystkie nagrobki zebrano w jednym miejscu. Do tego składając je na kupkę.

Te zniszczenia i tak są mniejsze niż w przypadku cmentarza żydowskiego, którego dokładną lokalizację nawet trudno określić.

Z Cycowa jest około 31 km do Chełma. Droga za Cycowem ma całkiem dobrą nawierzchnię. Można więc popędzić. Zwłaszcza gdy wiatr sprzyja. Miałem tak właśnie. A przejazd przez Chełm uważałem za najtrudniejszy fragment trasy. Nie znam dobrze tego miasta. I Google proponowały mi przejazd bocznymi drogami do tej właściwej – biegnącej do Wierzchowin. Nie chciałem tak kombinować i samo wyszło tak, że zakombinowałem. Jadąc na wyczucie jechałem i po bruku z kamieni polnych i w pobliżu blokowisk aż dotarłem do dzielnicy pełnej super i hipermarketów. I to była ta droga. Kilka kilometrów od Chełma odkryłem, że już kiedyś musiałem tędy jechać – mijałem lotnisko, które co prawda nieco się zmieniło ale nadal ma to samo przeznaczenie. Postawiono tam kilka starych bojowych samolotów odrzutowych. Ale nie zatrzymywałem się by robić zdjęcia. Przechodziłem lekki kryzys. Prawdopodobnie gnając z Cycowa w tak sprzyjających warunkach zanadto się wypociłem. Popijając po trochu ale często szybko odzyskałem siły. Akurat gdy dojeżdżałem już do Wierzchowin. A co mnie tu przyciągnęło? W 1945 roku we wsi tej zamordowano wszystkich obecnych na miejscu wyznawców prawosławia. Do dziś nie wiadomo z całkowitą pewnością kto mordował. Oddział NSZ na który odpowiedzialność się zrzuca faktycznie był tu wcześniej i zabił kilka osób oskarżanych o kolaborację z władzami komunistycznymi. Ale to nie było tego samego dnia. Podejrzewa się prowokację ze strony NKWD, które posługiwało się też założonymi przez siebie oddziałami partyzanckopodobnymi.

Tutaj spotkałem wiekowego rowerzystę jadącego od strony Krasnegostawu w stronę Chełma. Zmęczony rzucił „cześć na rowerze”. Tak jakby wiek na trasie czy szlaku rzeczywiście miał jakieś znaczenie. Ale właśnie przyzwyczajenia i tradycja, one mają znaczenie. Rok czy dwa lata temu EMPiK próbował tu coś zmienić. Posiadacze kart płatniczych byli przez sprzedawców traktowani „per ty” tzn po imieniu. Nie przyjęło się. Ale pamiętam jak sam się zdziwiłem gdy pani z kasy mówiła do mnie po imieniu. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Po paru zakupach już się przyzwyczajałem i… znów EMPiK przeszedł na „per Pan”. Na szlaku też pamiętałem, że używało się pozdrowienia „cześć”. A w tym roku „dzień doby”. Miałem parę lat przerwy. Zwyczaje się zmieniły? Czy ja się zestarzałem? Może i to drugie. Już parę razy podczas nocnej jazdy na rowerze byłem zaczepiany przez automobilistów szukających drogi i choć zaczynali od „per ty” to po rzucie oka na mnie z bliska przechodzili na „per Pan”. Z drugiej strony gdy podpici młodzi ludzie wołają za mną „ej ziomal” nie reaguję. Brak mi tego poczucia wspólnoty, który sugerują. Bo tylko sugerują – do swoich znajomych tak się nie zwracają. I chyba są ludzie, którzy dystans mylą z szacunkiem. I to szacunkiem dla wieku. Czyli dla czegoś na co nie ma się większego wpływu. I… wracam na trasę :)

Kolejny punkt programu to pozostałości po zamku w Sielcu. Nie posiadałem wiedzy co za budynek znajduje się w ich sąsiedztwie. Dlatego miałem opory przy zbliżeniu się do ruin. Niby jest tu brama i to zamknięta…

… ale nie ma płotu. Ostatecznie wszedłem ale nie przechodziłem na drugą stronę muru. Muru który bez podparcia dawno przestałby istnieć. A podparty jest z obu stron i ogrodzony na wypadek gdyby podparcie nie wystarczyło.

Jadąc do tego miejsca miałem widok na nowoczesność. Na wprost widziałem panele słoneczne i wiatrak. Brama i ruiny znajdują się za drzewami po prawej stronie. Nowoczesność. Energia. Czułem że mojej energii jest coraz mniej. Ale warunki sprzyjały produkcji energii elektrycznej.

Kolejny punkt: cmentarz wojenny w Wojsławicach. W roku ubiegłym odezwali się do mnie ludzie opiekujący się cmentarzem w Wojsławicach. Podesłali swoje zdjęcia i miałem (nadal mam) problem. Cmentarze wojenne są zarządzane przez gminy. Nadzorem zajmuje się Wojewódzki Konserwator Zabytków – są to bowiem obiekty zabytkowe. Wszelkie prace powinny być wykonywane w porozumieniu z tymi dwiema instytucjami. Z drugiej strony upamiętnienie poległych wynika z wewnętrznej potrzeby ludzi. W tym wypadku stoję po stronie chłopaków i mam nadzieję, że nikt się nie przyczepi. Pisali, że trudno tu dotrzeć. Szukałem więc i szukałem… Lokalizacja nie była trudna gorzej było z określeniem dojazdu. Ale tu pomocny okazał się opis szlaków turystycznych w okolicach Chełma. Może tylko zmyliła mnie informacja o tym, że szlak przebiega przez Alojzów – przejechałem całą wieś szukając znaków szlaku i nic. Ale z pomocą GPS-a dotarłem na miejsce. Nie zauważyłbym wcale cmentarza gdyby nie znak zielonego szlaku na drzewie i wskazanie GPS, że jestem na miejscu. Dopiero po wejściu w zarośla zobaczyłem krzyże i pomnik.

Skąd jednak mieli listę poległych? Czy rzeczywiście poszczególne mogiły kryją szczątki osób wymienionych na tabliczkach? Dlaczego gmina nie wykonała tu żadnych prac ziemnych (podwyższenie mogił, wał ziemny i rów)? Ale cmentarz jest i nie można zapomnieć o nim. Przydałoby się więcej informacji.

A dalej była droga z cmentarza do Wojsławic. Przez łąki

i pola

Po dojechaniu do Wojsławic najpierw udałem się pod cerkiew. Poprzednio zrobiłem tylko zdjęcie dzwonnicy. Trzeba było to uzupełnić.

Następnie podjechałem pod kościół. Tu jednak trafiłem na „uroczystość zawarcia związku małżeńskiego”. Poprzednio nawet nie wykonałem zdjęcia frontu świątyni. A teraz stał przed nią pojazd, na który zwróciłem uwagę w Sielcu (mijał mnie i żałowałem że go nie sfotografowałem).

Ponieważ nie chciałem się w takich chwili kręcić koło kościoła pojechałem szukać cmentarza żydowskiego. Jednak znajomość nazwy ulicy to za mało. Będę musiał chyba przyjechać tu jeszcze raz z dokładnymi namiarami. Brakowało podpowiedzi w postaci jakiegoś widocznego znaku przy drodze. Ruszyłem więc dalej. Kolejny cel to Uchanie. W Uchaniach chciałem odwiedzić cmentarz żydowski. Ale nie omieszkałem trochę się na miejscu porozglądać. Odnalazłem więc znajdujący się na wzgórzu kościół

i drewnianą kapliczkę z figurą św. Jana Nepomucena

Odniosłem wrażenie, że kapliczka jest starsza od figury ale to może być złudzenie – figura jest przez kapliczkę częściowo chroniona przed warunkami atmosferycznymi. Ale też kapliczka bardziej mi się spodobała niż figura.

I wreszcie cmentarz żydowski. Lokalizację znałem. Ale nie spodziewałem się stanu w jakim się cmentarz znajduje. Brama, furtka i brak ogrodzenia. Cały teren pokryty wysoką roślinnością. Pięć macew… Właśnie. Macewy trzymają się kanonu tylko kamieniarz, który je wykonał zrobił to po swojemu. Odniosłem wrażenie, że pozwolił sobie na sięgnięcie do wzorów z wycinanek lub jakichś rysunków. Szczególnie chodzi mi o ptaka na jednej z macew. Widywałem już go w formie podobnej ale nie na macewach. Wielka szkoda, że tak mało nagrobków się zachowało. Także ze względu na ich wartość artystyczną. Nie wiem też czy kamieniarz się podpisał na stelach – nie spojrzałem na ich rewers, a może tam zostawił swoją sygnaturę? W kategorii „twórca anonimowy” jest już za dużo ludzi.

Z Uchania pojechałem do Buśna. Tak trochę na wyczucie. Drogowskaz podawał nazwę innej miejscowości, a mi się zdawało, że to jest ta właśnie droga – nie sprawdziłem na mapie ponieważ już byłem pewny, że tu jeszcze wrócę. Początek drogi niczym nie przypominał jej końca. Ale w okolicy już takie odcinki drogi widywałem.

Lepiej się po tym jeździ na rowerze niż po kostce betonowej w wersji dla pieszych i samochodów. I zdziwiłem się, że wybrałem właściwą drogę :) To nie jest dla mnie normą.

Po dojechaniu do Buśna wykonałem „skok w bok” do Kurmanowa. Interesowała mnie tamtejsza szkoła. A dokładniej jej budynek. Nie wiem jeszcze kiedy został wzniesiony ale w 1925 dostosowano go do potrzeb szkoły. Wcześniej była to cerkiew. Dopiero chyba w 1956 pozbawiono budynek kopuły. A teraz. Teraz już chyba nie ma w tym budynku nawet szkoły. Śmieszne było to, że koniecznie chciałem dostać się tam od strony szosy. Brama i furtka pozamykane. I już bym zrezygnował gdybym nie zauważył, że w jednym miejscu ogrodzenie jest niekompletne. Ale trzeba było tam dostać się przez łąkę. Wszedłem więc i sprawiło to ogromną radość chmarom komarów.

W samym Buśnie sprawdziłem jeszcze co ta za cmentarz w pobliżu cmentarza unitów pokazują mi mapy. Zdaje się, że jest to cmentarz katolicki ale może nie od początku? Liczyłem na odnalezienie cmentarza prawosławnego. Teraz nie wiem czy w Buśnie był on osobno czy jest to ta sama nekropolia o której „kamień mówi” że jest to cmentarz unicki.

Kolejne planowane miejsca to mogiły zamordowanych podczas wojny Żydów w Buśnie i Strzelcach. Ale ponieważ słońce znów by mi nie pozwoliło zrobić zdjęcia z czytelnymi napisami na mogile w Buśnie to i z drugiej mogiły zrezygnowałem – na następny raz rano lub w dzień pochmurny. Rozpocząłem więc powrót. Było już po siedemnastej. Przede mną około 160 km. Oczywiste było, że powrót będzie w większości przebiegał w mrokach nocy. A miałem znów przejechać przez Chełm. I to nie tą samą trasą. Droga z Buśna przez Białopole wydawała mi się obca. Ale tylko wydawała. W końcu to trasa Chełm – Hrubieszów. Już raz tędy jechałem tylko w przeciwną stronę. Rozpoznałem tą drogę wjeżdżając do Chełma. Rozpoznałem ją po krawężnikach. Te krawężniki… Zapamiętałem je dlatego, że poprzednio gdy tędy jechałem na drodze panował duży ruch. A ja nijak nie mogłem ułatwić przejazdu samochodom. Nie mogłem zjechać najbliżej brzegu drogi ponieważ zawadziłbym o krawężnik i zakończył swoją jazdę i tych którzy by na mnie wjechali. To stresujące. Jest tu na szczęści chodnik po jednej stronie drogi. Wtedy jednak wjechałem z drugiej strony a ruch niemal wykluczał przedostanie się na drugą stronę. A musiałbym zrobić to dwukrotnie… Zresztą. Chodnik. Chodnik to nie ścieżka rowerowa. Tych co prawda w Chełmie jest teraz całkiem sporo ale…

Niemal wszystkie ścieżki rowerowe w Chełmie wyłożone są zwykłą kostką. Nie ma skrzyżowań bezkolizyjnych. Przebiegają niemal zawsze obok chodników. A piszę to z myślą o planowanej „autostradzie” rowerowej północ-południe. Widzę więc siebie wjeżdżającego na rowerze obładowanym sakwami do miasta. Już sam pomysł by na takim rowerze wjechać do miasta wydaje się szaleństwem. A tu chodzi o to, że to ma być zupełnie normalne. Taki rower źle się sprawuje gdy jego opony toczą się po podłużnych pęknięciach lub… szparach między kostkami. Taki rower trudno jest gwałtownie zatrzymać i ruszyć z miejsca. I to ma związek i z użytą kostką oraz sposobem jej ułożenia na drodze oraz z licznymi skrzyżowaniami z innymi drogami. Bliskość chodnika oznacza zaś, że na drodze rowerowej spotyka się pieszych. I nie pomoże przepraszanie, dzwonienie, manewrowanie – rowerzysta jest na pozycji straconej. Więcej praw i ułatwień ma poruszając się drogą przeznaczoną dla samochodów ale wszędzie są znaki, które mu tego nie pozwalają robić. Kilometry dróg zrobionych dla rowerzystów są więc bardziej elementem statystyk z prac samorządów niż faktycznym ukłonem w stronę rowerzystów. Rozwój takiej sieci dróg rowerowych to rozbudowa infrastruktury dającej podstawy do dyskryminowania roweru jako środka transportu. Degradacji tego środka transportu, który musi ustąpić samochodom i pieszym.

Jakby nie patrzeć ja przez te ścieżki musiałem przebrnąć szukając drogi którą miałem wydostać się z Chełma. Na szczęście w weekendy nie taszczę z sobą sakw. Było więc stosunkowo łatwo (przez zatrzaski tylko ciągłe – wepnij/wypnij). Gdy już udało się dojechać do ronda z drogowskazem z napisem „Biała Podlaska” wypadało odpalić światła. W Horodyszczu zakręt w stronę Cycowa. Całkiem ciemno zrobiło się w Kamiennej Górze i jakoś to przegapiłem stojąc na leśnym parkingu. A dalej mrok rozpraszały tylko moje reflektory i światła w osadach. To było trochę dziwne. Zwykle gaszą je około 22. Teraz tuż przed 22 je chyba zapalono. Krótka noc, a i czas wielu wesel. Bez wesel też trwały w wielu miejscach zabawy. Może do białego rana? Nie sprawdzałem ale to nie była jakaś „cicha noc”. Z Cycowa też nie pojechałem bocznymi drogami tylko szosą krajową do Łęcznej. Chyba mój reflektor nie jest typowy skoro chciał mnie zatrzymać policjant. Widząc jednak z bliska z czym ma do czynienia odpuścił. Noc. Mało widać. To podczas jazdy do Łęcznej wołali młodzi ludzie za mną „ziomal” ale to mi się dość często zdarza. Po przejechaniu przez Wieprz w Łęcznej opuściłem drogę krajową.

Podczas przejazdu z Łęcznej do Kijan i Jawidza było całkiem spokojnie. W lesie między Jawidzem i Niemcami był jakiś dom weselny. Nie mogłem sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziałem tu dom za drzewami. Teraz słyszałem i widziałem światła. Za Niemcami tylko jedno spotkanie z psem które zapamiętałem. Bo moja obecność na drodze drażniła tylko psy. Szczególnie zaintrygował mnie pewien owczarek alzacki. Jego widok na szosie trochę mnie zaniepokoił. Pies raz szczeknął i nagle zniknął mi z obszaru oświetlonego. Okazało się, że przez jakąś dziurę przedostał się na teren ogrodzony przy domu i stamtąd dopiero zaczął na mnie mocno ujadać. Nie gonił mnie. Widziałem już podobne zachowania psów ale zwykle psy były mniejsze. Bywa, że wbiegają przez otwartą bramę na podwórko i szczekają stojąc za płotem. Gorsze są te biegnące przy nodze. Ale rzadko próbują rzeczywiście ją złapać. A właściciele nawet pewnie nie wiedzą, że nocą psy wychodzą z podwórek. Nocne życie.

Prognozy zapowiadały ochłodzenie w nocy. Dlatego wziąłem z sobą ciepłe ubranie. Dość szybko założyłem na siebie wszystko co miałem. Ale po dojechaniu do drogi krajowej w Garbowie trochę z siebie zdjąłem – było mi ciepło i przez to zrobiłem się strasznie śpiący. To mogło być niebezpieczne. I chociaż mogłem szybko dojechać do Puław wlokłem się często idąc obok roweru po chodnikach – czekałem na wschód słońca. Słońce i chłód najlepiej pobudzają. Lepiej niż napitki energetyzujące. Znad Wieprza i łąk nadwieprzańskich unosiły się mgły. Było jednak za ciemno by to ładnie pokazać. Za to gdy już byłem blisko Końskowoli można było sfotografować mgły nad Kurówką.

I zaraz Puławy. W okolicach sklepu całodobowego niedopita młodzież – także na ścieżkach rowerowych. To chyba była upojna noc. Wakacje :)

Przejechałem około 370 km. W trasie byłem około 23 godzin nie wiem jednak ile z tego czasu chodziłem prowadząc rower lub bez roweru. W domu zanurzyłem się w wannie jeszcze zanim napełniła się wodą. „Na szczęście” kran przeszedł gdy spałem w tryb „ukropu” obudziłem się więc szybko i niemal z wrzaskiem, a woda się nie przelała. Coś mi mówi, że się trochę zmęczyłem. Ale zmęczyłem się przyjemnie.

Z punktu do punktu nie najkrótszą drogą

Ten wypad zaplanowałem chyba dwa tygodnie wcześniej. Naniosłem miejsca do odwiedzenia w telefonowym gps-ie i do momentu wyjazdu zdążyłem pozapominać co część z tych miejsc kryje i czy to wszystko co miałem zrobić. Pamięć wracała powoli gdy już do tych miejsc docierałem. A że w tej części Lubelszczyzny po raz pierwszy rozjeżdżałem drogi wypada uznać, że był to tylko rekonesans. To wszystko jeszcze wymaga uzupełnienia, poprawek, powtórnej wizyty.

Na mapach WIG odnalazłem w pobliżu Dorohuska dwa cmentarze. Oczywiście nie było tam żadnej informacji o tym kto na nich spoczywa, ani kiedy zostały założone. Ale nawet zakładając, że jeden z nich jest cmentarzem prawosławnym to drugi już raczej nie. Próby dotarcia do pierwszego z tych cmentarzy zajęły mi niemal 2 godziny. Przy okazji w rozmowie z jednym z mieszkańców Dorohuska ustaliłem, że jest to „cmentarz niemiecki, wojenny”. Wyszło więc na to, że jeden cmentarz z I wojny zlokalizowałem. Podobno był kiedyś na jego terenie krzyż. A jak jest teraz? Trudno powiedzieć. Drogi dojścia od wschodu i północy zostały zaorane. Nie udało mi się przedostać na stronę zachodnią gdzie też miała przebiegać droga. Gps zaprowadził mnie na czyjeś podwórko twierdząc, że jest to droga. Pogadać się nie dało. Pies co prawda miał kaganiec ale z jego masą i wielkością… Odpuścił dopiero gdy oddaliłem się od domostwa na około 50 m. Najwyraźniej ta droga też kiedyś była i pozostała już tylko na mapach. Jeszcze będę próbował tylko muszę znaleźć jakieś alternatywne szlaki. Może od zachodu się jednak uda? Z daleka cmentarz wygląda tak:

Na tym zdjęciu widać łąkę ale cmentarz otoczony jest parometrowym pasem ziemi zaoranej i rośnie tam chyba jakieś zboże. Po ostatnich deszczach ziemia nawet na drogach była miękka. I to na drogach piaszczystych. Jak podeschnie też ciężko będzie tu jeździć. A jadąc w kierunku drugiego cmentarza w Dorohusku (choć on bliżej Turki chyba) miałem takie „suche” widoki.

To droga do Teosina, wsi w pobliżu pierwszego cmentarza. A cmentarz drugi… Wg map w jego sąsiedztwie jest gospodarstwo. Ale mapy są nieaktualne (teraz chodzi mi o skany map z Geoportalu). Gospodarstwa nie ma. W zaroślach porastających dawne gospodarstwo wypatrzeć można tylko wejście do piwnicy. To wszystko co zostało. A gdybym nie wiedział, że obok jest cmentarz to… nadal bym nie wiedział gdzie on jest. Mimo tego, że postawiono niedawno na jego terenie pomnik nie ma żadnych znaków, które by go wskazywały. Pomnika zaś z drogi nie widać.

Kamieniarz, który wykonał umieszczoną tu płytę z napisami popełnił błąd. Błąd ortograficzny w nazwie miejscowości w jakiej cmentarz się znajduje. Na moment zastanowiłem się nawet jak to się właściwie pisze. Ale jak przypomniałem sobie rozmowę z napotkanym mężczyzną na temat pierwszego cmentarza machnąłem na to ręką. Mężczyzna ten podawał mi nazwy miejscowości w których też znajdują się cmentarze z I wojny. Ale ja takich miejscowości nie mam na mapach. Prawdopodobnie podawał mi nazwy zwyczajowe, które różnią się od oficjalnych. Bo to ziemie na których mieszały się kultury, religie, języki. Mieszanka wybuchła za sprawą polityków – dla dobra narodu, państwa i własnej sławy.

Jeszcze może spojrzenie na cmentarz od strony Turki. Miałem szczęście, że ten piach był mokry. Na sucho chyba bym tu nie dojechał na rowerze.

Zanim pojechałem na południe jeszcze wróciłem do centru Dorohuska. W XVIII wieku powołano tu parafię pw. św. Jana Nepomucena. W kościele znajdowała się figura patrona. Kościół ten spłonął ale po wzniesieniu nowego w innej lokalizacji figurę pozostawiono przy drodze prowadzącej do dawnego kościoła. Nie mogłem o tak sobie pominąć tego pomnika. Zwłaszcza, że choć jest przy drodze to mi jakoś nie po drodze do niego.

Nie odpuściłem też miejscowemu pałacowi Suchodolskich. Stoi jak stał. Na wzniesieniu nad nadbużańskimi łąkami.

Przy pałacu był park. Pozostała z niego jena figura z umieszczoną na postumencie datą „1800 r.). Słońce jednak nie dało mi zrobić wyraźnego zdjęcia.

W tle, na wzniesieniu grobowiec. Ale nie wiem czyj. W części południowej tej pozostałości parku stoi kolumna z inskrypcją i nie wiem czy jej tekst odnosi się do tego grobowca czy do samej kolumny.

WOJCIECH HRABIA Z SUCHODÓŁ

SUCHODOLSKI

BARBARZE Z MIEZYŃSKICH

SUCHODOLSKIEY

MATCE NA PAMIĄTKĘ WIECZNEGO

PRZYWIĄZANIA (?) WDZIĘCZNOŚCI

TEN GROBOWIEC WYSTAWIŁ

ROKU ??06

Nadszedł czas by ruszyć na południe. Poślizg w czasie już miałem spory. Ale jeszcze miałem nadzieję, że dojadę wszędzie gdzie dojechać chciałem. Teraz plan przewidywał zajechanie pod kopiec Kościuszki w Uchańce. Ale z moją pamięcią fotograficzną… Lepiej niż nazwę miejscowości zapamiętałem zjazd z drogi głównej (nie był prostopadły do niej). Wjechałem w pierwszą napotkaną taką drogę po stronie wschodniej szosy do Zosin. Nazwa miejscowości – Husynne – nic mi nie mówiła. Dopiero gdy zobaczyłem na skraju lasu kaplicę sprawdziłem wszystko na mapach. Nie miałem tu zajeżdżać. Ale chyba dlatego, że nic na temat tej kaplicy nie widziałem w sieci. „Miejsce święte 1981″. Ten napis też mi nic nie mówi. Rok kojarzę z datą 13 XII. Może coś znajdę jeszcze na ten temat? Od początku nie wyglądało mi to na miejsce upamiętniające bitwę wojsk Kościuszki.

Uchańka jest kilka kilometrów dalej. Kopiec nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Może tylko jest większy od wielu innych usypywanych Naczelnikowi. Ale też on nie upamiętnia samego Kościuszki tylko bitwę tu przez niego przegraną. Nazywana jest bitwą pod Dubienką (sąsiednia, starsza i większa miejscowość).

A samą Dubienkę rozpoznałem. Tzn kiedyś już przez nią jechałem. To było kilka lat temu. Wracałem z Horodła. Czołg na rynku, opuszczona ceglana cerkiew. Tym razem szukałem cmentarza żydowskiego. Znalazłem. Jednak szkoda, że nie zachowała się na jego terenie żadna macewa. Jest tylko grób miejscowego cadyka. I skrzynka na „kwitełech”. Pomnik na grobie już się zaczyna rozpadać. Jeśli coś mnie zaskoczyło to kosz na śmieci umieszczony na słupie obok nagrobka. Fakt. Funkcjonalny. Ale miejsce dziwne.

Wejście na teren cmentarza nie było szczególnie trudne. Furtka nie jest zamknięta na klucz. Jedynie wysokie pokrzywy tuż za nią stanowiły jakąś barierę. Widać, że nie często ktoś tu przychodzi.

Kolejne miejsce do odwiedzenia to cmentarz wojenny w Józefowie koło Skryhiczyna. Już dojeżdżając do Skryhiczyna zachwyciłem się bocianimi gniazdami na słupach stojących w polach. Słupy te niczemu więcej nie służą. A we wsi jest dużo jeszcze gniazd bocianich. Cisza. Spokój.

A gdybym jeszcze miał prawidłowe informacje o cmentarzu… Nie miałem. Wprowadzając lokalizację posłużyłem się skanami map z Geoportalu. W jednej z nie najwyższych rozdzielczości odnalazłem zaznaczony pomnik. Uznałem, że chodzi o to miejsce. Dziwne. Ten pomnik jest być może równie dobrze tam naniesiony jak dotąd nieodnaleziony przeze mnie pomnik pod Borowem w gminie Annopol.

Jadąc w stronę tego punktu w lesie za Skryhiczynem zapytałem czy jadę tą drogą co trzeba. Jest ich tam małe zagęszczenie i kilka biegnie równolegle nie łącząc się z sobą. Może powinienem był też zapytać czy jest tam też jakiś pomnik? Gdy rozmówca upewnił się, że chodzi mi o cmentarz w Józefowie wskazał mi drogę prawidłową. A mnie męczy pytanie: co znalazłbym jadąc dalej bez pytania? Może jeszcze kiedyś to sprawdzę. Cmentarz jest swego rodzaju odpowiedzią na pytanie o to, gdzie chowano żołnierzy bolszewickich poległych podczas wojny polsko-bolszewickiej. Chowano ich razem. Są to – jak w I wojnie – bratnie mogiły. Tylko jakoś ten fakt się przemilcza.

Do tego miejsca trzymałem się jakiegoś planu. Może dlatego, że musiałem cały czas poruszać się jedna drogą i z niej odskakiwać do interesujących mnie miejsc by zaraz wrócić. Byłem w pobliżu lasu. Dużego lasu. Po drugiej jego stronie jest miejscowość Strzelce – kolejny punkt na mapie. Spróbowałem pojechać z Józefowa prosto na zachód drogami polnymi ale w lasach po ostatnich deszczach drogi posiadały konsystencję budyniu. Czekoladowego sądząc po barwie. Wróciłem więc do drogi głównej i ruszyłem w stronę Horodła mając nadzieję, że wkrótce odnajdę jakąś utwardzoną drogę na zachód. Jechałem tak długo, że pożegnałem się całkiem z ekipą strzygącą trawę na poboczach. Trzykrotnie lub więcej razy już się z nimi mijałem. Przemieszczali się w tym samym kierunku co i ja. Wyprzedzałem ich gdy strzygli. Oni wyprzedzali mnie gdy szukałem gdzieś w okolicy tych swoich punktów. Gdy wreszcie znalazłem jakąś drogę zastanowiłem się czy na pewno nią jechać. Biegła na zachód. Ale była utwardzona „inaczej”. Po pierwszych metrach o niezbyt zachęcającym wyglądzie

zaczęła wyglądać jeszcze mniej ciekawie

Wciąż jednak była utwardzona. Ciągnęła się przez kilka kilometrów (nie wiem ile). Były przy niej nawet znaki drogowe. Ale nie wiedziałem dokąd dojadę. I jak daleko jeszcze. Mijałem rezerwaty w których ukrywały się jakieś duże, płochliwe zwierzęta (więc nie łosie). I długo ani śladu człowieka. Nawet śmieci były tylko na początku drogi. Dojechałem jednak do jakiejś drogi asfaltowej. I wybierając zakręt w prawo dojechałem do… pałacyku. Tylko nie wiem jak tu trafić od tej strony z której przyjechałem. Przecież się zgubiłem i tylko konsekwentnie parłem przed siebie. Pałacyk pobudowali tu sobie Zamoyscy na początku XX wieku. Osada nazywa się Maziarnia Strzelecka i jest siedzibą nadleśnictwa Strzelce.

A jak dojechać do Strzelec musiałem zgadywać. Wybrałem drogę oznaczoną na skrzyżowaniu jako droga główna. Po kilku kilometrach dojechałem do końca lasu i osady bez nazwy. Tzn nie było tam tablicy informującej o nazwie. GPS pokazał że są to Horeszkowice. Jak jechać dalej już wiedziałem. Tym samym przestałem się czuć zagubiony. Sam stan zagubienia jest przyjemny pod warunkiem, że jest dawkowany po trochu. Tym razem tak było.

Strzelce, a właściwie cmentarz prawosławny w Strzelcach to miejsce w którym delikatnie mówiąc krew mnie zalała. Co prawda nie wiedziałem co to za cmentarz zanim nie wszedłem na jego teren. Na mapach był to krzyżyk więc cmentarz chrześcijański. A chrześcijaństwo przechodziło krwawe rozłamy… Przejdę do samego cmentarza. Na mapach i zdjęciach lotniczych do cmentarza dochodzi od drogi utwardzonej ścieżka lub droga gruntowa. Tak było dawniej. Obecnie nie prowadzi do niego żadna droga. Cały teren pomiędzy cmentarzem i drogą zajęły śmieci ze Srebrzyszcza i innych gminnych wysypisk śmieci. Pewnie z okolic Chełma. Całość powstała przy współudziale środków unijnych. Jak dla mnie to pierwszy przypadek wysypiska śmieci (choć to nie jest typowe wysypisko) powstałego za unijne pieniądze w sąsiedztwie cmentarza. Cmentarza będącego śladem przeszłości tych okolic. Ludność prawosławna była stąd wysiedlona ale kiedyś tu była. Teraz jest rekultywowana wraz ze śmieciami z powiatu chełmskiego. Z zaoranego fragmentu ziemi wyłażą metalowe garnki i inne śmieci.

W powietrzu unosi się lekki smrodek. Cały teren brzęczy masą owadów, które rzucają się na odwiedzających cmentarz. Na pewno na tą ilość stworzeń bzyczących ma wpływ i sama obecność śmieci jak i kwitnące licznie koniczyny. Robiąc zdjęcia wciąż musiałem z siebie zganiać stworzenia gryzące do krwi ostatniej i boleśnie. Przez to wiele zdjęć musiałem odrzucić z powodu poruszenia lub dlatego, że jest na nich coś innego niż miało być. Ale ten obraz zniszczenia jest do czegoś podobny. Jest podobny do zniszczeń na cmentarzach kolonistów niemieckich, do zniszczeń na cmentarzach żydowskich. Urzędowe wymazywanie pamięci.

Wręcz hipokryzją wydaje się być pielęgnowanie pamięci o cmentarzach unitów. W pobliskim Buśnie postawiono kamień upamiętniający, podobny widziałem gdzieś na lubelskim Podlasiu.

„Polityka” jest tu co prawda przejrzysta. Prawosławie jest be a unia z kościołem rzymskim jest cacy. To nic, że wprowadzenie unii kościołów było narzucone z góry i wprowadzane przemocą. Że prawosławie było tępione tak samo jak grekokatolicyzm przez prawosławie. Że było z tego krwawe powstanie kozaków chcących pozostać przy prawosławiu (najbardziej poszkodowani byli w tym wyznawcy judaizmu). Że po powstaniu styczniowym tak jak po wprowadzeniu unii przymusowo wszystkim zmieniono przynależność wyznaniową, bo skończyło się głaskanie mieszkańców Królestwa Polskiego. I dziwne że sprawę wyznania wtłoczono w ramy nacjonalizmów. Tak jakby Polak nie mógł być prawosławny. Rzezie, morderstwa, przesiedlenia. A dziś zabija się jeszcze pamięć i w miarę możliwości się ją zmienia.

To nie skończyło mojej złości. Te przemyślenia miały ciąg dalszy. I tu też jeszcze się pojawią ale w części nacjonalistycznej. Nieco później. Teraz muszę na chwileczkę się cofnąć. Zanim bowiem dojechałem do cmentarza unickiego zapomniałem poszukać w Strzelcach mogiły zamordowanych tam Żydów. Przed wyjazdem pamiętałem, że to gdzieś w okolicach szkoły. A na miejscu nawet nie rozglądałem się za szkołą. Wrócę pewnie do tego. Za to zupełnie przypadkiem jadąc do Buśna wybrałem drogę dłuższą uznając, że może być ciekawsza. Nie wiedziałem, że przy drodze zobaczę inną mogiłę zamordowanych w 1943 roku Żydów. Nie miałem pojęcia o jej istnieniu.

Około 150 Żydów z Chełma. Pochowano ich przy trasie ich marszu śmierci. W 2010 roku postawiono pomnik w kształcie macewy. Ktoś pamiętał.

W Buśnie mają ładny zabytkowy kościół. Jeszcze nie szukałem informacji na jego temat. Na pewno je znajdę. Kościoły mają to szczęście, że ich przeszłość jest znana i opisana.

Obok kościoła jest kilka miejsc pamięci. Między innymi takie w którym przezornie nie napisano kto zginął z czyich rąk, a na pewno są to informacje miejscowym znane.

Wcale bym się nie zdziwił gdyby była to lista niepełna, obejmująca tylko osoby należące do parafii katolickiej. I wpływ na taką moją ocenę nie ma żadna wiedza tylko pewna konsekwencja sugerowana przez stan cmentarzy.

W Buśnie i w okolicy mają stare kapliczki. Nie widziałem w nich jednak starych figur. Zapewne tak jak w innych rejonach Lubelszczyzny zostały pokradzione. Wciąż nie wiem po co są rozkradane te figury. Stają się ozdobą salonów? Nikt przecież nie będzie ich umieszczał w nowych kapliczkach – znów by je ktoś ukradł. Nawet w Muzeum Lubelskim mają tylko bardzo zniszczone figury świętych, których nikt już by w kapliczkach nie eksponował.

Kolejnym miejscem które chciałem odwiedzić było Uchanie. Chciałem zobaczyć tamtejszy cmentarz żydowski. Nie dane mi jednak było. Minąłem bezwiednie właściwą drogę i pojechałem w stronę Wojsławic. Przy drodze mijałem w Turowcu miejsce przeznaczone do sprzedania. W pobliżu tabliczki informującej o chęci sprzedaży są drewniane świątki. Całe to miejsce wydaje się tajemnicze. Ale czy nabywca posiądzie też jakąś tajemnicę?

I wreszcie Wojsławice. Tu miałem spore plany jeśli chodzi o zwiedzanie. Problemem było to, że nie wiedziałem gdzie mam czego szukać. Z cerkwią nie było problemu. Ale gdzie jest synagoga? Czy jest i gdzie cmentarz żydowski? Liczyłem na tablicę informacyjną. Włodawa czy Chełm mogą sobie być wielokulturowe ale wielokulturowość małych osad wydaje mi się szczególnie interesująca. Małe społeczności lepiej się znają. Żyją bliżej siebie. Po rzucie oka na cerkiew i jej dzwonnicę

Stwierdziłem tylko, że muszę sam się wcześniej przygotować zanim zacznę zwiedzać Wojsławice. Jeszcze była sprawa cmentarza wojennego. Znalazłem jeden na mapach. Miałem nadzieję, że to ten. Wiedziałem, że pewność zyskam widząc na jego terenie drewniane krzyże. Zanim jednak wybrałem się na poszukiwanie tego cmentarza wróciłem do centrum Wojsławic, do sklepu. I nie wiem dlaczego wybrałem sklep znajdujący się dalej ode mnie. Przypadek. Przypadek chciał, że między budynkami zobaczyłem znajdującą się za nimi synagogę.

Jest siedzibą Urzędu Gminy, biblioteki itd. Nie ma więc co liczyć na to, że zachował się wystrój wnętrza. Ale prezentuje się ładnie.

A wracając na moment do kapliczek i figur… W Wojsławicach Jan Nepomucen trzymany jest za kratami.

I może dzięki tym kratom jeszcze jest.

Z Wojsławic pojechałem do Majdanu Ostrowskiego. Idąc za wskazaniami GPS doszedłem do lasu i… poszedłem dalej. Szczyt wzniesienia wydawał mi się idealnym miejscem na cmentarz wojenny. I tam też go znalazłem. Zachowały się tam 3 oryginalne krzyże ale tylko z dwóch można odczytać informacje o poległych. Władze gminy w 1991 roku postawiły tu pomnik. Podwyższyły też chyba wał ziemny.

I nie jest to cmentarz w Wojsławicach. Tamtego muszę jeszcze poszukać. Od tego miejsca rozpoczął się powrót. Już było późno. Zamiast jechać zobaczyć resztki zamku w Sielcu pojechałem w stronę Krasnegostawu. Po drodze chciałem jeszcze zobaczyć pomnik pomordowanych w Wierzchowicach. I pewnie zobaczyłbym gdybym nie pomylił dróg. Przypadkiem pojechałem drogą krótszą ale w ten sposób Wierzchowice znalazły się poza trasą. Nic to. I tak przecież będę tu wracał. W Krasnymstawie byłem o 20. Pewien już byłem, że nie dojadę do Puław przed północą. Skierowałem rower na drogę do Kraśnika. W Wysokim chciałem odbić w stronę Bychawy. Wkrótce na drogach zrobiło się niemal pusto. Panowała cisza. Życie odpoczywało po upalnym dniu.

Ok. 21 w Gorzkowie znalazłem czynny jeszcze sklep i odkryłem, że dziś jest mecz. Mecz o wszystko. I naszły mnie myśli o nacjonalizmach. A może nie tyle o nacjonalizmach co o identyfikacji narodowej. To dlatego, że grali „nasi”. Że grała Polska. Nie wiem czy chcę by reprezentowali mnie ludzie biegający po boisku za piłką. Co więc oni reprezentują. Chyba tylko PZPN. To by tłumaczyło nieudaną próbę zastąpienia godła Polski na koszulkach symbolem tej organizacji. To byłoby prawdziwsze ale było nie do przełknięcia dla ludzi wychowanych w szumie skrzydeł husarii. Wykształconych w duchu szlacheckiego idealizmu narodowego. Co definiuje narodowość? Czy są jakieś czynniki jednoznacznie ją definiujące?

Język

Mówimy językiem takim jaki wynieśliśmy z domu i szkoły. Tylko nie zawsze jest to ten sam język. Ile razy okazywało się, że ktoś mówiący gwarą doskonale rozumiał co do niego mówiono w języku nazywanym literackim? Język Polski to w rzeczywistości cała grupa języków. Tym narodowym wydaje się język literacki. Ten który kiedyś był wyróżnikiem ludzi wykształconych. Wielość języków zaprzecza jego jednonarodowości. Dwujęzyczność nie może być narodowa. Szwajcarzy mają z tym jeszcze gorzej – nie dość że są trójjęzyczni to jeszcze mówią językami sąsiadów.

Etos narodowy

Ten kształtowany powinien być przez historię ale nie jest. Kształtuje go bowiem program nauczania w szkołach.

Szkoły są państwowym narzędziem kształtowania poczucia wspólnoty narodowej. Mają wpływ na wychowanie domowe poprzez kształcenie rodziców. Podobnie wygląda to w dziedzinie religii. Wychowanie i szkoła wtłaczają w ramy z których trudno jest się wyrwać. Czy więc Polska przegrała? Tak. Przegrała we wrześniu 1939 roku. Przegrała w Jałcie. Ale to nie Polska przegrała na wrocławskiej murawie. Tam przegrała reprezentacja PZPN – członka korporacji UEFA. Ten „sport” jest światowym biznesem. Prawdziwe są tylko rozgrywki podwórkowe.

Jazda nocą. Trochę martwiły mnie zapowiedzi burzy. Co prawda zapowiedź dotyczyła Wrocławia ale rozbłysk nad Lublinem trochę mnie przestraszył. Napływało ciepłe powietrze z południowego zachodu. To się czuło. Nie musiałem się wcale ubierać. Zmęczenie było straszne. Sam sobie to zrobiłem. Zaniedbałem regularne picie a pociłem się bardzo regularnie. Dlatego po zmroku zamiast tradycyjnie odzyskać siły zupełnie z sił opadłem. Jeszcze w Wysokim pomyliłem drogi. Zamiast pojechać skrótem do Bychawy pojechałem do Starej Wsi. Nigdy nie jechałem tą drogą. Porażka. Pasażerowie niektórych samochodów widzą wielką przyjemność w wykrzykiwaniu czegoś pod adresem rowerzystów. Ale w okolicach Bychawy już widywałem i petardy rzucane pod koła rowerów. Dlatego tu nigdy nie spodziewam się spokoju. Tylko drogi są niezłe i dlatego tędy jeżdżę. A że w nocy się nie spieszę… No właśnie. Nie wiem czy już mi się tak nie zakodowało w głowie, że do Puław warto dojechać o świcie. Ale chyba warto. W ten sposób ogląda się wschód słońca. Niby nic nadzwyczajnego ale jest w tym powstawaniu słońca po nocy jakaś magia. Poprzedzają to zjawisko śpiewy ptaków, rechot żab. To mnie zawsze ładuję świeżą energią. A warto byłoby paść i zasnąć :) Ta wartość może poczekać na gorsze czasy, które warto będzie przespać.