Tak znienacka mnie to naszło. I nie ma nic wspólnego ze zbliżającym się świętem. Wychodząc z domu zobaczyłem sąsiadkę niosącą psa. Pies jest już w bardzo podeszłym wieku. Lubię go, a on zawsze lubił moje psy. A teraz … Już widać, że jego czas się kończy. Smutne. Smutne? Naturalna kolej rzeczy. I zanuciła mi się Esencja Voo Voo. I wracała do mnie co jakiś czas podczas tego sobotniego przejazdu. Bynajmniej nie przy cmentarzach obstawionych przez handlarzy kwiatów i zniczy.
Już niebawem pewnie zdarzy się że
Przyjdzie pora stąd zabierać się
Umrzesz ty, umrę ja i już koniec, więcej nic
Nie zdarzy się nam.A jeśli będzie wtedy padał śnieg
I otuli ludzi w biały pled
Umrzesz ty, umrę ja, a ten rój zziębniętych ciał
Będzie bez nas marzł.Poza tym nic nie zmieni się
Może urodzi się ktoś
Będzie odnawiał, ulepszał wciąż
Nim nie ulepszą go.Pomachamy skrzydełkami i wio!
Myślę, że zabierze jeszcze się ktoś
Umrzesz ty, umrę ja i tyko wierzycieli tłum
Wpisze nas na listę strat.
Ten tekst można odnaleźć na kilku stronach z tekstami piosenek. Na youtubie jest fatalnie nagrana wersja koncertowa. Na wrzucie już jest trochę lepiej.
A niedługo pewnie będę znów podśpiewywał Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic (najbardziej lubię wersję z czarnej płyty "Radio nieprzemakalnych"). To mój przewodni motyw zimowy. Ale miało być o jeździe.
Nie miałem na tą sobotę w planie bogatego programu. W ogóle plan narodził się na szybko. Początkowo miałem jechać pod Radom zobaczyć dwa drewniane kościoły. Ale na Forum Zbuntowanych Poszukiwaczy pojawiła się informacja o cmentarzu wojennym, który w swoich poszukiwaniach pominąłem. Już myślałem, że ten region dość dokładnie zjeździłem i nie będę musiał za szybko tam wracać. A tu coś takiego. Jest cmentarz w pobliżu którego parokrotnie przejeżdżałem i nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. Okolice Radomia będą musiały więc poczekać "na kiedy indziej". A ponieważ miałem znaleźć się w pobliżu Strzyżewic to nic nie stało na przeszkodzie by wracając, "po drodze", odwiedzić ponownie cmentarz w Dzierzkowicach Podwodach. Niedawno się zmienił tak jak i cmentarz w Niedrzwicy Dużej. Wypadało zobaczyć jak teraz wygląda. A że ostatnio nie padało za bardzo, zakładałem, że łatwiej będzie mi tam dojechać niż za pierwszym razem gdy porobiłem zdjęcia mojego roweru w "masie budyniowej". Wiem, że oba te miejsca dzieli spory kawałek. Ale nie lubię wracać tą samą drogą. Do tego jadąc ze Strzyżewic do Kraśnika mogłem przejechać przez las drogą gruntową. Przez ładny las i po całkiem dobrej drodze. Szkoda było tego nie zrobić gdy słońce tak ładnie świeciło.
Nie wystartowałem przed wschodem słońca. Znów były mgły. Nie czułbym się bezpiecznie w takich warunkach na drodze. Odczekałem aż zacznie się robić jasno. Przynajmniej na tyle by pomarańczowa kamizelka odblaskowa była widoczna nawet bez padających na nią świateł. Wybrałem drogę przez Bochotnicę, Nałęczów i Wojciechów. Ze względu na jakość nawierzchni. Odcinek z Wąwolnicy do Nałęczowa jest już blisko zakończenia robót. Parchatka – Bochotnica też. A odcinek Bochotnica – Wierzchoniów niedawno zakończono robić. Mogłem się więc do Nałęczowa nieźle rozpędzić. Z Wojciechowa do Bełżyc też. Jedynie kawałek Nałęczów – Wojciechów prezentuje się z roku na rok coraz gorzej. Tam strach jest się rozpędzić. Nie wiadomo w jak głęboką dziurę się wpadnie.
Rozpędzając się za Wierzchoniowem zahamowałem przy pomniku. Pomnik od paru lat jest bezimienny. Wcześniej jak się zdaje upamiętniał poległych funkcjonariuszy UB. Polegli w walce z oddziałem "Orlika". A ja właśnie sobie czytam dokumenty z pierwszego roku funkcjonowania UB na Lubelszczyźnie. I miałem przyjemność zobaczyć krótki opis tej bitwy przedstawiony przez UB oraz sprostowanie bliższe prawdzie.
Dnia 23 V 1945 r. PUBP w Puławach otrzymał wiadomość, że w rejonie wsi Cholewianka, pow. puławski, pojawiła się dobrze uzbrojona banda w ilości około 60 ludzi. Wysłana operacyjna grupa wojsk NKWD w ilości 50 ludzi wyjechała do wsi Cholewianka 24 V 1945 r., gdy banda już wycofała się. Wtedy grupa operatywna chciała przeprowadzić likwidację aktywnych członków AK, którzy byli na ewidencji PUBP ze wsi Kazimierz. W międzyczasie otrzymano doniesienie, że we wsi Las Stocki rozkwaterowała się banda AK w ilości około 20 ludzi. Grupa operacyjna zostawiła samochody i pieszo wyruszyła w stronę Lasu Stockiego. W pobliżu wsi grupa podzieliła się na trzy oddziały celem okrążenia. Bandyci otworzyli ogień z broni maszynowej i kbk, strzelając z domów. W tej walce zginęło 17 ludzi z grupy. W krótkim czasie operacyjna grupa została otoczona przez wielką bandę i tak, że zajęła stanowiska obronne. Odparto siedem ataków. Z braku amunicji banda musiała się wycofać. Wzięty do niewoli karabinier od ckm zeznał, że to jest banda "Orlika", licząca 500 ludzi. Dnia 25 V 1945 r. przyszła pomoc z Lublina, gdy bandy już nie było. Zabitych bandytów 80. Z grupy operacyjnej zabitych 20, a rannych 3. W tej walce zginął kpt. Henryk Deresiewicz, kierownik Wydziału do Walki z Bandytyzmem WUBP w Lublinie.
W przypisie znajduje się informacja z opracowania R. Wnuka: W starciu poległo ośmiu partyzantów, dziesięciu funkcjonariuszy MO i UB oraz siedemnastu żołnierzy NKWD.
Zdaje się, że groby poległych funkcjonariuszy są na cmentarzu komunalnym w Puławach. Będę musiał się pewnie przejść. A rano po zrobieniu zdjęcia znów wskoczyłem na rower i pognałem w stronę Wąwolnicy. Przy wjeździe znów musiałem zrobić zdjęcie kapliczce z dwiema błękitnymi Matkami Boskimi (jednej na zdjęciu nie widać). Tym razem chciałem by kolory jesieni zrobiły ładne tło. Ale mgła nie ustępowała.
Jadąc dalej już się tak często nie zatrzymywałem. Nałęczów, Wojciechów (remontują wieżę "ariańską"), Bełżyce, Niedrzwica Kościelna nie posiadają zdjęć z datą 29 X 2011 mojego autorstwa. Mapy Googli chciały mnie poprowadzić do Piotrowic drogą okrężną. Ale na zdjęciach satelitarnych widoczna była wyraźnie droga leśna. Geoportal jeszcze mi podpowiedział, że wjechać w nią mam przy przydrożnym krzyżu. Tak też zrobiłem choć krzyż stoi nie po tej stronie drogi po której się spodziewałem go zobaczyć. Niewiele brakowało, a pojechałbym za daleko. A jesienny las potrafi być ładny. Nawet z błotnistą drogą.
Słońce już przedarło się przez mgły, choć te jeszcze nie ustąpiły całkowicie. Cmentarz do którego wkrótce dojechałem sprawia wrażenie zaniedbanego. Stoi przy nim przydrożny krzyż ale nie jestem wcale pewien czy intencją fundatorów było upamiętnienie w ten sposób poległych żołnierzy. Brakuje rowu i wału ziemnego. Za to mogiły na pewno były kilka lat temu podwyższane.
Przy cmentarzu stoi słup z tabliczką o treści: Cmentarz żołnierzy austriackich i rosyjskich z 1915 roku. Powinno być: austro-węgierskich. Ale to już tylko szczegół – jeden z kilku, które sprawiają wrażenie "odwalenia" konserwacji. Po wykonaniu zdjęć pojechałem dalej, w głąb Piotrowic. Nigdy wcześniej tu nie byłem więc skorzystałem z okazji by się porozglądać. W ten sposób odkryłem we wsi dworek. Wyremontowany z wykorzystaniem środków unijnych. W przyszłości zainteresuję się nim bardziej. Teraz tylko jedno ujęcie budynku od tyłu.
Dalej moja droga prowadziła do Strzyżewic i Zakrzówka. Coś mi ten Zakrzówek chodzi po głowie. Coś się tam wydarzyło lub coś tam jest co mnie kiedyś zainteresowało. Tylko to zainteresowanie było tak dawno, że zanim do Zakrzówka dojechałem zdążyłem zapomnieć o co mi wtedy chodziło. Może tej zimy uda mi się odnaleźć to co mi się gdzieś w niepamięci zapodziało. Dotąd w Zakrzówku byłem dwa razy. Pierwszy raz gdy jechałem z Kraśnika do Kiełczewic oglądać cmentarze wojenne. Teraz był drugi raz i jechałem w przeciwnym kierunku. Z Zakrzówka pojechałem do Rudek by za nimi wjechać w las. Było ładnie ale zdjęć nie robiłem. Już zastanawiałem się jak przejechać przez Kraśnik. Nie lubię tłuc się głównymi drogami, a wyglądało na to, że nie mam innego wyjścia. Inaczej do Liśnika nie dojadę.
Planowałem rzucić okiem na kościół w Kraśniku. Dawno mnie tu nie było, a poprzednio trwał remont. Zanim jednak do kościoła dojechałem zainteresowałem się pewnym budynkiem. Widać, że się sypie. Ale… Na pewno wart jest remontu i pokazania się światu. Nie wiem jeszcze co w tym budynku się mieściło (a może jeszcze się w nim mieści?).
Za to kościoła w końcu nie obfotografowałem. Ale warto. Bardzo się zmienił. Już nie jest pokryty białym tynkiem. Być może przynajmniej część ścian, ta z kamienia, pochodzi z czasów Tęczyńskich. Tęczyńscy kojarzeni są z palatynem Sieciechem – potomkiem księcia Wiślan. Czuję do niego sentyment. Tylko to powinowactwo z Tęczyńskimi nie pasuje mi do informacji o wyrżnięciu całego rodu Sieciecha. Czyżby pokrewieństwo było dalsze niż zasięg mieczy siepaczy Bolesława Śmiałego? Ale nie zrobiłem zdjęć kościoła. Nic straconego – przez Kraśnik często przejeżdżam. Może tylko nie w zimie, a ta coraz bliżej.
Pędząc do Olbięcina z górki dałem się zaskoczyć. Wiedziałem, że gdzieś po drodze miałem zjazd z zakrętami z których ostatni jest na tyle ostry, że trzeba zwolnić. Nie pamiętałem że to już w tym miejscu. Udało mi się nie wpaść w poślizg i nie wpaść na barierkę przy drodze. Jednak hamując na chwilę opuściłem asfalt. I jak tu być rozważnym jak tak fajnie się pędzi z górki? Dla fotoradaru i tak byłem za wolny. Przez Olbięcin w tym roku jeździłem częściej niż przez Kraśnik. Z tej górki zjeżdżałem w tym roku po raz drugi. Za pierwszym razem profilaktycznie hamowałem bo nie znałem tego miejsca. Teraz nie hamowałem bo już raz w tym roku tędy jechałem
Zaraz był Liśnik Mały, za nim Liśnik Duży i zjechałem wreszcie z drogi krajowej. Ulga i obowiązkowe podjazdy. Nie byłem pewien czy wybrałem dobrą drogę ale postanowiłem to sprawdzić zanim zacznę szukać informatora. Ale szukać nie musiałem. Wystarczyło jechać cały czas prosto. I chociaż wiele się tu zmieniło to cmentarz odnalazłem. Już niewiele pozostawiono drogi gruntowej. Być może przy okazji odnawiania cmentarza wyasfaltowano część drogi i to całkiem dużą jej część.
Cmentarz zmienił się nie do poznania. Wcześniej miał swój wiejski klimat. Teraz… sam nie wiem co o nim myśleć. To chyba tak jak z dworami i pałacami. Czasami po remoncie to już nie jest to samo miejsce do którego chce się wracać. Ten cmentarz kojarzył mi się z barwinkiem i ze starą, białą kapliczką. Teraz nie ma tu barwinka a kapliczka jest teraz szara.
To już nie jest to samo miejsce, które zapamiętałem i polubiłem.
Ale wciąż są jesienne krajobrazy
Na szczęście nie wszędzie położono asfalt
I tutaj kończy się fotorelacja. Po dojechaniu do Dzierzkowic Podwodów ruszyłem do Urzędowa, a następnie przez Chodel i Poniatową do Wąwolnicy. Słońce już się kładło spać, a mi było coraz chłodniej. Od Wąwolnicy jechałem drogą już rano przejechaną. Od Poniatowej miałem już za sobą dość poważny kryzys. Znowu w okolicach 130 km. Tydzień wcześniej jednak objawiał się on bólem mięśni. Teraz zupełnie opadłem z sił. Potrzebowałem trochę czasu by dojść do siebie na tyle by jechać w miarę szybko. Nie wiem czy za tydzień da się sprawdzić jak się będę czuł na sto trzydziestym kilometrze. Pocieszam się tylko, że kilkanaście lat temu takie rzeczy zdarzały mi się zawsze na czterdziestym kilometrze jazdy. Przejechałem 190 km. Ale dnia zabrakło.
Nie musiałem długo szukać by odnaleźć informacje o budynku w Kraśniku. Jest to powstały po 1761 roku budynek szpitala dla ubogich (przytułku). Poprzedni budynek szpitala spłonął w drugiej połowie XVII wieku, a powstał w roku 1535.
Jesienne wędrówki po cmentarzach to tak jak jesienne wędrówki po górach, kiedy w powietrzu unosi się smak przemijania. Tylko czy zawsze musi być gorzki? Myślę, że łatwiej pogodzić się z własnym odchodzeniem niż kogoś bliskiego. Łatwiej zwłaszcza jeśli ma się poczucie, że dużo było nam dane i nikt nie jest w mocy nam tego odebrać.
Poezja ks. Twardowskiego nie jest łatwa, ale też chyba nikt nie potrafił tak pięknie ująć sedna życia i przemijania:
„Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno…”
Przemijanie… Ale po tym jesiennym będzie wiosna i znów będziemy łykać słońce, rozganiać chmury. I znów będziemy nieśmiertelni i młodzi. Tak jest co roku. I w tym cyklu bym szukał wieczności.
Z wierszem się nie polemizuje. Wiersz się interpretuje. Ale tak przysiąść na chwilę. Zadumać się nad przemijaniem można. Można żałować tego czego się nie zrobiło bo już zrobić się tego nie da. I można zaraz wyjść szukać promieni słonecznych i tego co dotąd zakrywała zieleń.
Interesuję się historią i czasami zastanawiam się czy racji nie ma pewien znajomy, który nie wierzy w historię. Nie wierzy w liniowość czasu. Może to on ma rację? Tu nie chodzi o odwrócenie przebiegu czasu tylko o to, że wiele rzeczy nie wydarzyło się kiedyś tylko dzieje się teraz. Dzieją się w naszych głowach gdy o nich myślimy. To daje nam władzę nad czasem. Władzę stwórczą. Bo my sami tworzymy odległości jakie dzielą pewne wydarzenia, a jednocześnie szukamy między nimi związków.
Pamiętasz Kumari jak mówiłem, że widziałem w Tarnowie dziewczynę, która wydała mi się znajoma? Tylko czas mi nie pasował. Powinna być starsza o jakieś 20 lat. A była taka jaką pamiętałem sprzed tylu lat. Może to była właśnie ona tylko mnie nie poznała bo ja jestem o te 20 starszy? W kilku miejscowościach (co najmniej 3) brano mnie za kogoś innego bo byłem do tego kogoś bardzo podobny. Może śniąc jestem jednocześnie kimś na jawie gdzieś indziej? Może jestem w wielu miejscach? W Czemiernikach kobieta wprost zapytała mnie czy mam na imię… (nie pamiętam już jak ale to nie było moje imię). Ona też wydawała mi się znajoma, a ja w tej miejscowości byłem właśnie trzeci raz i jak zawsze tylko przejazdem. Może więc ludzie nie odchodzą tylko zmieniają otoczenie, swój wiek, swój świat? To nawet nie jest reinkarnacja bo nie mam tu na myśli bytu zwanego duszą. To jest bardziej cielesne.
A może to tylko lekkie szaleństwo jesienne, zaburzenia w przewodzeniu neuronów albo coś jeszcze innego, choćby wpływ plam na słońcu na pole elektromagnetyczne ziemi? Przed nami zima. I zapowiadają, że może być ciepła. A to znaczy, że może być śnieżnie i to bardzo. Śnieg poprawia nastrój – dzięki niemu jest jaśniej w nocy która teraz zapada tak wcześnie.
Rzeczywiście każdy interpretuje poezję po swojemu, niekoniecznie tak jak było to w zamyśle autora. Jak dla mnie z przytoczonego wyżej urywka ks. Twardowskiego płynie przesłanie, że nie należy odkładać ważnych rzeczy na „potem”, ponieważ może tego „potem” już nie być. Znałam osobę, która miała już dokładnie ułożone co zrobi ze swoim życiem kiedy będzie bogata. Nie wybrała się na wakacyjną wyprawę, bo nie starczało na ekskluzywny hotel, nie spotykała się z ludźmi, bo do tego spotkania potrzebowała eleganckiej restauracji i drogich strojów. Nie zdążyła przeżyć swego życia. A mogła mieć tak wiele – radość rozmów z napotkanymi ludźmi, piękno nowych miejsc, smak chrupiącej bułki popitej źródlaną wodą, wiatr we włosach, zapach skoszonej trawy…
Najważniejsze w tym wszystkim jest chyba to, aby nie odkładać na później okazywania ludziom, że są dla nas ważni, aby nie iść w dalsze życie z ciężarem niewypowiedzianych słów.
Oczywiście pamiętam Twoją historię o spotkaniu dziewczyny z przeszłości. Mnie też się coś takiego przydarzyło. Ten chłopak był bardzo podobny do pewnego wspomnienia, miał identyczny uśmiech. Usiadł obok mnie jakbyśmy się znali od dawna, a kiedy się rozstawaliśmy podarował mi książkę na której napisał swój adres i nr telefonu. Ale to już był zupełnie inny człowiek i zupełnie różna osobowość.
„Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się prorokom…” Faktycznie tak jest. Przydarza nam się taka chwila, która z pewnością już kiedyś była i twarze które skądś znamy. Tysiące niewytłumaczalnych rzeczy… Nasi bliscy, którzy już dawno odeszli z tego świata, ale w trudnych chwilach przychodzą do nas w snach, aby nas wspierać… Może to co jesteśmy w stanie zobaczyć i dotknąć, to tylko mały kawałek jakiejś wielkiej, uporządkowanej całości?
Powyżej miało być: „są rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło”. Skąd mi się ci prorocy wzięli? To już chyba ten Alzheimer jesienny mnie dorwał, pieszczotliwie „Alem” zwany
A mi się wersja z prorokami bardziej podoba bo to oni więcej wyśnili niż filozofowie