Urlop 2011 :) część 6

1-go czerwca wstałem o świcie. A może nawet trochę wcześniej. Z miejsca wziąłem się za pakowanie, składanie namiotu, szukanie czapki… Czapka mi zginęła. Mogłem tylko mieć nadzieję, że słońce nie będzie bardzo prażyć w ciągu dnia. Nie miałem ochoty na kolejne oparzenia słoneczne na twarzy. Póki co musiała mi wystarczyć bandana. Żegnałem Nysę bez żalu. Nie zauroczyło mnie to miasto. Ale może jeszcze kiedyś skorzystam z campingu. Wiele jest jeszcze miejsc wartych zobaczenia w okolicy.

Po spakowaniu pojechałem w kierunku Korfantowa. Słońce wciąż skrywały chmury i byłem im za to wdzięczny. Na drodze był mały ruch. Co za spokój! To chyba tak na dobry początek. Być może we Włodarach sfotografowałem kościół. Nie jestem jednak pewien czy to na pewno ta miejscowość. Było tak spokojnie, że chyba nawet czas zwolnił i myślałem, że to już Korfantów.

Włodary

Do Korfantowa było jeszcze parę kilometrów i tamtejszy kościół wygląda inaczej.

Korfantów

Ta pomyłka jeszcze była malutka. Kolejna dotyczyła wyboru drogi. Zamiast pojechać prosto do Łącznika znalazłem się w Kuźnicy Ligockiej. Jak już odnalazłem się na mapach ruszyłem poprzez miejscowości o dwujęzycznych tablicach. I wśród takich tablic miałem jechać przez większość drogi. W Łączniku przed mostem stał rozsypujący się dom, a obok niego figura Jana.

Łącznik

Znów znalazłem się na terenie objętym robotami drogowymi. Jeszcze nie ustawiono ponownie drogowskazów. Znak z napisem „Zamek Moszna” coś mi mówił. Coś o tym czytałem. Chyba chodzi o coś dużego. Ale nie mogłem sobie przypomnieć żadnych zdjęć. Jednak na Forum Zbuntowanych Poszukiwaczy temat tego zamku był wielokrotnie komentowany. Pozostało mi sprawdzić który to zamek ze znanych mi tylko ze zdjęć. Pamięć nieco odświeżyły mi dwie znane ze zdjęć postacie.

brama

Zakaz wjazdu. To jak zachęta :) Wjechałem i dojechałem do stadniny koni. A tam zakazy wstępu, określone godziny zwiedzania (późniejsze niż byłem) i cennik. Podziękowałem więc uprzejmie tablicom informacyjnym i pojechałem w stronę centrum Mosznej. Poszukam zamku. Mój wierzchowiec i tak by się nie rozbrykał podczas zwiedzania stadniny.

Zamek okazał się być tym, którego już się spodziewałem. Tym z wieloma wieżyczkami i ze szkieletem w jednym z okien. Może to dziwne ale choć szkielet jest daleko to jednak niemal wszyscy zwracają na niego uwagę.

szkielet

Dla nie znających tego miejsca jeszcze widok ogólny.

widok ogólny

Zaraz wykonałem odwrót „na wcześniej zaplanowane pozycje”, czyli wróciłem na szosę główną. Trzeba było jechać dalej. Do Krapkowic i Gogolina. Powoli nabierając tempa minąłem jeden pałac w Kujawach (do sprzedania), a potem teren zarośnięty drzewami ale z bramami z wieżyczkami. Czy tu jest kolejny pałac? Podobno był. Nie wjeżdżałem choć tabliczki „teren prywatny, wstęp wzbroniony” dawały nadzieję na kolejne cacko architektury. Zatrzymałem się dopiero przy cmentarzu w Strzeleczkach (Klein Strehlitz). Zwrócił tu moją uwagę pomnik poległych w wojnach mieszkańców tej miejscowości.

pomnik

Nie chodzi o prostą przecież formę pomnika. Chodzi o to, że ludzie, których nazwiska znajduję się na kamiennych obeliskach być może spoczywają gdzieś w bezimiennych mogiłach na Lubelszczyźnie. Pamięć o nich pozostała tu gdzie wyrośli, żyli. Na Lubelszczyźnie nie ma kto o nich pamiętać. Przybyli z daleka. Teraz ja byłem daleko. I zobaczyłem jak wielu ludzi zabrały wojny z jednej wsi. Zabrały daleko od najbliższych.

W Krapkowicach rzuciły mi się w oczy resztki dawnych murów miejskich.

Krapkowice

Również rynek w Krapkowicach wydał mi się interesujący ale ten ruch samochodów…

rynek

Nie miałem ochoty w tych warunkach na rozglądanie się po rynku. Powoli i bardziej pieszo niż jadąc przemieszczałem się ku Gogolinowi. Już mi się nawet zaczynała po głowie tłuc Karolinka. Wiem, że poszła do Gogolina ale nie wiem skąd? Z Krapkowic miałaby blisko. A w Gogolinie zobaczyłem znów to co mi już dawno z okolic Puław zniknęło: stare drzewa przy drodze z namalowanymi na pniach pasami białymi i czerwonymi. Może nawet zrobiłbym im zdjęcie? Może. Gdyby nie pojawiła się burza. Może nie była to ulewa. Nawet nie wyciągnąłem ubranek przeciwdeszczowych. Jednak jak to przy burzy pojawił się też silny wiatr. Samochody podnosiły z jezdni drobiny wody zachlapując mi okulary i świat cały. Zdecydowanie zwolniłem. W kierunku Strzelec Opolskich jechałem powoli czekając na obeschnięcie asfaltu. Dość szybko jednak znalazłem poza strefą opadu. Z prawej strony widziałem tylko górę skrytą w chmurach. Górę św. Anny. Było też kilka drogowskazów do niej prowadzących. Jednak od niedawna góra ta kojarzy mi się głównie z ONR-em i hajlowaniem. Znów ktoś próbuje sobie przywłaszczyć martyrologię. Może nawet mu się udało skoro pierwsze skojarzenie na „Góra św. Anny” jakie przyszło mi do głowy to „brunatne koszule”…

Strzelce Opolskie – miasto w którym historia herbu opowiada o zmianach klimatu. Na początku XVII wieku gałązkę chmielu usunięto i na jej miejscu pojawiła się kiść winogron. Po ponownym ochłodzeniu już herbu nie zmieniono. I teraz jest trochę egzotycznie.

Na cmentarzu, na przeciwko Zakładu Karnego, stoi drewniany kościół z drugiej połowy XVII wieku.

obrazek

Dziwnie robi się zdjęcia gdy nad głową stoi uzbrojony wartownik. Czym prędzej uciekłem z tego miejsca. Zaraz dotarłem do ratusza…

ratusz

i ulicy Zamkowej. Hmm… Nie zagłębiałem się w historię Strzelec Opolskich. Zamek trochę mnie zaskoczył. Mimo tego, że czułem goniący mnie czas postanowiłem trochę się rozejrzeć.

zamek

Pod zamkiem spotkałem człowieka zainteresowanego rowerzystą z sakwami. Troszkę porozmawialiśmy o odległościach. Znając cel tego etapu mojej podróży i wiedząc, że mam zamiar omijać główne drogi trafnie odgadł, którędy pojadę dalej. I to bez mapy! Mówił, że wiele lat jeździł zawodowo samochodami. W ten sposób sieć dróg kształtuje sieć neuronów i na długo tak już zostaje.

Ze Strzelec Opolskich do Zawadzkich jedzie się ścieżkami rowerowymi. Może nie do końca. Przez las już jedzie się po jezdni. Ale jadąc ścieką rowerową, czyli wolniej, dostrzegłem w Szczepanku kościół skrywający się za domami. Kościół drewniany i tak jak ten ze Strzelec też wybudowany w XVII wieku.

obrazek

Pewnie ładnie się prezentuje iluminowany nocą. Nie mogłem jednak czekać do nocy. Słońce znów chciało mnie zabić. Drog ado Zawadzkich i stamtąd dalej do Dobrodnia biegła przez lasy. Tylko nie można w nich było liczyć na cień. Słońce stało wysoko i pewnie opadłbym zaraz sił gdyby nie przygnała tu zaraz ciemna, burzowa chmura. Pojawił się i deszcz. Dla mnie już drugi tego dnia. Przez miasto przeszedłem w pelerynie. Gdy zacząłem zastanawiać się już poza zabudową czy jechać w pelerynie dalej, deszcz przestał padać intensywnie. Przebrałem się w wygodniejszą niż peleryna kurtkę i ruszyłem po mokrych drogach w mżawce do Olesna. Obowiązkowo też założyłem kamizelkę odblaskową. Po słonecznym dniu nie było śladu. Było ciemno i mokro. Tak dojechałem do Olesna. Warunki wcale nie sprzyjały zwiedzaniu. Więc nie chciałem się zatrzymywać. Jednak chcieć to jedno, a móc to drugie. Jadąc ścieżką rowerową wzdłuż szosy zauważyłem drewniany kościół na cmentarzu. Zaraz potem następny… I stanąłem. Coś było nie tak. Dlaczego w Olesnie są obok siebie dwa kościoły drewniane na cmentarzu? Musiałem podejść bliżej.

Z bliska kościół był jeden.

obrazek

Późniejsza lektura wyjaśniła mi to zjawisko. Są to w rzeczywistości dwa kościoły. Nowszy posiada przylegające do niego kaplice i połączenie z kościołem starszym. Ten ogrom mnie poraził. Nie widziałem jeszcze tak wielkiej świątyni drewnianej – a pewnie jeszcze zobaczę :) Byłem przy nim tak malutki. Przy wejściu na ziemi leżały płatki kwiatów.

obrazek

Nowszy kościół

obrazek

Świątynie podobno niedawno zostały okradzione. Na drzwiach widziałem informację o zakazie robienia zdjęć wewnątrz. Pewnie nie tylko mnie ta świątynia poraziła. Poraziła cudownie. Chciałbym ją zobaczyć w słoneczny dzień. Może kiedyś mi się to uda. Póki co musi mi wystarczyć to co i jak widziałem.

Droga do Gorzowa Śląskiego. W Olesnie zaczęła się dla mnie ścieżką rowerową. Gruntową i jednocześnie gładką. Na drodze gruntowej raczej nie jedzie się równo i gładko. Szkoda mi było gdy zobaczyłem jakie barierki poustawiano na tej ścieżce przy skrzyżowaniach z drogami bocznymi. Z trudem w to się mieściłem na rowerze z sakwami, nie wiem czy zmieści się ktoś kto chciałby przejechać tędy z przyczepką. Na tych skrzyżowaniach odkryłem tajemnicę tej ścieżki. Z ziemi wystawały szyny kolejowe. Ścieżkę usypano na torowisku. Dlatego jezdnia biegnąca w pobliżu czasami uciekała mi w dół lub z górę, a ja jechałem bez zjazdów i podjazdów. Teraz sprawdziłem na mapach google i tam jest zaznaczona linia kolejowa. W rzeczywistości już jej nie ma. Cała ta droga rowerowa ma około 6 km. W Boroszowie linia kolejowa i szosa do Gorzowa Śląskiego się rozchodzą.

obrazek

Deszcz się przyczaił. Wydawało się, że już nie będzie padać. Dochodziła 19, a mi się zdawało, że to dopiero 18. Poślizg w czasie spotkał się z moją czasową bezwładnością. Gdy zadzwoniłem z Gorzowa do Osjakowa w sprawie kwatery dowiedziałem się, że właścicielka kwatery już w tym momencie uważała, że jest za późno. A ja jeszcze miałem trochę drogi przed sobą. Musiałem dojechać do Wielunia i z niego miałem jeszcze prawie 20 km. Postanowiłem się sprężyć jak tylko potrafię. W końcu to tylko czterdzieści parę kilometrów i potem kąpiel i sen. W Praszcze by nie tracić czasu zapytałem o dalszą drogę w stronę Wielunia. Wiedziałem, że mam zakręcić w lewo ale nie pamiętałem czy już czy trochę dalej. Ku mojej konsternacji zapytany człowiek zaczął mówić do mnie po niemiecku. Załapałem to „zweite” ale on zaraz stwierdził po polsku, że „teraz na poważnie”. I poradził pojechać drugą drogą w lewo. W sumie to samo. Ale w ten sposób jakby z przytupem żegnałem krainę dwujęzycznych tablic informacyjnych.

Gnałem zalewając się potem i podkręcając się colą. W Wieluniu byłem jeszcze dość wcześnie. Dalej zaś czas stracił już właściwie jakiekolwiek znaczenie. Lunął deszcz. I to nie byle jaki. Widoczność była ledwo na parę metrów. Po kilkudziesięciu minutach jazdy w takich warunkach przez las zacząłem się zastanawiać czy już nie przejechałem obok Osjakowa. Szczęśliwie nie przejechałem. Już w mniej intensywnym deszczu ruszyłem w stronę centrum miejscowości obierając sobie za kierunkowskaz majaczącą w ciemnościach na tle chmur wieżę kościoła. Po dojechaniu sięgnąłem po telefon i usłyszałem „I co ja mam z panem teraz zrobić?”. Nie wiedziałem w czym tkwi problem ale powoli sprawa zaczęła się wyjaśniać. Kwatera była 4 km od miejsca do którego dojechałem. Właścicielka kwatery mieszkała zaś blisko centrum Osjakowa. Nie miała prawa jazdy. Wczasowiczów zwykle podprowadzała z rowerem ale nie w nocy i nie podczas ulewy. Najwyraźniej dla niej to też było nowe doświadczenie. Ale z pomocą jej syna i jego samochodu jakoś dotarliśmy na miejsce i mogłem się wreszcie wykąpać, już byłem namoczony więc szybko poszło :)

Spałem i obudziłem się podczas deszczu. Padało chyba całą noc. Byłem sam w dawnym gospodarstwie rolnym, teraz gospodarstwie agroturystycznym. Przed sezonem pewnie nie ma zbyt wielu klientów. Tu byłem sam. Do najbliższych sąsiadów z 200 m. W pobliżu płynie sobie Warta. Okolicę porastają lasy poprzeplatane polami. Wyskoczyłem jeszcze podczas deszczu do Osjakowa po coś do jedzenia. Podczas powrotu przestał padać deszcz. Mogłem pogrążyć się w kontemplowaniu natury. Na podwórku pojawił się sąsiad by sprawdzić kto to się w nocy tu kręcił. Potem przyprowadził na wypas swoje zwierzęta.

obrazek

Dlaczego Osjaków? Wybór padł na tą miejscowość z powodu synagogi. Chciałem też odnaleźć cmentarz żydowski. Jednak nie posiadałem notatek, które by mi to ułatwiły. Cmentarz więc pozostał nieodnaleziony. Za to synagoga stała w pobliżu rynku. Czytając o niej na Wirtualnym Sztetlu dowiedziałem się, że nowi właściciele zamierzają w niej otworzyć galerię. Skoro to ludzie sztuki to może zrobią coś by podkreślić dawne przeznaczenie tego miejsca? Naiwny byłem i tyle. Galeria okazała się galerią handlową. W synagodze można nabyć ubrania kobiece i chyba jeszcze jakieś garnki. Nie wszedłem widząc, że przestrzeń handlowa jest odgrodzona szczelnie od reszty budynku. Robienie zdjęć zostawiłem sobie na powrót z objazdu po okolicy. Brakowało mi informacji o tych rejonach i to był jeszcze jeden powód mojego przyjazdu. Chciałem zobaczyć na własne oczy dlaczego tak mało na ten temat wiadomo. Chyba chodzi o to, że z drogi niewiele tu widać. Teraz gdy przeglądam informacje o tym regionie odkrywam miejsca w pobliżu których byłem i ominąłem zupełnie nie zadając sobie sprawy z tego co tracę. Więc nie tylko ja nie byłem przygotowany na to zwiedzanie ale i region nie jest przygotowany na turystów. Jadąc do Pajęczna minąłem nie jeden dwór, a zauważyłem tylko figurę św. Jana Nepomucena w Siemkowicach.

obrazek

Może jeszcze kiedyś wykorzystam kwaterę w Osjakowie dla pełniejszego poznania tego regionu? I to właśnie w okresie przedwakacyjnym. Chyba będzie warto. Wcześniej jednak musi mi wrócić chęć do zajmowania się pałacami i dworami.

Pajęczno nie wydało mi się interesującym miejscem. Stara zabudowa przy głównej drodze pokazywała dawny i obecny charakter tej miejscowości. Charakter małomiasteczkowy. Rynek i wiele domów drewnianych. Działoszyn również nie wydał się ciekawy. Tu przeważa nowa zabudowa ale cały czas jakbym przemieszczał się po przedmieściu – dominowały domki jednorodzinne. Tu też zobaczyłem „galerie” podobne do tej z Osjakowa. Jednak w tych sprzedawano odzież używaną. To co mi się spodobało nie miało wielkiego związku z Pajęcznem czy Działoszynem. Spodobał mi się bowiem przejazd przez lasy w kierunku Wielunia. Lasy. Cień rzucany przez drzewa. Śpiew ptaków nie zagłuszany ruchem samochodowym. Tego ostatniego niemal nie było.

Wieluń. Tutaj szukałem dwóch rzeczy. Czapki i cmentarza żydowskiego. Szukając pierwszego odwiedziłem około 6 sklepów z odzieżą, głównie sportową. Dziwne. Ale czapek w większości z nich nie ma. Ja na tą przejażdżkę wystartowałem bez nakrycia głowy i słońce już mi się dobrało nie tylko do łysiny ale i męczyło znów nos. Daszka pragnąłem. Cienia dla nosa. Tak po drodze były i miejscowe zabytki miejskie. Choćby Katownia…

obrazek

czyli wieża w której być może było więzienie i kat przechowywał swoje narzędzia pracy. Nie rozebrana z resztą murów ponieważ szczelnie przylegały do tej wieży zabudowania wzniesione przez biedniejszych mieszkańców miasta.

Albo ratusz dobudowany do bramy miejskiej, gdy brama straciła już rację bytu. Akurat trafiłem na remont.

obrazek

Nie fotografowałem pomnika postawionego na gruzach szpitala zbombardowanego przez samoloty III Rzeszy 1 września o 4:40. Jego zdjęcia bez problemu można odnaleźć w sieci. Ale dawny kościół ewangelicki już złapałem w obiektywie.

obrazek

To zdjęcie zrobiłem już z nowym nakryciem głowy. Jeden problem z głowy. Ale wciąż nie widziałem kirkutu. I go nie zobaczyłem. Szukałem nie z tej strony miasta. Może kiedy indziej? Już mi się nazbierało tych „kiedy indziej”. Można z nich zrobić chyba interesującą trasę. Zanim zdecydowałem się ostatecznie opuścić Wieluń odwiedziłem na cmentarzu rzymskokatolickim mogiłę/pomnik powstańców nazwanych „Orlętami Polskimi”.

obrazek

I wypuściłem się z powrotem do Osjakowa ale nie najkrótszą drogą :) Co to, to nie. Wymyśliłem, że podjadę tam od drugiej strony. Od strony Konopnicy. W ten sposób znów zanurzyłem się w lasy nad Wartą. I znowu nie było wielkiego ruchu samochodów. Jadąc spokojnie zatrzymałem się na chwilę w Wielgiem. Z drogi dostrzegłem wyremontowany pałacyk lub dworek. Chyba własność prywatna.

Wielgie

Rekreacyjna trasa przez lasy doprowadziła mnie pod ośrodek wypoczynkowy jakiejś uczelni łódzkiej w Konopnicy.

Konopnica

A w pobliżu całkiem nowa kapliczka ze św. Janem Nepomucenem.

nepomuk

Po kolejnych dziewięciu kilometrach znalazłem się pod synagogą w Osjakowie. Tu krótka sesja zdjęciowa…

synagoga

i już myślałem o dniu następnym. Dniu powrotu z objazdu tego kawałka świata. Wystartować chciałem o świcie. Trzeba było wcześnie iść spać. Nie miałem z tym problemu.