28 maja – zaplanowane pod Rybnikiem spotkanie Eksploratorów
Wstałem skoro świt. Padał deszcz. Drobny i zaraz przestał. Jednak namiot już był mokry. Żebym chociaż nie pamiętał, że tak już jeden namiot straciłem – zgnił spakowany. Ale tam było trochę bawełny, a tu jeżeli już jest to bawełna strzelnicza. Producent twierdzi, że wszystko jest łatwopalne. Nic to. Przystąpiłem do pakowania gratów. Wybieram się za wcześnie, bo nie wiem czy bez problemu dotrę do stacji i czy łatwo przedostanę się na peron.
Trafić trafiłem. Może nie najkrótszą drogą ale nie pomyliłem wież kościelnych, które obrałem za punkt orientacyjny. Z pełnym obciążeniem rower znów chciał tańczyć na kostce ścieżek rowerowych. Ale już do tego się przyzwyczajałem i czułem jak bardzo rozwinęły mi się w ostatnich dniach mięśnie klaty. Na dworcu nie wypatrzyłem znaków przejścia na drugi peron dla niepełnosprawnych. Tak samo nie widziałem stojąc na środku dawnych przejazdów dla wózków bagażowych czy pocztowych. Pozostało mi ruszać w podziemia po schodach, a co dalej się zobaczy. A się zobaczyło schody i na starcie wspinaczki okazało się, że łatwo nie będzie. Zanim przystąpiłem do zmiany strategii (chciałem zdjąć przednie sakwy) uczynni ludzie wepchnęli mnie na szczyt. Może więc strategię oprzeć na chęci niesienia pomocy? Nie lubię liczyć na innych ale to miłe, że sobie nawzajem pomagamy. Sam też tak robię i nie liczę na wdzięczność. Po prostu rozwiązuję czyjś problem bo wiem, że potrafię i mogę. Jako jednostka aspołeczna wciąż się sobie dziwię jak wiele we mnie pozostaje tych odruchów społecznych…
Czekałem na pociąg. Niski peron. Pociągów z niską podłogą chyba jak na lekarstwo. Trzeba będzie się jakoś do wagonu wrzucić. Ale czy będzie wagon do przewozu rowerów? Nie było. To ciekawe. Wagon taki widziałem już dawno na zdjęciach i nigdy na żywo. Może sfotografowano jakiś prototyp, który nigdy nie wszedł do produkcji? Jednak tak mi zawsze jakoś wychodzi, że nie jeżdżę w okresie wakacyjnym. Może wtedy one faktycznie jeżdżą? Jakoś brak mi wiary i dlatego tego nie sprawdzałem. Tu jednak nie było takiego wagonu i trzeba było ładować się na koniec składu. Nikogo jeszcze z rowerem tam nie było. Wrzuciłem przednie sakwy, potem rower i utknąłem. Powinienem był zdjąć wszystkie sakwy, a nie tylko przednie. Trzymałem w powietrzu tył roweru, a przód sobie zakręcił zamiast wjechać głębiej. Poprosiłem o pomoc wsiadających. Pomogli. Uff… W środku z myślą o wysiadaniu zdjąłem już wszystkie sakwy. Nie cierpię jeździć z rowerem pociągiem. Ale byłem za daleko by zdążyć na imprezę pod hałdą jadąc na dwóch kółkach. Szyby pociągu szybko zmokły. Deszcz. Deszcz, który wcześniej był oczekiwany, dziś mi nie pasował. Nie odłożę jazdy na kiedy indziej, gdy będzie sucho. Muszę jechać, a wciąż jeszcze nie wiedziałem, którą drogą pojadę. Autostrada z Gliwic do Rybnika odpada – zakaz wjazdu furmanek i rowerów. Wcześniej planowałem przejechać bocznymi drogami. Ale już nie miałem tamtej mapy. Obecna była w innej skali i nie widziałem na niej dróg którymi dałoby się prześliznąć. Chyba pozostało mi jechać drogą krajową i tylko miałem nadzieję, że będzie tam utwardzone pobocze.
Co chwilę ktoś wskakiwał do łazienki. A tu ciasno przez mój rower. Wkrótce rowery były już dwa. Ten drugi leciutki szkieletor do jazdy po mieście. Właściciel przypiął go łańcuchem pewnie niewiele lżejszym od roweru. Dla kogoś kto rowerami się nie interesuje mógł nie być wart zachodu. Ale mimo wyglądu było to cacko. Przyzwyczaiłem się już do przerzutek więc taki rower bez nich nie bardzo mnie kręci. Ale do jazdy po mieście bardzo fajny. Gdybym jeszcze lubił jeździć po mieście. Wychodzę z założenia, że miast wymyślono po to by nie było nigdzie za daleko. Dlatego używam dróg w mieście zgodnie z ich przeznaczeniem – do poruszania się pieszo. Poprosiłem jadącego do Wrocławia rowerzystę o pomoc przy wyładunku w Gliwicach. I znów zostałem sam na końcu pociągu. I pewnie długo bym stał gdybym nie zauważył napisu „Gliwice” na peronie przy którym pociąg się zatrzymał. Jak pamiętam, dawno, dawno temu w pociągach zapowiadano zbliżające się przystanki. Ale wtedy korzystano ze standardowo montowanych systemów głośników w wagonach. Teraz się nie korzysta i pozostają zbędnym gadżetem. Ale trzeba się „wyładować” na peron. A tu przypięty rower zaklinował mi drzwi. Za szybko chciałem wysiąść. Wystarczyło go unieść. Ale na moje wołanie o pomoc przybył jego właściciel i wspólnie wyrzuciliśmy mnie z pociągu. Miłą podróż koleją mogłem podsumować sakramentalnym: Nigdy więcej. Ogólnie straty poniesione w pociągu to: upaprana w smarach z łańcuchów rowerowych koszulka. Spodnie też ale te dodatkowo też ze śladami bieżnika z opony, który w żaden sposób nie daje się zeprać. Nadto zerwana szprycha w tylnym kole. To jednak zauważyłem dopiero po powrocie do Puław czyli jakieś 900 km dalej. Bo może to już ponad połowa relacji ale jeszcze nie przejechałem połowy drogi.
Gliwice w deszczu. Po zejściu do podziemi z rowerem i sakwami z ulgą zobaczyłem, że wyjście nie jest tak wysoko jak perony. Mokro. Chmury zsyłają na ziemię życiodajną wodę zasilającą kałuże na asfalcie i systemy ściekowe odprowadzające deszczówkę do oczyszczalni ścieków. A ja wyprowadziłem na spacer rower. Powoli maszerowałem obserwując kolejne drogowskazy. Czekałem na jednoznaczny sygnał, że doszedłem do drogi krajowej biegnącej przez Rybnik. Gdy już znalazłem się w miejscu małego ruchu pieszego powoli popedałowałem w deszczu po chodniku. Gdy chodnik się skończył odziałem kamizelkę odblaskową i ruszyłem poszukiwanym utwardzonym poboczem. Nie udało mi się tylko odpalić światła. Deszcz musiał spowodować zwarcie przy dynamie. Po wyschnięciu wszystko poprawnie działało.
Jechałem więc sobie spokojnie w deszczu po w miarę bezpiecznym pasie. Cały czas prosto. Po drodze niewiele było do oglądania. I tego żałowałem. Rybnik przywitał mnie ścieżkami rowerowymi. Oczywiście z kostki utrudniającej jazdę. Pewnie jest najtańsza. Czasami wydaje mi się, że to złośliwość urzędników sądzących, że jazda rowerem to wybór oszczędnościowy więc oszczędnościowo podchodzą do wyrzucenia rowerzystów z dróg zaprojektowanych dla ruchu samochodowego. Do tego ścieżki łączą z chodnikami. W ten sposób piesi cieszą się szerszym chodnikiem, a rowerzyści muszą między nimi kluczyć. Ale nawet gdy między ścieżką i chodnikiem jest pas zieleni to i tak piesi wchodzą na ścieżki rowerowe. I jedź tu człowieku z prędkością podróżną. 20 km/h to stwarzanie niebezpieczeństwa dla pieszych. Dodatkowo jadąc ścieżką już nie korzystam z praw kierowców wynikających z jazdy drogą z pierwszeństwem przejazdu. Hamowanie przed każdą boczną drogą. Tu było jednak coś na co zwróciłem uwagę. I przypomniałem sobie, że i w Tarnowie widywałem to częściej niż na Lubelszczyźnie. Uprzejmość kierowców dla rowerzystów. Przepuszczanie przez przejścia. Tu nie byłem przeźroczysty. Później, w województwie łódzkim miałem okazję i o tym porozmawiać. Tam mieli nadzieję, że takie zachowania rozprzestrzenią się ze Śląska na całą Polskę. Jestem pesymistą. Ze Śląska na całą Polskę rozprowadzany jest tylko węgiel. Zwyczaje i zachowania nie mają swoich dystrybutorów i nie są przedmiotem handlu.
Skoro już byłem w Rybniku trzeba było spytać o drogę. Najpierw oczekujących mnie gospodarzy. Ciekawe, że gdy tylko o tym pomyślałem zadzwonił telefon. Ale numer był nieznany. Skąd mogłem wiedzieć, że nie znam wszystkich numerów należących do osób oczekujących mojego przyjazdu ? Zaczęło się prowadzenie za rączkę. A ja niesforny jestem. Zakręć w prawo, zakręć w lewo, miniesz Biedronkę, miniesz Policję… Wszystko OK. Ale ja widzę drogowskaz „Centrum” i mam nie zobaczyć tego „Centrum”? Zobaczyłem. Może w deszczu nie jest szczególnie urokliwe ale chciałem złapać klimat miejsca. I poczułem to stare miasto. Ten mokry kamień bruku schowany pod asfaltem. Ściany kamienic i kościołów… i zacząłem pytać ludzi o drogę. Nie wszyscy chcieli się zatrzymać i pomóc. Być może dlatego, że padał deszcz, a większość ludzie jednak bez parasoli o kapturów. Wcale się nie dziwiłem. Deszcz był ciepły i upragniony po ostatnich upalnych dniach. Znów mówiono mi o przejeździe obok Policji. Stwierdzam, że Policja (a raczej jej budynek) w Rybniku jest mitem. Nie widziałem jej ale wielokrotnie o niej słyszałem . Już na długiej prostej poczułem się zaniepokojony napisami Meksyk. To nie tutaj miałem jechać. Nic o przejeździe przez Meksyk mi nie mówiono. Ale telefoniczne uzgadnianie dalszej trasy mnie uspokoiło. Droga dobra, Meksyk nie jest tym Meksykiem o którym pomyślałem. Dalsze instrukcje mówiły: za tablicą Jankowice w prawo i padła nazwa ulicy ale nie tej która była zaraz za tablicą. Przejechałem ze 100 m z górki i jeszcze raz zadzwoniłem by się upewnić, a tu słyszę: to ta ulica, córka wyjechała ci naprzeciw na rowerze. No co za ludzie! Dziecko wysyłają w deszcz na rowerze. Ale to eksploratorzy. I o tym zapomniałem. Dla nich pogoda nie jest problemem. Tak jak dla skautów. Albo tak jak i dla mnie. Może jednak jestem eksploratorem? Dotąd nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć bo niejasne jest dla mnie pojęcie eksploracji. Takie myśli mi się po głowie tłukły gdy zasuwałem najszybciej jak mogłem pod górkę i dalej by nie przeginać z moknięciem na deszczu córki gospodarzy. I zaraz już w deszczu zaczęło się zwiedzanie Co prawda nie podjechaliśmy do drewnianego kościoła ale przynajmniej go zobaczyłem. A potem mnie zobaczyli i sfotografowali.
trobal w deszczu wygląda tak:
Teraz już tylko zmiana ubrania na suche i można pomyśleć o planowanej imprezie. Czasu trochę było. Udało mi się nie spóźnić.
A impreza? Miała być w ogródku pod hałdą. Deszcz zagonił wszystkich do garażu, który wypełnił się zaraz przyjazną rozgadaną przyjazną atmosferą. Nie miałem czasu by przynieść coś z sobą. Ale poratowali mnie ludzie piwem Może tego dnia niebo nie było łaskawe ale ludzie – bardzo. W nocy już nawet przenieśliśmy się do ogródka w pobliże ogniska. I był wspaniały blues! A ja na ramieniu cały czas trzymałem „czarną koszulkę organizacyjną”. Następnego dnia w niej zwiedzałem okolice Rybnika…
Właśnie nie jestem pewien czy brać się za ten dzień następny. Rowerowo wcale nie było. Nie miałem też wpływu na trasę. Dałem się powieźć. Zainteresowani i tak znają przebieg imprezy i tego dnia następnego. Wszystko jest na forum choć nie wiem czy widoczne dla zwykłych użytkowników. Nie będę więc się tu rozpisywał. Było fajnie. Jednak zwiedzanie samochodem obcego terenu to coś zupełnie mi obcego. Ale pojechaliśmy. Pojechaliśmy zobaczyć nieznany mi wcześniej świat. A zaczęliśmy od wieży przy której nowiutką koszulkę rozerwałem Lepiej niech ona będzie ofiarą niż ja.
Zaraz podjechaliśmy pod pałacyk
chwilę później kolejna budowla. Ktoś chciał ją podwyższyć i całość zaczęła się psuć. To było dawno. Teraz kolejny ktoś próbuje to naprawić, a towarzyszyła nam muzyka AC/CD – zrobiło się swojsko.
Dalej był hotel o nazwie Zamek
I pojechaliśmy do Czech na pole golfowe
Nad polem golfowym wznosi się pałac. Zdjęcie od jego frontu
A propos frontu. Gdy popatrzyłem na świńskie ogonki przypomniałem sobie powiedzenie o glebie ukraińskiej, tak żyznej, że z wsadzonego w nią ogona świńskiego wyrasta świnia. Ktoś chciał to sprawdzić w Czechach?
I znów Polska
i zwiedzania zabytków które czas mają wypisany na ścianach
Odwiedzając kolejny pałac już większą grupą ubranych w czarne koszulki organizacyjne wzbudziliśmy niepokój właściciela. Ale nie o haracz nam chodziło. Przynajmniej nie teraz
Wizyta w Krowiarkach. Mieli nie wpuszczać do środka więc od środka zaczęliśmy
A z zewnątrz też było ciekawie
Gorzej sprawa wyglądała z kościołem obok pałacu. Spłonął na długo zanim przyjechaliśmy.
Ale wciąż nas nieufnie obserwowano. Mafia.
Przyszła kolej na następny bliżej mi wtedy nieznany pałac
A później zapuściliśmy się na pokoje w Sławikowie
Jeszcze pałacyk „niemieckiego Mickiewicza”
i cmentarz w tej samej miejscowości
Pod koniec dnia jeszcze śliczne zabudowania gospodarcze. Tu kuźnia ze stajniami
i wnętrza pałacowe
Jak nakazuje nowa tradycja za zniszczenia powinni zapłacić dawni właściciele budynków. Tak ten dzień w biegu (na wysokim biegu) dobiegł końca. Jazda na rowerze tak nie męczy jak coś takiego. Spałem jak zabity, a jutro trzeba ruszać dalej. Zapomniałem tylko, że brakuje mi map sięgających tak daleko jak planowałem pojechać. Ale po drodze będą Informacje Turystyczne i sklepy. Pewnie coś uda się kupić. W ramach planowania mojej dalsze podróży zaproponowano mi odwiedzenie Kamieńca Ząbkowickiego, a raczej pałacu tam się znajdującego. Uznałem, że to dobry pomysł na objazd okolic po rozbiciu się na polu namiotowym w Nysie. I tak się skończył dzień i tak się kończy ta część opisania. Lakoniczna i skrótowa. Więcej na Forum Zbuntowanych Poszukiwaczy.
Twoje perypetie związane z PKP wyraźnie pokazują jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Póki nie odczujemy na własnej skórze jakiegoś problemu, jesteśmy nieświadomi jak dziecię. Myślę, że była to dla Ciebie taka lekcja życia jakbyś na jeden dzień stał się niepełnosprawnym. Nagle na drodze wyrastają same przeszkody… Tylko, że Ty miałeś wystarczająco dużo sił, aby je przezwyciężyć. Jednak po takich wydarzeniach widzimy świat znacznie szerzej, prawda? Jak tu się nie zgodzić ze słowami, że „podróże kształcą”