Radość odnaleziona w lessowym błocie

Na lany poniedziałek trasę wymyśliłem sobie dopiero nad ranem. Pobudka o 4 i przeglądanie map. Na pewno nie chciałem jechać na północ. Na razie wystarczy. Na południu jest kilka niedokończonych spraw… I przypomniałem sobie o czekającej najdłużej. Już chyba ponad rok przekładałem na kiedy indziej odwiedzenie cmentarza wojennego w Dzierzkowicach-Podwodach. A przecież podczas wizyty na cmentarzu wojennym w Chruślankach Józefowskich dowiedziałem się, że planuje się odnowienie tego cmentarza. Zmieni się więc a ja nie będę wiedział jak bardzo się zmieni. Dodałem jeszcze 3 cmentarze wojenne w okolicach Kraśnika. Następnie jeszcze kilka w okolicach drogi do Bychawy. Łącznie miałem 9 punktów do odwiedzenia i … wyjeżdżając zapomniałem wziąć z sobą ich listę. Później okazało się, że i tak nie miało to żadnego znaczenia.

Mimo tego że było wcześnie rano – wystartowałem zaraz po 6 – już mijałem innych rowerzystów, lub oni mnie wyprzedzali. Nawet pomyślałem by pogonić za jednym. Ale rozsądek podpowiedział by zachować swoje tempo. Chciałem przecież gdzieś dojechać, a nie ścigać się. Ponieważ nie byłem pewien czy dam radę przejechać ponad 160 km zrobiłem sobie test. Podjechałem pod górę z Bochotnicy do Skowieszynka. Spokojnie, bez zadyszki. Uznałem, że mogę bez większych obaw wyskoczyć gdzieś dalej.

W nocy popadał deszcz. Drogi wyglądały jak po odpartej inwazji żab. Trudno było omijać ich truchła. Dojeżdżając do Opola Lubelskiego przypomniałem sobie o jeszcze jednym cmentarzu wojennym. O cmentarzu w Górach Opolskich. Dodałem go więc do listy… tej listy znajdującej się w głowie. Wersja papierowa listy pozostała na stole niezmieniona. I czekała na mój powrót. Pod Opolem przejechałem obok drewnianego mostu kolejki wąskotorowej. Zawsze widząc go chciałem zrobić zdjęcie ale nigdy się nie zatrzymywałem. Teraz zawróciłem. Ile razy można myśleć o tym, że coś się chce zrobić i tego nie robić? Pewnie wiele razy. Tym razem jednak chciałem to przerwać.

most kolejowy

Po podjechaniu pod górę przed Opolem Lubelskim w oczy mi się rzuciły stare nagrobki. Ponieważ były ogrodzone sądziłem, że jest to jakiś pomnik. Po podejściu raczej skłonny jestem twierdzić, że to resztki z dawnego cmentarza prawosławnego. W pobliskim lesie są jeszcze dwa fragmenty nagrobków. Trzeba będzie poszukać więcej informacji na ten temat. Tyle razy przejeżdżałem obok i nigdy to miejsce nie przyciągnęło mojej uwagi.

cmentarz w opolu

W Opolu trochę popadał deszcz. Ale zamokły mi tylko okulary. W końcu to lany poniedziałek. Niech sobie popada. Zresztą zaraz wyjechałem z mokrej strefy i pojechałem po suchym asfalcie do Gór Opolskich. Tam zapytałem o cmentarz i dowiedziałem się, że będzie za wsią, w lesie przy polnej drodze. Nie wiem czy go znalazłem. Może krzyż i znicze są tu z innego powodu?

góry opolskie

Gdy chciałem zrobić zdjęcie krajobrazu widocznego spod krzyża zobaczyłem – nie po raz pierwszy – plamę na zdjęciu. To już drugi aparat w którym jakiś paproch dostał mi się do środka i przeszkadza, złości, drażni. Po przedni Panasonic Lumix LZ10 już w testach znalezionych w sieci miał opisaną swoją nieszczelność. Mimo to go kupiłem. Robił ładne zdjęcia. Dopóki coś mu nie wpadło do środka. Teraz to samo z Canonem PowerShot G11.

plama

Nie dość, że muszę unikać fotografowania nim obiektów smukłych (na zdjęciach się pochylają i wyginają) to jeszcze teraz to. Narastała we mnie złość. Irracjonalna. Nie wiem dlaczego ale zdałem sobie z tego sprawę kilkadziesiąt kilometrów dalej. Najpierw przejechałem polnymi i leśnymi drogami do miejscowości Elżbieta. Po deszczu chyba powinno się unikać jazdy polnymi drogami na oponach szosowych. Tak mi się zdaje bo rower tańczył bez mojej woli. Początkowo miałem jechać przez Chodel do Urzędowa i dopiero tam zjechać do Dzierzkowic. Ale wtedy nie myślałem o cmentarzu w Górach Opolskich. Teraz, gdy już byłem w Elżbiecie, ruszyłem do Józefowa. Z Józefowa odbiłem w stronę Kraśnika. I powoli (no może trochę szybciej bo nie schodziłem niemal poniżej 20 km/h) dotoczyłem się do Dzierzkowic. Nawet miałem zamiar pojechać do Dzierzkowic-Podwód przez Dzierzkowice-Góry ale odpuściłem zobaczywszy stromy podjazd. Wykonałem zwrot i ruszyłem przez Dzierzkowice-Rynek. Po drodze jakiś dzieciak oblał mnie wodą. Moja narastająca złość niemal eksplodowała ale się nie zatrzymałem. Dopiero w Dzierzkowicach-Podwodach stanąłem. Nie wiedziałem która droga zaprowadzi mnie na cmentarz. Zapytałem więc pierwszą napotkaną osobę. Jak zwykle dowiedziałem się nie tylko którędy jechać. Cmentarz miał być porośnięty drzewami. Założony obok starszej od niego figury (to akurat wyczytałem już wcześniej). Przy cmentarzu rolnicy zostawiali wozy i konie by stały w cieniu. No i miało to być daleko. A właściwa droga była tą przy której stałem. Wyłożona betonowymi płytami. Ruszyłem śmiało. Z trudem ale dojechałem na szczyt. Potem jechałem płytki wąwozem przypominającym trochę te z okolic Kazimierza i Wąwolnicy.

wąwóz

Na odkrytym całkiem terenie podłoże okazało się półpłynną masą przyklejającą się do wszystkiego.

błoto

I tu pewnie powinienem już na 100% eksplodować ze złości. Niewiele pewnie mi brakowało do tego. Tylko zamiast tupać i krzyczeć zamyśliłem się nad tym. Jest ciepło. Świeci słońce. Śpiewają ptaki. Kwitną drzewa i inne rośliny. A gdzie ja jestem? O czym myślę? Co jest teraz najważniejsze? Odpowiedzi mnie otaczały. Odbierałem je wszystkimi zmysłami. Aparat? Zabłocony rower? Ciężkie od błota buty? A jakie to ma znaczenie? Przecież do zdjęć wracam tylko wtedy gdy chcę je gdzieś zamieścić. Obrazy, trójwymiarowe i bez ciemnych i prześwietlonych kadrów mam zawsze w głowie. Tu i teraz jest wiosna i radość. I niewiele brakowało bym się sam z siebie zaczął głośno śmiać. Już było inaczej. Nie pędziłem. Nawet bym nie mógł, bo rower nie był w stanie jechać po tym czymś pod nogami. Zrobiłem więc sobie spacer brnąc z śliskim i ciepłym błocie do figury i cmentarza. Czas wokół mnie też zwolnił. Zachwycałem się chwilą. I tak do cmentarza doszedłem. Na żadnym chyba jeszcze tylu zdjęć nie zrobiłem i… podobają mi się.

cmentarz

Odcinek drogi do Suchodołów był krótszy i mniej błotnisty. Nie miałem racji wybierając drogę od Dzierzkowic-Podwodów ale nie żałuję. Warto poprzebywać trochę trochę dłużej wśród pól. To zupełnie co innego niż jazda po drogach asfaltowych, a tej miałem jeszcze trochę przed sobą.
Już w Suchodołach wjechałem na asfalt. Celem było przedostanie się ponownie do Dzierzkowic i dalej do Urzędowa. Było już po 13, a ok. 14 chciałem już ruszyć w drogę powrotną. Cmentarze w okolicach Kraśnika odłożyłem „na później”. Jeszcze tylko kirkut w Urzędowie. Miałem problem z jego odnalezieniem. Zimowe siedzenie nad mapami pomogło mi określić lokalizację. Miejsce to nie znajduje się bezpośrednio przy drodze. Prowadzą tam tylko drogi polne. Nie wiedziałem w jakim są stanie, a po doświadczeniach z dzierzkowickich pól nie spodziewałem się, że będzie łatwo.
Chcąc dojechać do Urzędowa po asfalcie omijając Kraśnik wybrałem drogę przez Księżomierz. Do samego Księżomierza jak i dalej, do Dzierzkowic, droga jest „warta grzechu” i nie miała na to wpływu moja zmiana nastroju. Tyle tylko, że była to droga okrężna.

W Księżomierzu zwróciłem uwagę na przydrożną kapliczkę z figurą Jana Nepomucena.

Jan

Na końcu Ludmiłówki zatrzymałem się przy bezimiennym grobie. Opiekuje się nim młodzież z miejscowej szkoły. Ale kto w nim spoczywa? Od jak dawna? Na to jeszcze odpowiedzi nie znam.

grób

W Dzierzkowicach podjechałem pod kościół. Już nie było przy nim wiernych i mogłem mu się bliżej przyjrzeć. Z daleka wydawał się być świątynią murowaną. Z bliska to złudzenie prysło.

kościół

Równie piękna jak droga z Księżomierza do Dzierzkowic jest i droga z Dzierzkowic do Urzędowa. Ale ta znam już z niejednego przejazdu. Także tych nocnych przejazdów. Dobra nawierzchnia i wkoło las. Na końcu sanktuarium św. Otylii. Teraz było przy nim wielu ludzi więc nie podjeżdżałem. Dojechałem do centrum Urzędowa, zakręciłem w stronę Kraśnika i po podjeździe rozglądałem się za boczną drogą która doprowadziłaby mnie do cmentarza żydowskiego. Teren jest tu piaszczysty i nie grzązłem już w błotach. Cmentarz widoczny jest z daleka gdy wie się czego szukać pośród pól.

pola

Na miejscu jak w wielu innych takich miejscach są ślady biesiadowania, ognisk i pomazany pomnik. Coś przyciąga tu ludzi ale nie jest to pamięć o zmarłych czy chęć poznania historii.

kirkut

Grzmoty na zachodzie kazały mi zainteresować się niebem. Nadchodziła burza. Majowa ale w kwietniu. Na razie widać było, że pada gdzieś bliżej Józefowa, a może za Wisłą. Kierując się do Chodla jeszcze nie zauważyłem, że chmura obrała ten sam kierunek. Ale bliżej Chodla to było już dla mnie zupełnie jasne. Dalej jechałem w stronę Poniatowej. Stamtąd chciałem pojechać do Niezabitowa i przez Wąwolnicę, Klementowice do Końskowoli. Na chceniu się skończyło. Zaraz za Poniatową droga jest zamknięta przez drogowców. Objazd zaprowadził mnie na drogę, którą wolałem ominąć. Wylądowałem w Głusku. Miałem jeszcze 26 km przez Karczmiska i Bochotnicę. Samochody ciągnęły niemal nieprzerwanym sznurem. Ludzie wracali ze świąt do domów. Chyba nie spodziewali się, że w Bochotnicy ruchem kieruje sygnalizacja świetlna. Kolejki samochodów ogromne. Pieszo wyprzedziłem wiele samochodów, które dopiero co mnie wyprzedzały. Swoją drogą to ciekawe, że przy ograniczeniu do 50 km/h samochody wyprzedzały mnie jadąc niemal dwa razy szybciej niż ja. A ja miałem na liczniku właśnie ciut ponad 50 km/h.
Chmura, która goniła mnie od Urzędowa musiała się zasapać. Nawet jak już doszła do Puław nie uroniła ani jednej kropli i już nie grzmiała. A ja miałem w nogach prawie 180 km, była godzina 18 i jeszcze trochę dnia przede mną. Wiele jednak miejsc wciąż jeszcze mam do odnalezienia i odwiedzenia.

4 thoughts on “Radość odnaleziona w lessowym błocie

  1. jeśli nadal nie wiesz kto spoczywa w tym grobie to cie uświadomię. tam jest pochowany chłopiec mieszkaniec Ludmiłówki który walczył podczas II wojny

  2. Ano nadal nie wiedziałem. Dziękuję. W internecie ani na miejscu nie było takich informacji. Może gdybym kogoś zapytał… Ale akurat nikogo w pobliżu nie było gdy tamtędy przejeżdżałem.

  3. „Jest ciepło. Świeci słońce. Śpiewają ptaki. Kwitną drzewa i inne rośliny. A gdzie ja jestem? O czym myślę? (…) Tu i teraz jest wiosna i radość.(…) Czas wokół mnie też zwolnił. Zachwycałem się chwilą.”

    „Na deszczowe dni trzeba też coś mieć…” jak mówią słowa piosenki. Tylko co mieć? Myślę, że na takie dni warto zachować Twoje słowa, które zacytowałam powyżej :-)

Comments are closed.