Bezrobotność

To jeszcze nie jest frustracja ale już trochę się złoszczę na obecną sytuację. Jestem w obcym mieście i jeszcze nie mam pracy. To złości. Ale jeszcze bardziej złości to jak działają instytucje, które z założenia miały pomagać bezrobotnym. Może to zbyt osobiste? Może pachnie ekshibicjonizmem? Może… Najwyżej wpis za jakiś czas skasuję – ten blog nie jest popularny i nigdy takim nie miał być.

Mam 46 lat i przeprowadziłem się do Warszawy. W poprzednim miejscu zamieszkania miałem pewną pracę i jakieś szanse na awans za kilka lat. By nie robić zamieszania w poprzedniej firmie zdecydowałem się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Chciałem uczestniczyć w planowanych na następny rok zmianach i przeszkolić nowego pracownika na moje miejsce. Odszedłem więc zupełnie spokojnie i przeprowadziłem się do wynajętego w Warszawie mieszkania. Po urządzeniu się jako tako na miejscu zacząłem szukać pracy.

Ostatni raz bez pracy byłem kilkanaście lat temu. Zarejestrowany jako bezrobotny miałem problem z wyrejestrowaniem. Były jakiś sankcje gdybym tego nie zrobił w przewidzianym w ustawie terminie, a Urząd Pracy pracował w tych samych godzinach co ja. Musiałem więc wziąć dzień wolny zaraz po podjęciu pracy by się wyrejestrować. Nie wyglądało to najlepiej. Ale ten absurd to już podobno przeszłość i nie trzeba się teraz stawiać osobiście w Urzędzie, żeby się wyrejestrować. Jeszcze wcześniej, w okresie przemian ustrojowych zwolniłem się z pracy ponieważ zasiłek otrzymywała też żona bezrobotnego. Dwa zasiłki to było więcej niż moja pensja. Tylko przepisy… zmieniały się szybko. Straciłem prawo do zasiłku ponieważ studiowałem zaocznie. Gdybym się do tego nie przyznał podczas rejestracji być może nadal bym korzystał z zasiłku szukając lepszego zajęcia niż to z którego zrezygnowałem i do którego powróciłem po utracie praw do zasiłku.

Jeszcze nie było wtedy tak trudno o pracę. Problemy zaczęły się dopiero gdy likwidowano i prywatyzowano co się dało. Najpierw restrukturyzacja, później prywatyzacja, na koniec redukcja zatrudnienia i likwidacja nierentownych działów. Po tych krokach znalazłem się na poważnie na lodzie i odkryłem, że „rynek pracy” to nazwa skrywająca w małych miejscowościach nepotyzm. Bez znajomości nie było niemal szans na zdobycie pracy. Szczęśliwie byli znajomi i udało się zaczepić w jakiejś pracy. Przez kilkanaście lat powoli awansowałem startując z samego dołu. Drabinka awansów jeszcze się nie zakończyła gdy pojawiła się potrzeba wprowadzenia zmian w życiu. Przeprowadzka. Duże miasto z dużym rynkiem pracy. Wydawało mi się oczywiste, że zaczynam od rejestracji w Urzędzie Pracy choć wcześniej polecano mi przeglądanie ofert pracy w internecie. Ale przecież jest Urząd Pracy i posiada kadrę wykwalifikowanych pośredników. Może coś doradzą? Pomogą? Może uproszczą całe szukanie pracy.

Równia pochyła

Jak planowałem tak zrobiłem. Poszedłem do Urzędu Pracy. Daleko mi tam było ale oferty pracy… To cecha dużych miast – wszędzie jest daleko. Chodziło mi o dostęp do ofert pracy i pomoc profesjonalnego pośrednika. Bo chociaż wiem co potrafię i mogę robić to nie koniecznie orientuję się w tym czym zajmują się firmy składające oferty. No i zdawało mi się, że jako zarejestrowany będę miał dostęp do większej liczby ofert niż te udostępniane przez Urząd na jego stronie internetowej. Pośrednik mógłby też polecić mi jakieś szkolenia żebym zdobył większe kwalifikacje. Z tym oczywiście może być różnie. W przeszłości nie mogłem liczyć na szkolenia ze względu na wyższe wykształcenie… Ale to było kilkanaście lat temu. Teraz powinno być inaczej. Powinno.

Najpierw podszedłem do maszyny wydającej numerki. Wisiał z niej nieurwany kwitek więc go urwałem i wyrzuciłem. Stuknąłem w przycisk numerków do rejestracji i dostałem o numer wyższy od przed chwilą wyrzuconego. Oczywiści musiałem czekać aż przestaną wywoływać numerek wyrzucony. Pierwsze kroki nie muszą być pewne. Mogłem zarejestrować się do rejestracji ( :-) ) przez internet ale ponieważ dość często naprawiałem uszkodzone komputery i składałem nowe dla siebie i znajomych straciłem dawno zaufanie do działań wirtualnych. W pracy na szczęście obok systemu komputerowego prowadziliśmy równolegle przestarzały system papierkowy. Parę razy się to przydało. Ale odbiegam od tematu. Wracam więc do Urzędu.

Kolejka nie była długa. Szło dość szybko. Jeden z załatwionych interesantów zatrzymał się przy mnie i radośnie zakomunikował, że nie potrzebne były wszystkie świadectwa pracy bo do ubezpieczenia wystarczy zaświadczenie o zwolnieniu z zakładu karnego. Nie posiadając takiego zaświadczenia powinienem chyba żałować ale nie przyszedłem się ubezpieczać tylko znaleźć pracę. Gdy nadeszła moja kolej usiadłem na przeciwko urzędniczki i … musiałem poczekać ponieważ zawiesił się jej komputer. Poprosiła jednak o dowód osobisty i numerek. Gdy już system pracował musiałem jeszcze pokazać dyplom z uczelni. Stwierdzenie „humanistyczne” zabrzmiało jak przekleństwo. No cóż, humanistów jak „mrówków”. Na koniec jeszcze prośba o ostatnie świadectwo pracy. Przy jego lekturze pani się wyraźnie ożywiła. Pokazała mi jedną linijkę i oświadczyła, że gdyby napisano, że rozwiązanie umowy nastąpiło z powodu zmiany miejsca zamieszkania to przysługiwałby mi zasiłek po siedmiu dniach, a nie po trzech miesiącach. Tak jakby nie miało żadnego
znaczenia to, że nie mogę zarejestrować się jako bezrobotny bez zameldowania w Warszawie. Ale to była tylko rejestracja. Dalszą obsługę przeprowadzić mieli już pośrednicy. Zostałem zapisany na wizytę u pośrednika za 2 tygodnie. I swoją obecność miałem potwierdzić podpisem pod rygorem skreślenia z listy poszukujących pracy i bez prawa do ponownej rejestracji przez 120 dni. Na sam koniec pani rejestratorka poleciła mi bym udał się od razu do pośredników jeśli nie ma do nich kolejki.

Kolejki nie było. W jednym pokoju urzędowały trzy panie i miały dostęp do systemu w który wprowadzono moje dane podczas rejestracji. Najpierw zostałem przepytany: co chciałbym robić, jakie mam umiejętności. By to nieco ułatwić podałem pani moje CV w którym zamieściłem przynajmniej część informacji o umiejętnościach i doświadczeniu zawodowym. Ciekawe jednak, że pani już miała w głowie słowo klucz wg którego wyszukała mi ofertę pracy, którą i ja wcześniej widziałem na stronie Urzędu. Nie było to szczyt moich marzeń jednak zapytałem czy jako zarejestrowany mam dostęp do większej liczby ofert – myślałem, że tak to działa. Dowiedziałem się, że mogę pytać o oferty do których na stronie internetowej Urzędu nie dodano informacji o pracodawcy. Jednak są one przeznaczone dla zarejestrowanych bezrobotnych, a nie dla poszukujących pracy. Rejestracja więc dała mi… nakaz pojawienia się za dwa tygodnie u tej pani i nic więcej. A tak przy okazji, skoro zapytałem to pośrednik poinformowała mnie, że od nowego roku zmienią się przepisy i być może nie będę musiał być zameldowany by zarejestrować się jako bezrobotny z prawem do zasiłku.

Cała ta wyprawa to była tylko strata czasu. Odniosłem wrażenie, że pracownikom Urzędu Pracy zależy na tym, żebym dostał zasiłek ale nie pracę. Szukając ofert pracy na własną rękę znajdę ich więcej niż urzędnicy. Po co więc mi była cała ta rejestracja? Myślałem… Ech… za dużo myślałem. Trzeba zacząć przeglądać serwisy z ofertami, poszukać jakiegoś prywatnego biura pośrednictwa, pochodzić zostawiając po sobie CV. A Urząd? Urząd szuka chętnych do pobierania od niego zasiłków i zobligowanych do podejmowania prac interwencyjnych.

Po dwóch tygodniach

Kolejna wizyta w Urzędzie była równie pożyteczna jak ta pierwsza. Fakt: podałem inne słowo kluczowe i „poznałem” inne oferty pracy, tak jak poprzednie już przeze mnie wcześniej widziane. Obawiałem się jednego: że kolejną wizytę wyznaczy mi się znów na za dwa tygodnie. To ponad 10 km i wyprawa jest najzwyklejszą stratą czasu, który można poświęcić na szukanie pracy. Na szczęście zostałem potraktowany ulgowo i mogę już się nie przejmować tym, że w przypadku „nie stawienia się” w wyznaczonym terminie nie będę mógł się ponownie zarejestrować przez 120 dni. Pracy szukam.