Dawno temu zdarzyło mi się stwierdzić publicznie, że system demokratyczny jest dla mnie systemem najlepszym ze względu na jego wewnętrzną inercję. Nie jest w stanie mnie niczym zaskoczyć. Wprowadzenie jakichś zmian wymaga za wiele zachodu i zajmuje wiele czasu. Do tego wprowadzenie zmian rewolucyjnych może spowodować, że ich inicjatorzy przez jakiś czas będą zmuszeni znaleźć sobie inne zajęcie zamiast… No właśnie zamiast czego? Ostatnie lektury znów ten temat mi podsunęły. On wraca jak bumerang. Pierwszą lekturą była zamieszczona w miesięczniku Odra rozmowa z prof. Andrzejem Antoszewskim zatytułowana „Partie pchają się tam, gdzie są pieniądze i prestiż„. Drugą: książka Marcina Króla „Klęska rozumu. Kulisy najważniejszych wydarzeń z historii najnowszej„. Obie prace wydają się być o czym innym. A. Antoszewski mówi o samorządach terytorialnych. M. Król o wydarzeniach, które ukształtowały Europę taką jaką dziś znamy.
Michel Foucault w „Historii seksualności” napisał, że państwo zawsze stosuje przemoc wobec swoich obywateli. Demokratyczne państwa mają być w tym względzie gorsze od dyktatur ponieważ tą opresyjność muszą przed społeczeństwem ukrywać. Porównanie demokracji z dyktaturą może więc pozornie wskazywać na przewagę dyktatury. Ta bowiem potrafi szybko reagować na zachodzące zmiany i nie musi się liczyć ze zdaniem społeczeństwa (zakładając, że społeczeństwo ma jakieś jedno wspólne zdanie). Demokracja tego nie potrafi. Rządy demokratyczne mają na celu zapewnienie spokoju wewnętrznego. Tu dyktatura musi sięgać do przemocy, podczas gdy w demokracji mechanizmy wyłaniania ciała przedstawicielskiego mają rozładowywać napięcia wewnętrzne. To ma też wpływ na politykę zagraniczną – demokratycznym rządom jest trudniej podjąć decyzję o przystąpieniu do wojny. To ta właśnie inercja, którą lubię w demokracji. Tylko czy rzeczywiście mamy przedstawicieli? Czy rzeczywiście głosując mamy wpływ na politykę państwa? Tam gdzie pojawiają się partie polityczne wpływ wyborców na politykę maleje. Partie bowiem realizują swoje własne cele nie licząc się z wolą wyborców. M. Król cytuje Winstona Churchilla:
Podstawę demokracji stanowi niewielki człowiek, który wchodzi do niewielkiej kabiny z niewielkim ołówkiem i na niewielkiej kartce stawia niewielki krzyżyk. Żadne debaty i retoryczne dyskusje nie mogą podważyć wagi tego prostego zdarzenia”
Cytat kłamie. Dziś już ten gest jest niemal bez znaczenia. Głos się liczy – to oczywiste. Jakie jednak rzeczywiste różnice występują pomiędzy partiami walczącymi o władzę? Wg M. Króla to co różni poszczególne partie jest tematem głośnych sporów. Choćby zagadnienia związane z seksem. Tylko, że to nie ma znaczenia jeśli chodzi o funkcjonowanie państwa. Reprezentanci społeczeństwa tak naprawdę nie mają wiele do powiedzenia. W systemie partyjnym ich rola ogranicza się do głosowania. Jest więc taka sama jak rola wyborcy – mają oddawać głosy, dyskusje są bowiem bezprzedmiotowe. Nie tak miało być. Demokracja miała dawać wyborcom poczucie realnego udziału w rządzeniu. Reprezentanci mieli reprezentować wyborców (to sprawdza się dziś jeszcze na szczeblu gminy). Zmiany są ewolucyjne. Spadek roli polityków przełożył się na jakość polityków – brakuje już w polityce postaci dużego formatu bo naciskać guzik i podnosić rękę każdy może. Może rzeczywiście jak zasugerował M. Król głosowanie można już zastąpić losowaniem? Raczej nie. Wciąż należy podtrzymywać ten kulejący system demokratyczny ponieważ mechanizmy zapewniające spokój wciąż działają.
Kiedyś, by zabezpieczyć środki gromadzone przez nas na emerytury stworzono system OFE. Chodziło o to by część przynajmniej pieniędzy nie trafiała do budżetu państwa, który traktuje je jak wpływy z podatków. Ostatnio jednak – mimo bezwładności władzy – dokonano skoku na OFE i pieniądze znów należą do rządu. Państwo nie jest jednak opiekuńcze. Wysokość emerytury znajomego nauczyciela jest wręcz śmieszna. Ale nie będzie z tego powodu zamieszek. Co najwyżej dziś rządzący nie będą rządzić po następnych wyborach.
Mamy więc marną klasę polityczną, w marnej polityce. I to są cechy typowe dla całego systemu demokratycznego, a nie dla konkretnego państwa. Za komuny w TVP często pojawiały się sceny walki na pięści posłów w parlamentach świata. Wiadomo o co chodziło nadawcy bo demokrację znaliśmy tylko z opowiadań. Teraz mamy demokrację odbiegającą od swojej definicji ale zawsze to jednak demokracja. Mamy też państwo suwerenne choć nie ma jednej definicji tego pojęcia i należy wybrać jedną z łagodniejszych lub uznać, że jednak suwerenność nie istnieje. Systemu nie warto obalać. Alternatywa nawet mnie nie kusi swoimi zaletami. Wolę wady demokracji. A to dlatego, że czuję się bezpieczniej w świecie bezwładnym niż czułbym się w świecie dynamicznych zmian. Cenię sobie spokój. Nawet gdy istnieją obawy, że będę miał bardzo biedną starość.