Zlecenie

Na ostatnie dni urlopu chciałem wyskoczyć pod namiot na Roztocze. Zapomniałem zupełnie, że umówiłem się ze znajomymi na sobotnie łażenie gdzieś w okolicach Puław. Jak już sobie przypomniałem do zagospodarowania został mi tylko piątek. Chyba siłą rozpędu zacząłem planować do objechania miejsca, do których łatwiej i szybciej dojechałbym obozując w Zwierzyńcu. Czułem, że to za daleko ale w głowie tylko jakaś antykoncepcja, bo urlop się kończy i trzeba się spieszyć. Przypadek pomógł stworzyć plany realniejsze. Podczas czwartkowej rozmowy z koleżanką o problemach z lokalizacją cmentarzy żydowskich padła nazwa: Tyszowce. To bliżej niż Lubaczów o którym myślałem wcześniej. I coś do odnalezienia, a nie podane na tacy. Konkretnie chodziło o nowy cmentarz żydowski. Stary jest na mapach. Jedyne informacje to: na ulicy 3-go maja poza terenem zabudowanym. Oglądając katastry na geoportalu wypatrzyłem tam jedną działkę o dość dziwnym wyglądzie. Nie była zwykłym prostokątem. Wyglądało to tak jakby do oddalonego o kilkadziesiąt metrów od ulicy prostokątnego placu prowadziła wydzielona droga. Ale to było widać tylko w katastrach i nie było informacji o tym co na działce się znajduje. Nie było to też tak całkiem poza terenem zabudowanym – obok stoi dom i to po stronie przeciwnej niż centrum Tyszowców. To trzeba było sprawdzić naocznie. By się wyrobić w ciągu jednego dnia pojechać miałem do Chełma pociągiem. Akurat w dni robocze jest taki pociąg zaraz po czwartej rano z Puław. Nie daleko od drogi Chełm – Hrubieszów też miałem kilka miejsc do odwiedzenia i odnalezienia. Dodałem jeszcze kilka w pobliżu i znalazłem też coś na drogę powrotną. Wracać miałem przez Zamość. Chyba w zeszłym roku do niego nie zaglądałem. Chyba.

W piątek pociągiem do Chełma wracała jakaś wycieczka szkolna. Wsiedli pewnie w Dęblinie. Prawie cały koniec pociągu spał (poza opiekunami). Z rowerem więc przez całą drogę stałem. To mi nie przeszkadzało ale to ciągłe przesuwanie się bo raz otwierają się drzwi z jednej strony, raz z drugiej i jeszcze ludzie przechodzą między przedziałami. Ale przecież nie liczyłem na to, że jazda pociągiem będzie mnie cieszyć. Wystarczy, że na wielu stacjach nie ma jak z rowerem przedostać się na perony. Ten problem akurat na tej trasie nie istnieje. I to powinno mi wystarczyć. Wyjazd z Chełma w kierunku Hrubieszowa też nie jest trudny, chyba że ja prowadzę. Zrobiłem po mieście niezłą pętlę zanim wjechałem na właściwą drogę. A Chełm mi się kojarzy nie tylko z cmentarzami i knajpą w synagodze. Przed wojną o Żydach chełmskich opowiadano wiele dowcipów w których przedstawiano ich jako największych w Polsce głupców – to jedno skojarzenie. Drugie to fantazja niektórych mieszkańców Chełma. Ostatnio jeden z mieszkańców Chełma wyjechał na starym rometowskim Jubilacie do Gdańska. Gdy to piszę właśnie wraca. Akcja jest opisana na Facebooku i społeczność internetowa pomaga jak może. A poszło o zakład…

Trochę żałuję, że nie zobaczyłem jak teraz wygląda rynek w Chełmie. Ale może od zeszłego roku już się nie zmienił? W ostatnich latach przeszedł transformację i jest teraz miejscem w którym przyjemnie można spędzić czas. Ja spędzam przyjemnie czas trochę inaczej. Jadąc i szukając. Jechałem pod wiatr, a słońce już przygrzewało. Do pierwszego celu podróży miałem około 30 km. Temperatura już przekraczała 25 stopni. Prognozy mówiły o jeszcze wyższych temperaturach i zmianie kierunku wiatru i jego siły – powrót do Puław miałem mieć trudniejszy. Ten pierwszy cel to mogiła i pomnik w Buśnie. Jest przy samej drodze Chełm – Hrubieszów. Pędząc można go nie zauważyć. A ja nie dość, że jechałem tylko około 25 km/h to jeszcze wiedziałem gdzie on jest – robiłem mu już zdjęcia ale pod słońce i to chciałem poprawić. Pochowano tu ludzi gnanych w grudniu 1939 roku z Chełma do Hrubieszowa. To była bardzo mroźna zima i nie wszystkim wiek i zdrowie pozwalały maszerować tak daleko. Takich mogił pewnie jest więcej przy drodze. Ta jedna została upamiętniona.

Kilka kilometrów od tego miejsca znajduje się jeszcze jedna mogiła. W Strzelcach. Kilka lat młodsza. W zeszłym roku jej szukałem ale bez powodzenia. Teraz się uparłem. O niej napisano, że znajduje się obok dworu w Strzelcach i z tym miałem problem – w Strzelcach nie było wg starych map dworu. Był za to folwark. Gdy już odnalazłem folwark (szukając skupiska starych drzew) nadal nie wiedziałem gdzie szukać mogiły. Zapytałem. Moja informatorka stwierdziła, że sam nie trafię i zaprowadziła mnie w pobliże mogiły. Do samej mogiły nie chciałem nawet by szła. Trawa i pokrzywy były tak mokre, że momentalnie miałem przemoczone buty. Mogiła jest na skraju parku. Widziałem tam drogę ale nie dla mojego roweru. Tak jak doszedłem też nie mógłbym rowerem dojechać. Szedłem skrajem parku po niekoszonej, mokrej trawie. Nawet nie było tu ścieżki.

Obydwa pomniki wystawiła Fundacja "Pamięć, która trwa". A mnie coś mieszkające w tej mokrej trawie użarło w nogę. Nie zwróciłbym pewnie uwagi ale było to tuż przy bucie i spuchło. Sprawdziłem tylko czy nie ma śladów zębów. Po godzinie opuchlizna zeszła, a ból zniknął. Nie mam pojęcia co to było ale najprawdopodobniej jakiś mokry owad.

Kolejnym celem mojej trasy były Wojsławice. Byłem tam już parokrotnie. Parokrotnie też jechałem z Buśna do Wojsławic. Więc choć droga nie była prosta to była mi znana. Temperatury już dochodziły do 30 stopni i trochę się martwiłem jak sobie poradzę z podjazdami. W upały ciężko mi jest wykrzesać z siebie potrzebną na podjazdy energię. A i przy powolnej jeździe pot zalewa oczy. Udało się jednak i dojechałem. Na rynku w Wojsławicach rok temu widziałem, że coś się buduje. Teraz już widać, że to ratusz. Ale do końca budowy jeszcze trochę czasu. Nie wiem czy to rekonstrukcja dawnego ratusza, czy zupełnie nowy projekt. Domyślam się, że część urzędów przeniesie się do ratusza z budynku synagogi.

Chociaż w Wojsławicach byłem parokrotnie, nigdy nie starczyło mi czasu na odnalezienie cmentarzy żydowskich. Teraz szukałem jednego z nich, nowego. Na starym nie ma żadnych nagrobków i podobno stoi stodoła (chyba widziałem to miejsce po drodze). Nowy cmentarz wg opisów jest ogrodzony siatką i znajduje się na wzgórzu. Na jego terenie miały zachować się 3 fragmenty nagrobków. Miejsce znalazłem.

Z tą siatką to nie do końca jest prawda. Od przebiegającej dołem drogi gruntowej rzeczywiście jest takie właśnie ogrodzenie. Ale tylko z tej strony. Boki ogrodzone są starym drutem kolczastym i nie do końca. A po przeciwnej stronie cmentarza ogrodzenia nie ma wcale. Fragmentów macew nie odnalazłem. W tej zieleni trudno jest cokolwiek znaleźć. Za to rzucają się w oczy poziomki…

i kwiaty.

To rzucało mi się w oczy, a na mnie rzuciły się komary. Dużo komarów. Znów miałem ich krew na rękach i nogach. Na szczęście miały opory przed lataniem w pełnym słońcu. Cmentarz jest bardzo zarośnięty, i tam mają wiele cienia. Po wyjściu z cmentarza na słońce jeszcze zrobiłem zdjęcie owadom w jakimś kwiatku.

Zadzwoniłem do pracy w sprawie przedłużenia urlopu i choć się tego nie spodziewałem udało się. Jeszcze tydzień na włóczenie się.

Przede mną był chyba najgorszy odcinek drogi do przejechania. Z Wojsławic do Grabowca. Teren pofałdowany, a droga potwornie podziurawiona. No i te temperatury. Już powyżej trzydziestu stopni. Pamiętałem, że gdzieś po drodze jest drewniany kościółek. Raz już kiedyś tędy jechałem. Wtedy nie zrobiłem zdjęcia ponieważ trwała msza i było przy kościele dużo ludzi. Ale nie pamiętałem nazwy miejscowości. Teraz zapamiętałem – Tuczępy.

Kościół ten budowano w latach 1939 – 1942. Nie jest więc stary.

W Grabowcu był cmentarz żydowski. Podobno nie ma na jego terenie żadnych nagrobków, są za to gdzieś w osadzie wykonane z nich schody. Po obejrzeniu zdjęć zamieszczonych w Wirtualnym Sztetlu doszedłem do wniosku, że informacja o tych schodach jest już nieaktualna (jest zdjęcie z kilkoma macewami ustawionymi pod jakąś ścianą). Nie po raz pierwszy zastanawiałem się, czy warto pchać się do wąwozu by zobaczyć drzewa – bo przecież nic więcej tam nie zobaczę. Po ostatnich deszczach to nawet mógłbym z sobą zabrać wiele błota. Zrezygnowałem. Tak samo zrezygnowałem po raz kolejny z wejścia na górę na której stał kiedyś zamek (w Bronisławce pod Grabowcem). Zostawiam to sobie na "kiedy indziej".

Parokrotnie po drodze mijałem pola pokryte makami. Raz się przy takim zatrzymałem. Nie było najładniejszym z tych mijanych. Ale tamte były przy zjazdach ;) Gorąco było tak, że rower miejscami grzązł w asfalcie.

Jechałem do Werbkowic. Po drodze – w Bereściu – widziałem ludzi pielęgnujących tamtejszy cmentarz wojenny. Gdy kiedyś robiłem mu zdjęcia porośnięty był wysokimi trawami. W Werbkowicach nigdy nie byłem. Jadąc z Hrubieszowa do Zamościa omijałem drogę krajową choć jest najkrótsza. Zamiast niej wybierałem drogę przez Bereść i Grabowiec. Być może jest bardziej rozbujana ale jest na niej znacznie ciszej. Teraz przez Werbkowice chciałem przelecieć przecinając tylko drogę krajową w poprzek. Przejechałem krajówką tylko obok parku i na szczycie wzniesienia, za parkiem zobaczyłem pałac? Chyba pałac. Podjechałem na górę by się mu przyjrzeć z bliska.

Mieści się w nim Rolniczy Zakład Doświadczalny. Od tyłu nie wygląda ładnie. Ale tam zasłaniają go blaszane garaże. Wróciłem na trasę. Tą drogą nigdy nie jechałem. Równoległą wojewódzką tak ale tą nie. Rozglądałem się więc licząc na jakieś niespodzianki. Pierwszą była kapliczka z figurą Napomucena we wsi Malice.

Drugą niespodzianką była tablica informująca o grodzie Czerwień we wsi Czermno.

Obie te niespodzianki nie byłby niespodziankami gdybym wcześniej przejrzał mapę Google ze zdjęciami. Obie tam są. Grodu nie szukałem. Nie wiem też czy jest stuprocentowa pewność co do tego, że jest to ten Czerwień od "Grodów Czerwieńskich" z dawnych kronik. I czy jest na powierzchni ziemi coś więcej niż tylko ta tablica. Nie sprawdzałem. Miałem już blisko do Tyszowców. Tam miałem zabawić się w poszukiwacza. Nie miałem z sobą wydrukowanego planu. Po Tyszowcach więc poruszałem się na pamięć. Ta jest jednak zawodna. Zapamiętałem, że cmentarz katolicki i żydowski (stary) są blisko siebie i kościoła. Ale nie pamiętałem gdzie mam szukać ulicy 3-go maja. Na początek przejechałem obok kościoła, podjechałem pod górkę i zaraz z niej zjechałem. Na domach była nazwa ulicy Podgórze. Ano tak. Wracać musiałem pod górę. Zapytałem jednak jak dojechać do miejsca którego szukałem. Zapytany rowerzysta objaśnił mi to bardzo dokładnie. A cmentarz okazał się być dokładnie w tym miejscu, które zajmuje działkę, która zwróciła moją uwagę swoim kształtem.

Będąc za płotem zrobiłem zdjęcie telefonem komórkowym i posłałem do koleżanki – mam nadzieję, że dane GPS które podobno aparat zapisuje w zdjęciu są do odczytania. Gdyby nie, od Chełma miałem w aparacie aktywne Endomondo – zapisywało ślad. Wyłączyłem też na cmentarzu. Można więc zobaczyć mapę na której w miarę dokładnie zaznaczony jest punkt końcowy trasy – nowy cmentarz żydowski. Tu też rosną poziomki.

Po powrocie na ulicę Kościelną jeszcze zrobiłem zdjęcie pomnikowi na terenie placu zabaw przy przedszkolu…

…i ruszyłem w stronę Zamościa. Dokładniej to jechałem do Komarowa Osady, że to jest droga do Zamościa dowiedziałem się z drogowskazu. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi ponieważ planując na szybko ten wyjazd w planie miałem jeszcze wizytę w Krasnobrodzie. Ten punkt programu został wykreślony gdy udało mi się przedłużyć urlop. W Komarówce też miałem odwiedzić cmentarz żydowski. Czytałem, że jest zamykany na klucz ale miałem też zapisany numer domu w którym klucz jest dostępny. Zanim dojechałem znów spotkałem Nepomucena. Tym razem figura z wieku XVIII (w Malicach była z wieku XIX).

Cmentarz jest już właściwie w Komarowie Dolnym. Furtka była otwarta. Trawy nikt nie kosi i mieszkają tu całe zastępy komarów.

Trudno go przeoczyć. Na bramie jest kilka tablic informacyjnych.

Jest wiele nagrobków nowych upamiętniających dawnych mieszkańców Komarowa pochowanych na tym cmentarzu. Także jest pomnik w miejscu pochowania ponad 200 osób zamordowanych podczas okupacji niemieckiej.

Po dojechaniu do drogi łączącej Tomaszów Lubelski z Zamościem wypatrywałem cmentarza na terenie którego stoi kolejna figura Jana Nepomucena. Kiedyś ją dostrzegłem jadąc tą drogą o zmierzchu. Nie dość, że się wtedy już ściemniało to jeszcze było mgliście. Teraz słońce jeszcze było wysoko więc mogłem zdjęcia robić. Cmentarz był w miejscowości Łabunie.

W Łabuńkach dostrzegłem cmentarz z I wojny światowej. Trochę dziwny. W XXV lecie PRL uczczono tu dwóch działaczy ZMP zamordowanych przez bandę "Pakosa" 6 maja 1951 roku (tak napisano w oryginale). Nie wiem czy wtedy postawiono cały pomnik czy umieszczono na starszym pomniku tablicę. Faktem jest, że nie ma to żadnego związku z cmentarzem wojennym. Ale z tym cmentarzem też nie powinny mieć związku porozrzucana po terenie butelki po piwie (najliczniej występuję butelki po Perle).

Zamość. Tutaj nie mogłem ominąć Starego Miasta. A na Starym Mieście nie mogłem ominąć synagogi.

Na Rynku Solnym rzuciłem okiem na kotwicę – nowy nabytek z którym chyba nie wiedziano co zrobić. Na rynku parasolki, parasolki. A przez nie rynek wizualnie zrobił się malutki.

Ostatni raz gdy tu byłem ratusz był remontowany. Teraz jest już po remoncie choć nie wiem od kiedy.

Z Zamościa pojechałem najkrótszą drogą do Puław. A przynajmniej mi się wydaje, że ona jest najkrótsza i od zawsze gdy chcę jechać drogą najkrótszą to wybieram tą do Żółkiewki. Na początku nie było źle. Zapowiadane porywiste wiatry, które miały mi dokuczać od około godziny szesnastej pojawiły się dopiero po godzinie dziewiętnastej. W wyniku odwodnienia nie miałem wiele sił by się rozpędzić. Na odcinku 30 km wypiłem litr coli. I jakoś nie wpłynęło to w sposób odczuwalny na moją wydolność. Dalej byłem niewydolny. Gdy już zaczęło dmuchać pocieszałem się, że przed Żółkiewką mam bardzo fajny zjazd w lesie. Pamięć znów płatała mi figle. Ten zjazd jest gdy jedzie się w przeciwną stronę. Do samej Żółkiewki jest zjazd w terenie odkrytym czyli mogłem lekko na nim kręcić bo wiatr mnie zatrzymywał. Przed dojechaniem do miejscowości Wysokie zapaliłem światła. Już było ciemno. Do Bychawy się jakoś dowlokłem. W tym czasie wiatr się uspokoił. Wciąż zatrzymywałem się by złapać kilka łyków płynów. I coraz lepiej się jechało. Noce na szczęście zwykle pomagają. Już przez Bochotnicę, Parchatkę i Włostowice jechałem blisko 30 km/h. Tak do puławskiego miasteczka holenderskiego. Tutaj nie ma pasów dla rowerów. Trudno byłoby mnie wyprzedzić a od tyłu szybko zbliżał się do mnie samochód. Zjechałem mu z drogi chcąc jechać chodnikiem.

Po raz drugi w tym miejscu wjeżdżając pod ostrym kontem na bardzo niski krawężnik straciłem przyczepność i się przewróciłem. Poprzednio jechałem znacznie wolniej i nic się praktycznie nie stało poza tym, że upadłem na betonową kostkę. Teraz jechałem ponad 10 km/h szybciej. Runąłem z siłą wodospadu. Zatrzaski jak trzeba puściły i nawet nie zauważyłem kiedy. Kask zamortyzował uderzenie głowy w beton i być może zawdzięczam mu nawet życie. Podarte spodnie, pozdzierana skóra i bolesne stłuczenia na prawym boku. Mam nadzieję, że żebra są całe. Nie wiem czy zachowałem się przytomnie. Pierwsza myśl była: sprawdź czy nie połamałeś kończyn. Mimo bólu wstałem jeszcze gdy w pełnym pędzie mijał mnie samochód któremu chciałem zrobić tak dobrze. Jak już wstałem (cały się trząsłem) pomyślałem, że jestem w szoku i muszę poczekać aż się uspokoję. Usiadłem w wiacie przystankowej i zaraz wstałem by zabrać rower. Nie leżał na jezdni ale przy samym jej skraju. Jemu nic się nie stało. A na pewno się nie skarżył. A ja czekałem na uspokojenie się oddechu. Im był spokojniejszy tym bardziej czułem, że oddychanie boli. Chodzić mogłem. Ruszyłem więc pieszo. Do przejścia miałem około 3 km ale i tak w końcu wsiadłem na rower. Trochę żebra bolały na nierównościach ale dawało się powolutku jechać. Bycie uprzejmym może się wcale nie opłacać. Ale jakoś nie potrafię do życia podchodzić w sposób biznesowy.