Dzień suchy ale buty mokre

Plan na środę przewidywał kolejną wizytę w Żarnowie. Miałem też odwiedzić Przysuchę i objechać Radom od północy. Taka mała pętelka wokół Radomia. Udać się nie udało ale to nie znaczy, że nie jestem z wyjazdu zadowolony.

Zacząłem od szybkiej jazdy do Szydłowca. Nie miałem zamiaru go zwiedzać. Nie raz to robiłem. Teraz tylko zwróciłem uwagę na prowadzone w zamku remonty. Głównie chodziło mi w tym przejeździe przez Szydłowiec o podjazd do Huty. Musiałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak jak mi się wydawało – że podjazd w Bochotnicy jest trudniejszy. Dopiero końcówka podjazdu w Hucie była trudna i porównywalna z Bochotnicą. Już wiem. Nie wiem czy jeszcze będę próbował. Jakoś nie jestem fanem pedałowania pod górę czy pod wiatr. Więcej radości daje mi jazda, która nie męczy. Po wjechaniu na szczyt pomyliłem drogi. Chciałem drogami bocznymi dojechać jak najbliżej Końskich zanim będę zmuszony wjechać na drogę krajową. I tutaj mimo tego, że mapę miałem przed nosem musiałem się pomylić. Zamiast zakręcić na pierwszym skrzyżowaniu za mostem w prawo pojechałem prosto. W ten sposób zobaczyłem, gdzie jest cmentarz w Niekłaniu i dojechałem do Stąporkowa. Nie tak to miało wyglądać ale skoro już tak wyszło to trudno. Do Końskich pojechałem w końcu drogą krajową na której na szczęście nie było wielkiego ruchu. Gdy w Końskich dojechałem do zespołu pałacowo-parkowego postanowiłem sprawdzić jak on wygląda. Poprzednio nawet nie próbowałem widząc, że część budynków jest remontowana. Nadal są remontowane. Do tego trwały przygotowania do jakiejś imprezy plenerowej.

Inny nie remontowany teraz budynek to Domek Grecki. Chyba dawna oranżeria.

Po tym spacerze po parku, podczas którego nie mogłem się nadziwić, że facet z kosą mechaniczną kosi ogromny trawnik (zwykle używa się wydajniejszych kosiarek do takich areałów) ruszyłem w dalszą drogę. Tzn. pobłądziłem. Dopóki na drogowskazach był wymieniony Żarnów wszystko było OK. W momencie gdy zniknął kierowałem się numerami dróg wojewódzkich. Nieszczęśliwie obstawiłem zły numerek. Po dojechaniu do Dyszowa sprawdziłem na mapach czy to właściwa droga. To że kiedyś przejeżdżałem przez Końskie nic mi nie mogło pomóc – jest tu kilka dróg jednokierunkowych, a ja wtedy jechałem w przeciwną stronę. Zawróciłem i już trzymałem się znaków wskazujących Piotrków Trybunalski. I tak było dobrze. W Modliszewicach zajechałem pod dwór obronny.

Nie wiem czy ten pawilon z ładnym portalem jest częścią dworu. Właściwy dwór ma tabliczkę z zakazem wstępu.

Do Żarnowa miałem tylko kilkanaście kilometrów. Poszło szybko. Na miejscu miałem sprawdzić w terenie sprzeczne informacje o cmentarzu żydowskim. Nie dość, że lokowany jest w dwóch miejscowościach (a był jeden) to jeszcze jego losy powojenne są podawane różnie. Z własnych ustaleń wiedziałem, że cmentarz był w lesie. I nadal w tym miejscu rośnie las. Tymczasem jedno ze źródeł mówi, że na terenie cmentarza powstało boisko. Pochodziłem, pooglądałem. Macew nigdzie nie ma. Las wygląda jak las. Boisko też jak boisko. To co je łączy w tej chwili to wilgoć po ostatnich deszczach. W lesie jest kilka małych polanek mniej więcej na terenie dawnego kirkutu.

I rosną rośliny kwitnące.

Stadion znajduje się obok wysypiska śmieci (chyba już nieczynnego).

Tutaj też coś kwitnie.

Z map wynikało, że cmentarz znajdował się na lewo do drogi odchodzącej od ulicy Leśnej. I miejsce w lesie i stadion tak są usytuowane ale nie przy jednej drodze tylko dwóch różnych. No i stadion nie znajduje się w lesie.

Jeszcze skorzystałem z obecności w pobliżu jednego z mieszkańców okolic Żarnowa i zapytałem o lokalizację kirkutu. Wskazał na las. Już więcej nie szukałem. Ruszyłem w dalszą drogę. Na cmentarz epidemiczny w Żarnowie. Znajduje się on w pobliżu drogi do Opoczna, którą miałem pojechać dalej. Czytałem, że jest tam kilka nagrobków postawionych ofiarom epidemii. Ale…

on nie tylko z zewnątrz jest tak zarośnięty. Dodatkowo miejscami widziałem rozbłyski słońca w wodzie. To zły czas by tam wchodzić.

Nagrobków pewnie i tak bym w tej dżungli nie odnalazł. Pozostaje przyjechać tu wczesną wiosną. A teraz ruszyłem w stronę Opoczna. Z tej drogi miałem zjechać za zbiornikiem retencyjnym. Celem był Gowarczów. Ale po drodze był Białaczów w którym jest pałac. Pałac jest ogrodzony, zamknięty i tyle. Nic nie wiem na temat jego przyszłości.

Chcąc wyjechać z Białaczowa miałem dylemat – którą drogę wybrać? Drogowskaz trochę jednak pomógł – mapa mówiła, że to zły kierunek.

W Petrykozach już nie miałem problemu z wyborem. Zakręciłem bez zastanowienia w złą stronę. Połapałem się, że coś jest nie tak po kilkuset metrach – brakowało mi zapamiętanego z map przejazdu przez rzekę. Zawróciłem i znalazłem most na drodze do Gowarczowa. A z map Google-a pamiętałem jeszcze jeden dworek po drodze. W Giełzowie zobaczyłem wysokie ogrodzenie, zamkniętą bramę i nie wiele więcej. Był tam jakiś budynek ale nie wyglądał na dworek. Pojechałem więc dalej. W samym Gowarczowie chciałem odnaleźć kirkut. Niewykonalne bez wydrukowanego planu z zaznaczoną lokalizacją. To, że pamiętałem nazwę ulicy nie wystarczyło. Układ dróg mi nie pasował do tego, co zapamiętałem z geoportalu. Być może chodziło o jakąś drogę gruntową. A te w środę były tak niemiłe, że nie próbowałem nimi jeździć. Odłożyłem więc i to na kiedy indziej. Teraz pozostało mi jechać w stronę drogi do Przysuchy. Przede mną kilka kilometrów lasów. I na początek długi zjazd. Ptaki śpiewają, rower sam jedzie, może gdyby jeszcze droga była bez dziur to by już nic nie brakowało? I zabrakło mi w tym historii o czym zaraz przypomniał pomnik.

Las jest więc dość młody, a poligon dla którego przesiedlono ludzi istniał bardzo krótko.

Dziwnie mi się jechało przez ten las. Po może dwustu metrach parking leśny z krzesełkiem wyrzeźbionym z pniaka. Znów musiałem się zatrzymać.

Kolejne 200 – 300 metrów i ruiny starego domu. Obok krzyża była lub miała być tablica.

Ziemia nie tylko w lasach jest bardzo mokra. W Przysusze chciałem najpierw zobaczyć świątynię słowiańską. Znajduje się w lesie i chyba nie ma tam utwardzonej drogi. Zrezygnowałem z tego pomysłu jeszcze zanim dojechałem do Ruskiego Brodu. W miejscowości Gwarek spotkałem Jana. Jakiś taki inny. Ogolony i bez czapki. Ale za to z końca XVIII wieku.

W Przysusze pojechałem jednak tak by zobaczyć czy jest tu jakiś oznakowany szlak prowadzący do lasu. Jeden, zielony dla pieszych. Ale nie wiem czy prowadzi do interesującego mnie miejsca. Szukałem też czerwonego szlaku rowerowego. Prowadzi do Czarnolasu, czyli niemal pod same Puławy. Ale na mapach zobaczyłem, że parokrotnie biegnie drogami gruntowymi. Na to jeszcze wg mnie za wcześnie. Niech ten świat trochę podeschnie zanim w nim zagoszczę. Podjechałem więc pod synagogę by zobaczyć jak się zmieniła od remontu. A remont wciąż trwa. I wizualnie chyba nic nie zmieni. Cel tego remontu to wzmocnienie konstrukcji, a nie przebudowa.

Zdecydowałem się więc na powrót bez zataczania pętli woków Radomia. I przypomniałem sobie, że od tej strony w Radomiu są fajne ścieżki rowerowe – u nas we wsi takich nie ma. Do Radomia miałem 38 km. Wcześniej, w Mniszku miałem drogę do Orońska na wypadek gdybym jednak zmienił zdanie. I zmieniłem. Jeszcze w Zbożennej zrobiłem jedno kiepskie zdjęcie dworku. Okazję by zrobić zdjęcie temu dworkowi miałem nie jeden raz. Nigdy jednak nie zrobiłem. Teraz sfotografowałem dwór zasłonięty przez drzewa. Wcześniej nie robiłem ponieważ nie przepadam za restauracjami i hotelami w dworkach. A teraz mam już czyste sumienie – paliłem ale się nie zaciągałem – jak Bill Clinton.

Hałas jaki robiły przejeżdżające tuż obok mnie samochody był trudny do zniesienia. W Wieniawie dołączył do tego jeszcze pociąg. Tak więc po 14 kilometrach zrezygnowałem z jazdy przez Radom. Pojechałem przez Orońsko. Zdjęć w Orońsku nie robiłem, bo ile razy można robić to samo zdjęcie? Trening czyni mistrza? No nie wiem czy akurat taki trening. Poza tym chciałem już zakończyć ten koncert kolejnych rezygnacji. Pognałem nawet nie zaglądając na cmentarz z I wojny w Rudzie Wielkiej. Na pocieszkę zdjęcie kapliczki w Chomentowie na cmentarzu epidemicznym. Nadal nie wiem co za święty w niej rezyduje.

A dalej to już powtórka z wcześniejszego przejazdu w drugą stronę. Do Puław dotarłem znów po zmierzchu. To jak zwykle. Wciąż nie wyrabiam się z czasem.

One thought on “Dzień suchy ale buty mokre

  1. Za płytko wszedłem w las pod Żarnowem. Chciałem głębiej ale stała woda. Nie byłem na terenie cmentarza. Jeszcze jeden powód by pojechać tam jeszcze raz.

Comments are closed.