Trwający już tak długo meteoterror nie nastraja mnie optymistycznie. Ale zawsze można udawać, że go nie ma. Zamiast robić szybkie wypady z nadzieją na szybki powrót gdyby pojawi się burza postanowiłem jednak wyskoczyć troszkę dalej. Opady są przelotne. Jest więc szansa, że nie mnie akurat deszcz przeleci. Tu nie ma zasad. Tu jest tylko nadzieja na to, że się uda.
Wracając z Rybnika chciałem odwiedzić cmentarz żydowski w Skarżysku-Kamiennej. Od dawna przymierzałem się do odwiedzenia kwatery z I wojny światowej w Końskich. Całkiem niedawno na mapach odnalazłem lokalizację cmentarza żydowskiego w Żarnowie. Dodatkowo jeszcze pomnik w Stąporkowie – w Wikipedii wyczytałem, że stoi tam jedyny w Polsce pomnik kaloryfera. To wyjazd na cały dzień. Mapy pogody codziennie pokazują opady po południu. Tego dnia większe miały być na wschodzie niż na zachodzie. Ruszam więc na zachód, tam gdzie będę miał większe szanse na pozostanie suchym. Najpierw do Skarżyska-Kamiennej.
Trasa biegła w stronę Iłży. Praktycznie tak jak podczas powrotu z Rybnika. Jedynie kierunek był przeciwny. Pod Kazanowem wjechałem w las rzucić okiem na pomnik ofiar terroru hitlerowskiego. Na pomniku umieszczono informację o połowie zamordowanych w jednej egzekucji. Czy dlatego, że druga połowa to Żydzi?
Za Kazanowem nie dałem się poprowadzić drogowskazowi. Nie zakręciłem do Iłży. Pojechałem nieco dalej i wjechałem w drogę której nie mam na swoich mapach (mapy sprzed paru lat). W ten sposób pierwszy raz dojechałem do Nadarczowa. Nadłożyłem może 2 km drogi ale to nie miało większego znaczenia. Do Iłży i tak miałem jeszcze około 20 km. Niebo było zakryte chmurami. Trawa była mokra. Kałuże na poboczach. Woda stojąca miejscami na polach. Mokry świat.
W Iłży. Piec garncarski. Wg opisu na tablicy informacyjnej. Jest to obudowa w której znajdują się dwa piece umieszczone piętrowo. Było ich podobno więcej.
Z Iłży dalej pojechać mogłem krajową dziewiątką (czego nie lubię) lub drogą nazwaną przez Google ul. Bodzentyńską. Google właściwie proponowały mi jeszcze inną drogę. Przez Seredzice do Trębowca. Ale to kilka kilometrów drogi gruntowej przez lasy. Wątpię bym akurat teraz przejechał nią bez problemów. Dlatego wolałem przejechać do Białki drogą, której jeszcze nigdy nie jechałem ale była cała pokryta asfaltem. To droga równoległa do dziewiątki o gorszej od niej nawierzchni, dłuższa ponieważ się wije i ma kilka zjazdów i podjazdów. A najważniejsze, że jest na niej znacznie mniejszy ruch. Spodobała mi się. Myślę, że częściej będę nią jeździł.
W miejscowości Mirzec zamiast jak zwykle skręcić w stronę Wąchocka, tym razem pojechałem prosto. Tej drogi też nie znałem ale miała mnie doprowadzić do Skarżyska. Początkowo był na niej mały ruch ale im bliżej Skarżyska tym samochodów było więcej. Spodziewałem się, że może być jeszcze gorzej więc nie uznałem tego za problem. Do cmentarza żydowskiego musiałem odbić z drogi głównej. Znajduje się on w pobliżu przystanku kolejowego Skarżysko Kościelne. Wiedząc z map z której strony mam podjechać najbliżej znalazłem się na tyłach kirkutu. A wejście jest od strony cmentarza katolickiego. Trawa wykoszona. Na macewach kamienie pozostawione przez odwiedzających. Zaskoczyła mnie grubość stel nagrobnych. Zwykle widuję niemal o połowę cieńsze.
Po zwiedzeniu kirkutu miałem przebić się przez Skarżysko-Kamienną w stronę Stąporkowa. Miałem z sobą wydrukowaną mapkę z zaznaczoną trasą przejazdu. Ale to nie uchroniło mnie przed zabłądzeniem. Na szczęście połapałem się w pomyłce kilkadziesiąt metrów za zakrętem, w który nie powinienem był wjechać. Choć są tu tabliczki z nazwami ulic to jednak nie wszystkich. Na wyczucie chyba bym nie przejechał przez to miasto. Po poprawce już byłem na drodze właściwej ale o tym przekonałem się dopiero po kolejnym zakręcie. A wcześniej zwróciłem uwagę na kobietę sunącą na rowerze po chodnikach. Była ubrana cała na niebiesko. Chustę miała tego samego koloru. Rower – stara damka. A ona w długiej sukience skakał dość szybko po krawężnikach. Dopiero gdy się z nią zrównałem odkryłem, że to zakonnica. Ostatnio w trasie widywałem zakonnice tylko w samochodach. Owszem, w Kazimierzu Dolnym dwa lata temu wczesną wiosną zakonnica zaczepiła mnie i pytała czy już się na rowerze daje jeździć ale została zbesztana przez drugą siostrę za samą chęć pedałowania. Wcale nie trzeba jeździć w obcisłym
Wyjechać z miasta musiałem fragmentem trasy szybkiego ruchu. Tak to wymyślono, że ścieżka rowerowa kończy się wcześniej niż ta trasa. Mam nadzieję, że policja nie ściga za to rowerzystów. Podobno nie ma innej możliwości. Pytałem. Już jadąc drogą krajową 42 zauważyłem znak wskazujący groby z II wojny światowej. Z ciekawości pojechałem tak jak prowadziły znaki. Dojechałem do mogiły 360 osób straconych za działalność w organizacji niepodległościowej. Jest to w miejscowości Bór, która znajduje się gdzieś za drzewami.
Kolejny drogowskaz o podobnej treści zobaczyłem ok. 1 km dalej. Wskazywał na asfaltowy podjazd. Tylko nie pasowała mi nazwa miejscowości. Na drogowskazie napisano Brzask, a tu była miejscowość Brześce. Przystanek kolejowy Brzask mijałem chwilę wcześniej ale nie widziałem nigdzie znaku wskazującego taką miejscowość. Na podjeździe wyprzedził mnie jakiś rowerzysta. Jego tempo mnie zdumiało ale zaraz zrozumiałem, że podjechał wspomagając się silnikiem elektrycznym w przedniej piaście. Pedałował i to mnie zmyliło. Teraz oglądając mapy widzę, że do Brzasku jedzie się przez Brześce. Ale wtedy, na miejscu tego nie wiedziałem i po podjechaniu na górę uznałem, że to chyba jakaś moja pomyłka. Zawróciłem. Gdyby na znaku była jeszcze podana odległość… Ale był tylko kierunek.
Tą samą drogą, którą jechałem przebiega fragment szlaku architektury drewnianej. Zaintrygowała mnie w Mroczkowie informacja o kaplicy św. Rocha. Święty pojawia się często w miejscach ogarniętych zarazą. Przy kaplicy jest tablica informacyjna i podana legenda wg której kaplicę wybudowano po ustaniu zarazy na miejscu pochówku jej ofiar. Widać, że kaplica była rozbudowywana.
Ta kaplica miała powstać w XVII w. W Odrowążu jest kościółek z wieku XIX. Architektonicznie nie ciekawy ale spodobało mi się stojące przy wejściu dzieło kamieniarza. A tak swoją drogą to drewniane kościoły miewają pięknie pomalowane wnętrza. Nie wiem jak jest w tych dwóch.
Kilka bocznych dróg prowadziło do Szydłowca lub Niekłania, który jest przy drodze do Szydłowca. Tamtędy miałem wracać ale jeszcze nie dojechałem do końca. Jednak już zrezygnowałem z jazdy do Żarnowa. Nie chciałem wracać w nocy. A za to miałem zamiar pojechać choć raz w przeciwną stronę, z Szydłowca do Końskich. Interesował mnie podjazd. Jak dotąd tylko raz jechałem tą drogą od Końskich. W nocy. Podobał mi się zjazd. Teraz chciałem przejechać tędy w dzień. Te dodatkowe 40 km mogły mi zabrać możliwość pierwszego dziennego zjazdu.
Dojechałem do Stąporkowa. Działała tu kiedyś odlewnia żeliwnych grzejników. Taki grzejnik właśnie ma tu swój pomnik.
Przeglądając wcześniej w Googlach mapy ze zdjęciami postanowiłem do Końskich ze Stąporkowa pojechać przez lasy bocznymi drogami. Nie dość, że dojechałbym od razu pod cmentarz to jeszcze ominąłbym nudną drogę główną. Na zdjęciach widziałem też krzyż który mnie zaintrygował. Był otoczony murkiem tak jak większa mogiła. Droga którą pojechałem jest oznakowana. Nie tylko drogowskazami ale też biegnie tędy kilka szlaków rowerowych. Od początku do końca jest to szlak niebieski. 11 kilometrów bardzo przyjemnej drogi. Często w cieniu drzew. A ja od Skarżyska-Kamiennej miałem mały kryzys. Nie szła mi ta jazda. Średnia prędkość gwałtownie malała. Do tego od Skarżyska wciąż gdzieś grzmiało. Burze w prognozach miały kręcić wiatrami i kręciły. W którą stronę bym nie jechał ciągle wiatr mi w tym przeszkadzał, choć nie zawsze wiał prosto w twarz i tylko z rzadka był silny. Ale podczas kryzysu nawet najsłabszy podmuch męczy.
Krzyż postawili leśnicy w 1849 roku. Nie ma chyba żadnego związku z mogiłami.
Miałem stąd chyba 4 km do cmentarza w Końskich. Dopiero na miejscu zobaczyłem, jak duży jest to cmentarz i zastanawiałem się jak odnajdę kwaterę z I wojny. Zdjęcie dzięki któremu dowiedziałem się o istnieniu tej kwatery było zrobione od dołu – krzyże były na górze. Wszedłem więc przez główną bramę i ruszyłem pod górę. Ale się rozglądałem i dlatego dostrzegłem żeliwne krzyże w oddali. Wcale nie były na szczycie. Gdy już do nich doszedłem zobaczyłem, że zdjęcie z Googli zrobiono z drogi przebiegającej obok cmentarza. Jest tu osobna furtka w murze. Ze złej strony do cmentarza podjechałem . Wg konserwatora zabytków spoczywa tu 236 żołnierzy.
Wygląda to tak jakby u stóp wzniesienia usypano kopiec będący mogiłą zbiorową. U jego stóp znalazłem groby dwóch lekarzy i dwóch pielęgniarek.
To dziwne. To musiał być jakiś wypadek. Może w szpital uderzył pocisk artyleryjski? Gazy bojowe wykluczam. To nie Bolimów. Podczas I wojny światowej jeszcze szanowano znak czerwonego krzyża, a lekarze i sanitariuszki nie walczyli z bronią w ręku. I chociaż widziałem cmentarze na których pochowano więcej ofiar I wojny światowej to ten zrobił na mnie wielkie wrażenie. Jednego jednak nie rozumiem. Dlaczego są tu tylko krzyże prawosławne?
Do Stąporkowa wracałem tą samą drogą. Właściwie w Końskich mnie nie było. Chciałem odwiedzić cmentarz i tylko do niego dojechałem. A on jest na skraju miasta przy drodze, którą przyjechałem i odjechałem. W Czarnej odbiłem w stronę drogi krajowej. Do Szydłowca miałem pojechać drogą oznakowaną jako szlak rowerowy niebieski. Nie wiem czy to ten sam szlak, który z Końskich biegnie do Stąporkowa. Ale tamten biegnie w kierunku centrum i tam dopiero dochodzi do drogi krajowej. Ja zaś miałem ruszyć do Niekłania drogą przy samym początku Stąporkowa. Gdy jechałem do Końskich słyszałem grzmoty burzy za sobą. Teraz wjechałem na asfalt mokry od deszczu, który całkiem nie dawno tutaj padał. W tym wypadku udało mi się rozminąć z deszczem.
Z Niekłania miałem trochę wyboistych podjazdów. Dobra nawierzchnia zaczyna się w okolicach Huty. Tu też zaczyna się zjazd. Zrobiłem zdjęcie na którym chyba widać Szydłowiec. Chyba. Może to Chlewiska?
Zmierzyłem długość zjazdu. Około 1 km. Wcale więc nie tak dużo. Nachylenie też chyba mniejsze niż w Bochotnicy gdzie dodatkowo mam gorszą nawierzchnię. Podjazd więc nie powinien być trudny. Nie wiem jednak kiedy się wybiorę by podjechać. Na razie rozglądałem się za chmurami burzowymi. Prognozy mówiły, że o 20 ma być koniec opadów. A ta godzina była coraz bliżej.
W Szydłowcu obowiązkowo wizyta pod ratuszem.
Zaopatrzyłem się w pobliżu w napoje i również obowiązkowo odwiedziłem kirkut. Spodobała mi się cienie rzucane przez ogrodzenie.
Choć nie miałem zamiaru wchodzić na teren tego cmentarza pojechałem wzdłuż ogrodzenia. Nie odnalazłem furtki, którą dawało się kiedyś wejść na jego teren. Od frontu też są zmiany. Tablice stojące kiedyś przed wejściem są teraz na terenie cmentarza. Zamknięte na kłódkę. Nie sprawdziłem czy klucze nadal są dostępne w szkole. Może i to się zmieniło?
Trochę się spieszyłem. Już nie było szans na to bym do Puław dojechał przed zmrokiem. Ale jeszcze liczyłem na to, że w Zwoleniu będę jechał w dzień.
Kościół w Jastrzębiu.
Za Wierzbicą burze miałem z prawej i lewej strony. Wydawało się, że przejadę między nimi. Chmury jednak zajęły cały wschód. Jechałem w stronę deszczu. W Skaryszewie udało mi się jeszcze w dziennym świetle zrobić zdjęcie tamtejszym "zabawkom odpustowym".
Drugie ramię tęczy stało mi na drodze. Zaczął padać deszcz. Ponieważ dzień wcześniej założyłem stare sakwy "zakupowe" (i już nie chciało mi się ich zmieniać), które są przemakalne wyciągnąłem pokrowiec przeciwdeszczowy i do sakw schowałem wszystko co mogło zamoknąć. Zastanawiałem się tylko czy zakładać pelerynę. Deszcz nie wyglądał na ulewę. Nie był też zimny. Jakieś dzieci ze śmiechem tańczyły w deszczu. W oddali – na wschodzie – widać było przejaśnienia. Postanowiłem się przez to szybko przebić. Po ok. 10 km już deszcz zaczął zanikać, a za mną słychać było grzmoty i widać rozbłyski wyładowań. Udało mi się znowu. Tym razem nawet buty nie przemokły. Choć to mogło się zmienić. W Odechowie przez jezdnię miejscami przepływały strumienie. To dlatego, że tam z jednej strony szosy jest wzniesienie. Spływała woda z podwórek. Spływała woda z pól. W Rawicy na drodze leżało wiele postrącanych z drzew gałęzi. Tu musiało być znacznie gorzej. Ale im bliżej Zwolenia tym więcej odcinków suchych. Niestety już w Tczowie jechałem w ciemnościach. Nie udało mi się wyrobić przed zachodem słońca. W Puławach podobno była też wielka ulewa z gradem. Ja tego nie widziałem. Wierzę na słowo.