Na niedzielę zostawiłem sobie wyjazd w okolice Wysokiego. Dwa cmentarze z 1914 roku. Jeden z nich odwiedziłem osiem dni wcześniej ale było za ciemno na dobre zdjęcia. Sfotografowałem wtedy tylko tablicę informacyjną. I dobrze zrobiłem. W niedzielę 9 września już jej nie było. Poprzednio całą drogę dokuczał mi przeciwny wiatr. Tym razem wiatr miał być dokuczliwy tylko podczas powrotu ale istniała nadzieja, że nie będzie silny. Popychany przez wiatr dojechałem do Bychawy trochę po godzinie dziewiątej. A mogłem być wcześniej tylko zachciało mi się sprawdzić jak wyglądają drogi, którymi dawno nie jeździłem. Nadłożyłem drogi. Tak chciałem i tak zrobiłem. Ciężko miało być później. Na razie było ładnie, lekko i przyjemnie. Za Bychawą znów rzuciłem okiem na cmentarz widoczny z drogi. Nadal nie było kogo zapytać czy można do niego podejść między młodymi orzechowcami. Z daleka widziałem drzewa rosnące przy drodze Wysokie – Stara Wieś i w jednym miejscu gęsto porośnięty drzewami cmentarz. Tylko żeby być blisko trzeba było zjeżdżać z góry i podjeżdżać pod górę. Nie zsiadając z roweru sprawdziłem szerokość i długość nekropolii. Wyszło mi prawie po równo, może jest z 5 metrów różnicy – licznik rowerowy nie jest bardzo dokładny. Ale nawet te 110 metrów na 110 metrów to dużo. Słupek do którego tablica była przytwierdzona leżał przy wejściu. Spróchniały na dole. Wandal się nie zmęczył przewracając go na ziemię. Więcej wysiłku musiał włożyć w niesienie z sobą tablicy informacyjnej – nie ma po niej śladu.
Jedną z zasad związanych z zakładaniem cmentarzy wojennych było lokalizowanie ich na szczytach wzniesień. Ich estetyka być może miała łagodzić ból rodzin po stracie bliskich. Oczywiście gdyby przyjechali na groby tak daleko od domów. Ekonomicznie i logistycznie transport takich ilości zwłok był nie tylko bardzo trudny ale i kosztowny. To mniej więcej tak jak z wojskami niemieckimi na Ukrainie, które miały dostarczyć żywność głodującym Niemcom w ojczyźnie ale nie posiadały środków transportowych by to zadanie zrealizować (dokładniej to najbardziej brakowało smaru do przestarzałych carskich parowozów). Władze w Berlinie uznały, że lepiej niech żołnierze nie wracają do ojczyzny – tam gdzie są, sami się wyżywią. Gdy wrócą trzeba się będzie z nimi dzielić tym czego brakuje. Żołnierze – martwi czy żywi – w czasie wojny toczącej się z dala od domów mieli pozostać z dala od domów. Na cmentarz w Tarnawce nie można było wybrać lepszego miejsca. Widoczne z daleka i z rozległymi widokami. A wyboru lokalizacji dokonali Rosjanie. Nie pasuje mi to do wyrażone na stronie Zakrzowa opinii o złym potraktowaniu zmarłych przeciwników przez zwycięzców. Że zabrakło pomnika? Że cmentarz nie był otoczony wałem ziemnym?
To był wrzesień 1914 roku. Jeszcze nie było sprecyzowanych planów postępowania z ciałami poległych. Przerzucano to zwykle na mieszkańców pobliskich miejscowości. Dopiero powstawały plany uregulowania spraw cmentarnictwa wojennego. W Tarnawce ma spoczywać około 25 tysięcy żołnierzy. Cmentarz został otoczony wałem ziemnym i postawiono na jego terenie krzyże ale po 1915 roku. Dokonali tego żołnierze armii niemieckiej i austro-węgierskiej na których z racji ich zwycięskiego pochodu spoczywał teraz obowiązek zakładania cmentarzy wojennych. Po zakończeniu I wojny światowej obowiązek opieki nad grobami znów przerzucono na ludność okoliczną. Tym razem obciążając tym zadaniem gminy. Tam gdzie zaniedbano tego obowiązku podczas następnej wojny cmentarzami zaopiekowali się niemieccy okupanci. Na ten cel pozyskiwali środki np sprzedając pocztówki z fotografiami cmentarzy. Po „wyzwoleniu” w stosunku do cmentarzy z I wojny obowiązywały te same przepisy co przed wojną ale za zaniedbania nie karano. Cmentarze są zabytkami. Ten status ma je chronić. Nikt jednak nie zna sposobu na ochronę przed ludzką głupotą. Bo czy coś innego niż głupota ludzka było przyczyną zniszczenia tablicy informacyjnej? Jest jeszcze jedna tabliczka. Mniejsza. Umieszczona na krzyżu stojącym na terenie cmentarza. Czy ten krzyż ją ochronił przed zniszczeniem?
Ta tabliczka nie jest jednak widoczna z drogi, w przeciwieństwie do tej świeżo-zaginionej.
Żeby zobaczyć drugi cmentarz założony w tym samym czasie ale dla poległych w mundurach armii carskiej musiałem przejechać przez Wysokie i rozejrzeć się po polach. Wg starym map obok cmentarza biegła droga. Na nowych mapach już jej nie ma. Cmentarz jest teraz otoczony polami uprawnymi. Nie po raz pierwszy naiwnie liczyłem na szeroką miedzę lub ściernisko. Około 30 tysięcy poległych spoczywa pod podłużnym kopcem usypanym w 1914 roku. Sądząc po tym jak bardzo rzuca się w oczy musiał być chyba nadsypywany. Albo był tak wielki, że jeszcze sam się broni przed zaniknięciem. Przed przejściem w stan „jak gdyby nigdy nic nie było”.
Te dwa cmentarze choć skrywają prochy poległych w jednej bitwie znajdują się na terenie dwóch gmin. Za dwa lata będzie setna rocznica bitwy. Setna rocznica śmierci żołnierzy wielu narodowości poległych w imię… W imię czego? Chyba sami nie wiedzieli. Nie wiedzieli, że ta wojna przyniesie zagładę wielkim monarchiom europejskim. Że może po raz ostatni wznosi się okrzyki „za cesarza”, „za króla”. Że kobiety przestaną zajmować się tylko domem i dziećmi by zastąpić poległych. Kolejna wojna jeszcze ten proces przyspieszyła. Ale czy ten cmentarz nie znika powoli? Z daleka widziałem tam jakąś tablicę informacyjną. Na szczycie stoi metalowy krzyż. Próbowałem znaleźć jakąś ścieżkę podjeżdżając z dwóch stron. Bez powodzenia.
Przeglądając stare mapy zauważyłem jeszcze jeden cmentarz w pobliżu. Na skraju wsi Sobieska Wola. Zdjęcia lotnicze pokazywały teren ogrodzony bez nagrobków. Zdawało się więc, że to też jest cmentarz wojenny. By to sprawdzić musiałem pojechać albo przez Krzczonów, albo przez Żółkiewkę. W zasadzie chodziło tylko o wybranie kierunku, bo przejeżdżałbym i tak przez obie miejscowości. Zdecydowałem się więc najpierw skierować rower w stronę Żółkiewki. Przerzucając strony internetowe odnalazłem informacje o wystawieniu na sprzedaż dworu w Zabużu koło Żółkiewki i odkryłem, że będę przejeżdżał obok kirkutu. Dwór okazał się być niedostępny. Jest na terenie szkoły. W niedzielę wszystkie bramy i furtki pozamykane. Do tego słabo widoczny z drogi, którą nie raz jechałem do Zamościa lub z Zamościa. Nigdy go nie zauważyłem. A i teraz dziwiłem się, że ten budynek jest dworem. Lub był dworem.
Cmentarz żydowski porasta las. To tylko kawałek dawnej nekropolii. Nekropolii która we wrześniu 1939 została zbombardowana. Przez pomyłkę. Wg informacji umieszczonych na stronach Wirtualnego Sztetlu nie zachował się tam ani jeden nagrobek. Korciło mnie by to sprawdzić. Jednak widząc jak jest zarośnięty zrezygnowałem. Małe szanse bym coś tam wypatrzył po wejściu.
Tutaj został przynajmniej fragment cmentarza. Mimo braku nagrobków o czymś przypomina. Przypomina tylko tym, którzy wiedzą jaką to miejsce pełniło funkcję. Nie ma bowiem żadnej tablicy czy pomnika. Jest „jak gdyby nigdy nic…”. W Turobinie jest z tym jeszcze gorzej. Tam cmentarz zaorano i jest to teraz pole uprawne. Nawet trudno byłoby wskazać dokładnie miejsce na polu w którym pod ziemią pozostali zmarli. Ale to nie z tej strony w którą miałem jechać. Kierować się miałem na północ. Turobin jest bardziej na południe.
Na skraju Sobieskiej Woli jest rzeczywiście cmentarz. I to cmentarz z I wojny światowej. Ogrodzony. Ale dostępny. Za ogrodzeniem jest pomnik, krzyż i trawa.
Czytając wcześniej informacje o Sobieskiej Woli natknąłem się na wzmiankę o dworze. Nie znałem jego dokładnej lokalizacji ale skoro napisano, że kościół wzniesiono na początku XX wieku w miejscu dworskiej stodoły w sąsiedztwie dworu to rozejrzałem się za wieżą kościelną. Znalazłem. A po dojechaniu odkryłem, że to nie ta wieża. Ten stary kościół z początku XX wieku nie ma wieży tak wysokiej by była widoczna z daleka. Obok wzniesiono nową świątynię i to jej wieżę widziałem. Tylko nie znalazłem dworu. Dom stojący obok kościołów na dwór mi nie wyglądał. Wróciłem więc na drogę główną. Tutaj miałem ostry podjazd. I może bym go pokonał szybko z zadyszką tylko…
Ona się nigdzie nie spieszyła. Ten spokój na mnie podziałał. Też nie muszę się spieszyć. Właściwie byłem we wszystkich miejscach do których chciałem dotrzeć. Już wracałem. I to wcześniej niż planowałem. Tego nawet trochę żałowałem bo może jeszcze coś mogłem zobaczyć, może mogłem jeszcze gdzieś pojechać? Ale wracałem. Przez Krzczonów. Przez Kosarzew. W Kosarzewie zaintrygował mnie (ale tylko trochę więc zdjęcia nie mam) budynek szkoły. Miał to czego brakowało dworkowi w Zaburzu. Widać po nim wyraźnie, że powstał dawno (a o dworze z Zaburzu tego powiedzieć nie potrafię). Za Kosarzewem nawet przeczytałem kiedy ten budynek szkoły powstał. Bo wtedy też powstała kapliczka przy drodze do Bychawy. Zbudowali ją w 1936 robotnicy budujący szkołę. Ale chyba tylko kapliczkę zbudowali. Stojące przy niej figury to dodatek późniejszy.
Drogę powrotną by się nie powtarzać trochę zmieniłem. Od Wojciechowa (gdzie trwał pod Wieżą Ariańską festyn) pojechałem w stronę Nałęczowa. Ale nie drogą wskazywaną przez drogowskazy tylko przez Nowy Gaj. Zastanawiałem się czy nie wjadę w Nałęczowie w jakiś remont dróg. Do głowy mi nie przyszło, że remontowana jest droga przed Nałęczowem. Przez lata przyzwyczaiłem się do jej dziur. Być może zdążyłem tędy przejechać tuż przed zamknięciem tego odcinka dla ruchu. A w Nałęczowie nie widziałem żadnych „robotów” drogowych. Do Puław jednak dojechałem po zachodzie słońca. Dni są za krótkie. Jeszcze się z tym nie pogodziłem.
=-=-=-=-=
Powered by Blogilo
Mam wrażenie, że nie tylko cmentarze wojskowe umiejscawiane są na wzgórzach. Podobnie jest z cywilnymi. Nieraz się nad tym zastanawiałam dlaczego. Wydawało mi się to nielogiczne z wielu względów. Po pierwsze ze względów sanitarnych. Po drugie eksponowanie cmentarzy na zboczach odziera je z intymności, niejako wydaje uczucia ludzi złamanych utratą swoich bliskich, na pastwę ciekawskich spojrzeń.
Zachwycił mnie ten wiersz K. Lipińskiego, który umieszczono na cmentarnej tablicy. Zaraz też przypomniał mi się wiersz „Żołnierz” niemieckiego poety Josepha von Eichendorffa, którego tłumaczenie znajduje się na cmentarzu w Łubniowicach:
„A gdy się już ściemni,
ja – ziemi tej syt –
przez zorzy gaśnienie
gród ujrzę, jak skrzy:
usłyszę z wież złotych,
jak zerwie się chór,
a my całą rotą do bram raju
– szturm!”
Moim zdaniem zakładanie cmentarza na wzgórzu jest uzasadnione i to właśnie ze względów sanitarnych. Ostatnio, podczas powodzi na Powiślu (okolice Wilkowa ale i po drugiej stronie Wisły też) zalane zostały też cmentarze. Smutny widok, którego nikt nie chciałby widzieć na cmentarzu na którym spoczywają jego bliscy. Jeżeli ze względów sanitarnych pod koniec wieku XVIII i w wieku XIX nakazywano zakładać cmentarze poza terenem zabudowanym to argumentacja mówiąca o czystości wody sama podpowiada, że należy unikać obniżeń terenu. Jesteś pewna, że śmierci należy się wstydzić? Że ludzie odwiedzający groby potrzebują zasłony, która ich skryje na czas wizyty na cmentarzu? Zastanawiają mnie te „ciekawskie spojrzenia” skierowane na uczucia. Odwiedzając groby niczego nie demonstruję. A znam wiele przypadków gdy demonstracja jest elementem takich wizyt. Kiedyś do tego zatrudniano płaczki. Może chodzi o samą świadomość, że jest się obserwowanym? Na cmentarzach nie myślę o tym i pewnie nie tylko ja.
Jako przykład zagrożenia sanitarnego przez cmentarz położony na zboczu góry może służyć „Jeleniec” w małopolskich Dobczycach. Po ulewnych deszczach jego część „zjechała” ze wzgórza wprost na znajdujące się poniżej domy i popłynęła w kierunku rynku. Z pewnością nie jest miło zobaczyć zatopiony cmentarz, na którym pochowano naszych bliskich, ale całkiem makabrycznie – otrzymać świeżą dostawę rozmoczonego cmentarza do własnego ogródka. Zbocze zabezpieczono kamiennymi płytami. Nie wygląda to najlepiej. Nie wiem czy teren odkażono. A w ogródkach ludzie dalej hodują warzywa, dzieci grzebią w ziemi. Myślę, że to nie jest obojętne zdrowotnie.
Nie to miałam na myśli, że śmierci należy się wstydzić. Myślę tylko, że każdemu kto cierpi należy się maksimum intymności, delikatności i wyciszenia. Może dlatego sadzi się na cmentarzach drzewa i krzewy, aby dać ludziom możliwość oddzielenia się od innych, refleksji i samotności? To trochę jak w szpitalu. Czy nie wolałbyś ciężko chorując przebywać w pokoju jednoosobowym niż leżeć w sali wieloosobowej?
Ale każdy przypadek jest inny. Są cmentarze w mieście i poza nim, w lasach i wśród pól. O większości lokalizacji nie ma co dyskutować, bo te cmentarze już istnieją w konkretnym miejscu. Zmarłym wszystko jedno, a żywi… cóż, każdy z nas jest trochę inny, inaczej myśli i czuje.