To nie był jakoś szczególnie daleki wyjazd. Przejechane 342 km to przecież nie jest żaden rekord. A jednak czułem się podczas jazdy przeżuty, wypluty, zajeżdżony. Jak zwykle wykonałem pętlę. Ale najwyraźniej przejechałem ją w złą stronę. Wróciłem też wcześnie do Puław – o 2 w nocy. A to było tak…
Wyjechałem tuż przed szóstą rano kierując się do Annopola. Nie miałem jednak ochoty jechać główną drogą do Opola Lubelskiego. Dlatego przejechałem przez Kazimierz Dolny i Wilków, Zagłobę. Prognozy pogody straszyły, że może trochę przed południem pokropić ale nie wyglądało to szczególnie odstraszająco. Wiatr choć słaby raczej sprzyjał niż dokuczał. Od rana chyba ponad 20 stopni ale niebo zachmurzone. I liczyłem na to, że zachmurzenie utrzyma się do końca dnia. Albo prawie do końca. Ostatnio słońce mi za bardzo dokuczało. Dość spokojnie i szybko dojechałem do Annopola. Tu zajechałem do dawnego zakładu granulacji kości. Poprzednio chodząc w jego wnętrzach mogłem nie zauważyć sterty pozostałych kości, chciałem to sprawdzić. Rzeczywiście tam leżą. Zepchnięte na stertę.
Człowiek nie jest świnią, a jednak człowiek zje wszystko. Czy tu „człowiek” brzmi dumnie? Nic się nie może zmarnować. Czego nie da się pogryźć, to można to zmielić. Galaretki? A i parówki ze skóry i ścięgien. Może to miały być galaretki owocowe? Może zagęszczać miały jogurty? A może miały być dodatkami paszowymi? Wiele zmieniła „choroba wściekłych krów”. Ale to nie znaczy, że coś z zabijanych przemysłowo zwierząt się marnuje. Nadal wszystko jest wykorzystywane. Tylko do innych celów. Te potulne zwierzęta (mam na myśli krowy) do których wielu właścicieli zwraca się po imieniu kończy w takich maszynkach do mięsa. A potem z różnymi dodatkami smakowymi dobrze się prezentują za szybką chłodni w supermarkecie. Wystają z kanapek (lub nie). Ludzie są okrutni ale o tym co zniesmacza wolą milczeć lub po prostu nie chcą tego wiedzieć.
Z Annopola mogłem pojechać do Tarnobrzegu przez Sandomierz lub dłuższą drogą przez Zaleszany. Wybrałem tą drugą ze względu na mniejszy ruch samochodów. I przed i za Annopolem mijałem rowerzystów. Przed Annopolem (czyli wcześniej) starszych i z sakwami. Za Annopolem młodzież. Nie wiem skąd jechali ale wszyscy w przeciwną stronę niż ja. Czy większość może się mylić? Ale tu już ocieram się o politykę. W Borowie po raz pierwszy dostrzegłem przy drodze kapliczkę z dziewiętnastowieczną figurką Chrystusa Frasobliwego. Aż dziwne, że tak ją wyeksponowano. Przecież teraz takie figurki masowo wręcz są kradzione. Wykonana (chyba z gliny) przez mieszkańca sąsiedniej wsi – Kosin.
Dawno temu, gdy jeszcze nie jeździłem z aparatem fotograficznym, jechałem tą samą trasą. Przed Tarnobrzegiem pamiętam tereny piaszczyste, a przy drodze mieniące się tęczą kałuże. Pamiętając o tym chciałem zrobić jakieś zdjęcia. Ale wszystko się tu pozmieniało. Zieleni jest znacznie więcej. Kałuż nie ma wcale. Pomnik upamiętniający zlikwidowaną wieś na terenach kopalnianych dziś jest ukwiecony. Zupełnie jakbym jechał inną drogą. Także w Tarnobrzegu spodziewałem się wertepów na wąskiej drodze, a tu droga szeroka, gładka i ścieżki rowerowe po obu jej stronach. Zmieniło się wiele. Co prawda samochody jeszcze nie mogły jeździć po nowym wiadukcie nad torami ale rowerzyści i piesi już mogą. Można szybciej wjechać i… się zgubić. Ale udało mi się odnaleźć nowy cmentarz żydowski. Jego stan jest fatalny. Jest co prawda ogrodzony. Od ulicy M. Dąbrowskiej jest zadbany i zamknięty na kłódkę ohel. Obok jest też zamknięta na kłódkę furtka. Jest też przystanek autobusowy z ławeczką. Na tej ławeczce siedział sobie jakiś pan i po spożyciu napoju butelkę rzucił za siebie – na teren cmentarza. A tam jest tych butelek i innych śmieci znacznie więcej. Sprzątać nikt pewnie nie będzie – teren porastają gęsto młode i stare drzewa i krzewy. Wszedłem tam przez przerwę w ogrodzeniu. Nie je jeden – jest wydeptana ścieżka. Kilka ocalałych macew stoi obok siebie. Więcej mimo poszukiwań nie odnalazłem.
Całkiem niedaleko od kirkutu miałem do cmentarza wojennego. Problem z jego odnalezieniem miałem właściwie tylko przygotowując się do wyjazdu. Informacja o cmentarzu z książki wydanej w 1994 roku zawiera inne nazwy ulic. Ale Tarnobrzeg wciąż się zmienia…
Słońce już wyszło i zaczęło się piekiełko. A ja miałem jeszcze kilka miejsc do odnalezienia. Pierwsze to cmentarz wojenny w dawnym Machowie pod Tarnobrzegiem. Machowa dziś nie ma ale cmentarz został. Zaplanowałem dojechanie tam przez ulicę Ocicką. Ale ta okazała się być zamknięta. Inne drogi prowadzące do cmentarza też były pozamykane. Nie chciałem ryzykować wtargnięcia na teren zamknięty choć może warto. Nie wiem w jakim stanie jest ten cmentarz. Może zachowały się tam informacje o poległych? Przemyślę to jeszcze ale jeśli się tam pojawię to pewnie już nie w tym roku (gdybym tak jeszcze sobie wierzył). Pytani o cmentarz młodzi ludzie spotkani po drodze nic o nim nie wiedzieli. Ruszyłem więc dalej – do Baranowa Sandomierskiego. Planowałem tam odnaleźć cmentarz żydowski. Jak mi się zdaje jest tam lapidarium czy pomnik. Przeglądając mapy na stronach Geoportalu znalazłem to miejsce – nazywa się Kirkut. Ale mapki sobie nie przygotowałem. I z braku tej mapki na miejsce nie dotarłem. Jeszcze próbowałem dowiedzieć się czegoś na ten temat w sklepie ale ekspedientka nic nie wiedziała. No nic. Może kiedy indziej z mapką się uda. Przed sklepem stoi kapliczka słupowa z Chrystusem Frasobliwym. Nie mogłem przejść obok niej obojętnie (rok 1770).
A jadąc w stronę przeciwną widziałem figurę Jana Nepomucena. Zostawiłem sobie jej fotografowanie na powrót. I wracając w stronę mostu jeszcze o tym pamiętałem. Ta figura wygląda na nową. I zamknięta jest w akwarium.
Dalej był most nad Wisłą. Mała ta rzeka. Ale widziałem w tym roku ją jeszcze mniejszą i skakałem z brzegu na brzeg.
Po drugiej stronie miałem więcej miejsc do odszukania. Najpierw planowałem dojechać bocznymi drogami do Koprzywnicy. I to się nie udało. Drogi bowiem nie pasowały mi do mapy. Było ich nawet więcej niż na mapie. A nie wiedziałem czy prowadzą wszystkie w to samo miejsce. Pojechałem więc ruchliwymi drogami głównymi. Tzn. krajową 9. Gdy z niej zjechałem w Łoniowie już ruch był znacznie mniejszy. Uzbrojony w obietnicę, że jeszcze wrócę do Machowa i Baranowa Sandomierskiego i Łoniów postanowiłem dopisać do listy. Poza widzianą przy drodze figurą Jana Nepomucena będę chciał też zobaczyć kościół i cmentarz przykościelny. Zachęciły mnie do tego opisy z książki, którą wziąłem z sobą jako awaryjny przewodnik. Zaraz też ten przewodnik się przydał. Bo wcześniej nie zwróciłem uwagi na informacje o cmentarzu parafialnym w Koprzywnicy, a tam znajdują się kwatery wojenne – z I wojny światowej też. Tylko opis nie pasował mi do tego co znalazłem. Kwatera z I wojny miała znajdować się w południowo-wschodnim narożniku cmentarza. W tym miejscu widziałem tylko kontenery na śmieci. Natomiast w środku części południowej jest kwatera i pomnik na którym wymieniono poległych w obu wojnach światowych.
Kilkaset metrów od cmentarza katolickiego jest cmentarz żydowski. Nie wiem dokładnie w którym miejscu. Jak mi się zdaje jeszcze zabudowa nie wkroczyła na jego teren. Nie ma tam jednak żadnej macewy ani pomnika. Czy choćby tabliczki. W zestawieniu z trzema tablicami w centrum Koprzywnicy upamiętniającymi 47 Polaków zastrzelonych podczas okupacji to zdaje się mówić – u nas Żydów nie było. A byli i to nie tylko w mojej wersji historii świata. Cmentarz z macewami był przy ulicy Leśnej i na pewno pamięta to Jezus Frasobliwy z kapliczki nieopodal cmentarzy.
Koprzywnica głównie znana jest z zabytków sakralnych. Najbardziej w oczy rzuca się zespół zabudowań pocysterskich. Z całego zespołu odnowiony jest kościół. Pozostałe budynki klasztorne są w stanie ruiny.
Nie podchodziłem bliżej. Akurat fotografowano i filmowano parę młodą. Po co im starzec z rowerem w kadrze? Tylko rowerów było tam i tak sporo. Nie wiem czy to jakaś pielgrzymka rowerowa czy coś innego ale na odcinku drogi Koprzywnica – Klimontów najwyraźniej oczekiwano na przejazd rowerzystów. Trochę ludzi stało przy drodze. Parę razy usłyszałem podjeżdżając „jedzie!”. Nie wlazłem nikomu w kadr ale w wydarzenie chyba tak.
Do Klimontowa przyjechałem nie pierwszy raz. Nie pierwszy raz też szukałem cmentarza żydowskiego. Poprzednio jednak najwyraźniej czytałem informacje bardzo pobieżnie ponieważ szukałem w miejscu, w którym cmentarz miał powstać ale nigdy tam nie dokonano żadnego pochówku. Cmentarz był więc tylko jeden, za synagogą. Dziś ten teren należy do szkoły i macew tam nie ma.
W Wirtualnym Sztetlu widziałem zdjęcie małego lapidarium z ocalałymi fragmentami macew. Nie wiem jednak gdzie tego miejsca szukać.
Z Klimontowa obrałem kurs na Bogorię. Co prawda nie sama Bogoria mnie interesowała. Przynajmniej nie teraz. Na razie wiem, że na cmentarzu katolickim w Bogorii znajdują się interesujące mnie mogiły wojenne i powstańcze. I że teren cmentarza żydowskiego zajmują zabudowania mieszkalne. Jednak zanim pojadę na cmentarz w Bogorii muszę ustalić gdzie on jest i w której jego części mam szukać. W Klimontowie też na cmentarzu katolickim są dwie kwatery z I wojny światowej ale już w latach dziewięćdziesiątych mogiły były zatarte. Do dziś poszukiwania mogłyby być bezowocne, dlatego odpuściłem lub zostawiłem to na kiedy indziej. A teraz chciałem określić lokalizację cmentarza wojennego w Kolonii Pęcławice. Zobaczyć czy da się do niego dojść. Wg Geoportalu znajduje się on niemal w środku działki rolnej. Nie ma więc co liczyć na to, że przejdzie się po miedzy. Miejsce w które dotarłem opierając się na własnej pamięci widzianych map nie pasuje mi na cmentarz. Jest co prawda zarośnięte jak na zdjęciach lotniczych ale znajduje się w małym obniżeniu terenu. Roślinność porastająca teren też jest za młoda na wiekową. Najwyraźniej to nie było to miejsce. Jeszcze będę musiał uściślić tą lokalizację. Cmentarz jako zabytkowy pojawia się w dokumentach gminy.
Na tym odcinku drogi już ledwo się ruszałem. Wjechanie w teren pofałdowany po przejechaniu 200 km i w takich temperaturach było błędem. Raczej należało w tym stanie wjechać na równiny. A w tych okolicznościach nawet nie sprawiały radości zjazdy z górek bo od razu widać było następny podjazd. Sam przejazd do Bogorii nie był właściwie aż tak zły. Gorzej było na drodze z Bogorii do Iwanisk. Na tym odcinku widziałem…
Zobaczyłem przed sobą na drodze dwa konne wozy wiozące w workach zboże lub może już mąkę? Na workach siedziały całe rodziny. Pierwsza moja myśl – amisze. Przy podjazdach wszyscy schodzili z wozów i szli obok nich pod górę. Obrazek jak sprzed pół wieku. Ale to było teraz. Samochody nie mogąc wyprzedzać jechały za tymi zaprzęgami powoli pod górę. Konie miały wszystkie mięśnie napięte maksymalnie. Było ciężko i gorąco. Też pod jedną z gór podszedłem obserwując całe to zdarzenie? zjawisko? Często jest tak, że jadąc częściej widzę znaki zakazu wjazdu zaprzęgów konnych niż same zaprzęgi. Ostatnio jadąc do Broku zapuściłem się w boczną drogę i wjechałem do wsi w której koni było więcej niż zabudowań. Pasły się na pastwiskach, ciągnęły wozy. To było… piękne. A teraz szedłem obok wozu i zastanawiałem się czy jest z innego świata? Gdybym mógł wybierać… Ale nie mogę.
W Iwaniskach do zobaczenia miałem cmentarz wojenny i cmentarz żydowski. Znajdują się dość blisko siebie. Cmentarz wojenny mocno mnie zaskoczył. Choć założony w 1914 roku to nie ma nim ani jednego pomnika czy krzyża z tego okresu. W 1945 roku pochowano na terenie cmentarza spoczywających dotąd w innych miejscach żołnierzy Armii Czerwonej. 4000 poległych. Nikt nie myślał o poległych wcześniej. Teraz o nich przypominają dwugłowe orły na furcie cmentarnej i wzmianka na tablicy informacyjnej.
I chociaż nie ma pieniędzy na restaurowanie cmentarzy z I wojny to na cmentarze radzieckie zawsze się znajdą. Te cmentarze są elementem polityki zagranicznej RP. Muszą być zadbane. Odwiedzane też są przez rodziny poległych żołnierzy.
Cmentarze żydowskie to inna bajka. Tu tylko od dobrej woli samorządów lub społeczników zależy jak będą wyglądać. Najczęściej po odnowieniu i ogrodzeniu na nowo zarastają i dziczeją. Tak jest i w Iwaniskach. Mur oddziela od drogi i pola obszar porośnięty bujną, dziką roślinnością. Na środku cmentarz stoi obelisk. Tu też roślinność jest najwyższa.
Krew się polała gdy do pomnika się przedzierałem. A i tak nie udało mi się odczytać inskrypcji. Napisy powinny być wypełniane kontrastowym, matowym barwnikiem. Bez tego są to tylko pojedyncze znaczki z krajobrazem w tle. Nawet udało mi się złapać tak zachodzące słońce.
Ale co napisano po polsku (północna strona zapisana jest po polsku, południowa po angielsku, wschodnią i zachodnią pokrywają znaki hebrajskie) nie wiem. Nie mogłem odczytać. W pobliżu wejścia na teren cmentarza, po wewnętrznej stronie muru umieszczono zachowane macewy i ich fragmenty.
W sumie ten cmentarz mi się podoba, a nogi dobrze się goją. Musiałem jednak z poranionymi pedałować do Puław. Noc zastała mnie w Opatowie. A im robiło się ciemniej i chłodniej tym więcej miałem sił. Ostatecznie nawet droga do Lipska, gdzie jest kilka podjazdów (nie dorównujących tym spod Bogorii nachyleniem) nie sprawiła mi problemu. To nie znaczy wcale, że do domu dojechałem wypoczęty. Ale na pewno byłem mniej zmęczony niż pod koniec dnia.
=-=-=-=-=
Powered by Blogilo
Łoniów warto dopisać do listy przyszłych tras, ponieważ należał do Moszyńskich herbu Nałęcz – potomków króla Augusta II Mocnego, który podkowy łamał :-)i rozsławionej przez Kraszewskiego hrabiny Cosel (Anny Konstancji von Hoym). Anna i August mieli troje dzieci. Córka, Fryderyka Aleksandra, wyszła w 1730r. za Jana Kantego Moszyńskiego, podskarbiego nadwornego, a następnie wielkiego koronnego. Pałacyk ładny, otoczony dużym parkiem, ale ogrodzony i prawdopodobnie monitorowany, więc zobaczyć go można tylko z jednej strony – od wzgórza, na którym stoi kościół.
Pałacyk. Jak się nawinie pod rękę to czemu nie, bo specjalnie jechać tylko dla pałacyku to by mi się pewnie nie chciało . W ogóle jak czytam o miejscach w których byłem to sporo jeszcze dworków i pałacyków było w pobliżu lub tuż obok miejsc do których jechałem, a ja nic o tym nie wiedziałem. Ale są i takie do których nie podchodziłem właśnie dlatego, że właściciele sobie tego nie życzyli. Śmiesznie wychodzi gdy porozstawiane są drogowskazy wskazujące dworek, a na bramie wisi zakaz.