To zaczęło się robić już nudne. Znów pojechałem w te same okolice. A miałem już zmienić rzekę, szukać czegoś nowego… Tylko im głębiej szukam informacji na temat miejsc odwiedzonych, tym więcej znajduję informacji o miejscach pominiętych. Plan był taki, by odwiedzić wszystkie pominięte dotąd miejsca podczas jednego przejazdu. Mogło się udać. Zapomniałem jednak o czymś takim jak czas. To jego brak nie pozwolił mi wykonać zadania. Ogólnie wyjazd był dość długi za to ubogi w zdjęcia. Obszar na, którym w planie następowało zagęszczenie obiektów do obejrzenia znalazł się poza moim zasięgiem.
Początkowo plan zakładał dojechanie do Białej Podlaskiej pociągiem i odwiedzenie kopca w Niemirowie. Nie wiem czy to dawne grodzisko czy coś innego. Jest przy ulicy Zamkowej i jest to obiekt zabytkowy. Następną miejscowością do odwiedzenia były Siemiatycze (synagoga i cmentarz żydowski). Przejazdem – w Mielniku – rzut oka na synagogę. Dalej Drohiczyn. Tu chciałem zobaczyć samo miasto, a właściwie jego zachowaną część (przecież kiedyś zajmował oba brzegi Bugu). Dopiero czytając więcej o Drohiczynie dowiedziałem się, że jest tam też cmentarz żydowski. Naniosłem więc i ten cmentarz na plan. Kolejne miejsce to Ciechanowiec (cmentarz żydowski, synagoga i skansen). O skansenie napisano, że na zwiedzanie potrzeba dwóch godzin. Czyżby był rozległy jak ten z Lublinie? Ale w Lublinie chyba jeszcze więcej czasu poświęciłem na zwiedzanie. No i sam dojazd do Ciechanowca miałem trochę wydłużyć odnalezieniem mogiły pomordowanych Żydów w Pobikrach. A z Ciechanowca pojechać miałem do Kramkowa Lipskiego na tamtejszy cmentarz wojenny. To wszystko pozostało nie wykonane. Chyba na następny weekend.
Tuż przed samym wyjazdem jeszcze znalazłem informacje o zniszczonym kirkucie w Nurze i o synagodze w Kosowie Lackim. Nur był na trasie ale nie zdążyłem nanieść sobie lokalizacji na mapy. Kosów Lacki zostawiłem sobie „na kiedy indziej”. Zastanawiało mnie dlaczego w Wirtualnym Sztetlu jest tylko jedno zdjęcie tego budynku.
Dalsza trasa to przejazd drogą łączącą Nur z Małkinią. Na mach WIG w okolicach Gąsiorowa, przy tej drodze zaznaczone są dwa cmentarze. I to jedyny ślad. Bo informacji o tych cmentarzach nigdzie nie odnalazłem. Wypadało to sprawdzić na miejscu. Z Małkini do Broku by lepiej się przyjrzeć tamtejszemu kościołowi i odnaleźć ratusz. Jeszcze dalej na trasie miałem odwiedzić cmentarz żydowski w Stoczku i dom rabina w Węgrowie. I już na wstępie wszystko poplątałem.
Uznałem, że 100 km przejechane pociągiem to niewielki zysk. Przez czas jaki jedzie pociąg mogę przejechać ponad 30 km na rowerze. A 70 km różnicy to przecież ponad 3 godziny przy moim tempie jazdy. Dodatkowo prognozy pogody pokazywały, że realizując plan będę jechał pod wiatr. Momentami miał być dokuczliwy. Z wiatrem łatwiej. Więc trasę odwróciłem. W ten sposób ruszyłem o 4 rano zamiast o 5 do Ryk zamiast na stację w Dęblinie. A mogłem pojechać do Dęblina i podjechać pociągiem do Otwocka. Oszczędziłbym około 60 km (3 godziny). Tylko wtedy nie widziałbym figur św. Jana Nepomucena: w Kuflewie
i w Kałuszynie
W Kałuszynie chciałem też odnaleźć cmentarz żydowski. Pojechałem ulicą Martyrologii. Liczyłem na jakiś pomnik, tabliczkę. Może są z drugiej strony, przy krajowej dwójce? Tu nic nie znalazłem. Tylko przy wejściu do kościoła jedyna macewa.
Kolejna miejscowość to Liw. Tu chciałem zrobić zdjęcia kolejnej figurze św. Jana. Przy rondzie. I pewnie jadąc z Otwocka tu bym dojechał.
Dojechałbym tylko po to by zaraz zawrócić. Droga do Węgrowa jest jeszcze bardziej niedostępna. Poprzednio przedostałem się pasem wyłączonym omijając wahadło na drugim pasie. Teraz zobaczyłem, że byłoby to trochę trudniejsze i zdecydowałem się na objazd. Doszło więc około 6 km wcześniej nie planowanych. I to tylko po to, by na miejscu odkryć, że na tablicy informacyjnej na Rynku Mariackim nie umieszczono żadnych informacji o Węgrowskich pamiątkach żydowskich. Nie tylko nie ma poszukiwanego przeze mnie podczas tego wyjazdu domu rabina ale nawet lapidarium, które poprzednio odwiedziłem. Co prawda pamiętałem, że jest to drewniany budynek przy ulicy Zwycięstwa. Ale jest tam kilka drewnianych budynków i nie widziałem żadnych znaków, które pozwoliłyby mi wybrać właściwy. Zajechałem więc jeszcze pod kościół ewangelicki.
Obok niego jest siedziba parafii ewangelickiej. Kościół jest więc wciąż użytkowany zgodnie z przeznaczeniem. I bardzo dobrze bo kościoły opuszczone popadają zaraz w ruinę.
Droga z Węgrowa do Broku przebiega przez Stoczek. Tu szukałem cmentarza żydowskiego, który wg odnalezionych informacji miał być nieogrodzony. Dlatego nie odnalazłem go szybko. Jest ogrodzony . Fakt – mapy pokazują, że jest większy. Ogrodzono tylko fragment. Zachowane macewy zarastają posadzone na ogrodzonym terenie krzewy. Wśród macew jest też ustawiona wraz z macewami pionowo tumba (to mnie zdziwiło). Akurat podczas mojej tam wizyty zastałem jakichś młodych ludzi robiących zdjęcia. Ulotnili się gdy przyszedłem ale raczej nie z mojego powodu.
W Borku miałem tym razem (a przynajmniej tak mi się zdawało) nieco więcej szczęścia – w kościele akurat nie udzielano ślubu.
Za to poszukiwany przeze mnie ratusz jest w trakcie remontu.
Już dochodziła 16. Do Ciechanowca było ponad 40 km. Starając się dojechałbym tam na 18. To późno na robienie zdjęć. Ale pojechałem w jego stronę. Choćby po to by sprawdzić co to za cmentarze są na starych mapach przy drodze. Nie znalazłem ich jednak. Zniknęły z map i z powierzchni ziemi. Już wiedziałem, że czas wracać. Ale nie przez most w Małkini. Tylko tego brakowało bym znów dał się wytrząść w drodze do Kosowa Lackiego. Wolałem zajechać do strony mostu w Nurze. Tu droga jest znacznie łagodniejsza dla siedzenia. W Kosowie Lackim zapytałem o ulicę Łąkową stojąc przy niej właśnie. Ale pytane dziewczyny nie potrafiły mi pomóc. Jedna słysząc o synagodze zaproponowała bym wjechał w tą właśnie ulicę przy której staliśmy choć o synagodze nic nie wiedziała. To było to miejsce. Rozpoznałem budynek ze zdjęcia zamieszczonego w Wirtualnym Sztetlu i zrozumiałem dlaczego jest tylko jedno zdjęcie. Do synagogi nie da się podejść inaczej niż tylko od strony ulicy Łąkowej. Teren jest zagrodzony i zarośnięty. Inne ujęcia nie wchodzą w grę. Widać, że w środku był jakiś magazyn. Ale czy wystrój wewnętrzny jest zniszczony? Czy jest Aron ha-Kodesz? Czy są ślady po bimie? Czy zachowały się jakieś polichromie? Tego wszystkiego nie wiem. Jest dach więc chyba jeszcze nikt nie planuje wyburzenia.
I tak, od Kosowa Lackiego po raz czwarty z rzędu jechałem do Puław tą samą trasą. Przez Sokołów Podlaski. Przez Siedlce. Przez Łuków. Niebo na noc zasnuły chmury. Było wyjątkowo ciemno. I zimno. Na drodze pomiędzy Łukowem i Wojcieszkowem chciałem na chwilę się zatrzymać i zapalić papierosa. Niespodziewanie z ciemności w świetle pojawił się człowiek w garniturze. Szedł poboczem. Jego lakierki miarowo stukały o asfalt. Siwe włosy. Szedł w kierunku lasu. Miał ze 4 km do najbliższych zabudowań przed sobą. Było około północy. Nic nie powiedział. A mi zjeżyły się na głowie włosy aż czapka się uniosła. Przeszła mi chęć na zapalenie, na zatrzymanie. To nieracjonalne – przestraszyłem się. Zatrzymałem się dopiero przy cmentarzu w Wojcieszkowie – 8 km dalej. Co też się dzieje w głowie? Co kieruje emocjami? Do jakiego stopnia racjonalizm kieruje naszymi krokami? Gdzie pojawiają się mity i mityczne lęki?
Ciepłe ciuchy miałem – rano też było zimno. Co więcej przez te ciuchy właśnie musiałem zrobić sobie chwilową przerwę w jeździe. Zmorzył mnie sen. Zdrzemnąłem się kilka minut w jakiejś wiacie przystankowej w pobliżu Nowodworu. Może nawet nie trwało to minuty ale poczułem się lepiej. Zaraz też zdjąłem z siebie jedną warstwę odzieży i już spać się tak nie chciało. A żeby było trochę ciekawiej nie pojechałem przez Nowodwór tylko przez Sobieszyn. W Lendzie Ruskim do wyjątkowych ciemności dołączyła mgła. Doświetlałem więc sobie drogę dodatkowym światłem. Świat zastygł. Cisza niemal całkowita. Ciemność niemal absolutna. Kilka kilometrów jazdy drogą biegnącą przez lasy. Tylko od czas do czasu słyszałem jak jakieś zwierzę zaczyna uciekać przestraszone odgłosami wydawanymi przez rower. A po wyjechaniu spod drzew zobaczyłem pierwsze gwiazdy. Mrok powoli ustępował. Za Baranowem znak objazdu do Żyrzyna. Na liczniku niemal 400 km. Nie chciałem jechać dookoła. Wymyśliłem sobie, że nie ma takiego remontu drogi którego nie ma się ominąć inaczej niż chcą drogowcy. Był tylko jeden wyjątek – mały wiadukt nad mokradłami w środku lasu. Ale tam przecież był najlepszy kawałek jezdni. Po co mieliby akurat w tym miejscu remontować drogę? I tu zadziałało pewne prawo rządzące remontami dróg. Mówi ono, że droga która wygląda nieźle będzie remontowana częściej niż droga od lat pełna dziur. Właśnie ten przejazd nad mokradłami jest nieprzejezdny. A ja bez zastanowienia mimo braku dostatecznego światła ruszyłem w las by to objechać. Zwykle przestraszone zwierzę w nocy ucieka nie wydając żadnych odgłosów. Przez to nie wiem co to jest. Zakładam, że to płochliwe sarny. Ale jak coś chrumknęło parę metrów ode mnie i zaczęło biec trochę przyspieszyłem jazdę. Na szczęście dziki też są płochliwe. Na szczęście dla dzików ja też jestem płochliwy. A przejechać się udało. Normalnie, w dzień nawet bym nie próbował. Ruch na drodze do Puław był jeszcze niewielki. To dobrze. Zwykle odcinek Żyrzyn – Puławy omijam z daleka. Między Osinami i Żyrzynem miałem zbyt wiele niebezpiecznych zdarzeń. Tym razem obeszło się bez nich.
Nie jestem pewien czy wyjazd był udany. Zdjęć mało. Plan nie zrealizowany. Nałykałem się przestrzeni i trochę strachów. Znów 412 km. Zajęło mi to 25 godzin. Ale gdyby nie sprawiało mi to przyjemności to bym tego nie robił.