Brok, Węgrów – te miejscowości miałem w planie odwiedzenia podczas powrotu z Tykocina. Nie odwiedziłem ich pędząc w miarę możliwości do Łukowa by zdążyć na pociąg. Gdybym wiedział, że nie zdążę pewnie w sobotę 14 lipca pojechałbym gdzie indziej. Ale nie wiedziałem. Teraz przyszedł czas naprawienia tamtego błędu. Dodatkowo na Facebooku znalazłem informację o skansenie w Ciechanowcu. Skusiło mnie ale dodałem na koniec trasy. To zwykle oznacza, że nic z tego nie będzie ale można zawsze mieć nadzieję. Wracać za wcześnie też przecież nie warto. Czas weekendowy należy wykorzystać.
Pomyłką było podczas planowania trasy założenie, że zdążę do Łukowa. Ta pomyłka była dziwna. Nie dość przecież, że dodałem do planu Ciechanowiec to jeszcze przecież wiedziałem, że będąc w Broku już będę miał na liczniku ponad 200 km. Ostatni pociąg z Łukowa do Puław odchodzi o 17:17. A o 17 jeszcze nawet nie byłem w Broku. Nie mam pojęcia skąd mi się ten błąd wziął. Chyba za bardzo byłem nastawiony na sam wyjazd. Czas zawsze był moim wrogiem.
Ale pomyłki były też podczas jazdy. Np. zamiast pojechać do Jarczewa przez Gęsią Wólkę, pojechałem przez Hutę Zadybską. Prawdopodobnie zaoszczędziłem dzięki tej pomyłce parę minut. Tu większy kawałek drogi miałem pokryty asfaltem, a po nim jeździ się szybciej. Za to czas straciłem w samym Jarczewie. Dojeżdżając do szosy Łuków – Żelechów z Budek Zadybskich na wprost jest podejrzanie wyglądający las z drogą. Za pierwszym razem gdy tu się pojawiłem pierwsza myśl była taka – park podworski. Zwłaszcza że przejeżdżałem obok bloku mieszkalnego sugerującego istnienie to dawniej PGR-u. Wtedy – za pierwszym razem – wjechałem zaciekawiony pomiędzy drzewa ale ograniczyłem się do rzucenia okiem na coś co wydało mi się wagą samochodową.
Do głowy mi nie przyszło, że widzę dwór, tylko z boku. A teraz przyjrzałem się temu dokładniej.
Ale już od paru tygodni wiedziałem, że jest tam dwór. Tylko jego obejrzenie odkładałem na później. Teraz też uznałem, że zostawię to na krótsze dni gdy całonocne jazdy będą grozić przeziębieniem. Ale nikomu nie można wierzyć, sobie też. Wjechałem i pooglądałem już teraz.
Do Wodyń jechałem drogą znaną mi na pamięć (przez Sotczek Łukowski). W Stoczku nie wytrzymałem i zrobiłem zdjęcie jednemu z dwóch tamtejszych wodnych żurawi kolejowych. Parowozy już tu nie jeżdżą ale jeździły. I została taka miła pamiątka po tych buchających parą maszynach.
W serwisie Do Broni znalazłem informację o mogile wojennej z I wojny światowej na terenie cmentarza parafialnego. Mapy WIG pokazywały też obecność jeszcze jednego cmentarza w pobliżu, którego nie ma na mapach współczesnych. Ten drugi cmentarz okazał się być cmentarzem epidemicznym.
Za to mogiła wojenna… To wygląda na pozostałości dawnej kwatery wojennej na której dokonano też pochówku żołnierzy z września 1939 roku. Mogiłę żołnierzy WP odnowiono i obmurowano. Na pozostałym terenie powstały nowe groby, a kamienie nagrobkowe z I wojny w większości usunięto i ułożono pod murem cmentarnym. Jeden z mogiły żołnierzy bezimiennych pozostał być może na swoim dawnym miejscu. A jeden leży w przejściu i chyba służy jako próg z którego łatwiej jest opiekunom nowej mogiły pielęgnować nagrobek.
Ale przynajmniej kamieni nagrobnych nie wywieziono w nieznane miejsce.
Przejeżdżając parokrotnie przez Wodynie zwracałem uwagę na tamtejszy kościół i nigdy się przy nim nie zatrzymywałem. Tym razem choć to jedno zdjęcie…
Z Wodyń skierowałem się do Seroczyna, skąd miałem zamiar dojechać do Kałuszyna. W Łukowcu zaintrygowały mnie pewne ruiny. Teraz wiem, że był to spichlerz. I jeszcze niedawno wyglądał majestatycznie co można zobaczyć w galerii miejscowości Mrozy. Ja zastałem marne resztki.
Zgubiłem się trochę w Jeruzalu. Droga nie biegła tak prosto jak chciała mapa.
Po przedostaniu się przez Kałuszyn dojechałem do wieży w miejscowości Liw. Dawno temu zwiedzałem tamtejsze muzeum. A ponieważ było po drodze… to zajechałem.
Drogi w samym Liwie i w stronę Węgrowa są remontowane. Ruch wahadłowy kierowany światłami. Kolejki samochodów. Pasy jezdni wąski – rower i autobus się nie mieszczą razem, no może na upartego i z ocieraniem się o siebie. Z tego powodu choć zauważyłem na rondzie w Liwie słup z figurą św. Jana Nepomucena nie zrobiłem mu zdjęć. Teraz żałuję. Może jeszcze mi się przytrafi tam być? W końcu w Węgrowie nie widziałem wszystkiego co zobaczyć chciałem. Zajechałem bowiem do lapidarium stworzonego z ocalałych macew żydowskich…
i na Rynek Mariacki.
Ale kościoła ewangelickiego i domu rabina już nie widziałem. Gonił mnie czas. A właściwie już przegonił.
Na rynku spotkałem rowerzystę widzianego wcześniej w Liwie. Okazało się, że jedziemy w tą samą stronę przez parę kilometrów. Wspólnie udało się odnaleźć drogę wyjazdową. Ja w Węgrowie nigdy wcześniej nie byłem. On był gdy jeszcze nie było tu tylu rond. Spieszyłem się do Broku. O ile odnalezienie cmentarzy: żydowskiego i epidemicznego nie wydawało się trudne (są na mapach), to cmentarze wojenne były dla mnie niewiadomymi. O jednym wiedziałem tylko, że znajduje się przy drodze do Poręby. Drugi przy drodze do Małkini. Ale jak daleko od centrum? Jak daleko od szosy? Brok powitał mnie widokiem nieco zaskakującym. Nowoczesne budowle są tu zamaskowane starymi wiatrakami (ustawionymi na dachach.
Po przedostaniu się przez Bug pojechałem w stronę Poręby. Jechałem powoli bacznie się rozglądając. Po około 5 km jazdy przez las dotarłem do tablicy witającej przyjeżdżających do Gminy. A obok niej jest poszukiwany cmentarz.
Po tym odkryciu powróciłem do samego Broku. Cmentarz żydowski znajduje się obok cmentarza katolickiego. Problemu ze znalezieniem nie było. Tylko przez chmury i drzewa niewiele światła dochodziło na jego teren.
Cmentarz epidemiczny widoczny był z daleka więc też nie było potrzeby prowadzić poszukiwań.
Problem pojawił się dopiero przy ratuszu. Chciałem go odnaleźć i sfotografować. Ale zapomniałem. Tak to jest jak się nie zapisze planu tylko korzysta się z pamięci. Przypomniało mi się oczywiście ale jak już Brok miałem daleko za sobą. Zanim go jednak opuściłem rzuciłem jeszcze okiem na XVI-o wieczny kościół.
Skierowałem się do Małkini. Znów wypatrywałem cmentarza. Gdzieś przy drodze. Ale gdzie? Znów okazało się, że cmentarz jest na skraju Gminy. Tu jednak jeszcze po przeciwnej stronie drogi jest parking leśny.
A Ciechanowiec i skansen? Miałem jeszcze ponad 30 km. Już było około dziewiętnastej. Odpuściłem. Teraz miałem zamiar przejechać przez Bug w Małkini. Mają tu od przejazdu kolejowego ścieżkę rowerową. Ciągnie się ona przez most. Zapewne z myślą o turystach zmierzających do muzeum w Treblince. Jednak ostatnie burze zniszczyły nasypy uszkadzając ścieżkę w pobliżu mostu po obu stronach rzeki.
A most jest całkiem ładny.
Bardzo kontrastuje z dalszą drogą. Dalej jest bowiem wąska droga wyłożona betonowymi, popękanymi płytami. Do samego muzeum nie zajeżdżałem. Kiedyś, dawno dawno temu tu byłem. A teraz i tak było już późno. Może nawet bardzo późno. I ta droga. Dojazd do Kosowa Lackiego był jak droga przez mękę. Pocieszyła mnie tylko jedna dziewiętnastowieczna kapliczka po drodze.
Od Kosowa Lackiego jechałem już tą samą trasą co tydzień wcześniej. Tym razem jednak w nocy. Było też chłodniej. Znacznie chłodniej. Odkryłem, że męczące mnie poprzednio podjazdy są niewielkimi wzniesieniami. Musiałem być faktycznie bardzo zmęczony poprzednio. We wszystkich mijanych miastach spotykałem wielu młodych ludzi, którym szkoda czasu na spanie. Wesela. Świat się bawi. Świat jest piękny. Tu się zastanowiłem trochę. Czy świat jest piękny? Czy jak nie jest źle to jest dobrze?
Świat jest piękny bo tak chcę. Jest piękny dla mnie. I jest to uwarunkowane przeróżnymi hormonami. Bo choć dla mnie piękne są łąki pełne bocianów to czy dla bocianów też jest to piękne? A ma być urodzajny rok. W większości gniazd bocianich są po trzy bocianięta. Gdy jest głodno często rodzice jedno bocianiątko wyrzucają. A teraz? Te piękne bociany nie mają gdzie spać. Spotkany tydzień temu bocian śpiący na latarni prawdopodobnie nie mieścił się w już w gnieździe z młodymi. Jak więc świat wygląda z perspektywy bociana? Pewnie inaczej. Ja bym surowej myszy nie zjadł.
Noc była szczególnie ciemna. Niebo zasnute chmurami odkryło się nade mną i mogłem podziwiać szczególnie gęsto nakrapianą czerń. Księżyc pojawił się dopiero około drugiej swoim blaskiem przerzedzając gwiazdy na nieboskłonie. Do północy pola i łąki hałasowały świerszczami i żabami. Pod latarniami od czasu do czasu przemknął nietoperz. Jak wielu rzeczy nie widzę i nie słyszę? Noc pokazuje jak ważne jest dla mnie światło. Oczy. Choć świat nocą też jest piękny to pełen jest też rzeczy ukrytych. Mogę fantazjować. Ale czy w dzień nie jest podobnie? Złudzenia. Czym jest rzeczywistość? Czy jest nią ból tyłka od za długiego siedzenia na rowerowym siodełku? Ale trzeba umysł oderwać od pośladków. Niech wzleci. Wróci gdy jakiś samochód zajedzie mi drogę, gdy jakiś kierowca nie skróci świateł albo włączy długie gdy będzie już blisko mnie. Prozaiczne zdarzenia i romantyczne wzloty. O trzeciej w nocy spotkany wśród pól pieszy w białej koszuli z krawatem pytający czy daleko jeszcze do skrzyżowania. Zając uciekający o świcie cały czas drogą którą i tak jechałem (czy uznał mnie za upartego prześladowcę?). Psy goniące mnie do wściekle po drodze. Koty przytulające się do ziemi widząc rower (dziwne, że go nie słyszą). Koguty piejące o świcie. Wędkarze skuleni na brzegach rzek. Obrazki z drogi, których nie ma na zdjęciach.
Przejechałem 412 km. Zajęło mi to dobę. Już chyba cztery razy byłem nad Bugiem (6 razy go przekraczałem). Poznałem dwa promy i 4 mosty. Chyba już czas zmienić rzekę. A dlaczego trzeba się mylić? Żeby się nie zanudzić i nie popaść w rutynę. Dać się zaskoczyć. Idąc spać nie jestem pewien czy się jeszcze obudzę. Lubię dawać się zaskoczyć życiu. To może znaczyć, że jestem pesymistą. Może czasami…