milczę
bo milczenie jest…
tak jakby nic było
potrafisz być samym oddechem
wdech i wydech
ruch powietrza cię zdradza
para na lusterku przy ustach
bicie serca…
jesteśmy falami ciepła
milczę
bo milczenie jest…
tak jakby nic było
potrafisz być samym oddechem
wdech i wydech
ruch powietrza cię zdradza
para na lusterku przy ustach
bicie serca…
jesteśmy falami ciepła
Grudzień nie był wolny od jazdy na rowerze. Raczej brakowało czasu by o tym pisać. W końcu ten czas na siedzenie i klepanie po klawiaturze zawsze kiedyś nadejdzie, a z jazdą nie można sobie pozwolić na opuszczenie dnia z nadającą się do jazdy pogodą. To już przecież koniec roku, najkrótsze dni, a jeszcze można, jeszcze da się pojeździć. Zmieniła się moja lokalizacja na mapach. Już nie mieszkam w Puławach. Teraz jest to Warszawa i na rowerze powoli poznaję okolicę. Oswajam się. Dlatego często zamiast dłuższych wyjazdów były tylko niedalekie wyskoki. Może nawet nie warto o nich wspominać. A może warto…
18 grudnia pojechałem szukać zrujnowanego budynku, który dostrzegłem z okien pociągu. Nie pamiętałem przy jakiej było to stacji. Gdzieś za Warszawą Wschodnią, a przed Otwockiem. Ten pierwszy wyskok był niewypałem. Pojechałem za daleko. Rembertów to nie to ale liczy się też to, że poznałem trochę Warszawę z jej ulicami i ścieżkami rowerowymi. Poszukiwany budynek widoczny jest nawet na zdjęciach satelitarnych googli. Kolejny wyjazd był już lepiej zaplanowany i chociaż trochę się zaplątałem na Targówku to jednak dojechałem gdzie chciałem. Dowód poniżej.
Wracając zahaczyłem o Królikarnię.
Te dwa wyjazdy w okolicach 40 km każdy przekonały mnie do tego, że w Warszawie da się jeździć na rowerze. Wcześniej w to wątpiłem mimo tego, że widziałem wielu rowerzystów na ulicach i ścieżkach rowerowych. Od lat w swoich wyjazdach to miasto omijałem spodziewając się w nim raczej problemów niż przyjemności z jazdy.
21 grudnia już pojechałem „tradycyjnie”, tzn. celem był cmentarz. Konkretnie cmentarz żydowski w Radości. Zamiast jechać jak google przykazały najpierw pojechałem Wałem Miedzeszyńskim do końca (lub początku) ścieżki rowerowej. Nadłożyłem drogi ale poznałem trochę lepiej te okolice w których już raz na rowerze byłem w cieplejszym okresie. Sam dojazd do kirkutu budził moje obawy – na mapach widziałem dwa ronda, a pomiędzy nimi torowisko. Miejsce to przy otwartym przejeździe kolejowym okazało się nie sprawiać większych problemów komunikacyjnych. A cmentarz odnalazłem bez większych problemów – znajduje się przy samej drodze.
Cmentarzem zniszczony podczas wojny jak wiele innych. Ma jednak opiekunów, a zdjęcia które widziałem wcześniej pokazują to samo co zobaczyłem na własne oczy. Stan więc się nie zmienił mimo upływu czasu. Za to zmieniła się sytuacja na przejeździe kolejowym. Mogłem zobaczyć to czego się obawiałem – korek na obu rondach. Właściwie to da się z tym żyć. Przejechałem. Więcej problemów miałem dopiero dalej, gdy spróbowałem pojechać przez Dolinę Służewiecką. Celem był sklep w którym był potrzebny mi plecak/torba. Problemem był dla mnie przejazd przez ulicę Puławską. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się trudne do przebycia. Ale problemy są do rozwiązywania. Jeszcze parę przejazdów i już nie będę miał z tym chyba kłopotów. Zakładam, że jakieś miejsce znam gdy mogę w nim jechać na pamięć bez szukania tabliczek z nazwami ulic i ustalaniem z pomocą GPS aktualnej lokalizacji. Tego miejsca jeszcze nie znałem 21 grudnia. Mimo tego przejechałem i dojechałem do celu.
23 grudnia ruszyłem na rekonesans w okolice cmentarza żydowskiego na Bródnie. Rekonesans ponieważ nie wiedziałem jeszcze czy będę mógł tam wejść z rowerem lub spokojnie rower zostawić przypięty. Przejazd przez Śródmieście był całkiem znośny. Sam jednak sobie stworzyłem problem myląc mosty. Pojechałem o jeden most za daleko. I to dwa razy. Za pierwszym razem po zachodniej stronie Wisły. Ale udało mi się zrobić kilka całkiem znośnych zdjęć. Jedno poniżej.
Gdy już dojechałem do nie tego co trzeba mostu okazało się, że nie mogę na niego wjechać. A gdyby nie samochody na moście to uznałbym, że właśnie jest on wyburzany.
Po przejechaniu na wschodni brzeg Wisły znów zapędziłem się za daleko na północ. Są tam ładne ścieżki rowerowe ale nie ma tego czego szukałem.
Dopiero teraz zacząłem ustalać swoje położenie i lokalizację poszukiwanego cmentarza. Wstyd mi było, że przejechałem tak nie daleko od niego po to by pobłądzić. Oczywiście nie było mowy o wejściu na teren cmentarza. Bramy pozamykane, a o rower się bałem.
Cmentarz odwiedziłem następnego dnia korzystając z komunikacji miejskiej. A wracając na rowerze sprawdziłem jak się jedzie przez Nowy Świat. Wcześniej zatrzymałem się pod zamkiem.
Jadąc przez Pole Mokotowskie nie mogłem sobie odpuścić zrobienia zdjęcia „pomnikowemu opojowi”.
27 grudnia. Wyskok do miejscowości Błonie. W tym roku zdewastowano tam cmentarz żydowski. Na forum mamy zdjęcia sprzed dewastacji. Trochę się pogubiłem jadąc. Nadłożyłem przez to drogi i poznałem trochę więcej miejscowości niż sobie zaplanowałem. Do cmentarza dojechałem… przez przypadek. Zaplątałem się wśród bocznych uliczek na osiedlu domków jednorodzinnych. Dziś nie ma na cmentarzu ani jednego stojącego nagrobka, a były.
Wracając też się pogubiłem. Sam nie wiem czy mam unikać dróg głównych czy też nie. Mam pewne obawy po tegorocznym wypadku ale zdaje się, że nie jest aż tak źle by kierowcy we mnie celowali.
29 grudnia. Wyjazd do Góry Kalwarii. Od dawna przymierzałem się do odwiedzenia cmentarza żydowskiego w Górze Kalwarii. Od dawna chciałem zobaczyć cmentarze z I wojny światowej w pobliżu Góry Kalwarii. Wreszcie to zrealizowałem. Szczęśliwie w niedzielę rano nie było na drogach wielkiego ruchu. Nie robiłem sobie wydruków map ani nie naniosłem sobie punktów docelowych na mapy google. Starałem się jechać na pamięć. Zanim opuściłem Warszawę zajechałem pod budowany kościół w Wilanowie. Betonowy bunkier, który ma górować nad okolicznymi blokami. Wcale mi się nie podoba.
Pierwszy cmentarz wojenny mijałem w Moczydłowie. Zachował się malutki kopiec nie sądzę jednak by był tak mały od początku. Spoczywają tu podobno żołnierze carscy. Ale czy tylko?
Na przeciwko cmentarza stara kapliczka.
Kolejny cmentarz znajduje się przy drodze do Piaseczna. Zachował się prawdopodobnie w stanie nie odbiegającym wiele od pierwotnego. Na dwóch głazach są do dziś widoczne inskrypcje.
Następny cmentarz, który tego dnia odwiedziłem znajduje się w Kątach. Myślałem, że i tu będzie cmentarz wojenny. Jednak jest to cmentarz ewangelicki. Zachował się otaczający go rów i wał ziemny. Ale nagrobków niewiele i w większości zniszczone.
Podobnie zniszczony jest cmentarz ewangelicki w Górze Kalwarii. Butelki po piwie w komorach grobowych. Jeden grób niedawno rozkopany. Ale najbardziej zaskoczyła mnie stela nagrobna nieznanego żołnierza armii cesarsko-królewskiej. Pochowany w lipcu 1916 roku.
Cmentarz żydowski do niedawna był bardzo zadbany. Oglądając starsze zdjęcia widziałem różnicę. Teraz zaczyna zarastać.
Wracałem przez Piaseczno. Nie pamiętałem jak dojechać do tamtejszego kirkutu ale chciałem poznać drogę i okolice. W ten sposób znalazłem się na drodze, która właściwie Piaseczno omija. Jednak jechać się tędy daje całkiem znośnie. Na odcinku pomiędzy Piasecznem i Warszawą dołączyłem do grupy szosowców. Poruszali się tu znacznie pewniej niż ja co i mi dodało nieco pewności. Straciłem ją gdy znalazłem się ponownie w pobliżu torów wyścigowych na Służewcu.
31 grudnia wyskok do Piaseczna i do sklepu w Jankach. Im bliżej Piaseczna tym większy ruch samochodów. Pojechałem ponownie Puławską ale nie do końca. W samym Piasecznie wolałem jechać drogami bocznymi. Zrobiłem to bez map, na wyczucie i prawie się udało. Tzn nadłożyłem trochę drogi ale dojechałem do kirkutu na ulicy Tuwima. Cmentarz zamknięty jest na drut – ktoś zniszczył zamek w furtce. Ale jest zadbany.
Do Janek dojechałem też na wyczucie. Miałem w głowie plan trasy wyświetlony przez google ale dość szybko zgubiłem tą zaplanowaną drogę i pojechałem inaczej. Wydawało mi się, że jest dość ciepło. Do Piaseczna nie odczuwałem chłodu. Jak startowałem, ze znaków drogowych i świateł na skrzyżowaniach kapał roztapiający się w słońcu szron. Jednak po postoju już chłód zacząłem odczuwać. I męczył mnie do Janek. Odcinek od Janek do Warszawy już nie był tak „chłodny” – przydał się ten postój na zakupy.
I tak skończył mi się 2013 rok.
Są takie miejsca do których dotrzeć jest trudno. Można oglądać z daleka. Można znać wszystkie drogi dojazdowe ale żeby dotrzeć na miejsce trzeba czekać na odpowiedni moment. Na przykład aż spadną liście, lub jeszcze się nie pojawią. Tak miałem kiedyś z cmentarzem żydowskim w Józefowie nad Wisłą. Gdy przyjechałem tam pierwszy raz stanąłem bezradny przed ścianą zieleni. Nie inaczej było tego roku gdy pojechałem pod cmentarz żydowski w Wierzbicy. Nie dość, że pola go otaczające były jeszcze nie wykoszone to jeszcze z daleka nawet było widać, że tam, w tych krzakach nic nie będzie widać. Odłożyłem więc odwiedzenie tego cmentarza na inną, lepszą okazję. W odległości nie przekraczającej kilometra od kirkutu jest w Wierzbicy jeszcze cmentarz epidemiczny. Ten już bez prób wejścia odłożyłem na później, na tą zaplanowaną na czas bezlistny wizytę na cmentarzu żydowskim. I chyba nadszedł ten czas.
Nie po raz pierwszy zdecydowałem się pojechać do Osiecka szukać tamtejszego cmentarza żydowskiego. Za pierwszym razem poszukiwania nie były zbyt rozległe. Dotarłem tylko do miejsca, które sam określiłem na mapach. Mogłem się pomylić. Wypadało sprawdzić teren w pobliżu tego miejsca. Jak najszerzej, jak najdokładniej. Zapowiadało się więc chodzenie po lesie. Musiałem jednak najpierw tam dojechać. A 9 listopada dzień jest już krótki, bardzo krótki. Nie lubię jeździć w nocy więc wypadało się spieszyć i nie zmarnować nawet kawałka dnia. Prognozy zapowiadały opady deszczu zaczynające się po południu. W nocy już miały być ciągłe. Wcześniej przelotne. Wystartowałem więc przed świtem. Ale nie na tyle wcześnie by jeszcze w całkowitych ciemnościach mijać Gołąb.
Początek listopada to z zasady wiele utrudnień na drogach. Szczególnie na drogach biegnących przy cmentarzach. Każdy chce tego dnia odwiedzić rodzinne groby i zaparkować samochód jak najbliżej furty cmentarnej. Dla mnie to oznaczało, że chcąc pojeździć muszę wybrać trasę przy której cmentarzy nie będzie. Zaplanowałem więc przejazd do Iłży. Dodam, że 1 listopada nie chodzę na cmentarze. Wolę te dni gdy większość ludzi o nich nie myśli. Wydawało mi się, że przejazd do Iłży nie powinien sprawić mi większych problemów. Ale chcąc wracać inną drogą niż ta którą do Iłży dojadę już miałem problem – mogłem jednak mijać jakiś cmentarz. Nie miało to ostatecznie większego znaczenia. Trasę zmieniłem jeszcze przed Zwoleniem, który miał być ominięty. Pojechałem w jego stronę drogą gruntową, której stan wskazywał na częste ujeżdżanie także przez samochody osobowe. Ominąłem samo centrum kierując się na Czarnolas. Oczywiście nie wiedziałem jak tak dojechać omijając drogę krajową ale szukałem na wyczucie. Mijałem też cmentarz. Cmentarz żydowski, który zanim przybrał obecny wygląd został zamieniony na park miejski.