Pierwsza niedziela wiosny

Zachciało mi się znów popędzić na rowerze. Tym razem chciałem dojechać do Lublina by obfotografować rynek starego miasta bez ogródków z parasolkami. Trasa jak zwykle omijała odcinek najkrótszy Końskowola – Kurów. Tam jest zbyt niebezpiecznie i dopóki nie będzie pobocza nie ma szans na spokojny przejazd. Nawet gdy w lecie zeszłego roku ruszyłem zaraz po 3 rano i tak musiałem uciekać z drogi gdy kierowca autobusu wycieczkowego uznał, że rowerzysta i tak zjedzie mu z drogi więc może wyprzedzać inne samochody. Tak więc tą drogę omijam. Pojechałem przez Chrząchówek nadkładając parę kilometrów w zamian za komfort spokoju i ciszy do czasu aż dojechałem do szosy Warszawa – Lublin. Tu już jest utwardzone pobocze i można poczuć się w miarę bezpiecznie. Jednak taka jazda z zagłuszaczami myśli nie należy do najprzyjemniejszych. Dlatego w Markuszowie zjechałem z głównej drogi i starałem się trzymać żółtej trasy rowerowej jadąc do Garbowa. Podobno jego nazwa pochodzi od ukształtowania terenu. Czy o to chodzi?

Okolice Garbowa

Za kościołem w Garbowie powróciłem na główną szosę. Brakowało mi pomysłów na jej ominięcie. Zatrzymując się na chwilę by łyknąć soku zauważyłem kamień z tablicą informacyjną. Na pewno jest tu od dawno skoro orzełek nie ma korony. Jednak pierwszy raz zwróciłem na ten pomnik uwagę.
Pomnik w Bogucinie

Będę musiał sprawdzić czy kwatera ofiar okupantów na cmentarzu w Garbowie też ma związek z tym wydarzeniem.

Przed Jastkowem znów opuściłem drogę główną i pojechałem okrężną by znaleźć się przy tutejszym pałacu. Pałac należy do gminy. Jest nawet siedzibą władz gminnych. Mimo tego gmina zabiega o sprzedanie go. Bezskutecznie. Może szkoda. Wciąż chcę mu zrobić ładne zdjęcie ale on jest niefotogeniczny. Taki bury i schowany za drzewami. Popatrzyłem. Odpuściłem. Pojechałem dalej. I znów znalazłem się na głównej drodze do Lublina. Tym razem już z niej nie zjeżdżałem. Minąłem Muzeum Wsi Lubelskiej i pomknąłem dalej prosto do ronda przy Al. Kraśnickich. Dalej Al. Racławickami (ale po chodnikach) pojechałem na Stare Miasto. Mimo tego, że to jeszcze nie sezon to turystów było sporo.
Bez parasolek

Jednak bez parasolek jest tu więcej miejsca. To się czuje. Odkryciem dla mnie był anioł w oknie Urzędu Miasta. Wiedziałem, że kopie postaci z kaplicy zamkowej trafiły na okna Urzędu. Czytałem o tym w zeszłym roku. Nie wiedziałem tylko, że budynek w którym są te okna znajduje się przy rynku.
Anioł

Było dość ciepło. Zapowiadanego deszczu na razie nie było. Ruszyłem więc na poszukiwanie cmentarzy żydowskich w Lublinie. Nie wziąłem z sobą planu Lublina ale liczyłem na drobną pomoc ze strony znaków szlaków turystycznych po Lublinie. Po drodze widziałem całkiem sporo rowerzystów. Widać, że nie tylko ja nie mogłem się doczekać aury w której nic nie zmarznie podczas jazdy. Wracając jednak do szukania…

Trzymając się żółtych znaków dotarłem pod mur starego kirkutu. Na jego teren prowadzi tylko jedna furtka. Zamknięta. Mazakiem tylko ktoś napisał na ścianie, że klucz znajduje się w jesziwie na Lubartowskiej 85. Pewnie będę próbował gdy ruszy wegetacja zdobyć możliwość wejścia. Tu pochowano osoby bardzo ważne w historii Żydów, nie tylko polskich. Teren cmentarza jednak nie obiecuje przyjemności z brodzenia w błocie więc warto poczekać.
Stary kirkut

Idąc dalej wzdłuż muru cmentarnego doszedłem do pomnika pomordowanych przez Niemców w 1939 roku przedstawicieli elity intelektualnej Lublina. Jednak nie zatrzymałem się w tym miejscu wiedząc, że przede mną jeszcze odnalezienie drugiego cmentarza żydowskiego i próba powrotu do Puław inną drogą niż ta, którą przyjechałem. Gdzieś zgubiłem szlak turystyczny. Błądząc po ścieżkach rowerowych dostało mi się od starszej pani za „jeżdżenie po chodniku” – stała na pasie rowerowym a jej koleżanki na chodniku ale niech tam… I tak często trzeba mijać pieszych, którzy z dwóch pasów wybierają na spacer ten szerszy lub węższy, nie zastanawiając się nad tym dlaczego są dwa. Poddałem się ostatecznie i postanowiłem wracać. Obiecałem sobie przygotowanie planu dojazdu wg map na następną okazję. Na wyczucie postarałem się też odnaleźć drogę wyjazdową z Lublina w kierunku Garbowa. Zupełnie więc przez przypadek odnalazłem po drodze poszukiwany nowy kirkut w Lublinie. To w zasadzie tylko plac przecięty jezdnią na dwie części i ogrodzony płotem imitującym macewy i świeczniki.
Nowy kirkut

Przez plac prowadzą wyłożone betonowymi płytami drogi. Obok jest cmentarz chrześcijański i osiedle mieszkaniowe.  Upamiętniono więc dawne przeznaczenie tego miejsca nie dopuszczając do zabudowania go domami. To już coś. W Puławach nie chciano nawet takiej formy – potrzebne było miejsce. Więc na starym cmentarzu mamy tartak, a na nowym zajezdnię autobusów miejskich.
Nowy kirkut

Ruszyłem dalej. Znów poruszałem się na wyczucie. Gdy dojechałem do budynku TP S.A. zacząłem wątpić w trafność wyboru drogi. Wydawało mi się, że miała być przedłużeniem Lubartowskiej, a byłem już daleko od niej. Zakręciłem w prawo. Gdy zobaczyłem tabliczkę z nazwą ulicy Choiny powróciła nadzieja. Gdy jeszcze dalej wjechałem do miejscowości Dys nabrałem już pewności, że drogę wybrałem właściwie. Szkoda, że jest tak bardzo zniszczona. Ruch też nie jest tu mały. Jednak przyjemniej niż na szosie warszawskiej. Przed Garbowem gdzieś mi uciekło słońce. Skryło się za chmurami i zrobiło się ciemno. Dojechałem jednak do Markuszowa gdzie chciałem sfotografować figurę przy kościele szpitalnym. Chyba jednak było już trochą za ciemno.
Markuszów

Ale skoro już nie jechałem, a poczułem pierwsze krople deszczu nałożyłem na siebie nieprzemakalną kurtkę i kamizelkę odblaskową. Chwilę później już była ulewa. Porywisty wiatr miotał kroplami wody jak z procy. Każda kropla uderzająca w poliki wywoływała szczypanie skóry w miejscu uderzenia. Z tym, że nie było zimno. W tych warunkach dojechałem do Kurowa i przestało padać. Już bez zatrzymywania pojechałem za Kurów do Chrzochąwa i dalej przez Końskowolę do Puław.

Wyjechałem z domu ok 10, wróciłem ok 18. W sobotę więcej czasu byłem w trasie ale i dystans był o kilka kilometrów dłuższy. Teraz siedzę opisując poprzedni dzień i wciąż go czuję przy każdym ruchu. Zrobiłem sobie dzień przerwy. Jutro może po południu trochę się jednak przejadę by wypracować kondycję. W łykend warto skoczyć znów gdzieś w świat. Może do Solca? Może gdzieś dalej? Wciąż czeka na odnalezienie synagoga w Ciepielowie.

Kleopatra

Ostatniego dnia zimy pogoda była niemal letnia. Gdy ruszałem przed 9 rano już było ciepło. Z czasem zrobiło się jeszcze cieplej.

Podstawowym celem tego wyskoku było sprawdzenie czy dam radę jechać być w drodze cały dzień. Fakt, że dzień jeszcze jest krótki ale po zimie zawsze wychodzę osłabiony, bez kondycji – trzeba sprawdzić ile mogę żeby potem nie przegiąć wybierając się za daleko. Już w maju pewnie będę w stanie jechać ponad dobę ale do maja jeszcze trochę czasu. Teraz żeby nie jechać dla samej jazdy chciałem odwiedzić dwa miejsca związane z Opolem Lubelskim. Młyn w miejscowości Pomorze i cmentarz żydowski w Opolu. Trasę trochę sobie wydłużyłem kluczeniem po Powiślu.

Jeszcze w Parchatce zatrzymałem się przy pomniku, który zwykle omijam jeżdżąc innymi drogami. Nawet nie pamiętałem co on upamiętnia. Bardzo dokucza szczekanie psa zza ogrodzenia przy samym pomniku. Teraz już wiem, że upamiętniono nim ofiary „krwawej środy” czyli masakry z 18 XI 1942 roku.

Niedaleko niego jest wciąż tajemniczy dla mnie kopiec z 1830 roku. Tak przynajmniej napisano w 1916 roku na tablicy tam leżącej. Gdyby to był rok następny – 1831 – wiedziałbym o jakie wydarzenie chodzi. A tak mam zagadkę.

Na Powiśle najbliżej jest przez Kazimierz Dolny. Pojechałem więc tamtędy. Darowałem sobie jednak przejazd przez miasto i pojechałem promenadą nad Wisłą. Dzięki temu znalazłem pierwszy znak zbliżającego się lata.

Niedaleko nieczynnej jeszcze przeprawy promowej dostrzegłem wyrzuconą na brzeg „Kleopatrę”. Taką nazwę miał statek wycieczkowy. Ktoś go wyrzucił tutaj licząc pewnie na to, że gmina sprzątnie. Zobaczymy kiedy. Jak się świat zazieleni już nie będzie się tak rzucać w oczy i może poleży jeszcze do następnej zimy.

Nie pojechałem dalej, do Mięćmierza. Droga była pokryta lodem. Na miejscu mogłem się spodziewać tego samego lub strasznego błota. Przecież miejscowość leży w wąwozie. Więc woda spływa do niej ze wszystkich stron. Ruszyłem ku Czerniawom. Podjazd też był oblodzony ale miejscami koleiny były wypełnione tylko szybko spływającą wodą po betonowych płytach. Dało się więc jakoś jechać. Na górze drogi już były bez zimowej pokrywy. Pomknąłem więc w stronę Wilkowa. Długie lekkie podjazdy kończą się tam zjazdem ze Skarpy Dobrskiej. Nazwa pochodzi od znajdującej się u stóp skarpy miejscowości Dobre. A po przejechaniu przez Chodelkę jest Wilków. Nie będę się o nim rozpisywał. Jest tu stary kościół, kapliczka z figurą św. Nepomucena, stary ceglany budynek straży pożarnej. Wszystko to już fotografowałem. Teraz więc tylko przejechałem przez Wilków i skierowałem się ku Karczmiskom. Droga ponownie przechodzi przez Chodelkę. W Szczekarkowie jest przy moście młyn wodno-elektryczny. Nie wiem czy jeszcze działa.

Tak trochę niechcący ten wyjazd przerodził się w przejazd szlakiem młynów na Chodelce. Na pewno nie wszystkich. Nie pojechałem do Żmijowisk gdzie jest jeszcze jeden. Ale tamten na 100% nie działa. Jeszcze przed wyjazdem rozmawiałem w pracy o młynach. Wodnych i działających. Dowiedziałem się, że jest jeden niedaleko Baranowa, w miejscowości Zagóźdź. Pracuje z wykorzystaniem prądu elektrycznego ale zachował możliwość przełączenia na napęd wodny. Młynarz miał powiedzieć, że napęd wodny daje za małą moc w porównaniu z elektrycznym. Pewnie wie co mówi. Dlatego stare młyny, nawet działające, już się nie kręcą. Za to ich stopnie wodne można używać do produkcji prądu. Tak jest w Żmijowiskach. Ale jedźmy dalej…

Ze Szczekarkowa pojechałem do Polanówki. Na forum tradytor.pl już napisałem temat o tamtejszej klasycystycznej kapliczce poświęconej św. Barbarze – opiekunce flisaków. Teraz tylko rzuciłem na nią szybko okiem i w kadrze załapała się częściowo tablica zupełnie niepotrzebna na zdjęciu.

I znów jazda. Teraz do Karczmisk już blisko. Minąłem zjazd do Chodlika w którym pewnie jak co roku odbędzie się majówka archeologiczna z prezentacją jakiegoś ludu i jego wojowników. Warto będzie wpaść by pooglądać. Jeszcze nie sprawdzałem co planują na 2010 rok. W Karczmiskach wjechałem na główną drogę łączącą Puławy i Opole Lubelskie. Nie lubię jej ze względu na ruch samochodowy. Ale nie miałem zamiaru jechać nią daleko. Już w Kazimierzowie planowałem skręcić. Wg map tamtędy mogłem dojechać do Pomorza. I dojechałem. Jednak mapy nie powiedziały mi jednego – że droga nie jest utwardzona. Gdybym wiedział odłożyłbym te odwiedziny na czas po roztopach. A tak widząc nawierzchnię miałem nadzieję, że zaraz się poprawi. To zaraz ciągnęło chyba ponad 2 km.

Najpierw błoto do Pomorza, potem przez Pomorze i na koniec najdłuższy odcinek z Pomorza do Opola Lubelskiego.

W samym Pomorzy młyn w najlepsze pracował. Pochodzi z początki XX wieku. Darowałem sobie fotografowanie go od frontu. Stał tam ciągnik z przyczepą klienta czekającego na zmielenie zboża. Choć trochę żałuję, że nie wszedłem. W środku jednak było już kilka osób i tylko bym przeszkadzał.

I tu siłą napędową była kiedyś Chodelka. Może nią być nadal.

Po wjechaniu wreszcie na asfalt dotarłem do parku w Opolu Lubelskim. Tam też już kiedyś byłem więc tylko go minąłem myśląc jak odnaleźć kirkut. Wiedziałem mniej więcej w którym miejscu przy ul. Józefowskiej powinien się znajdować. Ale tylko mniej więcej. Wikipedia podaje, że w latach sześćdziesiątych teren został zalesiony i ogrodzony siatką. Śladów po macewach miało być niewiele. Także o po istniejącym tam przed wojną ohelu. Zapytany o drogę mieszkaniec Opola wskazał mi pobliski lasek i poinformował, że właściwie nic tam już nie ma. „Ludzie wszystko zabrali”. Mówił też, że jest tam brudno. Niestety miał rację. Znalazłem na miejscu poza stertami śmieci i ludzkich odchodów tylko jeden kawałek macewy. Nie był pokryty żadnymi napisami więc pewnie była to część znajdująca się wcześniej w ziemi.

Zaintrygował mnie okrągły lej. Podobny do tych o których znajomi mający za sobą służbę wojskową, mówią że powstały po wybuchu granatu.

Może to ślad po ohelu? A może tylko później coś się tu wydarzyło? Nie wiem. Jednak leżące w tym leju fragmenty kamienia jak i podobne im kawałki leżące w pewnym oddaleniu mogą pochodzić z jakiejś znajdującej się tu wcześniej budowli. Stan cmentarza bardzo mnie zmartwił. Umieszczona na płocie tabliczka o zakazie wyrzucania śmieci to już standard. Jak w wielu innych miejscach gdzie takie tabliczki się znajdują powstaje pytanie co było pierwsze? Tabliczka czy śmieci? W zamyśleniu wlazłem w ślady ludzkiej bytności i nie mogłem doczyścić butów. Naprawdę nikomu nie przeszkadza, że to jest cmentarz? Nie mogę tego zrozumieć.

Skoro już byłem w Opolu Lubelskim to skoczyłem do Owczarni. Podczas wojny doszło w tych okolicach do wymordowania oddziału AK przez oddział AL. Dotąd nie znalazłem żadnych śladów upamiętnienia tego wydarzenia choć w paru miejscach w sieci można znaleźć trochę informacji. Strona gminy Opole Lubelskie informuje o miejscach godnych odwiedzenia  ale o tym też milczy. Wnioskuję z tego że jeszcze nie ma żadnej tablicy, krzyża, pomnika. Ale chciałem sprawdzić. Nawet udało mi się spotkać w tamtych okolicach ludzi i zapytać o to. Jednak powiedzieli mi, że nie są stąd. Szkoda. Zarzuciłem więc na razie te poszukiwania i pomknąłem przez Skoków do Emilcina.

Przy zjeździe na Skoków jest stary, zniszczony krzyż. Nikt o niego pewnie nie dba skoro po drugiej stronie drogi stoi już nowa kapliczka.

W Emilcinie pewnie jedyny w Polsce pomnik UFO. Wolę tego nie komentować ale zawsze wywołuje u mnie poprawę humoru. Może i ufiki to bawi?

Nigdy jeszcze nie pojechałem tą drogą do końca. Poprzednio odwiedziłem pomnik i zawróciłem by pojechać dalej, do Chodla. Ciekawość kazała mi jechać dalej w stronę Poniatowej. W Rudzie Maciejowskiej znalazłem ślady po młynie. Chyba młynie. Najpierw próg wodny który z młynem nie miał chyba wiele wspólnego.

Potem wpuszczone w ziemię mury i śluza.

Tu wszystko już bez wody. Gdy wszystko działało na pewno cały ten teren był zalany.

Teraz są to łąki nad Chodelką.

Jadąc dalej dotarłem do skrzyżowania dróg które intrygowało mnie gdy jechałem z Chodla do Poniatowej. Teraz już wiem dokąd biegną jego drogi. Zaraz też była i Poniatowa z jej drutami kolczastymi otaczającymi teren dawnego obozu. Poprzednio nie zauważyłem bliżej centrum miasta pomnika poświęconego ofiarom obozu. Forma dziwna. Zwróciła jednak moją uwagę więc sprawdziłem co to jest.

Już trochę byłem zmęczony. Pamiętałem jednak, że jadąc z Niezabitowa do Wąwolnicy będę miał ponad kilometr zjazdu. Rozpędzony zatrzymałem się dopiero na rynku w Wąwolnicy. Czekając na możliwość przejechania w poprzek drogi Bochotnica – Nałęczów zwróciłem uwagę na stary budynek. Ciekawe czy takimi był kiedyś ten rynek otoczony zanim UB dokonało spalenia większości zabudować wąwolnickich?

Skoro już Wąwolnica to tak przy okazji postanowiłem rozejrzeć się za lokalizacją tutejszego cmentarza żydowskiego. Wzmiankę o nim znalazłem przy tablicy informacyjnej przy „naturalnym brodzie na Bystrej” jak tam napisano. Bród jakoś nie zachęcił mnie do przejechania przez rzeczkę. Może z tym poczekam na niższy stan wody.

Ale na drugi brzeg dostałem się pieszo. W pobliżu znajduje się pewnie mniej naturalny mostek.

Szukany cmentarz może znajdować się na zboczu za domami. Nie ma tam dróg utwardzonych. Pozostaje więc czekać na podeschnięcie ziemi. Dalszą drogę poprowadziłem przez Drzewce, Łopatki i Klementowice. Tu spotkałem pierwszą jaskółkę zwiastującą wiosnę.

Może nie jest to jaskółka jaką wszyscy pamiętają z zeszłego lata ale jej niskie loty zapowiadały deszcz i to się sprawdziło. Od Pożoga jechałem w pojawiającej się zanikającej na zmianę mżawce. Dojechałem. Nie jest więc jeszcze ze mną po zimie tak źle.

Pierwszy post

Ruszam z nowym blogiem! Zaczynając zakładam, że ten blog będzie monotematyczny. Jak wyjdzie okaże się w praniu. Na razie prace z wrzucaniem zdjęć. To dla nich powstała domena trobal.pulawy.pl. Szkoda jednak ograniczać się jedynie do  hostingu. Może coś tu jeszcze kiedyś wyrośnie. Pewnie jednak nie wcześniej niż następnej zimy. Albo i wcale.

Zdjęcia w galerii być może poopisuję powoli. Przeraża mnie trochę ich ilość. Dziś w galerii jest ich jeszcze malutko. Będzie więcej. Coraz więcej.

Nie przenoszę wpisów ze starego blogu na googlach. Link do niego umieściłem w „Sznurkach”. Tu chcę poprzestać na tematach „jeździeckich”. Albo więc tag jazda na starym blogu się zmniejszy, albo całkiem zrezygnuję ze starego blogu. Przecież niedługo wiosna, potem lato i jesień. Mogę mieć mało czasu na pisanie w kilku miejscach na raz. Nie rezygnuję z pisania na forum więc trobal.blogspot.com ma szansę zostać zwinięty.