Nic innego jak prognozy pogody wpłynęły na decyzję o wyjeździe w piątek. To miała być sobota. Tylko zamiast przyjemności wyszłoby z tego poświęcenie i przeziębienie. Na szczęście dali urlop (zaległy z zeszłego roku) . Plany związane były z wcześniejszym wyjazdem w okolice Białki. Wtedy nie dotarłem do „Bazaru” – miejsca w którym ukrywali się Żydzi zbiegli z parczewskiego (i chyba nie tylko) getta. Podany przez Kumari link do strony z historią Białki związał pacyfikację tej wsi z likwidacją „Bazaru”. „Bazar” jest dziś cmentarzyskiem. Tylko nie wiadomo dokładnie w których miejscach znajdują się ciała pomordowanych. A już wcześniej nie dawała mi spokoju sprawa dwukrotnego przeszukiwania przez Niemców fragmentu lasu. Musieli być pewni, że informacje o ukrywających się i lokalizacji kryjówek są bardzo wiarygodne. A i oddział żydowskich partyzantów dowodzony przez Chila Grynszpana. To też mnie zaintrygowało. O Grynszpanie na wskazanej stronie napisano, że pochodził z Sosnowicy. Nigdy wcześniej nie interesowałem się tym fragmentem historii Sosnowicy. Dlatego zacząłem szukać w internecie jakichś informacji. Znalazłem je w opisie tras turystycznych na terenie gminy Sosnowica. Wspomniano tam, że idąc czarnym szlakiem mija się cmentarz żydowski. Podane przybliżone namiary i malutkie zdjęcie tablicy informacyjnej. Nic poza tym. To też należało zobaczyć na własne oczy. A i przy okazji lub po drodze też coś nieco sobie dodałem. Tylko na koniec zostawiłem zajechanie do Cycowa na cmentarz ewangelicki – wcale nie jest tam gdzie wydawało mi się, że jest. Jest za to w miejscu, które przy pierwszej wizycie w ubiegłym roku wydało mi się być cmentarzem. Dotąd tam nie podjechałem. Ale to jeszcze się zmieni. Pewną ciekawostką niech pozostanie, ze w opisie trasy turystycznej przez Lasy Parczewskie zamieszczonym na stronach Parczewa i Sosnowicy doszło do wymieszania fragmentów tekstu. Znacznie to utrudniało określenie jak można dojechać do „Bazaru”. Na stronie Sosnowicy dostrzeżono w tekście jakieś niezgodności i … część tekstu usunięto.
Start nastąpił skoro świt. Te same prognozy, które pokazywały fatalną pogodę w sobotę, w piątek zapowiadały upały przekraczające 30 stopni. Nie było więc na co czekać tylko ruszać póki temperatury nie wycisną ze mnie całej energii. Na początku nawet niebo było przychylne i chmury przysłaniały słońce. Ale do czasu. W Ostrowie Lubelskim szukałem cmentarza żydowskiego. W Wirtualnym Sztetlu napisano, że jest to obecnie teren zabudowany. Mapy WIG i zdjęcia lotnicze w porównaniu pokazywały, że zabudowano około połowy cmentarza. Pewnym wskaźnikiem jest tu ulica Unicka biegnąca na wprost cmentarza i dochodząca do niego mniej więcej w połowie (kiedyś dochodziła lekkim łukiem dziś jest prosta). Sama ta ulica, choć pięknie wyłożona kostką i zadbana jest dla mnie obrazem zniszczenia: był przy niej kiedyś cmentarz chrześcijański (unicki? prawosławny? ewangelicki?) i to on został całkowicie zniszczony i został zapomniany z kretesem.
Poniżej zdjęcie zrobione z ulicy Unickiej. Gdy biegła po łuku bardziej w lewo dochodziła do środka cmentarza żydowskiego. Przesunięta w prawo nadal nie sięga terenu cmentarza pozostawionego bez zabudowy. Za to na tym terenie pozostałym ustawiono trzy tablice informujące o znajdującym się tu cmentarzu.
Jeśli ktoś bawi się w klasyfikowanie cmentarzy pod względem ich wielkości to ten cmentarz mógłby trafić do kategorii dużych. Mógłby, gdyby do dziś pozostawał w stanie nienaruszonym. A tak do chyba, żadnej nekropolii żydowskiej w Polsce się zdarzyło. Jeszcze zdjęcie terenu oznakowanego tablicami. Nie ma tam ani jednej macewy. W powietrzu się nie rozpłynęły, może kiedyś ktoś którąś odnajdzie?
Do Białki miałem szczęście jechać w cieniu drzew gdy słońce postanowiło przejąć niepodzielną władzę nad niebem i ziemią. Zwiedzanie rozpocząłem zaraz na początku wsi. Od lat mijam stojący tu i zawsze zardzewiały znak wskazujący miejsce pamięci narodowej. Nigdy nie zjechałem z asfaltu by je zobaczyć. Teraz to zrobiłem. Droga którą znak wskazuje rozwidla się kilka metrów dalej. Pojechałem najpierw na wprost. Około 2 km. Nic nie znalazłem. Po powrocie zapuściłem się w drogę boczną i odnalazłem… dziurę w ziemi. Czyżby ta pamięć poszła do remontu? A może była niesłuszna? Albo zastąpi ją inna?
To wszystko było po drodze. Nadszedł czas by przejść do celów głównych tego wyjazdu. By przedostać się w pobliże „Bazaru” miałem przejechać przez całe Białki. Po drodze mijałem szkołę i wystawiony przy niej pomnik. Pomnik na którym umieszczono tablice z nazwiskami 90 mężczyzn z Białek (są tu i nieletni) zamordowanych za pomoc udzielaną Żydom z Bazaru. Zawsze wydawało mi się, że zostali zabici za pomoc partyzantom ale wychodzi na to, że uległem propagandzie czasów PRL. Bo niby dlaczego miano najpierw spacyfikować wieś (zaraz po likwidacji obozu ukrywających się Żydów), a dopiero później zlikwidować obóz partyzantów? To pytanie powinno mi było nasunąć się wcześniej ale się nad tym nie zastanawiałem. Może dlatego, że wieś została odznaczona przez władze komunistyczne właśnie za pomoc udzielaną partyzantom?
Gdy Jacek Andrzej Młynarczyk i Sebastian Piątkowski opisywali przypadki mordowania przez Niemców całych rodzin w okolicach Ciepielowa za pomoc udzielaną przez nie ukrywającym się Żydom, mieli do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Niewielkie grupy (rodziny) żydowskie były ukrywane lub otrzymywały pomoc od paru wtajemniczonych w ich istnienie osób. Tutaj tajne miasto żydowskie znajdujące się w lesie nie tylko korzystało z pomocy okolicznej ludności ale też starało się prowadzić w miarę normalną wymianę towarową. „Bazar” skupiał wielu rzemieślników, którzy starali się i w warunkach obozowych zarobić na chleb. Nie było w Białce jednej rodziny wtajemniczonej. Cała wieś wiedziała o ukrywających się Żydach choć chyba wiedza o dokładnej lokalizacji „Bazaru” nie była powszechna. Dlatego represja w postaci wymordowania wszystkich mężczyzn we wsi. Prawie wszystkich. Na pewno uniknął jej sam donosiciel. Ale już zaraz po likwidacji „Bazaru” o mało co nie został zlinczowany przez miejscowe kobiety i ostatecznie musiał z Białki uciekać. Powtarzam tu informacje zamieszczone na stronie poświęconej Białce, a umieszczonej na serwerach Interii. Chyba powstała dawno. Autor odsyła do swojej własnej strony internetowej, która nie istnieje. Jak mi się zdaje temat likwidacji „Bazaru” jak i pacyfikacji opracował na podstawie wspomnień mieszkańców wsi. Jest to inne spojrzenie na te wydarzenia od innych opracowań tematu „Bazaru” w Lasach Parczewskich. W nich powtarzana jest informacja o przeszukiwaniu lasu przez Niemców. Informacja zastanawiająca ponieważ Niemcy musieli być całkowicie pewni lokalizacji w której szukali ukrywających się Żydów. Dlatego las przeszukiwali dwukrotnie. Ale tam też znaleźć można informację, że mieszkańcy „Bazaru” wiedzieli o tej akcji. Zawczasu część mieszkańców i ochraniający obóz oddział zbrojny opuścili to miejsce. Pozostali ludzie liczący chyba na cud. Pogrzebani zostali w ziemiankach. A ja dwa tygodnie wcześniej chciałem dotrzeć do tego miejsca i go nie odnalazłem.
Szukając w lesie jakiegoś drogowskazu wskazującego pomnik w okolicach „Bazaru” za bardzo wierzyłem, że w pobliżu znajduje się miejsce postoju dla turystów. To przez te pomieszane informacje o trasie rowerowej przez Lasy Parczewskie. Teraz jechałem dokładnie lustrując teren. Znak przecież gdzieś musiał jakiś być. W zasadzie to zignorowałem wjeżdżając do lasu inny znak, zakazujący wjazdu. Trwała akurat przy drodze wycinka drzew. Nie wiem tylko dlaczego coraz częściej leśnicy używają tych znaków zakazu? Wcześniej mieli takie fajne dające do wyboru kalectwo lub śmierć. Nawet je polubiłem za samą możliwość wyboru. Bezwzględny zakaz wydaje się być absurdalny i wielu ludzi na pewno traktuje go jak zachętę złamania zakazu. Przez przekorę lub dla sportu. Ja miałem w tym pewien cel Liczyłem na to, że uda mi się od leśników zdobyć informacje, które pozwolą mi łatwiej odnaleźć pomnik. Tak też się stało? Z trzech pracowników leśnych jeden tylko był zorientowany. Nie tylko poinformował mnie podając odległości do odpowiedniego skrzyżowania i do pomnika ale też wspomniał o czymś co mnie zastanowiło i pewnie powinienem był ten temat drążyć. Powiedział, że pomnik został okradziony. Na miejscu przyglądałem się pomnikowi i widać tam jakieś elementy metalowe do których coś kiedyś było przymocowane. Co to było? Czy to miał na myśli drwal? Dość, że dzięki jego informacjom zwróciłem uwagę na drogowskaz, który poprzednio zignorowałem (na wcześniejszych dwóch skrzyżowaniach też były drogowskazy choć nie do miejsc pamięci). Tutaj to nawet nie jest skrzyżowanie. Znak stoi przy drodze odchodzącej od drogi asfaltowej tylko w jedną stronę.
Napis może nie jest w pełni prawdziwy. Te groby rzeczywiście gdzieś tam są. Ale chyba nikt nie potrafi wskazać konkretnego miejsca w którym spoczywają ciała zamordowanych. Bagno przy którym się ukrywali podobno powoli wysycha. Dlatego nie jest to już miejsce tak trudno dostępne jak było kiedyś.
Kamienie na pomniku jak i wypalony znicz wskazują na to, że miejsce to jest odwiedzane i pamięta się o ludziach i ich tragedii.
Po powrocie do szosy znów udałem się do Białki. Teraz chciałem przejechać szlakiem rowerowym do Sosnowicy. Jechałem nim chyba 3 lata wcześniej, a może dawniej. Tylko wtedy szlak rowery był oznakowany. Teraz jest tylko na mapach. To problem. Ponieważ na wschód prowadzą z Białki dwie drogi. Jedna dochodzi w okolice ośrodków wypoczynkowych i plaż nad jeziorem Białym (nie mylić z jeziorem o tej samej nazwie w okolicach Włodawy) i to chyba nie jest ta właściwa. Ja przynajmniej po dojechaniu do znaków zakazu wjazdu stwierdziłem, że na pewno nie tędy jechałem poprzednio. Druga droga okazała się tą właściwą. Nią można więcej przejechać po utwardzonej nawierzchni zanim wjedzie się na groblę pomiędzy stawami. Groblę pamiętałem. Bardzo dobrze pamiętałem. Jest tu po prostu ładnie. Zdjęcie zrobiłem już po przejechaniu, czyli od strony Libiszowa.
W Libiszowie znajdują się wybiegi dla chowanych tu saren i dzików. Ale tym razem do nich nie pojechałem. Podczas poprzedniej wizyty oglądałem to i wiem, że wtedy nie pojechałem szlakiem rowerowym. Brak znaków szlaku mnie nie zniechęcał. Zapamiętałem, że na początku Libiszowa mam wjechać w aleję brzozową, a taką widziałem tylko jedną. Dojechałem nią nad Jezioro Czarne. Dziwne miejsce. Jest tam pole biwakowe. Regulamin nakazuje meldować się ale nie widziałem żadnego budynku w którym urzędowałby ktoś meldunki turystów przyjmujący. Oczywiście pole biwakowe jeszcze nie jest czynne choć nie jest zamknięte. Jak dla mnie za blisko Puław bym miał kiedyś skorzystać w podróży. Ale może… Na razie chciałem dojechać do Sosnowicy. Droga od biwaku do Sosnowicy wyglądała na łatwą. Asfaltowa jezdnia. Wyłożona kostką ścieżka rowerowa. Obie kończyły się przy polu namiotowym.
Tak trudno jest się zgubić . Ale ścieżka ma wady. Po pierwsze zastałem na niej zaparkowane samochody – ustawione w cieniu zajmują ścieżkę na całej szerokości. Po drugie kostka (z której wykonana jest ścieżka) jest rozkradana – jest w niej kilka dziur w które lepiej nie wjechać. Po trzecie ścieżka nie dochodzi do początku drogi co prowokuje by zadać pytanie – po co ją zrobiono? A po dojechaniu do szosy głównej już jest się niemal w Sosnowicy. A tam… Na odcinku 100 m 4 gniazda bocianie zajęte przez bociany. Cerkiew wciąż jest remontowana. Droga i chodniki niemal puste. Na rynku też pusto i bociany w gnieździe. Tu jest klimat. Być może gdyby było chłodniej wyglądałoby to inaczej. Ale ja zawsze trafiam tu podczas upałów. Przejechałem przez Sosnowicę do drogi prowadzącej do Urszulina. Tu odszukałem czarny szlak pieszy. Wjechałem w las. Co za ulga! Słońce już zabijało.
Tak rozpoczęły się moje trwające dwie godziny poszukiwania. Informacji posiadałem niewiele. Cmentarz miał znajdować się 300 m od drogi po prawej stronie. Na stronie Sosnowicy było też zdjęcie tablicy informacyjnej. Malutkie. Jednak dawało jakieś pojęcie o miejscu. Las jest bowiem iglasty a wokół tablicy widać na zdjęciu liściaste krzewy. Przejechałem szlakiem około pół kilometra i … nic. Po powrocie do drogi asfaltowej wymyśliłem, że może chodziło o prawą stronę drogi do Urszulina i odległość od niej? Wjechałem tam pomiędzy drzewa i kwiaty.
Zaskrońce uciekały spod kół ale nie znalazłem i tu cmentarza. Pojechałem więc czarnym szlakiem w przeciwną stronę. W głąb Sosnowicy. Wiedziałem, że doprowadzi mnie do cmentarza parafialnego. Tam chciałem odnaleźć mogiłę powstańców. Po drodze też nie było żadnych znaków informujących o cmentarzu żydowskim. A na cmentarzu parafialnym bez problemu odnalazłem mogiłę powstańczą.
Może te betonowe grobowce to pomysł na zachowanie całej kwatery? Kwatery ziemne dość szybko się kurczą. Łatwo jest je pomniejszać. Beton stawia jednak pewien opór.
Na rynku podjechałem do tablicy z mapą gminy. Tam jest cmentarz żydowski zaznaczony. Szkoda, że od razu na nią nie rzuciłem okiem. Co prawda szczegóły są trochą rozmazane. Tak jakby wydrukowano w wielkim formacie plik o małej rozdzielczości ale daje się dostrzec gwiazda Dawida w różowym kwadracie. Choć nie jest po prawej stronie szlaku to daje pojęcie o odległości w jakiej należy szukać. Po powrocie do domu sprawdzałem czy na stronie gminy Sosnowica jest ta mapa. Jest. I właśnie w małej bardzo rozdzielczości. Poniżej zdjęcie fragmentu tablicy.
Z mapy wynika, że 300 metrów to odległość od głównej drogi przechodzącej przez Sosnowicę. Szukać więc powinienem około 100 metrów od miejsca w którym szlak wchodzi do lasu. Tu nie rozglądałem się jeszcze uważnie. Jedyne co mogłem zrobić to pojechać tam ponownie. Poszukiwania w lesie znów niewiele dały. Co z tego że prawdopodobnie stałem na terenie cmentarza? Cmentarz na którym nic nie ma jest tylko miejscem na mapie. Dopiero jakiś element upamiętniający lub informujący nadaje mu znaczenie miejsca pamięci. Fotografie lasu nic nie wnoszą. Zdjęcie tablicy to już coś. Ale tej tablicy nadal nie odnalazłem. Zniechęcony pod nogami dostrzegłem kwitnące poziomki.
Komu przyszłoby do głowy, że te poziomki wskażą mi to czego szukam? Że pomogą to coś znaleźć? W roślinności przy drodze leżała jakaś konstrukcja z desek. Wcześniej nie zwróciłem na nią większej uwagi. Ludzie przecież wyrzucają do lasów przeróżne śmieci. Szukając fotogenicznych poziomek przyjrzałem się dokładniej deskom. To była tablica ze zdjęcia zamieszczonego w internecie. W pobliżu końca jej podstawy w ziemi jest zagłębienie więc stała w miejscu w którym leży. Po prawej stronie leśnej drogi. Około 100 metrów od początku leśnej drogi.
Miejsce znalazłem. I co z tym teraz zrobić? Cmentarza szukałem z kilku powodów. Na stronach Wirtualnego Sztetlu zamieszczono rok temu informację, że cmentarz ten prawdopodobnie istniał. To powtórzenie informacji ze starej książki. Gmina Sosnowica o cmentarzu wspominała zaś na swoich stronach internetowych już drugiej połowie poprzedniego dziesięciolecia. Tablica informacyjna stała być może od 2007 roku. Z Sosnowicy pochodzić miał Chil Grynszpan dowodzący oddziałem partyzanckim w Lasach Parczewskich. Czy na pewno podczas wojny zginęli wszyscy Żydzi z Sosnowicy? Szkoda, że minęło już tyle lat.
W planie miałem jeszcze wizytę w Cycowie. To – jak wyliczyłem – około 2 godzin więcej jazdy. Ale tyle czasu zajęła mi Sosnowica. A jeszcze chciałem wracać nie drogą najkrótszą tylko przez Zezulin. Nigdy jeszcze tam nie byłem. To chyba dobry powód by tam zajechać? Wg mnie tak. A pojechałem już nie przez Sosnowicę tylko drogą do Urszulina. Po paru kilometrach wydała mi się dziwnie znajoma. Gdy rozpoznałem boczną drogę prowadzącą do lasu już wiedziałem, że zabłądziłem w te okolice dwa lata temu szukając cerkwiska. Nie znalazłem go. Będę musiał tu jeszcze kiedyś w tym celu wrócić. Tak dojechałem do drogi Łęczna – Sosnowica. Dalej już tak nie trzęsło ale przeciwny wiatr mnie spowalniał. Po drodze mijałem wiele samochodów z których przez oka wystawały nagie stopy. Zwykle ludzie wystawiają ręce. Dziś musiało być szczególnie gorąco. Jadąc tego tak nie czułem. Dopiero po zatrzymaniu oblewał mnie pot. Wielkie wrażenie zrobił na mnie samochód, z którego stopa (jedna) wystawała przez okno kierowcy. Chyba wystawił ją pasażer? Jednak widok był dość dziwny.
W Ludwinowie zakręcałem do Zezulina a przy drodze urzekły mnie bzy.
Zapachów nie pokażę. Ale bzy obłędnie pachną nie tylko w Ludwinowie. Pachniały w wielu miejscach. Tylko zwykle są jednorodne kolorystycznie. Tu ktoś posadził kilka odmian obok siebie. W Zezulinie zaś zaskoczył mnie pewien znak przy wjeździe do posesji prywatnej. Szedłem jak czołg więc chyba i ja tam wjechać bym nie mógł.
Zaraz były Kijany, Niemce, Krasienin. Do Krasienina trochę pomogli mi podjechać rowerzyści z Lublina. Wyskoczyli pod koniec dnia na trening. Podczepiłem się do nich i te parę kilometrów pojechałem nieco szybciej. Nie miałem zamiaru jechać drogą krajową z Garbowa do Chrząchowa. Pobocze nie gwarantowało dziś spokojnego przejazdu. Nawet na bocznych drogach wojewódzkich panował duży ruch. A ja chciałem jechać w miarę możliwości drogami lokalnymi. Tylko tam słychać śpiew ptaków i świerszcze. Dlatego z Krasienina udałem się do Samoklęsk. Nadłożyłem drogi by pojechać przez Abramów i dalej przez Wielkolas, Bronisławkę, Dębę i Chrząchówek. Już robiło się ciemno. A ja czułem wyraźnie przepracowane mięśnie nóg. Dawno tak się nie zmęczyłem. W Puławach jeszcze raz, tak jak ruszając w drogę, pojechałem ścieżkami rowerowymi wybudowanymi na powstającym nowym osiedlu. Cała droga moja. To bardzo lubię w nocy. Ludzie śpią. I można jeździć zygzakami.
Bilans: wypite prawie 6 litrów płynów, przejechane prawie 260 km. I znów fajnie było.
Myślę, że niektórzy mieszkańcy „Bazaru” ocaleli. Przynajmniej za pierwszym razem. Autor strony o Białce wspomina o tym, że części tych, którzy wyskoczyli z ziemianek udało się ukryć w lesie. Zresztą „Bazar” się odrodził. Niestety koniec był znów tragiczny. Skąd o powrocie ocalałych mieszkańców dowiedzieli się Niemcy? Czyżby trafił się nowy informator?
Widzę, że w tej historii uderzyło Cię to samo co i mnie – nietypowość sytuacji. Nie spotkałam dotąd takiego przypadku, że jedna zbiorowość ukrywa drugą zbiorowość. Zawsze wydawało mi się, że takie akty pomocy odbywały się bardziej na poziomie jednostek.
Przez Białkę nie przejeżdżaliśmy. Za to zatrzymaliśmy się nad Jeziorem Czarnym. Pole namiotowe tętniło życiem. Stały tam jakieś zakazy. Wyglądało na to, że nie wszyscy mają prawo oglądać jezioro. Ale i tak poszliśmy. Egalitaryzm przede wszystkim Do Sosnowicy jechaliśmy pewno tą samą drogą. Przypominam sobie, że ścieżka rowerowa wydawała mi się jakaś nietuzinkowa.
Zostałeś obdarowany widokiem i zapachem bzów. Mnie przypadły w udziale kwitnące wrzosowiska To jak początek i koniec… Dwa obrazy spinające tę historię…
W innych miejscach w sieci można wyczytać, że przed likwidacją „Bazaru” opuściła go zbrojna ochrona i część mieszkańców. Też wiedzieli, że to koniec tego miejsca. Nie wszyscy jednak chcieli odchodzić. To oni właśnie zginęli. Później miały istnieć co najmniej dwa takie miejsca ale z mniejszą liczbą mieszkańców. Tam między innymi schronienie znalazło kilku uciekinierów z Sobiboru.
W Białce Kumari niewiele byś zobaczyła. Pomnik wystawiony ofiarom pacyfikacji i chyba to wszystko. Reszta jest w lasach, a tam pewnie się nie wybieraliście.
Bzy ciągną się za mną już drugi tydzień. Już za moment będą przekwitać. Pozostanie oczekiwanie na wrzosy ale one wieszczą koniec sezonu długich wypadów w teren. Tu nie ma początku i końca. To się kręci, powtarza. Czas na tycie i czas na spalanie tych nagromadzonych zapasów. Czas na spanie i czas na „szkoda spać”. Brak kwiatów to czas rosnącego na nie apetytu. Nie dawałyby tyle radości gdyby były codziennie.
Nad Jeziorem Czarnym znalazłem zamiast zakazu informację: woda w jeziorze nie jest badana – kąpiesz się w nim na własną odpowiedzialność.
Co do pomocy to Kumari czy to nie jest tak, że każdy boi się każdego? Brak zaufania do sąsiadów. To typowe w większych zbiorowościach. Białka tu jest nietypowa. Ta osada nie tylko miała niewielu mieszkańców ale była też położona daleko od innych miejscowości. Wkoło las. Podobnie jest chyba w Ochoży choć tam jest mieszkańców jeszcze mniej. Takie osady same w sobie były wspólnotami niemal rodzinnymi i do tego odciętymi od świata. W takiej zbiorowości trudno byłoby ukryć indywidualną pomoc.
Nie dziwię się, że część mieszkańców „Bazaru” nie chciała odejść. Bo niby gdzie mieli pójść, skoro nawet w głębi lasu, na bagnach nie byli bezpieczni.Jak długo można uciekać…
W takiej zbiorowości trudno byłoby ukryć indywidualną pomoc, ale im więcej osób wtajemniczonych, tym większe ryzyko, że ktoś „pęknie” ze strachu albo wygada się przez przypadek. Przecież wsie utrzymywały kontakty – podczas pacyfikacji zginął przypadkiem mężczyzna z innej miejscowości, który przyszedł do krawca. O ukrywających się w okolicy Żydach wiedziały z pewnością dzieci. Czy można było mieć pewność, że zrozumieją powagę sytuacji?
Staram się zrozumieć to od strony psychologicznej – który strach jest większy – ukrywać uciekinierów w pojedynkę czy razem z całą wsią? Może mieszkańcy myśleli, że odpowiedzialność się rozmyje. Jeśli wszyscy są „winni”, to tak jakby nikt. Wydawałoby się, że przecież nie da się rozstrzelać całej wsi… Mylili się niestety…
Przekwitają bzy, po nich przychodzą azalie, rododendrony i jaśminy. Ciężko rozstawać się z wiosną. Ale w życiu tak już jest, że zawsze kiedy boli to znak, że spotkało nas coś ważnego i dużo zostało nam dane…