Cmentarz (którego nie ma) w miejscowości której nie ma

Tydzień temu nie pisałem o jeżdżeniu. Ale jeździłem. Pojechałem do Justynowa w gminie Rudno. Nazwa "Justynów" nie zawsze pojawia się na mapach. Dziś to chyba Stanisławów Duży koło Rudki Gołębskiej. Celem wizyty było oczywiście odnalezienie cmentarza. Znalazłem go na mapach WIG. Na nam współczesnych nie jest zaznaczany. Ale na zdjęciach lotniczych geoportalu widać, że jest w tym miejscu otoczony polami uprawnymi zagajnik. Liczyłem na prosty dojazd. Może dlatego przy pierwszym podejściu ubrałem się "rowerowo". Neoprenowe ochraniacze na buty chroniły przed chłodem ale nie pozwalają na dłuższe spacery. A na miejscu okazało się, że bez spaceru się nie obejdzie. Od strony asfaltowej drogi nie ma dojścia do zagajnika, który jest z tego miejsca dobrze widoczny. Odłożyłem więc dotarcie do niego na "kiedy indziej". To "kiedy indziej" nastąpiło wyjątkowo szybko :)

Choć jest już 3 grudnia wciąż jeszcze można pojeździć. Gdy rozpoczęła się jesień założyłem na bagażnik plastikową skrzynkę – na pewno nie przemaka. Pogoda postanowiła zadbać o mnie dodatkowo. Jeszcze nie miałem okazji ze skrzynką jechać w deszczu. Wciąż nie pada. Nie mogę przecież deszczem nazwać mżawki jaka od czasu do czasu się pojawiała. W planie miałem marsz przez piachy. Na nogach więc zagościły glany. Nie są to najlepsze buty na rower. Podczas pedałowania stopy się nie rozgrzewają więc marzną. Ale te 5 stopni Celsjusza jakie miałem podczas całego przejazdu to jeszcze nie jest dotkliwy chłód. Trasa przebiegała przez Chrząchówek, Wólkę Nowodworską, Dębę i Bronisławkę. Tu się na chwilę zatrzymam. Jakieś dziecko na mój widok krzyczało: Tato! Tato! Kolarz! To pewnie przez mój kask. Ale zacząłem żałować, że nie mam czerwonej kurtki. No i białej brody. Dopiero mały miałby zgryz. Zaraz przecież św. Mikołaj go odwiedzi. Może warto na przyszły rok się przygotować? Zasiać tą niepewność u dzieci? Tylko śnieg. Gdzie ten śnieg? Po śniegu jeździ się trudniej ale to tyle radości i od razu jest jaśniej. A dziś było tak ponuro, pochmurno, ciemno…

Po dojechaniu do Stanisławowa Dużego wszedłem w piaszczystą drogę. Mżawki nieco zmoczyły piach ale tylko z wierzchu. Rower nawet pchany grzązł. Z rzadka tylko dawało się jechać przez pierwsze 200 m. Potem już było coraz lepiej ale tylko z przerwami. Po około 900 m doszedłem w pobliże interesującego mnie zagajnika i … nie było drogi którą dałoby się tam dotrzeć.

Ostatecznie zdecydowałem się na spacer przez sosnowy młodnik. Rower zostawiłem przy drodze. Kto w taką pogodę będzie tędy chodził? Widziałem tylko stadko saren. Ludzi było słychać ale zza zagajnika, ze wsi. Męczyła mnie niepewność: czy coś znajdę? Skoro na mapach nic nie ma to może tak też jest w rzeczywistości? Tak było przecież między Łąkocią i Glinnikiem – dziura w ziemi. Tu jednak było coś. Coś co zwykle informuje mnie, że jestem na terenie opuszczonego cmentarza. Barwinek.

W głębi, pomiędzy drzewami zastałem wysprzątany teren. Gładziutko, pusto, nawet bez liści i krzewów.

Zagajnik porastają chyba buki. Wśród buków zwykle tak to wygląda. I może dlatego jednak coś jeszcze dostrzegłem. Pojedynczą mogiłę. Niestety bez żadnych inskrypcji. Nadal więc nie wiedziałem co to za cmentarz.

Ktoś tu najwyraźniej sprzątał. Może tylko dla gałęzi? Jest chłodno, trzeba czymś palić w piecu. Ale chyba pamięta się też o tym, że jest to cmentarz?

Zaraz sobie przypomniałem, że nie sprawdzałem informacji o tym nieistniejącym Justynowie w Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. Zrobiłem to w domu. A oto co znalazłem:

7) J., kol., pow. lubartowski, gm. Rudno, ma kantorat ewangelicki. Nie zamieszczona ta miejscowość ani w spisie urzędowym (Pam. Kniżka lub gub. z 1872 r.), ani u Zinberga.

Kantorat. Czyli była sala modlitw. Być może też mieszkanie kantora. Nie wiem jednak gdzie była siedziba parafii ani ilu wiernych mieszkało w Justynowie i Stanisławowie. Jeszcze tylko rzuciłem okiem na informacje o Rudnie. Tam podano informację o dwóch kantoratach w gminie. Drugi znajdował się w Giżycach. Czyli tam gdzie wciąż wybieram się do grodziska. Już nawet je widziałem z daleka ale woda uniemożliwiła mi podejście. To było wiosną, a potem… Potem Giżyce były za blisko i nie zajeżdżałem do nich. Teraz chyba warto jeszcze sprawdzić czy i tam nie zachował się cmentarz ewangelicki. Pod warunkiem, że taki tam istniał.

Skoro już przebyłem prawie kilometr drogą gruntową, a nawierzchnia była jakby lepsza postanowiłem sprawdzić czy dalej też da się przejechać. Sprawdziłem i już wiem, że łatwo nie jest. Nawet pytałem po drodze o najbliższą drogę utwardzoną. Nie było innej niż ta do której jechałem. Jechałem do Wypnichy. Na szczęście część drogi była utwardzana kamieniami i piachem. Po tym już dało się jechać całkiem szybko. Skutki zobaczyłem później – tył roweru pokryła mi warstwa mokrego piachu. Skrzynkę też. Ale dalszą podróż odbyłem już po drogach asfaltowych. Przez Gołąb dojechałem do Rudan, a stamtąd do Michowa. Nie miałem tylko ochoty na jazdę po ruchliwych drogach. I to mimo tego, że samochodów nie było w tą mżystą sobotę na drogach zbyt wiele. Do Baranowa (jakoś nie miałem ochoty na szybki powrót :) ) pojechałem przez Miastkówek i Meszno. W okolicach Dębczyny mijałem młodego wyczynowca na góralu. Jak wielu młodych nie raczył odpowiedzieć na powitanie. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem. Licznik przekroczył 70 km. było już po godzinie 13 gdy dojechałem do Baranowa. Tutaj nabyłem batonika i napój cieplejszy od tego z mojej skrzynki. I dalej: do Ułęża, do Sarn, do Bobrownik. Już robiło się ciemno. Za Niebrzegowem nie wypadało jechać bez świateł. A przecież dopiero minęła piętnasta.

W Puławach byłem około 16. Przejechałem 112 km. A chciałoby się jeszcze. Tylko nie w nocy.