Od dawna przymierzałem się do wyjazdu do Lubaczowa. Dlaczego Lubaczów? Sam nie wiem. Może dlatego, że rzucił mi się w oczy gdy oglądałem mapę południowego Roztocza? Jaka by nie była to przyczyna to Lubaczów stał się celem wyprawy odkładanej wciąż na "kiedy indziej" – także z powodu wypadków które mnie dwukrotnie tego lata dotknęły. Teraz uznałem, że może warto choć spróbować pomimo pojawiających się tu i ówdzie różnych bóli. W tygodniu poszukałem jeszcze "co by tu po drodze zobaczyć". Jestem przecież wzrokowcem. Przyglądając się pierwszemu i ostatniemu zdjęciu zrobionym podczas tego wyjazdu można zauważyć, że brakuje mi intensywnych, świeżych kolorów.
Obydwa zdjęcia zrobione są w miejscach odległych od siebie może 300 – 400 m. Kierunek w którym je robiono jest niemal identyczny. Czas który między nimi minął to ponad 24 godziny.
Google pokazały, że dojeżdżając do Lubaczowa będę miał 208 km na liczniku. Ale Google są bezbłędne, a ja nie. Było też trochę piosenkowo. Kolory są przykurzone, pastelowe. Pozostało mi tylko uwierzyć w to, że jest pięknie. Prawie jak w nieco zapomnianej piosence śpiewanej przez W. Waglewskiego zanim powstało Voo Voo.
Drugi motyw muzyczny związany jest z miejscowością Batorz. Lubię od czasu do czasu zapuścić sobie płytę grupy Sie Gra. W youtubie znalazłem jej koncert zagrany przy mogile powstańców w Batorzu. Na filmikach mogiły nie widać. Widać tylko drewniany rzeźbiony słup i ławeczkę. Umieścili je tu Węgrzy, by uczcić swoich rodaków walczących w Powstaniu Styczniowym. I tu, i w Zwierzyńcu i obok grobu Borelowskiego na cmentarzu parafialnym w Batorzu.
Od Batorza ten wyjazd zacząłem. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek był w tej miejscowości, a przecież nie jest bardzo daleko od Puław. Mam pewnie jeszcze kilka takich plam na mapach do wypełnienia w promieniu 100 km. Krajobraz rozbujany. Wczesny ranek. Nie śpią tylko ci, którzy spać nie mogą. Dzień na dobre zaczął się gdy już byłem w Wąwolnicy. W Nałęczowie spotkałem tylko jedną rowerzystkę i zero samochodów. W Bełżycach mijałem cmentarz żydowski.
Kilka kilometrów dalej cmentarz z I wojny światowej. I te letnie krajobrazy. Nudne gdyby nie plamy zieleni.
W okolicach Zakrzówka musiał być sztorm i tak już ziemia pofalowana zastygła. Górki i doliny, a między nimi leniwe, poranne życie.
W miasteczkach ludzie idą do lub ze sklepów. Na wsi najczęściej niosą bańkę z mlekiem. Jeszcze nie jest tak, że mleko jest tylko z dużych wyspecjalizowanych farm. Jeszcze są gospodarstwa w których jest jedna lub dwie krowy. Ludzie z bańkami mleka nie spodziewają się by coś jeszcze poza nimi poruszało się po drogach. Mają niesprawne rowery. Musiałem bardzo uważać na zjazdach. Parokrotnie ostro hamując. W Batorzu są chodniki wyłożone kostką. Na nich przed wieloma domami stoją bańki z mlekiem. Ktoś tu je najwidoczniej zbiera. Jak bardzo jest to sytuacja przeciwna do tej znanej kiedyś z miast, gdy mleko roznoszono po blokach stawiając butelki pod drzwiami? I robiono to mniej więcej tak samo wcześnie rano.
W Batorzu nie widziałem drogowskazów, które by wskazywały drogę do mogiły powstańców. Pod kościołem są pomniki przypominające wydarzenia z II wojny światowej. Aresztowania mieszkańców wsi i ich śmierć w niewoli. Śmierć ok. 110 wyznawców judaizmu mieszkających w tej wsi i jej okolicach.
Zapytałem o drogę. Wskazano mi cmentarz i powiedziano, że droga jest oznakowana. Sam pamiętałem, że na cmentarzu jest mogiła dowódcy powstańców spoczywających w lesie.
Oznakowanie drogi do mogiły to zapewne dwa szlaki turystyczne, które rozdzielają się przy samej mogile. To co mnie zaskoczyło – do samej mogiły znajdującej się w lesie prowadzi droga asfaltowa. Jedna jedyna. Trudno o lepsze oznakowanie drogi.
A po głowie chodziła mi inna sprawa niż ta wypielęgnowana i oznakowana mogiła. Gdzieś po drugiej stronie wsi, wśród pól jest mogiła żołnierza poległego podczas I wojny światowej. Na jego grobie umieszczono tablicę z nazwiskiem i imieniem, a później mogiła podobno zarosła. Czy da się ją odszukać? Na mapach nie odnalazłem śladów po niej. Informacje pochodzą z wydanego w 1995 roku opracowania zawierającego informacje o zabytkowych cmentarzach i mogiłach w województwie tarnobrzeskim. Jeszcze nie wszystkie dostępne mapy przeglądałem więc odłożyłem sobie poszukiwanie tej mogiły na kiedy indziej. Tak samo nie szukałem jeszcze dokładnej lokalizacji mogiły żołnierzy w Wielkiej Armii Napoleona w Bilsku pod Modliborzycami. Wyczytałem, że były to trzy kopce ale podczas budowy drogi dwa z nich zniwelowano. Uznałem, że wystarczy pojechać przez Bilsko by mogiłę odnaleźć. Przejechałem. Nie wystarczyło. Nadal nie wiem gdzie jej szukać i bez map się nie obejdzie. Trochę nadłożyłem drogi. W planie z Batorza miałem pojechać do Janowa Lubelskiego. Modliborzyce nie są po drodze. Ale wciąż lubię tamtejszą synagogę.
Sam Janów Lubelski wydaje się mało ciekawy. Miałem kiedyś odnaleźć tutejsze cmentarze żydowskie ale z tej wiedzy niewielki miałbym pożytek. Teraz to tereny zabudowane. W zasadzie ograniczam się tu zwykle do samego przejazdu przez miasto główną drogą i nic poza tym. Ale turystów zawsze trochę jest na miejscu. Głównie z powodu letniskowego charakteru okolic Janowa. Głównie chodzi o ciągnące się kilometrami lasy. Przez te lasy miałem zaplanowany dalszy przejazd. Ale coś mnie skusiło by nie jechać prosto do Momotów Górnych tylko zakręcić do mogił i pomnika bitwy na Porytowym Wzgórzu. To ponad 4 km w bok od drogi, którą miałem przejechać prosto.
Głównie przewijają się tędy turyści ale teraz już i grzybiarze korzystają z parkingów pozostawiając samochody. Wśród zadbanych mogił są i takie, których czas nie oszczędził.
W pobliżu tego miejsca jest też stara kapliczka z drewnianą figurą Chrystusa Frasobliwego. Figura pękła. Z okazji jakiegoś święta ubrano ją.
Przy wjeździe do Momot Dolnych stoi pomnik z wymienionymi ofiarami terroru okupantów z czasów II wojny światowej.
A Momoty Górne witają kapliczką z nową figurą wykonaną przez artystę ludowego. Kolejne jego dzieła widziałem pod kościołem w Momotach.
Przyjechałem tu by przez lasy przedostać się do Maziarni w woj. podkarpackim. Całkiem niedawno po drugiej stronie szukałem cmentarza wojennego. Wydawało mi się, że te dwa czy trzy kilometry leśnych dróg nie będą problemem. Myliłem się. Gdy już przedostałem się przed pierwsze błoto i kałuże spytałem o stan dalszej drogi człowieka zmierzającego w przeciwnym kierunku. Obrzucił mnie badawczym wzrokiem i powiedział, że w tych butach to ja nie przejdę przez las. Podobno on w gumowcach miał z tym problem. W lasach stoi woda. Nie tylko na drogach. Ale podpowiedział mi, żebym pojechał w stronę Jarocina i szukał ostro zakręcające żużlówki w lesie. Nią powinienem przedostać się w pobliże Maziarni. Drogę znalazłem. Nie do końca przejezdną (koła zapadały się miejscami w piachu) ale dość dobrą i suchą. I znów nadłożyłem parę kilometrów drogi. Teraz jechałem do Huty Krzeszowskiej w której na cmentarzu parafialnym miałem odnaleźć mogiły z I wojny światowej. To się nie udało. Być może nie są oznakowane. Mogiła powstańców styczniowych to pomnik…
…a groby z 1914 i 1915 roku mogą wyglądać i tak:
A może tylko nie dotarłem do właściwej części cmentarza? Tak też mogło być.
Dalsza trasa to przejazd przez Harasiuki do Tarnogrodu. Drogi nieznane. Często sprawdzałem na mapach gdzie jestem. Na drogowskazach raz widziałem nazwę "Księżpol" a tam się nie wybierałem tym razem choć został mi w Księżpolu do odwiedzenia cmentarz prawosławny. Słońce trochę już mnie męczyło, cieszyły mnie plamy cienia na drodze. Gdy już do Tarnogrodu dojechałem dochodziła godzina 16. Zajechałem pod synagogę…
… i pojechałem dalej. Chciałem kupić trochę napojów na drogę ale akurat w pobliżu synagogi nie mieli tego co chciałem. Miałem nadzieję, że nie pozostały mi już tylko stacje benzynowe i znajdę jeszcze jakiś czynny sklep. Znalazłem w Różańcu. Po zakupach próbowałem zobaczyć tajemniczy cmentarz odnaleziony na mapach. Okoliczności nie sprzyjały – brakuje do niego dojścia. Z daleka to tylko lasek otoczony przez pola i zabudowania. Nadal nie wiem czy da się tam dojść i co to jest za cmentarz. Może jeszcze kiedyś to ustalę. Bywa, że takie sprawy mnie męczą latami.
W Moszczanicy drogowskaz zachęcił mnie do rzucenia okiem na starą osiemnastowieczną cerkiew. Przy niej jest mały cmentarz. A ja zacząłem się zastanawiać czy nie czas wziąć się za pisanie zamiast wciąż szukać.
Moszczanica nie była celem tego przejazdu. Była tylko po drodze do Starego Dzikowa. W tej miejscowości mieszkał i zmarł ojciec Isaaca Bashevisa Singera. Pochowany na cmentarzu żydowskim, który podczas wojny został pozbawiony nagrobków. Jak sprawdzałem mapy zobaczyłem, że ten cmentarz nawet nie jest wydzieloną działką. Może gdyby nie drzewa które zdążyły na cmentarzu wyrosnąć nowy właściciel bu go po prostu zaorał tak jak było w Baranowie czy Turobinie. Ale zanim dotarłem do cmentarza zobaczyłem cerkiew w Starym Dzikowie.
Właśnie ktoś ją zwiedzał. Wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Ale jest tam jakaś wystawa grafik. Nie wszedłem. Czułem, że może mi zabraknąć dnia. Poszukałem cmentarza żydowskiego wśród pól – podejść nie ma jak.
Trochę przez przypadek znalazłem też synagogę. Bliska zawalenia ale jeszcze stoi. Drzewo, którego korona znajduje się nad synagogą rośnie wewnątrz budynku.
Z kilku mijanych miejscowości najłatwiej było dojechać do Cieszanowa. A ja chciałem Cieszanów odwiedzić dopiero wracając z Lubaczowa. Na wstępie wyjeżdżając ze Starego Dzikowa pomyliłem drogi. Znów straciłem trochę czasu. Nie tyle czasu mi było szkoda co dnia. Chciałem robić zdjęcia. W Oleszycach dostrzegłem kolejną zniszczoną cerkiew.
Te murowane cerkwie pochodzą w większości z przełomu XIX i XX wieku. Nie są bardzo stare. Są jednak śladem po ludności, której tu już od ponad pół wieku nie ma. Są miasta w Polsce reklamujące się jako miasta trzech kultur (Łódź, Włodawa). A tu niemal każde miasteczko było wielokulturowe. W Lubaczowie też jest podobna cerkiew. Nie zrobiłem jej zdjęcia. Gnałem w stronę cmentarza. Słońce było coraz niżej. A ja niemal skamieniałem widząc wysoki mur i kłódkę na bramie. Cmentarz żydowski w Lubaczowie jest zamknięty.
A przynajmniej sprawia wrażenie zamkniętego. Od strony cmentarza katolickiego z którym sąsiaduje jest tylko siatka. A w siatce jest dziura.
Niemal wszystkie macewy tutaj są białe. Podobno z wapienia. Nie oglądałem wszystkich ale na jednej na pewno widziałem resztki polichromii (świecznik z resztką niebieskiej farby). Wszystkie stojące macewy skierowane są na zachód. Stoją tyłem do cmentarza katolickiego.
Po tej wizycie na lubaczowskim kirkucie ruszyłem do Cieszanowa. Właściwie to już rozpocząłem już podróż powrotną. Zbliżając się do Cieszanowa widziałem z daleka błyszczącą w promieniach zachodzącego słońca kopułę cerkwi.
Gdzieś w pobliżu powinna być synagoga ale nie udało mi się jej zidentyfikować. To i tak był rekonesans. Chciałem tylko poznać trochę teren. Właściwe zwiedzanie powinno rozpocząć się z jakiegoś pola namiotowego na Roztoczu. Tylko nie wiem czy w tym roku uda mi się jeszcze tak wyrwać z pracy. Przydałby się na to z jeden co najmniej dzień urlopu.
Do Suśca jechałem już w mroku. Dróg nie znam. Początkowo obawiałem się błędu w nawigacji i trochę się pokręciłem w tą i z powrotem. Teraz już strata czasu nie miała znaczenia. Do rana parę godzin. A w nocy brakuje mi motywacji do pośpiechu. Nawet przy większych podjazdach decyduję się na zrobienie z nich "podchodu". Gdzieś między Suścem i Józefowem natknąłem się na ludzi z rowerami bez świateł. To nic, że księżyc jasno świecił. Drogi w koło biegną przez lasy, a tam poświata księżyca nie dociera. Ale jednak jechali. Gdybym ich nie usłyszał, to bym ich nie zobaczył. A usłyszeć łatwo. Trudno jechać bezszelestnie po tych zmasakrowanych szosach. Nowy, równy asfalt jest tylko w niektórych miejscowościach ale między nimi nie ma go wcale. Ile zwierząt spłoszyłem jadąc do Zwierzyńca z Józefowa? Nie wiem ale zakaz używania sygnałów dźwiękowych na tej drodze nie wyciszy roweru hałasującego na wybojach.
Wyjeżdżając obawiałem się, że w nocy zmarznę. Zapowiadano ochłodzenie. Dlatego miałem nadzieję jeszcze za dnia dojechać do Turobina. Dlatego wziąłem z sobą trochę ciuchów. Temperatura spadła do 9 stopni. Niby nie tak bardzo zimno ale po męczącym dniu zawsze szybciej marznę. Kurtka, nogawniki a nawet ochraniacze na buty bardzo się przydały. Zdjąłem to z siebie dopiero ok. siódmej rano – w pobliżu Bełżyc. Ze Zwierzyńca w stronę Biłgoraja jechałem ostrożnie. Widziałem, że właśnie zakończyło się jakieś wesele. Samochody jechały stadami. Nie miałem ani trochę zaufania do kierowców i zjeżdżałem na pobocze czekając aż przejadą. Tak do zjazdu w stronę Radecznicy. Jechałem tą drogą chyba tylko raz i to za dnia. Do Radecznicy dojechałem bez problemów ale później chyba pomyliłem drogi. W sumie i tak dojechałem do Turobina ale być może z kilkoma dodatkowymi kilometrami. A poślizg miałem niezły. W Lubaczowie zamiast 208 km na liczniku miałem ich 260. Zdecydowałem się wracać przez Bychawę. Wyjeżdżając z Wysokiego dziwiłem się, że tyle trzeba z niego jechać w górę. Takie to Wysokie – w dołku.
W Bychawie było już jasno. Doświadczenie podpowiadało mi, że wypadki najczęściej zdarzają mi się podczas powrotów. Świt jest bardzo dobrą porą na wypadek. Dlatego bardzo starałem się uważać na to co się dzieje na drodze. Już przy wjeździe do Bychawy trafiłem na jakiegoś młodego wariata za kierownicą. Jechał ponad 120 na godzinę. Choć uciekłem na skraj jezdni poczułem uderzenie wiatru wywołanego przez ten pęd. Nie miał sprawnych świateł. Nie wiem jak z hamulcami. Im bliżej Puław tym bardziej starałem się omijać główne drogi i większe podjazdy. Zmęczenie dawało mi się we znaki. Dziwiłem się też, że nie padła mi bateria w telefonie z działającym Endomondo. Zwykle ok. 10 godzin pracy rozładowuje baterię. I już cieszyłem się, że po ostatnich aktualizacjach oprogramowania poprawiono funkcję oszczędzania energii ale to nie było to. Po aktualizacji system operacyjny w telefonie nie wiedział czy zgadzam się na pracę tego programu z dostępem do internetu. Do czasu udzielenia odpowiedzi system zablokował Endomondo dostęp do transmisji danych. Program zapisał trasę w telefonie ale jej nie wysłał na serwer. Zrobił to dopiero gdy wyraziłem zgodę na dostęp do transmisji danych. Trzeba będzie częściej tak robić tylko jeszcze nie wiem jak to zablokować gdy już pozwoliłem na dostęp. Trzeba będzie pogrzebać w ustawieniach.
To pierwsze zdjęcie jest przepiękne, chociaż kryje się w nim jakaś melancholia, jak kropla deszczu spływająca po płatkach kwiatu. Czy na tym drugim zdjęciu są plantacje róż, o których kiedyś wspominałeś? No wiesz- Mały Książę w swej podróży trafił na ogród pełen róż… Może to ten? Przypomina mi plantację róż, którą widziałam jesienią zeszłego roku w Małopolsce
W okolicach Pożoga jest wiele takich plantacji różanych. Teraz najładniejsze. Melancholia na pierwszym zdjęciu? Może i tak. Choć słońce właśnie wstawało (było wpół do piątej rano). Trochę żałowałem, że mój aparat nie potrafi ładnie focić w nocy. Gdy byłem pod Turobinem zachodził księżyc. Płonął na żółto. Po nim był kolejny wschód słońca ale zabrakło mu chmur, które można zaczerwienić ja dobę wcześniej. Ten księżyc wydawał mi się bardziej melancholijny gdy odchodził. Po nim była ciemność. A tu… wstaje nowy dzień.