Dwa mosty z płukaniem łańcucha

Ponieważ jeszcze leży śnieg. Ponieważ jeszcze jest zimno. Ponieważ… Nie ważne. Nie było sensu jechać tam gdzie chciałem (Opoczno, Końskie, Chinów, Mordy, Drohiczyn, Maciejowice, Góra Kalwaria itd – nie wszystko na raz oczywiście). Dlatego musiałem wymyślić trasę taką by wszystko było przy drodze. Wybór padł na starą zabawę w dwa mosty. Puławy i Annopol. Na razie nie ma między nimi żadnego innego mostu. Ma być. W Kamieniu. Ale na razie chcąc przedostać się na drugi brzeg Wisły przez oba mosty trzeba na wschodnim brzegu przejechać ponad 67 km. Pogoda zapowiadała się mokra. Temperatury dodatnie. A ja dawno nie sprawdzałem czy pojawiły się nowe rzeźby na Szlaku Artystycznym w okolicach Biedrzychowic. Nigdy też nie byłem w Lasocinie. A mapy googla pokazały tam ładną kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym.

Te plany powstały w piątek. Nastawiłem budzik na straszną godzinę (o której wstaję do pracy w tygodniu) i wymyśliłem, że do Kazimierza Dolnego przemknę się jeszcze przed wschodem słońca.

Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Kolano kontuzjowane w lutym bolało tak mocno, że mnie obudziło. Za oknem śnieg i gęsta mgła. Mgła i noc to nie jest najlepszy zestaw. Poczekałem z wyjazdem do wschodu słońca. Poczytałem "Ostatecznie trzeba umrzeć" Marcina Kuli, a potem i tak musiałem jechać na światłach. W Parchatce zatrzymałem się na moment przy kopcu powstańczym. Nie wiem dlaczego umieszczono tam daty 1831 i 1863. Najprawdopodobniej tylko ta pierwsza jest prawdziwa.

Droga z Puław do Bochotnicy nie była bardzo przyjemna. Znaki informowały w którą stronę znika droga. Nie było aż tak daleko widać. Ale w Bochotnicy już się nieco "przetarło". Zatrzymałem się przy drodze do przeprawy promowej. Dochodzi tutaj ścieżka rowerowa z Puław.

Dalej ma przechodzić nad wpadającą do Wisły Bystrą. Jeszcze nie przechodzi ale już i w tamtą stronę jest ok. 100 m ścieżki.

Szkoda, że nie leci koroną wału. Jeszcze rzut oka na trasą do Puław. W tej mgle śpiewały głośno ptaki. Zaklinały wiosnę (lub przeklinały zimę).

Do Kazimierza dojechałem bez większych problemów. Jeszcze było wcześnie. W późniejszych godzinach ruch jest tu uciążliwy. Szczególnie w weekendy gdy jest wiele samochodów z warszawskimi rejestracjami.

Pusty rynek to obrazek widywany tylko we wczesnych (bardzo wczesnych) godzinach lub właśnie gdy jest taka ohydna pogoda.

Coś co mnie zdziwiło: przy jatkach żydowskich nie było rozłożonych straganów i namiotów. Zwykle o świecie wre już tam praca. A dziś pusto.

Dalej pojechałem przez Czerniawy z lapidarium na nowym kirkucie.

Po zakręceniu w drogę do Uściąża jeszcze chciałem odwiedzić cmentarz wojenny. Ale tam dziś królują śnieg i bażanty.

Marcin Kula wspomniał o pewnym przesądzie panującym wśród żołnierzy Armii Czerwonej. Otrzymywali oni zamiast nieśmiertelników kapsułki w których mieli umieścić kartkę z informacjami osobowymi. Wielu kapsułki pozostawiało puste. Obawiali się, że właśnie umieszczenie tych informacji wewnątrz przyśpieszy ich śmierć. No i mamy groby bezimienne. A rodziny nie wiedzą, gdzie szukać swoich zmarłych. Inna informacja podana przez Marcina Kulę dotycząca obozów pracy wydaje się być nieprawdziwa. Napisał, że mimo wojny system GUŁ-agów masowo przyjmował nowych skazańców i nie wypuszczał starszych. Z monografii Stanisława Ciesielskiego dowiedzieć się można, że właśnie w czasie wojny obozy opuściło wielu mężczyzn w wielu poborowym. Zwolnieni przedterminowo byli zaraz werbowani do armii i wysyłani na front. Dopiero po zakończeniu wojny do obozów wysyłano żołnierzy, którzy doszli do Niemiec, Austrii. Ale to były obozy filtracyjne, a nie obozy pracy przymusowej zarządzane przez GUŁ-ag. Obawiano się, że widząc kapitalistyczny świat będą wrogo nastawieni do systemu sowieckiego. Po likwidacji GUŁ-agów nadal stosowano pracę niewolniczą w ZSRR. Wykonywali ją poborowi wcieleni do oddziałów budowlanych. I to jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Chyba w Karcie były wspomnienia jednego z takich żołnierzy. Ale zostawię to na razie.

W Uściążu zakręciłem w drogę do Opola Lubelskiego. Początkowo miałem zamiar jechać przez Wilków i Zagłobę. Ale w Opolu od dwóch lat trwają prace na terenie cmentarza wojennego. Chciałem zobaczyć co się zmieniło od jesieni. Zmiany są nie tylko tam. W Karczmiskach rozebrano część muru parku przy dworku Wesslów. Był w kiepskim stanie. Będzie nowy. W Opolu Lubelskim ogrodzono już teren cmentarza i postawiono postument. Są tam jakieś informacje. Ale nie wiem jeszcze jakie. Nie chciałem wchodzić w ten mokry śnieg. Przyjadę tu jeszcze.

Jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że jest to cmentarz prawosławny. Najprawdopodobniej garnizonowy. Zdaje się, że tu podobnie jak w Dęblinie pochowano żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Na cmentarzu parafialnym też jest kwatera wojenna. Może tu pochowano tylko żołnierzy armii carskiej?

Już gdy opuszczałem Karczmiska zaczęło śnieżyć. Przez moment w Opolu zastanawiałem się czy nie wracać. Ale przecież nie będzie padać przez cały dzień. Dlatego pojechałem dalej. Nie zatrzymywałem się przy cmentarzu żydowskim. Tam od czasu posprzątania nic się nie zmienia. Albo śnieg zakrył śmieci. Wszystkie opuszczone cmentarze przysypane śniegiem wyglądają tak samo. Na forum jeden z użytkowników napisał, że palenie zniczy na takich opuszczonych cmentarzach to próba "mentalnego zawłaszczenia obcych". Dziwne ale M. Kula i o tym napisał w swojej książce. Zacytuję:

Ponieważ cmentarz pokazuje, tak dobitnie jak tylko można, czyja była ta ziemia kiedyś, grupy, wchodząc na jakiś teren, nieraz niestety bardzo chcą wyrwać inne korzenie, by tam zapuścić swoje. Zależy im na tym, by nie pojawiał się w tej kwestii choćby cień wątpliwości. Wielokrotnie nie biorą pod uwagę, że ta sama ziemia należała w historii do różnych grup i dla wszystkich może mieć podobnie ważne znaczenie symboliczne ex post.

W innym miejscu (ale w tym samym rozdziale) napisał:

Nieraz cmentarze są też miejscem bardzo swoim dla grup mniejszościowych lub/i religijnych.

Może dlatego cmentarze żydowskie w Opolu Lubelskim i Józefowie nad Wisłą pozostają zdewastowane i są zaśmiecane? W ostatnich latach w Józefowie zniknęła ostatnia macewa. Kilka lat temu jej zdjęcie ktoś wrzucił do sieci, a mi nie udało się już jej zobaczyć gdy byłem na miejscu.

Z Opola Lubelskiego pojechałem dalej drogą do Annopola. Gdy dojechałem do Kluczkowic chciałem podjechać pod pałac. Drogi przy pałacu były zastawione samochodami. Na gęsto i prawie na styk. Wykręciłem więc rower w drugą stronę i pojechałem do Józefowa. Na tym odcinku padający dotąd śnieg zaczął zamieniać się w drobny deszcz. W Józefowie zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowego kościoła.

Za Józefowem widziałem przelatującego bociana. A w Bliskowicach dwa w gnieździe. Wyglądały na wymęczone. Przemoczone. Biedne. Gdy wyciągałem aparat jeden z boćków uznał, że bezpieczniej będzie odlecieć. Może przesądny?

Gdzieś w tych okolicach wymyśliłem, że zamiast do Annopola powinienem pojechać do Kopca. W ten sposób skróciłbym sobie drogę i ominął centrum Annopola. I przypomniałem sobie o pysznych bułkach z pieczarkami. Ostatecznie więc pojechałem do Annopola. Dla bułki. A pomiędzy mną i bułką stanęły zakłady granulacji kości w Annopolu.

Od lat leży tam sterta nieprzerobionych kości.

Tutaj znowu przypomniał mi się M. Kula. Przez skojarzenie, a nie porównanie. Napisał, że po ujawnieniu zbrodni katyńskiej Niemcy wprowadzili w obozach system palenia ciał pomordowanych by zatrzeć ślady. I tutaj nie jestem pewien czy się nie pomylił. Jak napisał Czesław Madejczyk o grobach w lesie katyńskim dowiedzieli się od mieszkańców okolic Polacy pracujący w okolicach Smoleńska w Organisation Todt latem 1942 r. Ale tajna policja niemiecka sprawą zainteresowała się dopiero w lutym 1943 roku. Tymczasem Calek Perechodnik w "Spowiedzi" pisanej w 1943 roku wspomina o produkowaniu w Treblince z ludzi nawozu. To tak szybko by się wydało? Wiedzieć o tym mieli zarówno Żydzi jak i Polacy. Być może zbrodnia katyńska utwierdziła Niemców w słuszności decyzji o paleniu ciał. Ale raczej nie wpłynęła na powstanie samego pomysłu.

Jadąc dalej mogłem podjechać do mogiły zbiorowej Żydów pomordowanych w Annopolu. Ale śnieg, błoto. Tak samo na cmentarzu żydowskim w Annopolu. Pojechałem więc do piekarni/cukierni. Po zjedzeniu bułki mogłem pognać z góry na most i na drugą stronę Wisły.

Gdybym pojechał przez Kopiec wyjechałbym właśnie w tym miejscu. Po przejechaniu przez most musiałem jeszcze przejechać ponad kilometr do zjazdu w stronę skarpy. A tam zobaczyłem wiele nowych rzeźb ustawionych przy Szlaku Artystycznym.

Więcej w galerii

Dojechałem do wsi Nowe i stamtąd ruszyłem do Lasocina. Nie udało mi się odnaleźć poszukiwanej kapliczki słupowej. Ale też nie szukałem dokładnie. Jeszcze może tam powrócę. Na razie chciałem jechać dalej omijając Ożarów. Ponieważ nie znam tych okolic wybrałem drogę na wyczucie. Pojechałem do Czchowa i dalej, do Wlonic. Tak dojechałem do końca asfaltu. W lecie może bym się zdecydował jechać dalej. Teraz to co jest trudno jest nazwać wiosną. Pojechałem więc w drugą stronę i dojechałem do Ożarowa, który chciałem ominąć. Tu na moment zatrzymałem się przy synagodze.

Synagoga tu była. Budynek przebudowano. Zupełnie zatracił swój dawny charakter. Może tylko to zamurowane okno jest ostatnim śladem?

Przez http://bikestats.pl naszło mnie by wyrobić na rowerze dobrą średnią prędkość. Ruszyłem więc ostro do Tarłowa. Droga gładka. Kiedyś gdy jeszcze była z głębokimi koleinami to jak pamiętam i pobocza i drzewa były przyprószone białym pyłem. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Można nie zauważyć jadąc przez las, że tuż obok jest duża cementownia.

W Tarłowie też podjechałem pod synagogę. A właściwie pod ruiny synagogi. Ktoś uszkodził ogrodzenie i nawet wszedłem do środka. Widać, że to teraz śmietnik i kibel. Nie wiadomo jak długo postoi. Szkoda.

Na cmentarz żydowski nie pojechałem. Ostatnio była tam tylko jedna macewa. Leżąca na ziemi i pozbawiona napisów. Teraz pewnie przysypana śniegiem. Kolejnym celem był Solec nad Wisłą. Ale nie chciałem tam jechać drogą krajową. Wolę boczkiem. Nad Wisłą przez Ciszyce (jest ich kilka). Zupełnie przypadkiem dokonałem odkrycia. Po otrzymaniu sporządzonego w 1938 roku wykazu cmentarzy wojennych w województwie kieleckim nie mogłem odnaleźć na mapach wsi Dorotka. A teraz przejeżdżałem obok niej. Chyba i tam się wybiorę jak już wszystko podeschnie i się ociepli.

Po przejechaniu przez rzekę Kamienną zatrzymałem się przy dużym opuszczonym budynku w Woli Pawłowskiej. Ściana boczna jest murowana. Być może była to szkoła. Żałuję, że nie obejrzałem sobie dawnej, drewnianej szkoły w Chrząchowie. Te drewniane budynki mają coś w sobie. Nie potrafię jednak powiedzieć co. Przyciągają uwagę.

Naprzeciwko drogi, którą dojechałem do Pawłowic była malutka, biała kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Już jej nie ma. Figura może jest ta sama ale kapliczka jest już inna.

Wszędzie są jakieś zmiany. W samym Solcu też. Tamtejsza figura Nepomuka będzie miała nowe zadaszenie. Wcześniej było drewniane.

Z Solca mam już tylko około 40 km do Puław. Gnałem zerkając na licznik czy mam ładną średnią prędkość. Nigdy tak nie jeździłem. Zawsze dojeżdżałem z zapasem sił. Oszczędzałem. Tak na wszelki wypadek. W Borowcu miałem koledze zrobić zdjęcie domu za młynem nad Zwolenką. Nie zrobiłem. Za Janowcem, w Oblasach zjechałem z głównej drogi do Góry Puławskiej i pojechałem przez Wojszyn. Tu od lat stoi opuszczona szkoła. Jest w coraz gorszym stanie.

Dalej był Nasiłów i … opadłem z sił. Co mi po dobrej średniej prędkości jak w ten sposób nie jadę swoim tempem, nie zatrzymuję się gdy chcę odsapnąć czy zapalić? Odpuściłem robienie średniej i już powolutku pojechałem dalej do Puław. Być może byłem trochę wcześniej na miejscu ale chyba nie było warto. Nie jestem sportowcem. Lubię jazdę do celu. I tak już będzie za następnym razem. Ciekawe, że gdy już byłem w Wojszynie znów zrobiło się zimno, wiał wiatr i trochę zaczął prószyć śnieg. Zima. Mogłaby wreszcie odpuścić. Po suchych drogach jeździ się znacznie przyjemniej.

5 thoughts on “Dwa mosty z płukaniem łańcucha

  1. Sądziłam, że książka Marcina Kuli to będzie jakieś filozoficzne studium śmierci – zupełnie nie do zniesienia przy tak smętnej aurze. Ale po tym co napisałeś – wygląda obiecująco :-) Szerokie przestrzenie Rosji, Armia Czerwona niczym mozaika różnych kulturowo ludów, zdarzenia i świat wciąż jeszcze mało znany, odcięty żelazną kurtyną, zakneblowany… Z pewnością warto przeczytać :-)

  2. Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów myślałem, że mam powtórkę z „Eksperymentów w myśleniu o Holocauście. Auschwitz, nowoczesność i filozofia.” Alanów Milchmana i Rosenberga. Tam jest dużo filozofii. I tej bliskiej H. Arendt i tej dalszej – Foucaulta. Nawet zakładałem, że u M. Kuli pojawią się odniesienia do myśli Jacquesa Derridy, ponieważ ten ostatnio stał się jakby modny. Ale nie. M. Kula pisze w sposób przystępny i zrozumiały. Porusza wiele aspektów dotyczących śmierci czerpiąc przykłady z różnych stron świata jak i z różnych czasów. Oczywiście najwięcej jest tych z „naszego podwórka”. Do niewielu rzeczy mogę się przyczepić. Jestem w połowie dzieła, a uwag krytycznych chyba mam jak dotąd niewiele.

  3. I przypomniało mi się.
    W kontekście Holocaustu często mówi się też o ludobójstwie jakiego dopuścili się Turcy na Ormianach. M. Kula też o tym napisał. A jest jedno zdarzenie związane z Turcją o którym się prawie nie pisze. Podczas I wojny światowej wezyr Enver Pasza ruszył na czele 100 tysięcy żołnierzy w celu podbicia Kaukazu. To było w dniach 19 XII 1914 – 10 I 1915. Żołnierze otrzymali polecenie nie brać płaszczy i plecaków, żeby łatwiej im się szło przez śnieg. Temperatura wahała się między -20 i -25 stopniami. 80% żołnierzy zmarło z głodu i zimna. Zabrakło mi tego w książce Kuli.

  4. A Enverowi Paszy zabrakło bodajże odrobiny wyobraźni… Co prawda żołnierzy z reguły traktuje się jak „mięso armatnie”, ale przy takiej wędrówce podczas mrozu ich wartość bojowa obniża się tak drastycznie, że nie mam pojęcia na co wezyr tak konkretnie liczył. Może na efekt zaskoczenia? Tylko czy to wystarcza w takich warunkach? Tu widocznie nie wystarczyło.
    Przypomniała mi się przy okazji przeprawa Hannibala przez Alpy. Ale Hannibal miał słonie, które niosły ekwipunek.

  5. Enverovi raczej zbywało na fantazji. Wyobrażał sobie, że ze swoim korpusem podbije tereny zamieszkiwane przez ludy turańskie, a należące do Rosji i dojdzie do Indii gdzie wesprze powstanie przeciwko Brytyjczykom (miało wybuchnąć na wieść o zbliżaniu się korpusu tureckiego). Tak to sobie wyobrażał i był to jego nie pierwszy plan bardziej fantastyczny niż realistyczny. Wcześniejsze wybili mu z głowy doradcy niemieccy.

Comments are closed.