Kanonier Marciniak

W sobotę trasa przejazdu była zdeterminowana potrzebą ustalenia czy dobrze określiłem lokalizację cmentarza z pierwszej wojny światowej, o którym napisano na forum eksploratorzy.com.pl. Prognoza pogody wyglądała w połowie dobrze. Choć miał wiać porywisty wiatr słabnący w ciągu dnia to miało nie padać. Trafność prognozy mogę określić na 50%. Padało. Zaczęło zaraz po wyruszeniu. Byłem jeszcze we Włostowicach. Przestało na chwilę gdy przejeżdżałem przez Bochotnicę by znów zacząć podczas podjazdu drogą Bochotnica – Skowieszynek. Przelotne deszcze przeleciały mnie dwu i pół-krotnie. Pół bo trzeciemu opadowi brakowało energii wcześniejszych.

Do drogi byłem dobrze przygotowany. Miałem mapę i spis interesujących mnie cmentarzy wojennych znajdujących się w okolicach Poniatowej. Wszystkie cmentarze wg opisów znajdowały się przy polnych drogach. To jak one wyglądały po deszczy zadecydowało, że zrezygnowałem z poszukiwań i skupiłem się na tym jednym mnie interesującym – koło Wronowa. W Niezabitowie znów okazałem się jednak konsekwentnie niekonsekwentny i zjechałem na drogę polną skuszony znakiem miejsca pamięci narodowej. Po przejechaniu 1400 m znalazłem się w lesie przy mogile. Mogiła, a może tylko pomnik, upamiętniała zamordowanych w tym miejscu 1 listopada 1941 roku jeńców radzieckich w czasie drogi do obozu jenieckiego w Poniatowej.
Mogiła koło Niezabitowa

Błoto straszne, do tego jeszcze leżał tam i śnieg. To ponownie przekonało mnie by jednak nie zjeżdżać zbyt często z utwardzonej drogi. Pognałem więc dalej do Poniatowej by stąd ruszyć w stronę Bełżyc. Cmentarz powinien być gdzieś po drodze. A skoro odwiedził go ktoś spoza regionu to jak zakładałem powinien być dobrze oznakowany. Ale zanim jeszcze dotarłem do celu miałem do przejechania bardzo przyjemną trasę. W Poniatowej leciała wzdłuż rzeczki z wieloma małymi stawami. Po drugiej stronie drogi zauważyłem samotnego bociana w gnieździe. Idzie wiosna :)

We wsi Poniatowa (obok miasta Poniatowa) zobaczyłem jak się zaraz okazało pierwszy drewniany krzyż ze stojącym obok jego metalowym następcą. Ten drewniany w porównaniu z następnymi widzianymi był jeszcze w dobrym stanie. Tyle tylko, że opierał się o drzewo.
Poniatowa Wieś

Tu zapytałem spotkanych zakapturzonych chłopców o poszukiwany cmentarz. Początkowo chcieli mnie skierować w drugą stronę, do Poniatowej. Nie rozróżniali obu wojen światowych, a o obozie jenieckim zamienionym później w obóz przejściowy dla Żydów słyszeli. Gdy wyjaśniłem, że to dwie różne rzeczy jeden z nich przypomniał sobie o cmentarzu i wskazał kierunek w którym jechałem. I o to mi chodziło. Chciałem wiedzieć czy już go minąłem, czy jeszcze nie. Około kilometra dalej znalazłem szukaną tablicę. Wskazywała na zjazd w prawo do miejscowości Wronów informując o cmentarzu. Po kilkuset metrach nabrałem znów wątpliwości – droga rozchodziła się w dwóch przeciwnych kierunkach. Tu jednak był drogowskaz w formie znanej mi ze zdjęć widzianych wcześniej na forum. Zaraz skończyła się droga utwardzona i wjechałem do lasu. W lesie kolejny drogowskaz i już byłem na miejscu. Bez wskazówek cmentarz niemal nie do odnalezienia. Wrócę jednak na chwilę do drogowskazu.
Drogowskaz

Jego forma od początku wydawała mi się znajoma. Kojarzyłem go z Wojciechowem gdzie jest Muzeum Kowalstwa oraz są kuźnie artystyczne. I to było prawie dobre skojarzenie. Prawie. Bo takie tablice jak później odkryłem są w Bełżycach. Na nich są nazwy ulic. Wronów zaś znajduje się w gminie Bełżyce. Sam cmentarz jest na pewno tym o którym napisano na forum. Przy okazji robienia zdjęć zdygitaliowało się i moje odbicie.
Tablica informacyjna

Nie wszystkie jednak kwatery znajdujące się na tym cmentarzu powstały w 1915 roku. Obok żołnierzy państw Centralnych spoczywa tu jeden polski partyzant.
Partyzant

Brak daty śmierci. Brak nazwiska. Niewiele więc wiadomo. Kwatery żołnierzy poległych w 1915 roku wyglądają tak samo, posiadają jednak więcej informacji. Zwróciłem uwagę na grób kanoniera Val. (Waldemara?) Marciniaka. Pozostali nie mają polsko brzmiących nazwisk. Ale to i tak nieźle, że dane poległych przetrwały do dnia dzisiejszego. Jest przecież wiele cmentarzy z mogiłami bezimiennymi. Choćby opisany przeze mnie na eksploratorach cmentarz w Wysokim Kole. Ocenia się, że może tam spoczywać i 3 tys. poległych, a tylko dlatego, że w latach sześćdziesiątych jeden z mieszkańców spisał nazwiska z poprzewracanych krzyży znamy dziś 3 nazwiska. Mało. Ale dużo więcej niż na cmentarzach w Sosnowie (jeszcze go nie odnalazłem), w Górze Puławskiej, czy w Chodlu.

Po chwili zadumy ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw do Bełżyc. Gdybym jechał drogą od Chodla przejeżdżałbym obok cmentarza żydowskiego. Przy tej drodze jest zaś cmentarz parafialny z zabytkową bramą. Nie zrobiłem jej zdjęcia, mam już jakieś w archiwum. Za to poprzednio nie zrobiłem zdjęcia Kopca Kościuszki, usypanego przez mieszkańców Bełżyc w 1910 roku. Z okazji dziewięćdziesięciolecia usypania kopiec wzbogacono o mały pomnik Naczelnika.
kopiec kościuszki

Błądząc poprzednio (w zeszłym roku) po Bełżycach trafiłem pod tutejszy zabytkowy kościół. Wtedy jednak było tu dużo ludzi. Dziś cisza, spokój. Mogłem pochodzić i porobić zdjęcia.
Kościół w Bełżycach

Na bocznej ścianie kościoła, za świerkiem, wypatrzyłem tablice pamiątkowe. Jedna Tadeusza Kościuszki. Pod nią „Szarugi” i członków jego oddziału AK.
Tablice w Bełżycach

O samym kościele jeszcze nic nie wiem. Trzeba będzie pogrzebać. Na pewno warto.

Z Bełżyc udałem się w kierunku Nałęczowa. Po drodze był Wojciechów. Choć nie raz tu byłem to jednak bardzo lubię oglądać tutejszy drewniany kościół otoczony solidnym i zawsze białym (jak pamiętam) murem.
Kościoł w Wojciechowie

O tym kościele już pisałem na forum tradytor.pl. Tak samo pisałem tam już o Ariańskiej Wieży w Wojciechowie.
Wieża ariańska

Właśnie ją modernizują. Nie wiem co robią w ziemi ale w samym budynku widać, że powiększono otwory okienne na pierwszym piętrze. Pewnie konserwator pozwolił, bo niby dlaczego by to robiono bez jego zgody?

Jedna rzecz w Wojciechowie mnie zaskoczyła. Przydrożny krzyż. Zawsze biały i przez to może uważałem zawsze, że jest kamienny lub murowany. Dziś zauważyłem, że wykonany jest z drewna.
Krzyż w Wojciechowie

Pogoda co prawda zrobiła się dawno słoneczna ale temperatura wciąż oscylowała wokół 12 stopni. Trzeba więc się trochę poruszać. Ruszyłem do Nałęczowa. Tam planowałem dotrzeć do wieży ciśnień. Jest dobrze schowana by nie było jej widać z uzdrowiska.
Wieża ciśnień w Nałęczowie

Stąd udałem się do Wąwolnicy. Jest tam kirkut, o którym bardziej się milczy niż pisze. Choć na tablicy informacyjnej wspomniano, że znajduje się na wzgórzu za tablicą to nie wiadomo jak tam wejść. Teren jest zabudowany. Płoty, domy. Udało mi się spotkać chętnego do pomocy mieszkańca jednego z domów. Poprosiłem go o pokazanie mi drogi na kirkut i żebym się nie zgubił zaprowadził mnie. Miło. Najpierw jednak wypytywał mnie po co chcę tam iść. Człowiek ten obawiał się, że chcę cmentarz w jakiś sposób zniszczyć. Podobno i tak jest zdewastowany. Nawet pomnik postawiony przez przybyłą z Izraela Żydówkę ku pamięci pochowanego tu jej ojca już jest zniszczony. Nie zdecydowałem się na wejście. Poczekam z tym na więcej zieleni i słońca. Skoro na zdjęciach nie będzie pomników to niech chociaż będzie ładna roślinność. Od przewodnika dowiedziałem się też, że wcześniej droga na kirkut prowadziła przez obecnie ogrodzone podwórka. Tam jest małe nachylenie terenu. Dziś można wejść tylko po stromym zboczu w lesie. Co do macew wspomniał, że zostały wykorzystane do wyłożenia kanału odwadniającego, czy ściekowego na rynku Wąwolnicy. Więc przepadły. Chyba, że ktoś je kiedyś wykopie ale czy wrócą na cmentarz? Muszę zapamiętać by pojawić się tu znowu pod koniec kwietnia lub na początku maja.

Dalsza droga przebiegała przez Drzewce (obok cmentarza wojennego), Klementowice, Pożóg, Końskowolę. Już słońce się chowało a ja zacząłem odczuwać zmęczenie. I nie mam planów na jutro. Prawie nie mam.

Pierwsza niedziela wiosny

Zachciało mi się znów popędzić na rowerze. Tym razem chciałem dojechać do Lublina by obfotografować rynek starego miasta bez ogródków z parasolkami. Trasa jak zwykle omijała odcinek najkrótszy Końskowola – Kurów. Tam jest zbyt niebezpiecznie i dopóki nie będzie pobocza nie ma szans na spokojny przejazd. Nawet gdy w lecie zeszłego roku ruszyłem zaraz po 3 rano i tak musiałem uciekać z drogi gdy kierowca autobusu wycieczkowego uznał, że rowerzysta i tak zjedzie mu z drogi więc może wyprzedzać inne samochody. Tak więc tą drogę omijam. Pojechałem przez Chrząchówek nadkładając parę kilometrów w zamian za komfort spokoju i ciszy do czasu aż dojechałem do szosy Warszawa – Lublin. Tu już jest utwardzone pobocze i można poczuć się w miarę bezpiecznie. Jednak taka jazda z zagłuszaczami myśli nie należy do najprzyjemniejszych. Dlatego w Markuszowie zjechałem z głównej drogi i starałem się trzymać żółtej trasy rowerowej jadąc do Garbowa. Podobno jego nazwa pochodzi od ukształtowania terenu. Czy o to chodzi?

Okolice Garbowa

Za kościołem w Garbowie powróciłem na główną szosę. Brakowało mi pomysłów na jej ominięcie. Zatrzymując się na chwilę by łyknąć soku zauważyłem kamień z tablicą informacyjną. Na pewno jest tu od dawno skoro orzełek nie ma korony. Jednak pierwszy raz zwróciłem na ten pomnik uwagę.
Pomnik w Bogucinie

Będę musiał sprawdzić czy kwatera ofiar okupantów na cmentarzu w Garbowie też ma związek z tym wydarzeniem.

Przed Jastkowem znów opuściłem drogę główną i pojechałem okrężną by znaleźć się przy tutejszym pałacu. Pałac należy do gminy. Jest nawet siedzibą władz gminnych. Mimo tego gmina zabiega o sprzedanie go. Bezskutecznie. Może szkoda. Wciąż chcę mu zrobić ładne zdjęcie ale on jest niefotogeniczny. Taki bury i schowany za drzewami. Popatrzyłem. Odpuściłem. Pojechałem dalej. I znów znalazłem się na głównej drodze do Lublina. Tym razem już z niej nie zjeżdżałem. Minąłem Muzeum Wsi Lubelskiej i pomknąłem dalej prosto do ronda przy Al. Kraśnickich. Dalej Al. Racławickami (ale po chodnikach) pojechałem na Stare Miasto. Mimo tego, że to jeszcze nie sezon to turystów było sporo.
Bez parasolek

Jednak bez parasolek jest tu więcej miejsca. To się czuje. Odkryciem dla mnie był anioł w oknie Urzędu Miasta. Wiedziałem, że kopie postaci z kaplicy zamkowej trafiły na okna Urzędu. Czytałem o tym w zeszłym roku. Nie wiedziałem tylko, że budynek w którym są te okna znajduje się przy rynku.
Anioł

Było dość ciepło. Zapowiadanego deszczu na razie nie było. Ruszyłem więc na poszukiwanie cmentarzy żydowskich w Lublinie. Nie wziąłem z sobą planu Lublina ale liczyłem na drobną pomoc ze strony znaków szlaków turystycznych po Lublinie. Po drodze widziałem całkiem sporo rowerzystów. Widać, że nie tylko ja nie mogłem się doczekać aury w której nic nie zmarznie podczas jazdy. Wracając jednak do szukania…

Trzymając się żółtych znaków dotarłem pod mur starego kirkutu. Na jego teren prowadzi tylko jedna furtka. Zamknięta. Mazakiem tylko ktoś napisał na ścianie, że klucz znajduje się w jesziwie na Lubartowskiej 85. Pewnie będę próbował gdy ruszy wegetacja zdobyć możliwość wejścia. Tu pochowano osoby bardzo ważne w historii Żydów, nie tylko polskich. Teren cmentarza jednak nie obiecuje przyjemności z brodzenia w błocie więc warto poczekać.
Stary kirkut

Idąc dalej wzdłuż muru cmentarnego doszedłem do pomnika pomordowanych przez Niemców w 1939 roku przedstawicieli elity intelektualnej Lublina. Jednak nie zatrzymałem się w tym miejscu wiedząc, że przede mną jeszcze odnalezienie drugiego cmentarza żydowskiego i próba powrotu do Puław inną drogą niż ta, którą przyjechałem. Gdzieś zgubiłem szlak turystyczny. Błądząc po ścieżkach rowerowych dostało mi się od starszej pani za „jeżdżenie po chodniku” – stała na pasie rowerowym a jej koleżanki na chodniku ale niech tam… I tak często trzeba mijać pieszych, którzy z dwóch pasów wybierają na spacer ten szerszy lub węższy, nie zastanawiając się nad tym dlaczego są dwa. Poddałem się ostatecznie i postanowiłem wracać. Obiecałem sobie przygotowanie planu dojazdu wg map na następną okazję. Na wyczucie postarałem się też odnaleźć drogę wyjazdową z Lublina w kierunku Garbowa. Zupełnie więc przez przypadek odnalazłem po drodze poszukiwany nowy kirkut w Lublinie. To w zasadzie tylko plac przecięty jezdnią na dwie części i ogrodzony płotem imitującym macewy i świeczniki.
Nowy kirkut

Przez plac prowadzą wyłożone betonowymi płytami drogi. Obok jest cmentarz chrześcijański i osiedle mieszkaniowe.  Upamiętniono więc dawne przeznaczenie tego miejsca nie dopuszczając do zabudowania go domami. To już coś. W Puławach nie chciano nawet takiej formy – potrzebne było miejsce. Więc na starym cmentarzu mamy tartak, a na nowym zajezdnię autobusów miejskich.
Nowy kirkut

Ruszyłem dalej. Znów poruszałem się na wyczucie. Gdy dojechałem do budynku TP S.A. zacząłem wątpić w trafność wyboru drogi. Wydawało mi się, że miała być przedłużeniem Lubartowskiej, a byłem już daleko od niej. Zakręciłem w prawo. Gdy zobaczyłem tabliczkę z nazwą ulicy Choiny powróciła nadzieja. Gdy jeszcze dalej wjechałem do miejscowości Dys nabrałem już pewności, że drogę wybrałem właściwie. Szkoda, że jest tak bardzo zniszczona. Ruch też nie jest tu mały. Jednak przyjemniej niż na szosie warszawskiej. Przed Garbowem gdzieś mi uciekło słońce. Skryło się za chmurami i zrobiło się ciemno. Dojechałem jednak do Markuszowa gdzie chciałem sfotografować figurę przy kościele szpitalnym. Chyba jednak było już trochą za ciemno.
Markuszów

Ale skoro już nie jechałem, a poczułem pierwsze krople deszczu nałożyłem na siebie nieprzemakalną kurtkę i kamizelkę odblaskową. Chwilę później już była ulewa. Porywisty wiatr miotał kroplami wody jak z procy. Każda kropla uderzająca w poliki wywoływała szczypanie skóry w miejscu uderzenia. Z tym, że nie było zimno. W tych warunkach dojechałem do Kurowa i przestało padać. Już bez zatrzymywania pojechałem za Kurów do Chrzochąwa i dalej przez Końskowolę do Puław.

Wyjechałem z domu ok 10, wróciłem ok 18. W sobotę więcej czasu byłem w trasie ale i dystans był o kilka kilometrów dłuższy. Teraz siedzę opisując poprzedni dzień i wciąż go czuję przy każdym ruchu. Zrobiłem sobie dzień przerwy. Jutro może po południu trochę się jednak przejadę by wypracować kondycję. W łykend warto skoczyć znów gdzieś w świat. Może do Solca? Może gdzieś dalej? Wciąż czeka na odnalezienie synagoga w Ciepielowie.

Kleopatra

Ostatniego dnia zimy pogoda była niemal letnia. Gdy ruszałem przed 9 rano już było ciepło. Z czasem zrobiło się jeszcze cieplej.

Podstawowym celem tego wyskoku było sprawdzenie czy dam radę jechać być w drodze cały dzień. Fakt, że dzień jeszcze jest krótki ale po zimie zawsze wychodzę osłabiony, bez kondycji – trzeba sprawdzić ile mogę żeby potem nie przegiąć wybierając się za daleko. Już w maju pewnie będę w stanie jechać ponad dobę ale do maja jeszcze trochę czasu. Teraz żeby nie jechać dla samej jazdy chciałem odwiedzić dwa miejsca związane z Opolem Lubelskim. Młyn w miejscowości Pomorze i cmentarz żydowski w Opolu. Trasę trochę sobie wydłużyłem kluczeniem po Powiślu.

Jeszcze w Parchatce zatrzymałem się przy pomniku, który zwykle omijam jeżdżąc innymi drogami. Nawet nie pamiętałem co on upamiętnia. Bardzo dokucza szczekanie psa zza ogrodzenia przy samym pomniku. Teraz już wiem, że upamiętniono nim ofiary „krwawej środy” czyli masakry z 18 XI 1942 roku.

Niedaleko niego jest wciąż tajemniczy dla mnie kopiec z 1830 roku. Tak przynajmniej napisano w 1916 roku na tablicy tam leżącej. Gdyby to był rok następny – 1831 – wiedziałbym o jakie wydarzenie chodzi. A tak mam zagadkę.

Na Powiśle najbliżej jest przez Kazimierz Dolny. Pojechałem więc tamtędy. Darowałem sobie jednak przejazd przez miasto i pojechałem promenadą nad Wisłą. Dzięki temu znalazłem pierwszy znak zbliżającego się lata.

Niedaleko nieczynnej jeszcze przeprawy promowej dostrzegłem wyrzuconą na brzeg „Kleopatrę”. Taką nazwę miał statek wycieczkowy. Ktoś go wyrzucił tutaj licząc pewnie na to, że gmina sprzątnie. Zobaczymy kiedy. Jak się świat zazieleni już nie będzie się tak rzucać w oczy i może poleży jeszcze do następnej zimy.

Nie pojechałem dalej, do Mięćmierza. Droga była pokryta lodem. Na miejscu mogłem się spodziewać tego samego lub strasznego błota. Przecież miejscowość leży w wąwozie. Więc woda spływa do niej ze wszystkich stron. Ruszyłem ku Czerniawom. Podjazd też był oblodzony ale miejscami koleiny były wypełnione tylko szybko spływającą wodą po betonowych płytach. Dało się więc jakoś jechać. Na górze drogi już były bez zimowej pokrywy. Pomknąłem więc w stronę Wilkowa. Długie lekkie podjazdy kończą się tam zjazdem ze Skarpy Dobrskiej. Nazwa pochodzi od znajdującej się u stóp skarpy miejscowości Dobre. A po przejechaniu przez Chodelkę jest Wilków. Nie będę się o nim rozpisywał. Jest tu stary kościół, kapliczka z figurą św. Nepomucena, stary ceglany budynek straży pożarnej. Wszystko to już fotografowałem. Teraz więc tylko przejechałem przez Wilków i skierowałem się ku Karczmiskom. Droga ponownie przechodzi przez Chodelkę. W Szczekarkowie jest przy moście młyn wodno-elektryczny. Nie wiem czy jeszcze działa.

Tak trochę niechcący ten wyjazd przerodził się w przejazd szlakiem młynów na Chodelce. Na pewno nie wszystkich. Nie pojechałem do Żmijowisk gdzie jest jeszcze jeden. Ale tamten na 100% nie działa. Jeszcze przed wyjazdem rozmawiałem w pracy o młynach. Wodnych i działających. Dowiedziałem się, że jest jeden niedaleko Baranowa, w miejscowości Zagóźdź. Pracuje z wykorzystaniem prądu elektrycznego ale zachował możliwość przełączenia na napęd wodny. Młynarz miał powiedzieć, że napęd wodny daje za małą moc w porównaniu z elektrycznym. Pewnie wie co mówi. Dlatego stare młyny, nawet działające, już się nie kręcą. Za to ich stopnie wodne można używać do produkcji prądu. Tak jest w Żmijowiskach. Ale jedźmy dalej…

Ze Szczekarkowa pojechałem do Polanówki. Na forum tradytor.pl już napisałem temat o tamtejszej klasycystycznej kapliczce poświęconej św. Barbarze – opiekunce flisaków. Teraz tylko rzuciłem na nią szybko okiem i w kadrze załapała się częściowo tablica zupełnie niepotrzebna na zdjęciu.

I znów jazda. Teraz do Karczmisk już blisko. Minąłem zjazd do Chodlika w którym pewnie jak co roku odbędzie się majówka archeologiczna z prezentacją jakiegoś ludu i jego wojowników. Warto będzie wpaść by pooglądać. Jeszcze nie sprawdzałem co planują na 2010 rok. W Karczmiskach wjechałem na główną drogę łączącą Puławy i Opole Lubelskie. Nie lubię jej ze względu na ruch samochodowy. Ale nie miałem zamiaru jechać nią daleko. Już w Kazimierzowie planowałem skręcić. Wg map tamtędy mogłem dojechać do Pomorza. I dojechałem. Jednak mapy nie powiedziały mi jednego – że droga nie jest utwardzona. Gdybym wiedział odłożyłbym te odwiedziny na czas po roztopach. A tak widząc nawierzchnię miałem nadzieję, że zaraz się poprawi. To zaraz ciągnęło chyba ponad 2 km.

Najpierw błoto do Pomorza, potem przez Pomorze i na koniec najdłuższy odcinek z Pomorza do Opola Lubelskiego.

W samym Pomorzy młyn w najlepsze pracował. Pochodzi z początki XX wieku. Darowałem sobie fotografowanie go od frontu. Stał tam ciągnik z przyczepą klienta czekającego na zmielenie zboża. Choć trochę żałuję, że nie wszedłem. W środku jednak było już kilka osób i tylko bym przeszkadzał.

I tu siłą napędową była kiedyś Chodelka. Może nią być nadal.

Po wjechaniu wreszcie na asfalt dotarłem do parku w Opolu Lubelskim. Tam też już kiedyś byłem więc tylko go minąłem myśląc jak odnaleźć kirkut. Wiedziałem mniej więcej w którym miejscu przy ul. Józefowskiej powinien się znajdować. Ale tylko mniej więcej. Wikipedia podaje, że w latach sześćdziesiątych teren został zalesiony i ogrodzony siatką. Śladów po macewach miało być niewiele. Także o po istniejącym tam przed wojną ohelu. Zapytany o drogę mieszkaniec Opola wskazał mi pobliski lasek i poinformował, że właściwie nic tam już nie ma. „Ludzie wszystko zabrali”. Mówił też, że jest tam brudno. Niestety miał rację. Znalazłem na miejscu poza stertami śmieci i ludzkich odchodów tylko jeden kawałek macewy. Nie był pokryty żadnymi napisami więc pewnie była to część znajdująca się wcześniej w ziemi.

Zaintrygował mnie okrągły lej. Podobny do tych o których znajomi mający za sobą służbę wojskową, mówią że powstały po wybuchu granatu.

Może to ślad po ohelu? A może tylko później coś się tu wydarzyło? Nie wiem. Jednak leżące w tym leju fragmenty kamienia jak i podobne im kawałki leżące w pewnym oddaleniu mogą pochodzić z jakiejś znajdującej się tu wcześniej budowli. Stan cmentarza bardzo mnie zmartwił. Umieszczona na płocie tabliczka o zakazie wyrzucania śmieci to już standard. Jak w wielu innych miejscach gdzie takie tabliczki się znajdują powstaje pytanie co było pierwsze? Tabliczka czy śmieci? W zamyśleniu wlazłem w ślady ludzkiej bytności i nie mogłem doczyścić butów. Naprawdę nikomu nie przeszkadza, że to jest cmentarz? Nie mogę tego zrozumieć.

Skoro już byłem w Opolu Lubelskim to skoczyłem do Owczarni. Podczas wojny doszło w tych okolicach do wymordowania oddziału AK przez oddział AL. Dotąd nie znalazłem żadnych śladów upamiętnienia tego wydarzenia choć w paru miejscach w sieci można znaleźć trochę informacji. Strona gminy Opole Lubelskie informuje o miejscach godnych odwiedzenia  ale o tym też milczy. Wnioskuję z tego że jeszcze nie ma żadnej tablicy, krzyża, pomnika. Ale chciałem sprawdzić. Nawet udało mi się spotkać w tamtych okolicach ludzi i zapytać o to. Jednak powiedzieli mi, że nie są stąd. Szkoda. Zarzuciłem więc na razie te poszukiwania i pomknąłem przez Skoków do Emilcina.

Przy zjeździe na Skoków jest stary, zniszczony krzyż. Nikt o niego pewnie nie dba skoro po drugiej stronie drogi stoi już nowa kapliczka.

W Emilcinie pewnie jedyny w Polsce pomnik UFO. Wolę tego nie komentować ale zawsze wywołuje u mnie poprawę humoru. Może i ufiki to bawi?

Nigdy jeszcze nie pojechałem tą drogą do końca. Poprzednio odwiedziłem pomnik i zawróciłem by pojechać dalej, do Chodla. Ciekawość kazała mi jechać dalej w stronę Poniatowej. W Rudzie Maciejowskiej znalazłem ślady po młynie. Chyba młynie. Najpierw próg wodny który z młynem nie miał chyba wiele wspólnego.

Potem wpuszczone w ziemię mury i śluza.

Tu wszystko już bez wody. Gdy wszystko działało na pewno cały ten teren był zalany.

Teraz są to łąki nad Chodelką.

Jadąc dalej dotarłem do skrzyżowania dróg które intrygowało mnie gdy jechałem z Chodla do Poniatowej. Teraz już wiem dokąd biegną jego drogi. Zaraz też była i Poniatowa z jej drutami kolczastymi otaczającymi teren dawnego obozu. Poprzednio nie zauważyłem bliżej centrum miasta pomnika poświęconego ofiarom obozu. Forma dziwna. Zwróciła jednak moją uwagę więc sprawdziłem co to jest.

Już trochę byłem zmęczony. Pamiętałem jednak, że jadąc z Niezabitowa do Wąwolnicy będę miał ponad kilometr zjazdu. Rozpędzony zatrzymałem się dopiero na rynku w Wąwolnicy. Czekając na możliwość przejechania w poprzek drogi Bochotnica – Nałęczów zwróciłem uwagę na stary budynek. Ciekawe czy takimi był kiedyś ten rynek otoczony zanim UB dokonało spalenia większości zabudować wąwolnickich?

Skoro już Wąwolnica to tak przy okazji postanowiłem rozejrzeć się za lokalizacją tutejszego cmentarza żydowskiego. Wzmiankę o nim znalazłem przy tablicy informacyjnej przy „naturalnym brodzie na Bystrej” jak tam napisano. Bród jakoś nie zachęcił mnie do przejechania przez rzeczkę. Może z tym poczekam na niższy stan wody.

Ale na drugi brzeg dostałem się pieszo. W pobliżu znajduje się pewnie mniej naturalny mostek.

Szukany cmentarz może znajdować się na zboczu za domami. Nie ma tam dróg utwardzonych. Pozostaje więc czekać na podeschnięcie ziemi. Dalszą drogę poprowadziłem przez Drzewce, Łopatki i Klementowice. Tu spotkałem pierwszą jaskółkę zwiastującą wiosnę.

Może nie jest to jaskółka jaką wszyscy pamiętają z zeszłego lata ale jej niskie loty zapowiadały deszcz i to się sprawdziło. Od Pożoga jechałem w pojawiającej się zanikającej na zmianę mżawce. Dojechałem. Nie jest więc jeszcze ze mną po zimie tak źle.