Wiosenne sprawdzanie siebie

Po trwającej dość długo przerwie w jeździe na rowerze przyszedł czas na sprawdzenie swojego stanu – kondycja nie jest przecież dana nam na zawsze. Dzień był słoneczny i bardzo chciało się ruszyć w trasę. W trasę do Puław. Google pokazały, że będzie to ok. 140 km. Dystans znośny jak na test. Powrót pociągiem z Dęblina, czyli jeszcze dwadzieścia parę kilometrów do przejechania z Puław. Na koniec powrót na Mokotów. Ale to już poniżej 10 km. W sumie i tak wyszło mi 169,9 km (czytane z licznika).

Wystartowałem ok. 10 rano. Późno. Wracając na chwilę do map Google – przejazd do Puław miał trwać ok. 7 godzin. Sprawdziłem z jaką prędkością musiałbym jechać i wyszło, że byłoby to 20 km/h. Jeżdżę szybciej więc założyłem, że będzie to trwało krócej. No może z postojami tyle mi wyjdzie. To było myślenie życzeniowe. Nie przewidziałem… Nie przewidziałem choćby czasu jaki jaki muszę stracić wyjeżdżając z Warszawy. Zakazy jazdy rowerem, ścieżki rowerowe, skrzyżowania z sygnalizacją świetlną – to wszystko się zsumowało. Do tego doszedł niewielki wiatr wiejący w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy – na początku niemal go nie czułem. W Konstancinie zatrzymałem się nad rzeczką by popatrzeć na wygrzewające się w słońcu ptaki…

IMG_5743

…ale dopiero po zjechaniu z drogi do Góry Kalwarii usłyszałem wyraźnie śpiewające, wczesnowiosenne ptaki. Bo to już przecież wiosna. Trzymałem się tutaj niebieskiego szlaku rowerowego. Miałem nadzieję, że nie będzie na nim drogi gruntowej na której w ubiegłym roku niemal ugrzązłem. Nadzieje płonne. Mogłem się tylko cieszyć, że jeszcze nie wszystko rozmarzło i pod błotnistą powierzchnią ziemno-żużlową jest jeszcze lód. Rower znów do mycia i to na początku podróży. Nie lubię tego. Jednak przejechałem. Dało się. Żyję. Jadę dalej. Do Góry Kalwarii.

IMG_5744

Następny punkt ma mapie do odwiedzenia to Czersk. Jeszcze nigdy nie zwiedzałem tamtejszych ruin zamku. Kilka razy próbowałem i zawsze trafiałem na mszę w kościele. Plac kościelny był pełen ludzi i nie miałem ochoty się między nimi przeciskać. Teraz pustki. Za to okazało się, że zwiedzanie jest płatne. Nie pytałem jak bardzo. I tak nie miałem tym razem na to zwiedzanie czasu. Zdjęcie bez wchodzenia można zrobić za darmo i z tego skorzystałem.

IMG_5747

Droga do Warki. Tylko raz kiedyś nią jechałem i to w przeciwnym kierunku. Na odcinku drogi krajowej wcale nie było miło. Choć ruch nie był wielki to jednak samochody dokuczały. Jeden nawet na mnie trąbił. Irytujące ale z zasady ustępuję tylko wtedy gdy widzę, że jestem rzeczywistym „utrudnieniem” na drodze (np. gdy nie może mnie wyprzedzić na podjeździe TIR ale one nie trąbią i dziękują za ustąpienie z drogi). Spokojniej zrobiło się na drodze wojewódzkiej. I już znowu słyszałem ptaki. Lubię to. Dopiero w samej Warce zaczęły się trudności. Sam je wywołałem spoglądając na zegarek. Miałem poślizg. Byłem w Warce niemal godzinę później niż planowałem. Zacząłem przechodzić też kryzys, a to dopiero przejechane 60 km.

IMG_5749

IMG_5748

Nie wiem czy to zbieg okoliczności czy to zmęczenie i osłabienie ma podłoże psychiczne. Wiem za to, ze da się z tym jechać i jechałem. Do Głowaczowa, Brzózy, Kozienic. Dopiero gdzieś tam zamiast kryzysu pojawił się ból mięśni. Dawno tego nie miałem. Na postojach robionych na tym docinku mniej więcej co 10 km wymachiwałem kończynami i rozciągałem mięśnie – na pewno nie chciałem mieć zakwasów i nie lubię bólu. To w sumie normalne po dłuższej przerwie. Spodziewałem się tego, obawiałem i miałem. I to też da się przełamać. Najważniejsze to nie robić tak długich przerw i nie ruszać po przerwie od razu daleko. Może to był błąd ale czułem się dobrze. Bo znów w trasie, bo znów szum wiatru, śpiew ptaków i owady… Tych ostatnich się nie spodziewałem i nie wziąłem okularów. Szczęśliwie jeszcze nie latało ich dużo i nie celowały w oczy.

Ściemniało się. Na odcinku z Kozienic do Gniewoszowa dzień zamienił się w noc. Jeszcze nie tą czarną. Jeszcze mogłem zrobić zdjęcie na przydrożnym cmentarzu wojennym w Słowikach.

IMG_5751

Jeszcze mogłem zrobić zdjęcie drogi pomiędzy stawami w Bąkowcu.

IMG_5753

Ale już 10 km przed Puławami jechałem w ciemnościach. Koniec fotografowania. Jazda i tylko jazda. Drogę przebiegł mi zając. Czy to coś wróży? Czy jestem przesądny? Czy miało to związek z szybką jazdą do Dęblina by zdążyć na pociąg? Tu już wiatr mi pomagał. Te dwadzieścia parę kilometrów jechałem szybko, może trochę za szybko biorąc pod uwagę zmęczenie. Do kasy biletowej doszedłem na sztywnych nogach.

W pociągu luz. Na chwilę wpadł do przedziału jakiś chłopiec zainteresowany rowerem. Chyba nie spodziewał się że rower nie jest sam bo jak wpadł tak wypadł i zaraz też wysiadł z pociągu. Czytałem sobie spokojnie „Opiekuńcze oblężenie” Heinricha Bölla. Wróciłem do tej lektury po latach. Pamiętałem, że mi się podobało. I nadal się podoba. Są książki do których się wraca po latach. Co jakiś czas rzucałem okiem za okno by sprawdzić gdzie jestem i wracałem do lektury. Za Otwockiem odniosłem wrażenie, że pociąg się zapętlił – wydawało mi się, że dwukrotnie był w Międzylesiu. Na szczęście tylko dwukrotnie i udało się z tej pętli wydostać bez większego opóźnienia. Pozostało mi już tylko dojechać na Mokotów z centrum. Moment. Na szczęście, bo już się zrobiło chłodno, a ja nie ubrałem się na chłody. No i człowiek zmęczony mocniej chłód odczuwa, trudniej się rozgrzewa. Wnioski po tym wyjeździe są dwa: trzeba trenować i trzeba trenować.

2 thoughts on “Wiosenne sprawdzanie siebie

  1. Czy to ważne gdzie? Jestem. Tylko mam problemy z czasem. Brakuje go na pisanie. Jeżdżenia nie potrafię sobie odmówić.

Comments are closed.