Lany poniedziałek 2014 czyli trochę o błądzeniu

Tradycyjnie ten mokry dzień spędziłem w trasie. Tym razem był to wyjazd „jednostronny”. Jechałem z Małkini do Warszawy. Celem były Brok i Wyszków. Początek trasy znałem z dawniejszych wyjazdów. Najbardziej obawiałem się dojazdu do samej Warszawy. To dla mnie wciąż gąszcz dróg nieznanych – głównych unikam. Przygotowałem mapy. Spodziewając się ciepłego dnia nie wziąłem żadnej kurtki ani bluzy. Zacząłem od jazdy na stację Warszawa Wileńska. 10 km przez miasto, które śpi. Jeszcze było nakryte kołdrą.

IMG_5928

W pociągu miejsca dużo. Ciekawe, że wsiadłem do czystego przedziału a po godzinie jechałem w śmietniku. Rowerzysty nikt nie pytał czy może zapalić. Palacze pytali się o to nawzajem i w ten sposób spełniali obowiązek kulturalny. Później rzucali pety na podłogę i wychodzili. Przybywało puszek i butelek po piwie.

IMG_5930

Konduktor miał problem z uzyskaniem od pasażerów biletów. I chyba zawsze tak jest. W Małkini, gdzie pociąg kończył bieg, mijałem się w drzwiach z panią, która najwyraźniej miała ten przedział wysprzątać. To widocznie kolejna tradycja z którą w to tradycyjne święto się spotkałem. Sucho też nie było choć moim zdaniem deszcz może tylko popsuć to święto dzieciom.

Z Małkini do Broku jest ok. 11 km. Rzut beretem. Było rano więc ruch mały. Było mokro więc nie latały jeszcze owady tak lubiące wpadać do oka albo gardła. Zatrzymałem się przy cmentarzu żydowskim. Podobno poprzednio wszedłem na jego teren od tyłu i dlatego nie wszystko widziałem. Teraz wszedłem od drugiej strony i już chyba widziałem wszystko.

IMG_5936

Kolejne naście kilometrów miałem do przejechania przez las by dotrzeć do Poręby. Tu zjechałem z drogi wojewódzkiej kierując się do Udrzynka i Brańszczyka. Nie pojechałem drogą najkrótszą. Wybierałem drogi wg własnych kaprysów. I ładnie było.

IMG_5937

Była jednak pewna przyczyna takich wyborów do której trochę wstyd mi się przyznać. Mapy przygotowane na wyjazd zostawiłem w domu. Odkryłem to w Małkini. Nie miałem jednak nic do stracenia. Mniej więcej wiedziałem jak mam jechać. Może nawet więcej niż mniej. Zapowiadało się rozpoznanie w walce. To bywa ciekawe. Jadąc nieznaną mi drogą przez nieznany las zobaczyłem krzyż i kamień z tablicą pamiątkową.

IMG_5944

IMG_5942

IMG_5943

Zdaje się, że ktoś tu postarał się o odtworzenie umierającej pamięci. Dobrze to czy nie dobrze? To nie jest już przecież ten stary krzyż.

Do Wyszkowa dojechałem jeszcze korzystając z drogowskazów. Do cmentarza żydowskiego już na pamięć i z małą pomocą map googla w telefonie.

IMG_5983

Spodziewałem się, że będzie to teren ogrodzony i z utrudnieniami dla odwiedzających. Tak jednak nie jest. I może dlatego dochodzi tu do zniszczeń. Na razie uszkodzona jest jedna z tablic pamiątkowych umieszczonych tu przez fundatorów tego lapidarium.

IMG_5984

IMG_5973

Dalsza droga była dla mnie wielką niewiadomą. Może z tą wielką trochę przesadziłem ale nie pamiętałem jak mam jechać. Pierwszy błąd popełniłem po przejechaniu przez Bug. Pojechałem w stronę Sokołowa Podlaskiego zamiast Warszawy. Był powrót i dalsza jazda w nieznane. Dopóki trzymałem się trasy S8 wydawało się, że będzie łatwo. Ale nie chciałem jechać tak cały czas. Chciałem ominąć Wołomin i do Pragi Południe wjechać ulicą Marsa. Może gdybym pamiętał, że google proponowały mi jazdę przez Sulejówek… ale nie pamiętałem. Trochę więc pobłądziłem i otarłem się o Wołomin. Obiecałem też sobie nie jechać nigdy więcej na rowerze ulicą Żołnierską. Tam nie ma warunków dla spokojnej jazdy. Nie analizując trasy by wyszukać miejsca w których popełniałem błędy wiedziałem, że nadłożyłem ponad 10 km drogi. Bywało gorzej. Powroty do Warszawy wciąż jeszcze są dla mnie problemem.

Rekonesans i walka z wiatrem

19 kwietnia – wyjazd po dwóch tygodniach bez roweru. Nie miałem sił po pracy by trenować. Nie miałem też szczęścia do pogody. Zapowiadane silne podmuchy wiatru miałem zamiar wykorzystać podczas jazdy powrotnej jednak coś mi się chyba pomyliło i wystartowałem z wiatrem. Początek był więc lekki, przyjemny. I może dobrze, że tak wyszło, bo zamiast pojechać bocznymi drogami w stronę Żyrardowa pojechałem Alejami Jerozolimskimi. Ruch samochodów był dość mały. Zjazd na drogę planowaną utrudniony przez jej remont. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie ścieżki rowerowe i zakazy wjazdu rowerów. Raz nawet o mały włos nie spowodowałem wypadku gdy zamiast zejść z roweru na przejściu dla pieszych wjechałem sobie powoli. Do końca ścieżki dochodziło ogrodzenie sąsiadującej posesji szczelnie zasłaniające drogę. Ja wiem, że powinienem zejść z roweru. Wiem, że powinienem przeprowadzić rower. Że po przejściu przez jezdnię mogę znów na rower wsiąść. Tylko wykonywanie tej czynności kilkadziesiąt razy pod rząd jest po prostu nużące. I to podczas jazdy wzdłuż drogi uprzywilejowanej w stosunku do tych bocznych. Ktoś jednak uznał, że tak będzie bezpieczniej gdy rowerem będzie przejechać trudniej. W przyszłości postaram się nie jeździć przez Grodzisk Mazowiecki i kilka innych miejscowości utrudniających jazdę rowerzystom w imię bezpieczeństwa kierowców samochodów. W samym Grodzisku i tak musiałem przepuszczać pieszych przechodzących przez jezdnię w sposób nieprzepisowy. Może więc przepisy tam nie obowiązują, a ja byłem nadgorliwy? Nie ważne. Złościło mnie to i spowalniało. A wracając do zdarzenia, które mogło się dla mnie źle skończyć to i ja, i kierowca samochodu zahamowaliśmy gwałtownie i skutecznie. Na szczęście można hamować rozmawiając przez telefon komórkowy. No nie ja. Ale kierowca samochodu akurat miał jedną rękę zajętą. Tak dojechałem do Żyrardowa. Sądziłem, że najgorsze już jest za mną.

Sam Żyrardów obiecywałem sobie już wcześniej odwiedzić. Nie chodziło nawet o cmentarze wojenne, które tam chyba zniknęły. Nie chodziło też o cmentarz żydowski. Chodziło o dawną zabudowę przemysłową. Tym razem mniej więcej wiedziałem gdzie mam szukać kirkutu i Żyrardów był tylko mi po drodze. Minąłem interesujące dawne budynki mieszkalne osiedla robotniczego i odszukałem z pomocą map googla cmentarz. Wejście na jego teren wydaje się utrudnione. Jest szczelnie ogrodzony choć ślady wskazują na wizyty. Sam się nie zdecydowałem na wejście w obawie o rower – nie miałem go gdzie zostawić w miarę bezpiecznie. Ograniczyłem się tylko do objechania terenu cmentarza i kilka zdjęć przez płot.

IMG_5874

Wracając do drogi, która miała mnie doprowadzić do Skierniewic zatrzymałem się na chwilę przy starych domach i zrobiłem im kilka zdjęć. Jedno z nich zamieszczam poniżej.

IMG_5877

Pierwsze kilometry drogi do Skierniewic to był odpoczynek. Znacznie mniejsze natężenie ruchu samochodów. Las. Czasami pola. Miałem cichą nadzieję na dogonienie grupy szosowców, którzy tą samą drogą wyjechali przede mną z Żyrardowa. Nadzieja :-) . Nie było na to najmniejszych szans. Ale jechało mi się tak lekko i przyjemnie… Aż do skrzyżowania z drogą krajową. Zapomniałem, że to nią miałem przejechać ostatnie kilometry. Ale to skrzyżowanie miało dla mnie coś na osłodzenie goryczy zjazdu na ruchliwszą drogę. Z lewej strony przy drodze dostrzegłem na wzniesieniu krzyże prawosławny i łaciński. Na wprost widziałem pomnik przypominający te stawiane na cmentarzach żołnierzy niemieckich poległych w I wojnie światowej.

IMG_5884

IMG_5887

Oczywiście były to cmentarze wojenne z okresu walk pod Bolimowem. Nie wiedziałem o nich ponieważ ten wyjazd traktowałem bardziej jak rekonesans przed przyszłymi poszukiwaniami cmentarzy. Teraz jechałem do Skierniewic by rzucić okiem na cmentarz żydowski i pobliski cmentarz wielowyznaniowy. Ale takie przypadkowe odkrycia cieszą nie mniej niż odnalezienie cmentarza ukrytego w lasach, czy wśród pól.

Do cmentarza żydowskiego jechałem trochę na wyczucie. Pamiętałem kilka nazw pobliskich ulic i mniej więcej ich układ. Ale znalazłem skraju ulicy Granicznej „drogowskaz”.

IMG_5892

Bez niego być może bym cmentarza nie zauważył i pojechałbym dalej. Na terenie cmentarza oprócz odzyskanych macew są też pomniki

IMG_5899

oraz mogiła zbiorowa.

IMG_5909

I jak bardzo inaczej niż w Żyrardowie. Wejść można swobodnie. Niskie ogrodzenie nie odcina od ludzi. A tak samo jak w Żyrardowie tu też nie widać śladów zniszczeń, profanacji. Cmentarz jest zadbany i czysty. Może chodzi o lokalizację? W Żyrardowie kirkut jest otoczony domami. W Skierniewicach oddalony od nielicznych tu zabudowań.

Plan, bo taki przed wyjazdem powstał, przewidywał dalszą jazdę do Łowicza (początkowo miał to być Płock ale ten pomysł odrzuciłem zdając sobie sprawę z braku przygotowania do takiego wysiłku). Nie miałem ochoty jechać drogą krajową. Innej nie miałem, chciałem poszukać ale… Po ruszeniu na północ odkryłem, że wiatr jest już bardzo silny i jazda w terenie odkrytym może być katorgą. Skróciłem więc trasę i pojechałem w stronę Sochaczewa. Przed Bolimowem miałem kilka kilometrów lasu, który dawał skuteczną ochronę przeciwwiatrową. Pod samym Bolimowem, będąc na wiadukcie przypomniałem sobie, że w związku z budową drogi nad którą biegł wiadukt pojawiły się zmiany związane także z okolicznymi cmentarzami wojennymi. Tylko ja nie byłem zupełnie przygotowany do ich poszukiwania. Odwiedziłem więc tylko cmentarz po drugiej stronie Bolimowa, w Kolonii Bolimowska Wieś.

IMG_5926

Od tego momentu rozpoczęły się moje zmagania z wiatrem. Choć nie miałem daleko do Sochaczewa i droga była droga to leżało na niej trochę połamanych suchych gałęzi, a wiatr momentami chciał mnie przewrócić lub zatrzymać. Sytuacja poprawiała się tylko wśród zabudowań lub przy zagajnikach. A do Warszawy przecież jeszcze daleko. W Sochaczewie zatrzymałem się na moment by zrobić zdjęcie wzgórza zamkowego. Chyba już zakończono prace konserwatorskie i ziemne – widziałem zwiedzających.

IMG_5927

Od Sochaczewa do Warszawy miałem już wiatr prosto w twarz. Na dobry początek pomyliłem drogi i pojechałem w stronę drogi krajowej choć chciałem pojechać przez Kampinos. Teraz chodziło i o mniejszy ruch samochodowy ale też o osłonę przed wiatrem. Jak skutecznie osłaniały mnie zabudowania i las poczułem za Lesznem gdy znalazłem się terenie całkowicie odkrytym. Pojawił się ból mięśni. Sądziłem, że to skutek długiej przerwy w jeździe ale inni jadący w tą samą stronę co ja mieli także ciężko. Te ostatnie kilometry były najcięższe. Po nich już trudno było wykrzesać z siebie siły by wśród zabudowań w Warszawie jechać z przyzwoitą prędkością. Wypompowany plułem sobie w brodę, że nie pojechałem do Broku z którego wracałbym z wiatrem.

Czerwińsk nad Wisłą

Działo się 22 marca. To już miesiąc temu. Brakowało czasu by o tym napisać. Dopiero teraz jest go trochę więc… Plan. Plan był taki, że objadę Puszczę Kampinoską. Plan planem, a realizacja to już zupełnie co innego. Już w ubiegłym roku miałem w planach odwiedzenie Czerwińska nad Wisłą. Chodziło o odnalezienie dwóch leśnych cmentarzy. Wtedy zabrakło dnia i pojechałem w ciemnościach w stronę Pułtuska. Teraz – startując z Warszawy – miałem szansę dotrzeć do tych cmentarzy. By mieć pewność, że to się uda wyjechałem jeszcze przed wschodem słońca. Dopiero po przejechaniu ok. 20 km mogłem zobaczyć wschód słońca.

IMG_5790.jpg

Po tym obejrzeniu pojawieniu się nad horyzontem słońce już było chyba zmęczone i skryło się za chmurami na kilka godzin. A ja po przejechaniu przez Kampinos skręciłem w stronę Brochowa. Byłem tam już parokrotnie ale tym razem chciałem przejechać koło Brochowa przez most na Bzurze. Tego jeszcze nigdy wcześniej nie robiłem i byłem ciekawy tej przeprawy. Dotąd jeździłem w stronę mostu na Wiśle drogą do Śladowa. To dobra droga ale dłuższa. Teraz znam już drogę krótszą i trochę spokojniejszą. Przy moście jest miejsce pamięci związane z wrześniową bitwą nad Bzurą.

IMG_5797.jpg

Wyjeżdżając obawiałem się przejazdu drogami krajowymi. Przedsmak miałem na krótkim odcinku do Wyszogrodu. Duży ruch i koleiny uniemożliwiające trzymanie się skraju jezdni. Ponieważ Wyszogrodu minąć się nie dało zajechałem na cmentarz żydowski. Poprzednio byłem na nim pod koniec dnia i w okresie wegetacji. Teraz cmentarz był… jaśniejszy.

IMG_5800.jpg

Cieszyły mnie oznaki nadchodzącej wiosny.

IMG_5808.jpg

W tych warunkach odkryłem jeden pamiątkowy nagrobek, który umknął mi podczas poprzedniej wizyty. I zbierałem siły przed trudnym odcinkiem jazdy. Do Czerwińska jechać musiałem drogą krajową. Ruchliwą i wąską. Chciałem to zrobić szybko.Tzn. bez zatrzymywania się. Pod samym Czerwińskiem chciałem sprawdzić czy są jakieś drogi dojazdowe do lasu w którym miałem szukać cmentarzy. Szanse były małe. Na mapach geoportalu ich nie było. No może jedna ale czy ją rozpoznam w terenie? W to wątpiłem. Ostatecznie dojechałem do Czerwińska i skierowałem się w stronę brzegu Wisły. Po drodze mijałem zabytkowy kościół.

IMG_5816.jpg

Do lasu ruszyłem wzdłuż Wisły. To nie była dobra droga. Cmentarze miały znajdować się na końcu wąwozu dochodzącego do rzeki. Ale tu jest dużo wąwozów przez które musiałem przenieść rower. Wiedziałem, że ten o który mi chodzi będzie z nich największy, choćby dlatego, że tylko on jeden jest w tym miejscu na mapie WIG.

czerwinsk.jpg

Na miejscu znalazłem nawet mało używaną drogę leśną prowadzącą na północny koniec wąwozu. Dotarłem do pól uprawnych. A przy samej drodze znalazłem to co obecne mapy geoportalu oznaczają jako kopiec. Bo faktycznie jest to kopiec. Tylko kopiec grobowy. Miałbym wątpliwości gdyby nie to, że jest to wzniesienie którego szczyt otoczony jest wałem ziemnym, a wejście znajdujące się od północy wyznaczone jest nie tylko przerwą w wale ziemnym ale także głazami po bokach wejścia. Cmentarz czy mogiła jest bardzo podobny do cmentarza przy drodze łączącej Górę Kalwarię z Piasecznem o którym pisałem już wcześniej, w grudniu. Brakuje tylko inskrypcji na głazach. Mogły się zatrzeć przez te sto lat.

IMG_5817.jpg

Wejście z głazami.

IMG_5820.jpg

Poszukiwania drugiego cmentarza, po drugiej stronie wąwozu zakończyły się niepowodzeniem – ani śladu. Czy komuś zależało na tym by te cmentarze zniknęły? Bo przecież zniknęły, na mapach ich nie ma. Gdyby były gmina byłaby zmuszona do opieki nad nimi. Stałyby tu chociaż krzyże. Może byłaby też jakaś tablica informacyjna. Z drugiej strony patrząc szanse na to by ktoś tu dotarł nie są zbyt wielkie. Wracając znalazłem drogę nieco krótszą omijającą Czerwińsk ale to nic chyba nie zmienia. Smutne.Dalsza trasa miała przebiegać drogami bocznymi i tylko się tak w nich zamotałem, że ostatecznie musiałem jechać dalej drogą krajową w stronę Modlina. Zjechałem z niej widząc drogowskaz z napisem „Smoszewo”. Musiałem coś, gdzieś, kiedyś… słyszeć lub czytać. A może tylko zatrzymałem mi się kiedyś wzrok na tej nazwie na mapie? Nazwa wydała mi się znajoma i pojechałem sprawdzić o co chodzi. I nadal nie wiem. Znajdująca się przy cmentarzu parafialnym figura św. Izydora nie jest chyba zabytkiem.

IMG_5824.jpg

Jest nim może słabo widoczny pałac ale te mnie interesują najbardziej gdy się sypią. Ten jest wyremontowany i zamieszkany.

IMG_5827.jpg

Nie wiem dlaczego tu zajechałem. Ale lepiej było zajechać niż minąć. Poczułem to w Modlinie gdy minąłem cmentarz twierdzy modlińskiej. On mnie interesuje ale uznałem, że odwiedzę go kiedy indziej. Nie zrobiłem tego po dziś dzień i wciąż żałuję, że w marcu tylko go minąłem. Zależało mi na tym by dostać się na teren cmentarza żydowskiego w Nowym Dworze Mazowieckim. I to okazało się bardzo łatwe. Cmentarz żydowski jak i sąsiadujący z nim cmentarz ewangelicki zostały otoczone jednym płotem. Ktoś zdemontował część ogrodzenia przy cmentarzu ewangelickim. Skutki? Ktoś (ten sam ktoś lub inny) wypalił trawę na terenie cmentarza ewangelickiego.

IMG_5830.jpg

Obydwa cmentarze założone zostały na piaszczystej wydmie. Ogień łatwiej mógł dojść do domów niż rozprzestrzenić się po całym terenie nekropolii.

IMG_5833.jpg

Większość odwiedzających zatrzymuje się przy furtce cmentarza. Jest tam tablica informacyjna i widać lapidarium.Jedną stronę lapidarium, bo macewy znajdują się też z drugiej strony ściany pamięci.

IMG_5858.jpg

Wracałem po zachodniej stronie Wisły. Skusił mnie drogowskaz do Palmir. Po przejechaniu chyba 7 km mogłem zobaczyć las krzyży z pojedynczymi macewami.

IMG_5865.jpg

Zamiast do Łomianek – jak to sobie zaplanowałem – pojechałem dalej w las. Z map na tablicach przydrożnych wynikało, że tak będę miał bliżej. Może miałem ale straciłem przedni błotnik – niezniszczalny wg sprzedawcy – dał się połamać suchej gałęzi. No i nie objechałem Puszczy Kampinoskiej tylko sobie przez nią skróciłem drogę.

Jeszcze tylko mapka i na dziś niech to wystarczy.

Wiosenne sprawdzanie siebie

Po trwającej dość długo przerwie w jeździe na rowerze przyszedł czas na sprawdzenie swojego stanu – kondycja nie jest przecież dana nam na zawsze. Dzień był słoneczny i bardzo chciało się ruszyć w trasę. W trasę do Puław. Google pokazały, że będzie to ok. 140 km. Dystans znośny jak na test. Powrót pociągiem z Dęblina, czyli jeszcze dwadzieścia parę kilometrów do przejechania z Puław. Na koniec powrót na Mokotów. Ale to już poniżej 10 km. W sumie i tak wyszło mi 169,9 km (czytane z licznika).

Wystartowałem ok. 10 rano. Późno. Wracając na chwilę do map Google – przejazd do Puław miał trwać ok. 7 godzin. Sprawdziłem z jaką prędkością musiałbym jechać i wyszło, że byłoby to 20 km/h. Jeżdżę szybciej więc założyłem, że będzie to trwało krócej. No może z postojami tyle mi wyjdzie. To było myślenie życzeniowe. Nie przewidziałem… Nie przewidziałem choćby czasu jaki jaki muszę stracić wyjeżdżając z Warszawy. Zakazy jazdy rowerem, ścieżki rowerowe, skrzyżowania z sygnalizacją świetlną – to wszystko się zsumowało. Do tego doszedł niewielki wiatr wiejący w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy – na początku niemal go nie czułem. W Konstancinie zatrzymałem się nad rzeczką by popatrzeć na wygrzewające się w słońcu ptaki…

IMG_5743

…ale dopiero po zjechaniu z drogi do Góry Kalwarii usłyszałem wyraźnie śpiewające, wczesnowiosenne ptaki. Bo to już przecież wiosna. Trzymałem się tutaj niebieskiego szlaku rowerowego. Miałem nadzieję, że nie będzie na nim drogi gruntowej na której w ubiegłym roku niemal ugrzązłem. Nadzieje płonne. Mogłem się tylko cieszyć, że jeszcze nie wszystko rozmarzło i pod błotnistą powierzchnią ziemno-żużlową jest jeszcze lód. Rower znów do mycia i to na początku podróży. Nie lubię tego. Jednak przejechałem. Dało się. Żyję. Jadę dalej. Do Góry Kalwarii.

IMG_5744

Następny punkt ma mapie do odwiedzenia to Czersk. Jeszcze nigdy nie zwiedzałem tamtejszych ruin zamku. Kilka razy próbowałem i zawsze trafiałem na mszę w kościele. Plac kościelny był pełen ludzi i nie miałem ochoty się między nimi przeciskać. Teraz pustki. Za to okazało się, że zwiedzanie jest płatne. Nie pytałem jak bardzo. I tak nie miałem tym razem na to zwiedzanie czasu. Zdjęcie bez wchodzenia można zrobić za darmo i z tego skorzystałem.

IMG_5747

Droga do Warki. Tylko raz kiedyś nią jechałem i to w przeciwnym kierunku. Na odcinku drogi krajowej wcale nie było miło. Choć ruch nie był wielki to jednak samochody dokuczały. Jeden nawet na mnie trąbił. Irytujące ale z zasady ustępuję tylko wtedy gdy widzę, że jestem rzeczywistym „utrudnieniem” na drodze (np. gdy nie może mnie wyprzedzić na podjeździe TIR ale one nie trąbią i dziękują za ustąpienie z drogi). Spokojniej zrobiło się na drodze wojewódzkiej. I już znowu słyszałem ptaki. Lubię to. Dopiero w samej Warce zaczęły się trudności. Sam je wywołałem spoglądając na zegarek. Miałem poślizg. Byłem w Warce niemal godzinę później niż planowałem. Zacząłem przechodzić też kryzys, a to dopiero przejechane 60 km.

IMG_5749

IMG_5748

Nie wiem czy to zbieg okoliczności czy to zmęczenie i osłabienie ma podłoże psychiczne. Wiem za to, ze da się z tym jechać i jechałem. Do Głowaczowa, Brzózy, Kozienic. Dopiero gdzieś tam zamiast kryzysu pojawił się ból mięśni. Dawno tego nie miałem. Na postojach robionych na tym docinku mniej więcej co 10 km wymachiwałem kończynami i rozciągałem mięśnie – na pewno nie chciałem mieć zakwasów i nie lubię bólu. To w sumie normalne po dłuższej przerwie. Spodziewałem się tego, obawiałem i miałem. I to też da się przełamać. Najważniejsze to nie robić tak długich przerw i nie ruszać po przerwie od razu daleko. Może to był błąd ale czułem się dobrze. Bo znów w trasie, bo znów szum wiatru, śpiew ptaków i owady… Tych ostatnich się nie spodziewałem i nie wziąłem okularów. Szczęśliwie jeszcze nie latało ich dużo i nie celowały w oczy.

Ściemniało się. Na odcinku z Kozienic do Gniewoszowa dzień zamienił się w noc. Jeszcze nie tą czarną. Jeszcze mogłem zrobić zdjęcie na przydrożnym cmentarzu wojennym w Słowikach.

IMG_5751

Jeszcze mogłem zrobić zdjęcie drogi pomiędzy stawami w Bąkowcu.

IMG_5753

Ale już 10 km przed Puławami jechałem w ciemnościach. Koniec fotografowania. Jazda i tylko jazda. Drogę przebiegł mi zając. Czy to coś wróży? Czy jestem przesądny? Czy miało to związek z szybką jazdą do Dęblina by zdążyć na pociąg? Tu już wiatr mi pomagał. Te dwadzieścia parę kilometrów jechałem szybko, może trochę za szybko biorąc pod uwagę zmęczenie. Do kasy biletowej doszedłem na sztywnych nogach.

W pociągu luz. Na chwilę wpadł do przedziału jakiś chłopiec zainteresowany rowerem. Chyba nie spodziewał się że rower nie jest sam bo jak wpadł tak wypadł i zaraz też wysiadł z pociągu. Czytałem sobie spokojnie „Opiekuńcze oblężenie” Heinricha Bölla. Wróciłem do tej lektury po latach. Pamiętałem, że mi się podobało. I nadal się podoba. Są książki do których się wraca po latach. Co jakiś czas rzucałem okiem za okno by sprawdzić gdzie jestem i wracałem do lektury. Za Otwockiem odniosłem wrażenie, że pociąg się zapętlił – wydawało mi się, że dwukrotnie był w Międzylesiu. Na szczęście tylko dwukrotnie i udało się z tej pętli wydostać bez większego opóźnienia. Pozostało mi już tylko dojechać na Mokotów z centrum. Moment. Na szczęście, bo już się zrobiło chłodno, a ja nie ubrałem się na chłody. No i człowiek zmęczony mocniej chłód odczuwa, trudniej się rozgrzewa. Wnioski po tym wyjeździe są dwa: trzeba trenować i trzeba trenować.

Zamiast podsumowania nauka jazdy

Grudzień nie był wolny od jazdy na rowerze. Raczej brakowało czasu by o tym pisać. W końcu ten czas na siedzenie i klepanie po klawiaturze zawsze kiedyś nadejdzie, a z jazdą nie można sobie pozwolić na opuszczenie dnia z nadającą się do jazdy pogodą. To już przecież koniec roku, najkrótsze dni, a jeszcze można, jeszcze da się pojeździć. Zmieniła się moja lokalizacja na mapach. Już nie mieszkam w Puławach. Teraz jest to Warszawa i na rowerze powoli poznaję okolicę. Oswajam się. Dlatego często zamiast dłuższych wyjazdów były tylko niedalekie wyskoki. Może nawet nie warto o nich wspominać. A może warto…

18 grudnia pojechałem szukać zrujnowanego budynku, który dostrzegłem z okien pociągu. Nie pamiętałem przy jakiej było to stacji. Gdzieś za Warszawą Wschodnią, a przed Otwockiem. Ten pierwszy wyskok był niewypałem. Pojechałem za daleko. Rembertów to nie to ale liczy się też to, że poznałem trochę Warszawę z jej ulicami i ścieżkami rowerowymi. Poszukiwany budynek widoczny jest nawet na zdjęciach satelitarnych googli. Kolejny wyjazd był już lepiej zaplanowany i chociaż trochę się zaplątałem na Targówku to jednak dojechałem gdzie chciałem. Dowód poniżej.

IMG_5427

Wracając zahaczyłem o Królikarnię.

IMG_5429

Te dwa wyjazdy w okolicach 40 km każdy przekonały mnie do tego, że w Warszawie da się jeździć na rowerze. Wcześniej w to wątpiłem mimo tego, że widziałem wielu rowerzystów na ulicach i ścieżkach rowerowych. Od lat w swoich wyjazdach to miasto omijałem spodziewając się w nim raczej problemów niż przyjemności z jazdy.

21 grudnia już pojechałem „tradycyjnie”, tzn. celem był cmentarz. Konkretnie cmentarz żydowski w Radości. Zamiast jechać jak google przykazały najpierw pojechałem Wałem Miedzeszyńskim do końca (lub początku) ścieżki rowerowej. Nadłożyłem drogi ale poznałem trochę lepiej te okolice w których już raz na rowerze byłem w cieplejszym okresie. Sam dojazd do kirkutu budził moje obawy – na mapach widziałem dwa ronda, a pomiędzy nimi torowisko. Miejsce to przy otwartym przejeździe kolejowym okazało się nie sprawiać większych problemów komunikacyjnych. A cmentarz odnalazłem bez większych problemów – znajduje się przy samej drodze.

Cmentarzem zniszczony podczas wojny jak wiele innych. Ma jednak opiekunów, a zdjęcia które widziałem wcześniej pokazują to samo co zobaczyłem na własne oczy. Stan więc się nie zmienił mimo upływu czasu. Za to zmieniła się sytuacja na przejeździe kolejowym. Mogłem zobaczyć to czego się obawiałem – korek na obu rondach. Właściwie to da się z tym żyć. Przejechałem. Więcej problemów miałem dopiero dalej, gdy spróbowałem pojechać przez Dolinę Służewiecką. Celem był sklep w którym był potrzebny mi plecak/torba. Problemem był dla mnie przejazd przez ulicę Puławską. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się trudne do przebycia. Ale problemy są do rozwiązywania. Jeszcze parę przejazdów i już nie będę miał z tym chyba kłopotów. Zakładam, że jakieś miejsce znam gdy mogę w nim jechać na pamięć bez szukania tabliczek z nazwami ulic i ustalaniem z pomocą GPS aktualnej lokalizacji. Tego miejsca jeszcze nie znałem 21 grudnia. Mimo tego przejechałem i dojechałem do celu.

23 grudnia ruszyłem na rekonesans w okolice cmentarza żydowskiego na Bródnie. Rekonesans ponieważ nie wiedziałem jeszcze czy będę mógł tam wejść z rowerem lub spokojnie rower zostawić przypięty. Przejazd przez Śródmieście był całkiem znośny. Sam jednak sobie stworzyłem problem myląc mosty. Pojechałem o jeden most za daleko. I to dwa razy. Za pierwszym razem po zachodniej stronie Wisły. Ale udało mi się zrobić kilka całkiem znośnych zdjęć. Jedno poniżej.

IMG_5460

Gdy już dojechałem do nie tego co trzeba mostu okazało się, że nie mogę na niego wjechać. A gdyby nie samochody na moście to uznałbym, że właśnie jest on wyburzany.

IMG_5462

Po przejechaniu na wschodni brzeg Wisły znów zapędziłem się za daleko na północ. Są tam ładne ścieżki rowerowe ale nie ma tego czego szukałem.

IMG_5463

Dopiero teraz zacząłem ustalać swoje położenie i lokalizację poszukiwanego cmentarza. Wstyd mi było, że przejechałem tak nie daleko od niego po to by pobłądzić. Oczywiście nie było mowy o wejściu na teren cmentarza. Bramy pozamykane, a o rower się bałem.

Cmentarz odwiedziłem następnego dnia korzystając z komunikacji miejskiej. A wracając na rowerze sprawdziłem jak się jedzie przez Nowy Świat. Wcześniej zatrzymałem się pod zamkiem.

IMG_5484

Jadąc przez Pole Mokotowskie nie mogłem sobie odpuścić zrobienia zdjęcia „pomnikowemu opojowi”.

IMG_5485

27 grudnia. Wyskok do miejscowości Błonie. W tym roku zdewastowano tam cmentarz żydowski. Na forum mamy zdjęcia sprzed dewastacji. Trochę się pogubiłem jadąc. Nadłożyłem przez to drogi i poznałem trochę więcej miejscowości niż sobie zaplanowałem. Do cmentarza dojechałem… przez przypadek. Zaplątałem się wśród bocznych uliczek na osiedlu domków jednorodzinnych. Dziś nie ma na cmentarzu ani jednego stojącego nagrobka, a były.

Wracając też się pogubiłem. Sam nie wiem czy mam unikać dróg głównych czy też nie. Mam pewne obawy po tegorocznym wypadku ale zdaje się, że nie jest aż tak źle by kierowcy we mnie celowali.

29 grudnia. Wyjazd do Góry Kalwarii. Od dawna przymierzałem się do odwiedzenia cmentarza żydowskiego w Górze Kalwarii. Od dawna chciałem zobaczyć cmentarze z I wojny światowej w pobliżu Góry Kalwarii. Wreszcie to zrealizowałem. Szczęśliwie w niedzielę rano nie było na drogach wielkiego ruchu. Nie robiłem sobie wydruków map ani nie naniosłem sobie punktów docelowych na mapy google. Starałem się jechać na pamięć. Zanim opuściłem Warszawę zajechałem pod budowany kościół w Wilanowie. Betonowy bunkier, który ma górować nad okolicznymi blokami. Wcale mi się nie podoba.

IMG_5568

Pierwszy cmentarz wojenny mijałem w Moczydłowie. Zachował się malutki kopiec nie sądzę jednak by był tak mały od początku. Spoczywają tu podobno żołnierze carscy. Ale czy tylko?

Na przeciwko cmentarza stara kapliczka.

IMG_5575

Kolejny cmentarz znajduje się przy drodze do Piaseczna. Zachował się prawdopodobnie w stanie nie odbiegającym wiele od pierwotnego. Na dwóch głazach są do dziś widoczne inskrypcje.

Następny cmentarz, który tego dnia odwiedziłem znajduje się w Kątach. Myślałem, że i tu będzie cmentarz wojenny. Jednak jest to cmentarz ewangelicki. Zachował się otaczający go rów i wał ziemny. Ale nagrobków niewiele i w większości zniszczone.

Podobnie zniszczony jest cmentarz ewangelicki w Górze Kalwarii. Butelki po piwie w komorach grobowych. Jeden grób niedawno rozkopany. Ale najbardziej zaskoczyła mnie stela nagrobna nieznanego żołnierza armii cesarsko-królewskiej. Pochowany w lipcu 1916 roku.

Cmentarz żydowski do niedawna był bardzo zadbany. Oglądając starsze zdjęcia widziałem różnicę. Teraz zaczyna zarastać.

Wracałem przez Piaseczno. Nie pamiętałem jak dojechać do tamtejszego kirkutu ale chciałem poznać drogę i okolice. W ten sposób znalazłem się na drodze, która właściwie Piaseczno omija. Jednak jechać się tędy daje całkiem znośnie. Na odcinku pomiędzy Piasecznem i Warszawą dołączyłem do grupy szosowców. Poruszali się tu znacznie pewniej niż ja co i mi dodało nieco pewności. Straciłem ją gdy znalazłem się ponownie w pobliżu torów wyścigowych na Służewcu.

31 grudnia wyskok do Piaseczna i do sklepu w Jankach. Im bliżej Piaseczna tym większy ruch samochodów. Pojechałem ponownie Puławską ale nie do końca. W samym Piasecznie wolałem jechać drogami bocznymi. Zrobiłem to bez map, na wyczucie i prawie się udało. Tzn nadłożyłem trochę drogi ale dojechałem do kirkutu na ulicy Tuwima. Cmentarz zamknięty jest na drut – ktoś zniszczył zamek w furtce. Ale jest zadbany.

Do Janek dojechałem też na wyczucie. Miałem w głowie plan trasy wyświetlony przez google ale dość szybko zgubiłem tą zaplanowaną drogę i pojechałem inaczej. Wydawało mi się, że jest dość ciepło. Do Piaseczna nie odczuwałem chłodu. Jak startowałem, ze znaków drogowych i świateł na skrzyżowaniach kapał roztapiający się w słońcu szron. Jednak po postoju już chłód zacząłem odczuwać. I męczył mnie do Janek. Odcinek od Janek do Warszawy już nie był tak „chłodny” – przydał się ten postój na zakupy.

I tak skończył mi się 2013 rok.