Fronton ma wsparty na czterech kolumnach,
Jak Frasobliwy Chrystus wspiera głowę
Z taką rozpaczą, jak ojciec przy trumnach
Którym nie stało grosza na pochówek
I przypomina wszystkie po kolei
Ostatnie chwile swych dzieci z Judei.
Żydzi klęczeli, nawet płacz czyjś ustał,
Czekając salwy - lub cudu Jehowy....
- Ale milczała synagoga pusta,
Więc tylko niżej pochylili głowy;
Przed nimi każda w śmierć wiodąca droga
I ta bożnica - już chyba bez Boga!
Zorze wieczorne, złamane na szybach
Okien bożnicy, zdały się witrażem
A blask ich upadł niby łza matczyna
Na ową grupkę otoczoną strażą,
Rozjaśnił wiatrem rozdmuchane włoski
Na rękach matek dziewczynkom żydowskim.....
Potem na rozkaz dowódcy oddziału
Pluton po ludziach powiódł pistoletem,
- Tak się łamali, niby ździebła pomału,
Jak gdybyś kłosy podcinał bagnetem....
We wspólny dół ich Niemcy powrzucali
I buciorami ziemię zadeptali.
Jeden z żołnierzy do szczura podobny
Z twarzą od wódki na popiół wyblakłą
W bożnicy widząc świadka zbrodni,
Serią przejechał po patrzących oknach....
Długo spadały odłamki po rynnach
Szyb - jak przekleństwo za śmierć tych niewinnych
Stara bożnica....
Ona pamięta dotąd płacz obłędny
Matek, co na śmierć niosły swoje dzieci,
I krzyk, co echem powracał stugębnym
Z pustych już domów, w zrujnowanym Getcie,
I teraz płacze ślepymi oknami
Wpatrzona w cmentarz tych - pomordowanych
I do dziś stoi tu jej kikut nagi
Na wpół rozdarty wybuchem petardy -
I nikt rozebrać jej nie ma odwagi,
Bo budzi grozę tragizm rzeczy martwych.
- Tylko w przedsionku został kącik mały,
Dla modłów czterem, którzy pozostali.
A po cmentarzu, gdzie tylko głóg z wrzosem
Stanowią pomnik tym wdeptanym w ziemię,
Nocą dźwięk dziwny szumi w igłach sosen,
Jakby na apel wzywał bezimienne....
Może to Jahwe tak przemawia do nich
Czemu ich nie chciał - lub nie mógł obronić?
Powrót
|