Kościół w Grzegorzowicach

Kościół w Grzegorzowicach, pw. św. Jana Chrzciciela ufundowany został przez Grzegorza Nawoja herbu Topór. Chyba tylko Wikipedia podaje, że było to w wieku XV, inne źródła podają wiek XIII. Początkowo była to świątynia w formie rotundy o obronnym charakterze. O obronności świadczyć mają ok. metrowej grubości ściany. Wykonana z kamienia rotunda była wielokrotnie badana. Jej powstanie datuje się na wiek XI ale podobieństwo do rotundy wawelskiej (św. Feliksa i Adaukta) skłania niektórych badaczy do cofnięcia się w datowaniu do wieku X. Parafię w Grzegorzowicach erygowano dopiero w połowie wieku XIV. Część otynkowaną dobudowano do rotundy w wieku XVII. Ta część jak i wyposażenie świątyni są już barokowe. W wieku XIX zmieniono pokrycie dachowe kościoła. Gont zastąpiono blachą.

Obrazek

Pokaż Świątynie na większej mapie

Wg legend to z Grzegorzowic mieli się przenieść oo. Bernardyni na Łysą Górę, gdy w 1006 roku Bolesław Chrobry założył tam ich opactwo. I opiekun i czas w jakim powstał ten kościół jednoznacznie zdają się wskazywać, że prowadzono z niego działalność chrystianizacyjną wśród okolicznych pogan. W wieku X przecież jeszcze na Łysej Górze istniał pogański ośrodek religijny.

Jest jeszcze jedna wersja historii świątyni. Drobny detal architektoniczny związany z gotykiem oraz brak śladów archeologicznych sprzed XIII wieku każą zastanowić się czy nie nie wybudowano tego kościoła pod koniec XIII w. Utrzymanie w stylu romańskim można tłumaczyć brakiem środków na nowocześniejszą budowlę (gotycką).

Istnieją więc 3 teorie w tym dwie podparte dowodami materialnymi. Czy w ten sposób nie buduje się tajemniczości wokół tego kościoła? Jest on i tak ulokowany w miejscu tajemniczym - na wysokiej skarpie nad rzeczką Dobruchną. Podobno w okolicy urzędują bobry. Zdaje się, że czas się tu zatrzymał. Nie ustalono jednak w którym momencie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
O kościele tym dowiedziałem się z drogowskazu przy drodze Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Słupia. Ale próby dotarcia kończyły się niepowodzeniem - gubiłem się trzymając się szlaków turystycznych. Tak jakby nie prowadziły gdzie trzeba. Błąd jednak miał inną naturę. To ja byłem niecierpliwy. Trzeba podążać za znakami konsekwentnie (jak w Matrixie Neo miał iść za króliczkiem) by w końcu dojść do celu. Gdy już byłem bliski zwątpienia zjechałem w dolinę i usłyszałem śpiewy. Nie anielskie jak sądzę, to nawet nie był śpiew chóralny. Wiele głosów śpiewało każdy na swoją nutę tą samą pieśń... w kościele. A echo niosło się po całej dolinie. Wykonawczyń nie było wiele i były wewnątrz kościoła. Jednak głosy dochodziły daleko i wyraźnie. Fantastyczna akustyka miejsca.